Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Nowy topowy aparat Sony zachwyca, ale czy rzeczywiście zasługuje na miano najlepszego, typowo reporterskiego bezlusterkowego korpusu? Nowe body trafiło już w nasze ręce.
Na początek warto powiedzieć, że określenie „korpus reporterski” może być dla nowego Sony A1 krzywdzące. Nie dlatego, że aparat sobie w tych sytuacjach nie radzi, ale raczej dlatego, że dzięki 50-megapikselowej matrycy jest czymś znacznie więcej. Sony A1 to profesjonalny aparat „all in one”, który w obliczu kurczącego się rynku z dużym prawdopodobieństwem wyznacza kierunek rozwoju topowych korpusów na najbliższe lata. W podobnym kierunku poszedł zresztą zaprezentowany w zeszłym roku Canon EOS R5.
Czy jednak upakowanie wszystkiego, co najlepsze do jednego body nie zmusiło projektantów do pójścia na pewne kompromisy i nie odbiło się negatywnie na użyteczności aparatu? Czy najmocniej podkreślane w przekazie marketingowym punkty specyfikacji w rzeczywistości również prezentują się tak kolorowo? No i wreszcie czy jest to korpus na tyle lepszy od wspomnianego R5, byśmy mogli z czystym sumieniem plasować go w wyższym segmencie i usprawiedliwić o 15 tys. zł wyższą cenę?
Sony A1 pod wieloma względami zrobił na nas świetne wrażenie, jednocześnie chcielibyśmy nieco ostudzić panujący wokół niego entuzjazm. Choć aparat otrzymaliśmy tylko na kilka godzin i mieliśmy okazję sprawdzić jego możliwości jedynie pobieżne, od razu w oczy rzuca się to, że korpus cierpi na „firmowe” wady producenta, które mogą obniżyć jego konkurencyjność względem innych modeli. Poniżej opisujemy najistotniejsze dla nas kwestie, które mieliśmy okazję już skonfrontować z rzeczywistością. Pomniejsze szczegóły specyfikacji sprawdzimy przy okazji pełnego testu. Z kolei szerszy przegląd ogólnych możliwości aparatu znajdziecie też tu i tu. Przejdźmy jednak do rzeczy.
Z zewnątrz nowe body prezentuje się niemal identycznie, jak seria A9. Otrzymujemy więc najlepszą w systemie Sony ergonomię z osobnym pokrętłem trybu seryjnego i pierścieniem do regulacji ustawień AF. Do tego trzy pokrętła funkcyjne, 3 programowalne przyciski oraz duży, dobrze wyczuwalny joystick i przycisk AF-On. Jednocześnie korpus jest nieco większy, a producent naniósł kosmetyczne poprawki, które sprawiają, że poszczególne elementy stają się jeszcze wygodniejsze. Na przykład wspomniany pierścień AF, który dużo łatwiej uchwycić czy też przeniesienie czujnika oka na spód wizjera, dzięki czemu dużo rzadziej będziemy nieumyślnie przełączać podgląd z ekranu na wizjer podczas majstrowania przy aparacie. Pod względem ergonomicznym, nowe body wypada wiec naprawdę dobrze.
Sam korpus stał się także nieco grubszy, dzięki czemu nawet mimo nieco większych rozmiarów wydaje się bardzo zwarty. Być może nawet zbyt zwarty. Choć dobrze leży w dłoni i pozwala łatwo dosięgnąć palcem kluczowych kontrolerów, cała konstrukcja wydaje się bardzo mała gdy trzymamy ją oburącz. Do tego wydaje się lekko przeważać na lewo. Naszym zdaniem dobrze zrobiłoby korpusowi gdyby był nieco dłuższy. Warto tu spojrzeć na przykład EOS-a R5 - aparat jest raptem 1 cm dłuższy, co nie wpływa znacząco na gabaryty, ale nieco większy kontur oferuje fantastyczny komfort chwytu. W modelu A1 mieliśmy wrażenie podkurczania ramion, gdy cały zestaw przykładaliśmy do oka. Pewnym problemem jest też niewiele miejsca na palce między gripem a obiektywem. Robiąc zdjęcia, szybko można się do tego przyzwyczaić, póki co trudno jednak stwierdzić jak to wszystko odbije się na komforcie wielogodzinnej pracy i fotografowania większymi szkłami.
