Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
95%
Druga generacja uniwersalnej pełnej klatki pretenduje do miana najbardziej wszechstronnego, a zarazem najbardziej użytecznego aparatu pełnoklatkowego na rynku. Sprawdzamy czy może zasłużyć na miano nowego standardu pracy zawodowych fotografów.
Jeżeli mieliście w ręku pierwszą generacje EOS-a R6, korpus R6 Mark II nie będzie dla was żadnym zaskoczeniem. To w zasadzie dwie bliźniacze konstrukcje, które z zewnątrz nie różnią się praktycznie niczym. Jedynymi różnicami jest tu osobny przełącznik trybów foto/wideo i związane z nim przeniesienie włącznika aparatu na prawą stronę korpusu oraz obecność nowej stopki z cyfrowym interfejsem (możemy do niej podłączyć np. cyfrowy interfejs audio lub mikrofon). Oprócz tego, modele R6 i R6 Mark II wyglądają niczym dwie krople wody.
Jeżeli jednak chcielibyście przesiadać się na nową R-kę z lustrzankowej serii 5D, z pewnością zaskoczeniem będzie dla was obudowa z tworzywa sztucznego. Pierwsze wrażenie jest po prostu takie, że nie jest to tak pancerny korpus ,jak te z serii 5D czy nawet plasowany wyżej R5.
I tak też jest w rzeczywistości. Podczas gdy seria R5 zachowuje w pełni magnezową obudowę, w modelu R6 Mark II (tak jak w R6) magnezowy jest jedynie front i spód korpusu. Górny i tylny panel wykonane są zaś z plastiku. Warto jednak podkreślić, że jest to tworzywo naprawdę wysokiej jakości i o ile nie zamierzamy rzucać aparatem, to możemy spać spokojnie. Mimo wszystko nie ma co się jednak oszukiwać - mimo uszczelnień i wysokiej jakości materiałów użytych do budowy body, nie jest to korpus tak odporny na uszkodzenia mechaniczne jak wspomniane wcześniej lustrzanki czy model R5.
Na szczęście te ewentualne braki Canon EOS R6 Mark II nadrabia komfortem pracy i - co trzeba podkreślić - fenomenalnie przemyślaną systematyką obsługi. Korpus jest doskonale wyważony i oferuje wygodny anatomiczny grip, który sprawia, że nawet praca z długimi szkłami nie będzie powodowała dyskomfortu.
Jeżeli zaś chodzi o ergonomię i obsługę, chyba nie skłamiemy, gdy powiemy że Canon oferuje obecnie najszybszy, najdoskonalszy i najlepiej dopracowany interfejs na rynku aparatów fotograficznych, którym wyprzedza resztę producentów przynajmniej o generację. Podczas gdy Nikon, Sony i reszta stawki gubią się w gąszczu zakładek, od lat wałkując te same schematy, Canon przechodząc na system EOS R dokonał fantastycznego mariażu najmocniejszych punktów swoich wcześniejszych interfejsów z rozbudowanymi funkcjami dotykowymi, tworząc układ, gdzie fizyczne kontrolery oraz dotyk wzajemnie i subtelnie się uzupełniają, oferując użytkownikowi jedyny w swoim rodzaju user experience.
System ten ewoluował latami (swoje początki miał w serii EOS-M) i w tym momencie jest tak dopracowany, że pod względem komfortu pracy nowe Canony jawią się niczym iPhone na tle androidowej konkurencji. To wrażenie trudno przedstawić słowami, bo przecież ekrany dotykowe oferują dziś wszyscy producenci. Chodzi jednak o drobne niuanse, które odczuwamy biorąc aparat do rąk - wszystko dzieje się tu gładko, błyskawicznie, a wymagana od użytkownika liczba ruchów konieczna do ustawienia danych funkcji jest sprowadzona do absolutnego minimum.
Interfejs dopracowany był już w modelach EOS R6 i R5, w przypadku modelu R6 Mark II wchodzi jednak na jeszcze wyższy poziom, pozwalając nam na jeszcze szybszą kontrolę parametrów i wygodniejsze dotarcie do pożądanych funkcji. Z nowych udogodnień należy wymienić wspomniany na początku fizyczny przełącznik trybu foto/wideo, który jednych ruchem pozwala przełączać układ menu pomiędzy funkcjami fotograficznymi i filmowymi oraz nową funkcję menu pomocniczego, pozwalającą szybko zmienić priorytety śledzenia - oczy wykrywane są teraz z automatu w trybie śledzenia sylwetki, a my jednym ruchem możemy przełączyć się na śledzenie zwierząt lub pojazdów.
