Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Kamerową adaptacją popularnego modelu R5, Canon próbuje otworzyć się na zupełnie nowy rynek. Czy jednak finalny produkt jest w stanie zaspokoić wysokie oczekiwania napędzone przez plotki pojawiające się na przestrzeni ostatnich miesięcy?
Jak wspomniałem w jednym z artykułów zapowiadających nadejście modelu Canon EOS R5 C, mariaż kinowej serii Cinema EOS z linią 5 był nieunikniony, a producent zapewne przygotowywał się do tego ruchu już od dłuższego czasu. Wystarczy chociażby przypomnieć sobie plotki pojawiające się na rok przed premierą modelu 5D Mark IV, według których kolejna generacją „piątki” miała być oferowana także w wariancie filmowym C. Być może właśnie rezygnacja z tego ruchu sprawiła, że finalnie 5D Mark IV nie pociągnął dalej filmowego dziedzictwa, z którym seria kojarzona była od modelu Mark II.
Choć konkurencja już wtedy robiła konkretne ruchy w kierunku rozszerzenia możliwości wideo, menedżerowie Canona najwyraźniej uznali, że to jeszcze nie moment, by trzeba się było nią przejmować. W końcu jedynym pełnoklatkowym konkurentem w segmencie wideo na tamtą chwilę był jedynie Sony A7S II. Tak czy inaczej, prężnie rozwijający się „amatorski” rynek wideo i rodzące się środowisko twórcy hybrydowego (ang. hybrid shooter) musiały w końcu zmusić głównych producentów do rozszerzenia najbardziej popularnych modeli fotograficznych o funkcje zarezerwowane dla kamer wideo.
Moment ten nastał stosunkowo szybko, co 4 lata później zaowocowało wypuszczeniem modeli R5 i R6. Jeśli weźmiemy pod uwagę kontrowersję dotyczące dostępnych czasów nagrywania w obydwu modelach, najwyraźniej nieco w pośpiechu. A może od początku był to ruch obliczony na kinową wersję modelu R5? W końcu dodanie wiatraka uczyniło z niego pełnoprawną kamerę filmową (o czym niżej), oficjalnie plasowaną w serii Cinema EOS.
Czy więc Canon EOS R5 C to wreszcie model, który tworzy definitywny pomost pomiędzy światem aparatów i kamer filmowych i ma szansę stać się urządzeniem all-in-one dla wymagającego współczesnego twórcy? Producent z pewnością by tego chciał, ale oprócz bezsprzecznych blasków trzeba też brać pod uwagę cienie nowej konstrukcji. Z nowym aparatem mieliśmy okazję obcować tylko przez dłuższą chwilę i jak zwykle w przypadku premier Canona nie mogliśmy nim jeszcze fotografować ani filmować. Dlatego zamiast silić się na testy wydajności czy jakości skupiamy się na kwestiach wygody pracy z nowym urządzeniem i analizujemy jego możliwości, by odpowiedzieć na pytanie czym jest a czym nie jest Canon EOS R5 C.
Możliwości fotograficzne nowego korpusu moglibyśmy w zasadzie zupełnie pominąć. W trybie foto Canon EOS R5 C oferuje dokładnie ten sam zestaw funkcji i tę samą specyfikację, co jego pierwowzór. Będziemy mogli więc cieszyć się tą samą dużą rozdzielczością (45 Mp) i szybkostrzelnością (do 20 kl./s), co w zaprezentowanej w lipcu 2020 roku podstawowej piątce. Dla fotografujących, którzy intensywnie też filmują powinna to być doskonała wiadomość. Do czasu, gdy doczytają, że nowy model nie oferuje układu stabilizacji matrycy.
Dla wielu osób przyzwyczajonych już do fotografowania bezlusterkowcami, z których wszystkie współczesne modele taką opcję oferują, będzie to rzecz skreślająca aparat już na starcie. Oczywiście można polemizować, że mamy jeszcze przecież stabilizację w obiektywach, ale gdy w przypadku krótszych stałek (które tej funkcji zwykle nie oferują) okaże się, że problemem stanie się utrzymanie z ręki czasów rzędu 1/60 s szybko poczujemy się ograniczeni.
Również w zakresie pracy wideo pozbycie się stabilizacji matrycy jest posunięciem wątpliwym. Z jednej strony sprzęt taki jak Canon EOS R5 będzie zapewne używany głównie na stabilizatorach „kamizelkowych” typu Flycam, z drugiej dobrze wiemy, że stabilizacja matrycy w określonych sytuacjach jest w stanie znacznie poprawić efekty uzyskiwane przy pomocy zwykłych ręcznych gimbali. Nie mówiąc już o realizacji bardziej statycznych ujęć bez użycia naramiennych rigów.