Jednocześnie inżynierowie zrobili wiele, by z aparatu korzystało się dużo przyjemniej, niż z wcześniejszych generacji bezlusterkowców Sony. Przede wszystkim, po raz pierwszy z czystym sumieniem możemy powiedzieć, że pod względem responsywności interfejsu aparat w najmniejszym stopniu nie odstaje od tego, co oferuje konkurencja. Sony A1 błyskawicznie reaguje na ruchy pokręteł, wciskanie przycisków czy wybory danych pozycji w menu, momentalnie wyświetla też podgląd zdjęć i umożliwia błyskawiczną nawigację po materiale. Wreszcie nikt, nawet użytkownik szybkich lustrzanek nie będzie miał wrażenia, że aparat nie nadążą z reakcją na jego działania. Za to producentowi należy się ogromny plus. Z jednym wyjątkiem - jak na korpus reporterski, Sony A1 uruchamia się zdecydowanie zbyt wolno. Pierwsze zdjęcie wykonamy dopiero po ok. 1-1,5 sekundy od uruchomienia, w zależności od tego czy jest włączany czy wybudzany z uśpienia.
Dodatkowo otrzymujemy fenomenalny, 9-milionowy wizjer z modelu A7S III, który pod względem powiększenia i klarowności przebija wszystko to, co na tę chwilę ma do zaoferowania konkurencja. Oferuje też większą częstotliwość odświeżania (240 kl./s), ale ten tryb wiąże się akurat z obniżeniem rozdzielczości i pola widzenia, także poza tym, że wygląda to ładnie w specyfikacji, trudno w tym wypadku mówić o jakiejś rewolucji. Tak czy siak jest to obecnie zdecydowanie najlepszy wizjer na rynku, przy którym zupełnie tracimy argumenty na rzecz przewagi wizjerów optycznych (może oprócz możliwości podejrzenia kadru przy wyłączonym aparacie).
Do tego, podobnie jak w modelu A7S III otrzymujemy ekran LCD, który nareszcie pod względem obsługi dotyku dogania konkurencję. Możemy więc swobodnie nawigować dotykiem po zdjęciach czy obsługiwać menu główne i pomocnicze (Fn). Niestety, gdy się zabiera do czegoś 5 lat po innych, trudno oczekiwać porównywalnych rezultatów, czego przykładem jest responsywność i użyteczność dotyku. Ekran jest jakby nieco zbyt czuły, przez co czasem łatwo kliknąć w daną opcję przy chęci przewinięcia listy funkcji (i odwrotnie). Pokutuje także to, że inżynierom nie chciało się uaktualniać systemu kontroli pod funkcje dotykowe, które dostosowane są do interfejsu, a nie odwrotnie. W efekcie dotykowa obsługa poszczególnych parametrów wydaje się trochę niezgrabna, co będzie szczególnie widoczne w menu głównym.
A zwłaszcza gdy porównamy to wszystko z doskonale przemyślanym systemem obsługi dotykowej aparatów Canona, gdzie funkcje są rozmieszczone tak, by menu mogło być wygodnie i szybko obsługiwane dwoma rękoma i gdzie cały system dotyku subtelnie przenika się z działaniem fizycznych kontrolerów. Do tego ekran Sony A1 ma rozdzielczość 1,44 Mp. Przy 50-megapikselowej matrycy chciałoby się nieco więcej.