Poza tym to ten sam sprawdzony system obsługi oparty o joystick (ten otrzymał teraz przyjemniejszą fakturę) i 3 pokrętła funkcyjne oraz szereg najważniejszych przycisków (AF-on, EL-Lock czy przycisk wyboru punktu AF). Względem poprzednika nie zmienił się także zestaw złącz. Aparat nadal bazuje na dwóch slotach kart SD i ma do zaoferowania port mikrofonu, port słuchawek, złącze USB-C, microHDMI oraz port cyfrowego wężyka spustowego. Niestety nadal nie uświadczymy tu złącza PCSync obecnego w modelu R5 a do ładowania aparatu przez USB-C w wielu przypadkach nadal potrzebny nam będzie opcjonalny adapter PD-E1 w cenie bagatela 529 zł (wyjątkiem będzie korzystanie z mocnych powerbanków, lub podłączanie korpusu do złącz USB-C PD w naszych komputerach, które powinny być w stanie bezpośrednio zasilić lub naładować aparat).
Dla osób przesiadających się z wcześniejszych konstrukcji Canona mamy tylko radę, by uważać aby nie przełączać przypadkowo dźwigni trybów foto/wideo. Z racji tego, że jest umieszczona w tym samym miejscu, w którym wcześniej znajdował się włącznik, notorycznie przełączaliśmy się na tryb filmowy chcąc po prostu wyłączyć aparat. Po paru tygodniach z aparatem powinniśmy jednak łatwo pozbyć się tego nawyku.
Poza wspomnianymi powyżej kwestiami, układ menu nie zmienił się widocznie względem poprzednika, ale nadal jest to zdecydowanie najwygodniejszy i najbardziej przejrzysty system kontroli na rynku. Jego najważniejszą zaletą jest chyba to, że po dostępnych funkcjach możemy błyskawicznie nawigować zarówno za pomocą dotyku, jak i pokręteł, które umożliwiają momentalne „przekopanie” się przez listę funkcji.
Szybkie menu aparatu Canon EOS R6 Mark II
Zaletę tego rozwiązania docenimy zwłaszcza w przypadku menu pomocniczego Q, gdzie wyrobiona pamięć mięśniowa umożliwi nam szybkie przełączanie najważniejszych funkcji aparatu przy pomocy kilku ruchów palca. W tego typu nawigacji doszukaliśmy się tylko jednego mankamentu. Mianowicie nawigacja pokrętłami przestaje działać w przypadku wejścia na kafelek regulujący rodzaj używanego punktu AF - możemy przełączyć go jedynie dotykiem, lub za pomocą górnego przycisku M-fn w pobliżu spustu migawki. Mamy wrażenie, że było to możliwe we wcześniejszych modelach, toteż być może jest to po prostu pomniejszy błąd firmware’owy.
Aparat imponuje także w zakresie możliwości personalizacji. Własne funkcje możemy przypisać w sumie do 9 przycisków na obudowie i przycisków funkcyjnych na obiektywach i lampach, a dla każdego z nich możemy zaprogramować odmienną funkcjonalność dla trybu foto i wideo. Wybór możliwych do przypisania funkcji jest bardzo pokaźny i powinien zadowolić nawet najbadziej wymagających użytkowników.
Oprócz tego, możemy programować zakładkę „Mojego Menu”, a także zapisać całość ustawień do 3 trybów użytkownika. Jak zwykle mamy też osobną zakładkę w menu, która pozwala personalizować bardziej szczegółowe mechanizmy obsługi (np. to jak duży skok ekspozycji dokonuje się przy obrocie pokrętła funkcyjnego). Nowością w modelu R6 Mark II jest także możliwość personalizowania pomocniczego menu Quick Control, która pojawiła się także w modelach R3 i R7. Choć zestaw, który otrzymujemy standardowo jest bardzo dobrze przemyślany, nie wszyscy wykorzystują proponowane przez producenta funkcje. Jeśli na przykład zawsze fotografujemy w RAW-ach, możemy śmiało wyrzucić ikonke stylu obrazu i zastąpić ją bardziej istotną funkcją bez konieczności ingerowania w działanie fizycznych przycisków.
Podsumowując, funkcje personalizacji robią bardzo dobre wrażenie i są na tyle rozbudowane, że nawet osoby lubiące kompletnie przeprogramować działanie korpusu nie powinny być zawiedzione.