Wracając do kwestii fotograficznych, warto wspomnieć jeszcze o ergonomii i systematyce obsługi. Ta w dużej mierze jest identyczna jak w przypadku standardowej wersji R5, ale mocno uwydatniona tylna ścianka z wentylatorem sprawia, że cały zestaw będzie dużo mnie wygodny przy pracy fotograficznej - aparat trzyma się przy oku podobnie jak starsze aparaty średnioformatowe pokroju Pentaxa 645Z czy Hasselblada serii HD, a o wygodnej dotykowej obsłudze ekranu bez odrywania ręki od aparatu, która jest jednym z mocnych punktów modelu R5, nie ma mowy. Prawdopodobnie nie mogąc przysunąć całego korpusu blisko oka będzie nam też mniej wygodnie pracowało się z dłuższymi obiektywami. To, o czym mówię najlepiej chyba widać na zdjęciu pokazującym spód aparatu.
Funkcje fotograficzne należy więc w tym wypadku traktować jako miły dodatek, którego potencjał zostanie niewykorzystany i trochę szkoda, że zamiast na siłę obstawać przy „fotograficznej” bryle i systematyce obsługi aparatu producent nie postanowił lepiej przygotować go do pracy wideo, przy której ma szansę zabłysnąć.
W przypadku modelu Canon EOS R5 C i serii Cinema EOS możemy mówić o małej rewolucji. W końcu pełnoklatkowe kamery Canona startują z pułapu powyżej 80 tys. złotych, a nowy korpus ma do zaoferowania praktycznie wszystkie ustawienia, które oferują wyższe modele z oferty. Osoby mające już doświadczenie z serią Cinema będą czuły się jak w domu. Kamerowe menu przeniesione jest 1:1, a my możemy skorzystać z wszystkich udogodnień zarezerwowanych do tej pory dla kamer, takich jak np. monitor przebiegów, false color, rozbudowane opcje podglądu do pracy ze szkłami anamorficznymi czy chociażby zaawansowane ustawienia peakingu, zebry oraz możliwość ładowania własnych LUT-ów. Menu to gąszcz ustawień (choć jak zwykle w przypadku Canona bardzo przejrzysty), który zaspokoi oczekiwania nawet bardzo doświadczonych filmowców. Pomoże w tym także 13 personalizowanych przycisków na korpusie. Tutaj mała dygresja na temat samego sposobu działania aparatu.
Podgląd kadru prezentuje się identycznie jak w kamerach Cinema EOS
W ręce użytkowników oddanych zostało 13 w pełni konfigurowalnych przycisków, oznaczonych na body numerami C1-13
Zasadniczo Canon EOS R5 C działa w dwóch trybach: fotograficznym i filmowym. Między jednym a drugim nie możemy jednak przechodzić płynnie, jak w przypadku pierwowzoru. Tutaj konieczny jest restart i „postawienie” aparatu od nowa, co trwa ok. 5 sekund (choć może nawet nieco dłużej) i będzie konieczne także w przypadku zmiany częstotliwości działania kamery w trybie wideo (24, 29 i 59 Hz). Przełączanie się pomiędzy konkretnymi ustawieniami nie jest więc bynajmniej szybkie i bardziej odpowiada tradycyjnej pracy na planach filmowych niż filmowania typu run & gun, do którego przyzwyczaiły nas aparaty.
Za tym spowolnieniem idą jednak konkretne korzyści w zakresie jakości dostarczanego obrazu. Pod względem specyfikacji, Canon EOS R5 w swoim pułapie cenowym ma do zaoferowania najwięcej ze wszystkich pełnoklatkowych kamer i aparatów na rynku, co zapewne spowoduje, że jego popularność w pewnych kręgach eksploduje.
Teoretycznie ogólnie możliwości rejestracji nie zmieniły się jakoś diametralnie. Przy użyciu całej powierzchni sensora maksymalnie nagramy materiały 8K 60 kl./s oraz 4K 120 kl./s. Z tą różnicą, że filmy 8K możemy teraz rejestrować beż żadnych ograniczeń, wewnętrznie, w przyjaznym 12-bitowym formacie Cinema RAW Light, z pełnym wsparciem AF (poza 8K 60 kl./s) a wszystkie materiały 4K i mniejsze realizować w znanym z kamer Cinema EOS wysokiej jakości kodeku XF-AVC (10-bit 4:2:2) w kompresjach All-i i Long-GOP (oraz w 10-bitowych HEVC-ach i standardowym 8-bitowym MP4). Wszystko to (także w formacie RAW) możemy swobodnie wypuszczać przez HDMI na zewnętrzne rekordery z dyskiem SSD. Dodatkowo wszystkie opcje rejestracji 4K będą realizowane tak, jak zapis 4K HQ w modelu R5, co oznacza, że obraz próbkowany jest z całej powierzchni sensora, a dopiero potem skalowany do niższej rozdzielczości, zapewniając ponadprzeciętną wyrazistość obrazu. Wreszcie otrzymujemy też przejrzysty wgląd w działanie sensora, wykorzystującego architekturę Dual Gain (Dual Native ISO), gdzie aparat wykorzystuje osobne systemy konwersji dla niskich i wysokich czułości, pozwalając na mniejszą stratę jakości w przypadku filmowania w trudnych warunkach oświetleniowych. Bazowe czułości to ISO 160 i ISO 600, a w przypadku filmowania w LOG-u i formacie HDR przełoży się to na ISO 800 i ISO 1600/3200.