Pozostając przy temacie subtelności obsługi, nie sposób nie wspomnieć o nowym menu, które zawitało już do Sony A7S III, ale które mieliśmy do tej pory okazję oglądać jedynie w wersji przedprodukcyjnej. Plus jest taki, że poszczególne pozycje wreszcie pogrupowane są logicznie, gdzie najczęściej używane funkcje znajdziemy na pierwszych stronach zakładek. Minus? Menu, które po latach narzekań doczekało się wreszcie aktualizacji, wygląda jak zły sen projektantów Pentaxa (ale nawet i oni dotarli wreszcie do wyjątkowo skutecznego i przejrzystego układu w modelach Ricoh GR III i Pentax K3 III). Jeśli porównamy to z typowo fanowskim projektem, który pojawił się swojego czasu w internecie, staje się ewidentne, że ktoś odpowiedzialny za projekty menu ominął kilka szkoleń z User Experience.
Nowe menu Sony zwyczajnie kłuje w oczy, a system jednoczesnego wyświetlania dwóch poziomów zakładek - choć sprytnie pomyślany - jest nie zawsze wygodny. Niekiedy ostatnia podzakładka przysłania wcześniejszą i trudno się zorientować, na jakim poziomie aktualnie jesteśmy. Trudno też niekiedy wrócić do wcześniejszej zakładki dotykiem. Dziwnie opracowane jest także przewijanie się z poziomu jednej zakładki na drugą w obrębie tej samej grupy. Na szczęście, po przyzwyczajeniu się do działania menu, będziemy w stanie znaleźć w nim pożądane pozycje szybciej niż w poprzednim układzie.
Podsumowując kwestię samego korpusu i dostępu do funkcji, jest to zdecydowanie najlepsze, co na tę chwilę producent oferuje w swoim systemie. Nadal jednak Sony ma sporo do nadrobienia w zakresie kultury pracy z aparatem, czego w przypadku topowej konstrukcji nie powinniśmy mieć powodu pisać.
Spójrzmy teraz jak nowy korpus spisuje się podczas fotografowania. Na początek to, co chyba wszystkich interesuje najbardziej, czyli to, jak radzi sobie nowa 50-megapikselowa matryca w technologii warstwowej, która jednocześnie dzięki nowemu systemowi próbkowania jest wyjątkowo szybka.
Jednym z największych znaków zapytania, jakie pojawiały się w mojej głowie podczas czytania o nowym modelu, było to czy matryca o wysokiej rozdzielczości będzie w stanie konkurować z typowo reporterskimi modelami w zakresie pracy na wysokich czułościach. W końcu natywny zakres czułości kończy się tu na ISO 32000.
Jak widać jest zupełnie dobrze, ale bez szału. Cyfrowy szum na plikach JPEG zaczyna być widoczny w rozmiarach ekranowych już przy ISO 3200-6400, a w dodatku ma mocny, nieprzyjemny dla oka, cyfrowy charakter, co zauważymy już na dużo niższych czułościach, oglądając zdjęcia w pełnym powiększeniu. Wszystko to okraszone jest dość agresywnym wyostrzaniem. Jednym słowem w kwestiach zaszumienia obrazu Sony A1 wypada podobnie jak 60-megapikselowy model A7R IV. Oczywiście w przypadku plików RAW będziemy w stanie ratować się na różne sposoby, ale biorąc pod uwagę zastosowania reporterskie wygląd JPEG-ów nadal jest ważny.
Zastanawialiśmy się więc czy remedium na problem zaszumienia mogą okazać się JPEG-i w mniejszej rozdzielczości. Kto wie, być może producent zastosował nieco software'owej magii, jak ma to miejsce w niektórych smartfonach, które łączą piksele w grupy w celu polepszenia jakości zdjęć w słabym świetle? W końcu "nadpróbkowanym" JPEG-om producent poświęcił osobny slajd w prezentacji dla prasy. Otrzymujemy więc aż dwie możliwości mniejszego zapisu - 21-megapikselowe JPEG-i M i 12-megapikselowe JPEG-i S. W każdym z tych wypadków możemy skorzystać z najlepszej opcji kompresji Extra Fine, a sam obraz skalowany jest z pełnej rozdzielczości sensora. W rezultacie nie otrzymujemy niestety lepszej kontroli szumu, przynajmniej oceniając zdjęcia „na oko”.