W zakresie ekranu i wizjera względem modelu R6 nie zmieniło się absolutnie nic. W przypadku tego pierwszego nadal otrzymujemy 3-calowy panel LCD o rozdzielczości 1,62 mln punktów, a wizjer to nadal ten sam moduł o rozdzielczości 3,69 mln pikseli. Z pewnością nie jest to powód do narzekania, bo takie same wizjery oferują konkurencyjne modele Sony A7 IV i Nikon Z6 II, a do tego wizjer sprawuje się naprawdę świetnie - jest jasny, duży, wyraźny i kontrastowy, a dzięki odświeżaniu na poziomie 120 Hz potrafi wyświetlić nawet szybką akcję bez smużenia. Oczywiście nie jest to aż tak komfortowe rozwiązanie jak w modelach EOS R5 czy Sony A7R V, ale podgląd nie powinien denerwować nawet osób, które przesiadają się z lustrzanek.
Specjalnie dla nich do aparatów trafił zresztą tryb symulacji wizjera optycznego, który widzieliśmy już m.in. w modelu EOS R3. To naprawdę fantastyczne rozwiązanie, które zwiększą zakres dynamiczny obrazu wyświetlanego w wizjerze i powoduje, że naprawdę trudno będzie dostrzec to, że patrzymy na ekran LCD, a nie w standardowy optyczny celownik. Jeśli nadal uważacie, że tradycyjne wizjery są lepsze od elektronicznych, to funkcja którą pokochacie.
Warto też podkreślić fakt, że zarówno ekran jak i wizjer bardzo wiernie odwzorowują rzeczywista ekspozycję i kolorystykę zdjęć. Parę lat temu w przypadku Canona bywało z tym różnie i często po zgraniu zdjęć z aparatu okazywały się one ciemniejsze niż nam się wydawało. Tutaj tego problemu nie uświadczymy, co oszczędzi nam czasu w postprodukcji i sprawi że otrzymamy dużo lepiej wyglądające pliki bazowe.
Jak wszystkie współczesne aparaty, tak i Canon EOS R6 Mark II oferuje rozbudowane funkcje łączności bezprzewodowej. Mamy więc możliwość sterowania aparatem z poziomu smartfona i przesyłanie zdjęć na urządzenia mobilne. Aparat pozwala także na podłączenie się bezpośrednio do komputera lub serwera FTP i bezprzewodowy tethering. Każda z tych funkcji działa bardzo sprawnie i podtrzymuje wiodącą pozycję Canona w zakresie systemów bezprzewodowych. O ile w przypadku innych producentów bywa z tym różnie, tutaj po prostu wszystko działa tak, jak powinno. Nie ma problemów z parowaniem, a każdy etap pracy bezprzewodowej jest tak prosty, jak się tylko da.
Producent nie spoczywa jednak na laurach i oferuje także kilka nowości. Przede wszystkim jest to wreszcie możliwość używania aparatu w roli kamery internetowej bez konieczności stosowania jakiejkolwiek zewnętrznej aplikacji. Wystarczy jedynie podpiąć aparat przez USB-C by komputer rozpoznał go jako webcama.
Oprócz tego połączenie W-Fi obsługuje teraz także częstotliwość 5 GHz co pozwala na dużo szybsze przesyłanie materiału niż wcześniej. W końcu jedna z najciekawszych nowych funkcji - możliwość zgrywania materiału na telefon przez kabel USB-C, bez konieczności parowania urządzeń w ramach łączności bezprzewodowej. Nie dość, że będzie to szybsze, to także ograniczy zużycie baterii. Tym samym bardzo żałujemy, że w ten sam sposób aparat nie pozwala na zgrywanie materiału na dyski SSD. Nie prosimy nawet o możliwość bezpośredniej rejestracji, ale gdyby chociaż dało się w ten sposób szybko zgrać materiał, bez konieczności wyjmowania kart i wkładania ich do czytników i tak byłoby to dużym udogodnieniem podczas pracy w terenie.
W tym miejscu pozwolimy sobie na jeszcze trochę narzekactwa. Mianowicie mamy 2023 rok a aparaty, mimo najnowszych modułów Bluetooth, nadal nie pozwalają na odsłuch audio w słuchawkach bezprzewodowych, które posiada już dziś prawie każdy z nas. Pierwszy producent, który wykona ten krok z pewnością wywoła tym nieco szumu i przez wielu użytkowników będzie całowany po rękach.