Formaty nagrywania dostępne dla rejestracji pełnoklatkowej
Co chyba najważniejsze, wszystkie te możliwości dostajemy w stosunkowo przyjaznych bitrate’ach, które do ustawień XF-AVC 4K 25 kl./s (a w trybie Super 35 mm nawet w RAW LT) pozwolą pracować z kartami SD i które wprowadzą format RAW pod strzechy nawet nie marzących do tej pory o takiej funkcji filmowców. Wszystko za sprawą tego, że wideo w formacie RAW możemy realizować w 3 ustawieniach kompresji (LT, ST i HQ - ostatnia dostępna tylko w trybie crop Super 35 do 30 kl/.s), z których najniższe zaoferują nam stosunkowo przyjazne dla dysku i komputera pliki i zmienią myślenie o filmowaniu w 8K. I choć w przypadku kompresji LT puryści zapewne dopatrzą się jakichś artefaktów czy zawężenia dynamiki, to w zakresie wygody i możliwości postprodukcji dla przeciętnego, przyzwyczajonego do nagrywania w LOG-u użytkownika będzie to zapewne rewolucją. Zobaczcie zresztą jak dokładnie prezentują się kwestie bitrate’u przy danych ustawieniach dla zapisu 17:9.
Oznacza to, że w przypadku standardowej rejestracji 25 kl./s i kompresji LT na karcie CFE o pojemności 512 GB nagramy około godziny materiału RAW (lub nawet 2 godziny w przypadku rejestracji z cropem). Jeszcze lepiej wygląda to w przypadku zwykłej rejestracji XF-AVC, gdzie 10-bitowe materiały 4K 60 kl./s All-i zapiszemy maksymalnie z bitratem 810 Mb/s, ale przy standardowych 25-30 kl./s będzie to już „raptem” 410 Mb/s, co na wspomnianej karcie pozwoli zapisać 2,5 godziny materiału. A jeśli mamy mocny komputer i nie straszna nam delikatna degradacja obrazu w przypadku scen, na których dużo się dzieje, możemy skorzystać także z kompresji LongGOP, która w każdym z przypadków obniży bitrate ponad 3-krotnie, dając nam już zupełną swobodę pracy z wewnętrznym zapisem z wysokiej jakości 10-bitowym kodekiem.
Wszystko to w żaden sposób nieograniczone długością zapisu, co jest zasługą pokaźnego (ale uszczelnionego) wentylatora. Jego działanie możemy personalizować, co da nam pełną kontrolę nad głośnością. Przy wyższych prędkościach wentylator staje się już słyszalny na tyle, że jego szum będzie łapał się do mikrofonów nakamerowych, ale producent obiecuje, że przy rejestracji 4K czy też RAW LT wiatrak rzadko kiedy będzie przełączał się na wyższe obroty.
Otrzymujemy też zoptymalizowany specjalnie pod kątem pracy wideo system autofocusu w technologii EOS iTR AF X, który zapewni jeszcze lepsze rezultaty od i tak już fenomenalnego standardowego układu Dual Pixel CMOS AF II. Zauważyć mamy to przede wszystkim w skuteczności i płynności śledzenia, np. w przypadku wykrywania twarzy, gdzie w trybie Face Only system będzie brał pod uwagę jedynie twarze i po odwrócenia się lub wyjściu z kadru modela system nie będzie szukał punktu zaczepienia, a zatrzyma się w oczekiwaniu na ponowne pojawienie się obiektu.
Biorąc to wszystko pod uwagę, aż niesamowite wydaje się ile udało się wycisnąć z tego fotograficznego body przez zastosowanie wiatraka i dobrych chęci producenta. Zwłaszcza, że filmowy EOS R5 C jest tak samo odporny i tylko 30 g cięższy od swojego pierwowzoru. I tym bardziej szkoda, że Canon stara się na siłę ograniczać jego atrakcyjność dla tych nieco bardziej zaawansowanych filmowców, co zauważymy głownie w łączności i ergonomii.