Pochwalić należy natomiast nowy układ balansu bieli, który korzysta z dodatkowego, fizycznego sensora na korpusie. W efekcie aparat naprawdę świetnie balansuje temperaturę barwową, choć w niektórych sytuacjach nadal lepiej będzie korzystać z trybu priorytetu bieli.
Kolejnym elementem, który wypada dość przeciętnie jest stabilizacja sensora. Trzeba się nastawić na to, że podobnie jak w serii A7R posłuży on głównie do wyrównania niedogodności wynikających z większej rozdzielczości sensora. Dobrze pokazuje to fakt, że w trybie Auto ISO, z włączoną stabilizacją aparat standardowo dobiera czasy odpowiadające ogniskowej, czyli np. 1/30 s dla ogniskowej 35 mm. Jednak żeby mieć pewność, że zdjęcia nie będą poruszone, musieliśmy limit ten nieco zmniejszyć. I tak, przy włączonej stabilizacji zupełnie bezpiecznym czasem dla ogniskowej 35 mm stają się dopiero okolice 1/60-1/80 s, a dla szerokotnąnego obiektywu 12-24 mm, przy krótszym końcu - 1/25-1/30 s.
Aparat zrobił na nas natomiast fenomenalne wrażenie w zakresie pracy z migawką elektroniczną w sztucznym, migoczącym oświetleniu. W sytuacjach, w których modele A7R III i A7R IV przejawiały mocny „banding”, spowodowany brakiem synchronizacji czasu migawki z częstotliwością migotania światła, Sony A1 oferuje zdjęcia zupełnie czyste, a charakterystycznych ciemniejszych pasów nie byliśmy w stanie uzyskać w żadnej sytuacji, choć naprawdę się staraliśmy. Do tego jest to pierwszy aparat pozwalający na synchronizację błysku w tym trybie (tego nie mieliśmy jeszcze okazji sprawdzić). Widać więc jak daleko Sony posunęło się w temacie technologii próbkowania sensora. Prawdę mówiąc, na obecnym etapie rozwoju, producent mógłby zupełnie pozbyć się migawki mechanicznej, co z pewnością w końcu uczyni.
Będąc przy temacie migawki warto wspomnieć też o migawce mechanicznej i oczywiście możliwościach trybu seryjnego. Jak pisaliśmy już wcześniej, prędkości rzędu 30 i 20 kl./s zarezerwowane są jedynie dla migawki elektronicznej. Migawka mechaniczna ogranicza nas z kolei do 10 kl./s lub 8 kl./s, gdy zależy nam, by podgląd obrazu w wizjerze odbywał się na bieżąco. Sama migawka mechaniczna otrzymała bardziej zaawansowany system tłumienia drgań, te jednak nadal są bez problemu wyczuwalne podczas trzymania aparatu w ręce. W dodatku dźwięk migawki rezonuje i choć na filmie jest to ledwo słyszalne, trzymając aparat z zamocowanym obiektywem przy oku ma się wrażenie, jakby przy każdym zdjęciu wewnątrz korpusu dzwonił mały dzwoneczek. Jest to nawet przyjemne, aczkolwiek spotykamy się z czymś takim po raz pierwszy.
Jednak nawet przy użyciu migawki elektronicznej będziemy nieco ograniczeni w zakresie możliwości trybu seryjnego. Przede wszystkim postanowiliśmy skonfrontować to, jak opisywane w specyfikacji prędkości i pojemność bufora (155 zdjęć RAW i 156 JPEG - mierzone dla skompresowanych RAW-ów, JPEG-ów Fine i kart CFExpress) mają się do pełnego, nieskompresowanego zapisu na kartach SD.
W przypadku nieskompresowanego zapisu RAW + JPEG Extra Fine i najszybszej karty SDXC UHS-II Sony Tough (R/W: 300 MB/s) przed zapełnieniem bufora byliśmy w stanie wykonać 70 zdjęć. Tyle samo uzyskaliśmy w przypadku bezstratnie skompresowanych RAW-ów i 21-megapikselowych JPEG-ów, co w obliczu różnych prędkości opróżniania bufora (kolejno 30 i 15 sekund) sugeruje, że jest to prawdopodobnie limit ustalony odgórnie. W dodatku w obydwu tych sytuacjach seria Hi+ trwała ponad 3 sekundy co wskazuje na to, że aparat nie wykorzystywał pełnej prędkości 30 kl./s. Na razie nie wiemy czy to kwestia kart SD czy czegoś innego, ale sytuację tę potwierdzają także pierwsze zagraniczne recenzje, wskazujące że maksymalna prędkość zapisu realizowana jest wyłącznie przy statycznych kadrach. Warto też wspomnieć, że w przypadku obiektywów firm zewnętrznych (np. Tamron czy Sigma) prędkość trybu seryjnego spadnie do ok. 15 kl./s.
"Hybdrydowe" sloty Sony A1 obsługują zarówno karty SD, jak i CFExpress
Trzeba natomiast podkreślić, że zapełnienie bufora nie ogranicza funkcjonalności aparatu, a w przypadku zapisu JPEG (także w maksymalnym rozmiarze i najlepszej kompresji) będziemy mogli cieszyć się nieograniczoną długością serii. Przy 50-megapikselowych zdjęciach to bardzo imponujący rezultat. Cieszy też to, że producent znacznie usprawnił kwestię prędkości opróżniania bufora dla zapisu RAW i RAW + JPEG. Świetnie wypadają też zakładki menu pozwalające łatwo określić sposoby zapisu i opcje rozdzielania ich pomiędzy nośniki.
Niestety rozmiar zdjęć, jak już się spodziewaliśmy, może okazać się piętą achillesową konstrukcji. Nieskompresowane RAW-y z Sony A1 ważą aż 110-120 MB. W przypadku RAW-ów bezstratnie skompresowanych będzie to ok. 75 MB, a pełnowymiarowy JPEG zajmie ok 25 MB. Oznacza to, że na 32-gigabajtowej karcie zapiszemy niecałe 300 RAW-ów w pełnej jakości.
Wszystko to nie robi być może takiego wrażenia, dopóki nie zorientujemy się, że w przypadku plasowanego przecież niżej EOS-a R5 pliki ważą ponad dwa razy mniej (w przypadku bezstratnie skompresowanych RAW-ów nawet trzy razy). Jeśli wykonujemy dużo zdjęć, w perspektywie czasu będzie to mieć ogromny wpływ na to ile dodatkowych funduszy będziemy musieli przeznaczyć na karty pamięci i dyski, a także na sam komfort pracy.
Na kolana nie rzucił nas także system AF. Jak zwykle w przypadku Sony otrzymujemy co prawda świetnie działający system śledzenia obiektów czy twarzy, ale przełączenie do pojedynczego trybu AF-S konfrontuje nas ze znanymi już z wcześniejszych modeli problemami. Przede wszystkim w trybie pojedynczym cały czas nie jesteśmy w stanie ustawić ostrości szybciej niż w czasie ok. 0,2-0,25 sekundy, nawet w przypadku ostrzenia w jednej płaszczyźnie. Aparatowi ponadto kilkukrotnie zdarzyło się oszukać z potwierdzeniem ustawienia ostrości, a do tego system wydaje się przejawiać trudności z ostrzeniem w mocno kontrastowych warunkach, na przykład na miejsca, w których znajdują się źródła światła.
Również w zakresie szybkości ustawiania ostrości w słabym świetle system AF wydaje się wypadać gorzej niż to, co pokazał Canon przy okazji drugiej generacji układu Dual Pixel AF. Ponadto nawet w trybie ciągłym zauważyliśmy pewne problemy ze skutecznym ustawieniem ostrości na oko, gdzie, zarówno w przypadku ludzi i zwierząt niejednokrotnie była ona „przestrzelona” na rzęsy, włosy czy brwi.