Choć aparat otrzymał kontrolkę tally, złącze timecode’u i nową stopkę z cyfrowym interfejsem (pokazaną wraz z EOS-em R3 i pozwalającą na podpięcie m.in. modułu audio firmy Tascam) to nie oferuje popularnych kamerowych rozwiązań, jak zewnętrzne złącze baterii, port DC-In do zasilania zewnętrznego (możliwe tylko przy pomocy adaptera dummy lub interfejsu USB Power Delivery ale w tym wypadku bez obsługi modułu Tascam) czy przyciski funkcyjne umieszczone wygodnie na boku korpusu, nie mówiąc już o możliwości wymiany mocowania i obecności złącz XLR jak np. w modelu C70. Do tego do aparatu koniec końców nie trafił obecny w kamerach EOS i zapowiadany w przeciekach profil Canon Log 2 (dostępny tylko Canon Log 3), a złącze HDMI to nadal standard microHDMI, choć większość bezlusterkowej konkurencji dorobiła się już pełnowymiarowych portów.
Nie doczekaliśmy się także wbudowanych filtrów ND, które w parze z pełna klatką w tym pułapie cenowym pozwoliły producentowi zostawić w tyle konkurencję. Do tego pomniejsze kwestie jak to, że zapis 8K 60 kl./s możemy realizować wyłącznie z zewnętrznym zasilaniem i bez wsparcia dla elektroniki obiektywu (czyli w pełnym manualu) czy to, że mimo szybkiego modułu Wi-Fi do bezprzewodowej pracy wideo musimy dokupić zewnętrzny transmitter Canona. Przy dłuższym obcowaniu z kamerą okaże się zapewne, że tych małych ograniczeń jest jeszcze więcej.
Canon EOS R5 C to niewątpliwie ważna i potrzebna pozycja w systemie Canona, która dobitnie pokazuje, w którą stronę zmierza rynek wideo i która, przez demokratyzację formatu RAW ma szansę wprowadzić rewolucję w segmencie mniejszych produkcji szybciej niż ktokolwiek mógł się tego spodziewać, otwierając jednocześnie drogę do upowszechnienia się materiałów 8K. Jeżeli chodzi o same możliwości rejestracji, w tej cenie (23 750 zł) Canon nie ma obecnie żadnej pełnoklatkowej konkurencji. Ewentualne zagrożenie w postaci Nikona Z9, EOS R5c bez trudu odeprze interfejsem zunifikowanym z kamerami Cinema EOS, kodekiem XF-AVC czy zwyczajnie bardziej popularnym wśród filmujących systemem szkieł. I choć na polskim rynku, podzielonym głównie pomiędzy filmujących aparatami za ok. 10 tys. zł i profesjonalistów pracujących przy produkcjach większego kalibru, sprzęt ten nie zrobi zapewne furory, jesteśmy przekonani, że jeżeli chodzi o ogół światowej pracy wideo Canon EOS R5C może dla wielu stać się podstawowym narzędziem do codziennej pracy. Skutecznie zagarniając dla siebie dużą cześć segmentu, o który do tej pory walczyły takie konstrukcje, jak Lumix S1H czy Sony A7S III i Sony FX3.
Jednocześnie wydaje nam się, że duża cześć potencjału modelu R5 C została utracona przez kurczowe trzymanie się fotograficznej formy aparatu, chęć utrzymania dystansu do wyposażonego w matrycę Super35 modelu EOS C70 i próbę stworzenia bardziej uniwersalnej, hybrydowej alternatywy dla wspomnianych modeli Sony, którą ze względów opisanych na początku nowy aparat/kamera raczej się nie stanie. Szkoda tym bardziej, że konstrukcja o tych możliwościach rejestracji, a lepiej przygotowana pod względem pracy wideo mogłaby stać doskonałą konkurencją dla pełnoklatkowej kamery Sony FX6, dla której Canon nie posiada obecnie żadnego bezpośredniego konkurenta i z której na pewno bardziej ucieszyliby się wymagający twórcy wideo.
Canon EOS R5C pozostaje więc ciekawym, choć nie doskonałym pomostem pomiędzy światem bezlusterkowców i kamer oraz łakomym kąskiem dla osób, które doskonałą większość swojej pracy opierają o realizacje wideo, ale sporadycznie mają potrzebę wykonania także wysokiej jakości fotografii. Dobrze sprawdzi się także jako druga kamera przy większych produkcjach realizowanych w oparciu o system Cinema EOS i ma szansę stać się podstawowym narzędziem pomniejszych firm i zespołów filmowych, które operują w świecie umiarkowanych budżetów i starają się przebić na rynek profesjonalny. EOS R5 C nie będzie jednak w pełni wygodną alternatywą dla profesjonalnej kamery ani też hybrydowym urządzeniem all-in-one, którego wielu mogło oczekiwać po zeszłorocznych przeciekach.