Pamiętajcie jednak, że póki co możliwości systemu AF mieliśmy okazję sprawdzić jedynie pobieżnie. Wydajności ostrzenia w różnych trybach i ustawieniach bliżej przyjrzymy się podczas pełnego testu.
Na koniec kilka słów na temat trybu filmowego. Ze względu na czas i pogodę nie mieliśmy okazji rzetelnie ocenić jego możliwości, ale udało nam się ocenić kwestię przegrzewania się aparatu przy rejestracji 8K. W przypadku standardowego trybu rejestracji aparat przegrzewa się po ok. 15 minutach nagrywania, ale w menu mamy też tryb tolerujący wyższe temperatury, w którym bez większych problemów powinniśmy być w stanie dużo dłuższe materiały. W internecie znajdziemy już relacje mówiące nawet o 1,5-godziny ciągłej rejestracji. My nie byliśmy w stanie dobić poza 30 min ze względu na posiadanie tylko jednego akumulatora.
Większym problemem okaże się zapewne pojemność kart i właśnie zużycie baterii (w pełni naładowany akumulator wystarczy na ok. 30 min rejestracji 8K), niemniej jednak wszystko to wskazuje, że właściwie nic nie powinno ograniczać nas w przypadku dużo bardziej przydatnej i rozbudowanej rejestracji 4K. Sam akumulator świetnie też sprawdza się w przypadku fotografowania. Po wykonaniu ok. 600 zdjęć, w większości w trybie pojedynczym, uruchamianiu trybu podglądu i buszowania po menu stan akumulatora nadal wskazywał ponad 60%. Możemy więc śmiało stwierdzić, że rzeczywista żywotność baterii daleko wykracza poza deklarowane 530 zdjęć i plasuje się na poziomie reporterskich lustrzanek.
Filmowców ucieszy także przemyślane rozmieszczenie złącz i obecność pełnowymiarowego portu HDMI.
Sony A1 to korpus, który bez przeszkód podoła doskonałej większości sytuacji fotograficznych i który jest obecnie najbardziej upakowaną funkcjonalnością pełną klatką na rynku, stając się jednocześnie najbardziej uniwersalną pozycją w systemie producenta. W dodatku jest to zdecydowanie najbardziej responsywny korpus serii Alpha, jaki do tej pory widzieliśmy. Użytkownicy aparatów Sony będą nim zachwyceni. Jednocześnie wydaje się konstrukcją, która może ucierpieć ze względów marketingowych i tego, że ma być aparatem do wszystkiego.
Producent plasuje Sony A1 w zupełnie nowym, topowym segmencie, wprowadzając też roszadę w nomenklaturze swojego systemu i dopinając do tego niebotyczną cenę 34 tys. zł za samo body. Ale jeśli odejmiemy bardzo dobrze zoptymalizowany pobór mocy, rekordowe osiągi w zakresie próbkowania matrycy i pracy migawki elektronicznej, a także najlepszy na rynku wizjer elektroniczny, nie otrzymamy wiele ponad to co, do zaoferowania ma plasowany przecież niżej i kosztujący dużo mniej model EOS R5. W dodatku wiele rzeczy konkurencja nadal robi dużo lepiej. Wystarczy wspomnieć chociażby o rozmiarze plików, przejrzystości menu, obsłudze dotykowej, rozdzielczości ekranu, ogólnej kulturze pracy czy nawet działaniu autofokusu w określonych sytuacjach. W dodatku pod względem fotografowania na naprawdę wysokich czułościach aparatowi może być trudno konkurować z 20-megapikselowymi reporterskimi korpusami konkurencji, a dodatkowym problemem jest wykonywanie nieporuszonych zdjęć w sytuacjach, z którymi "mniejsze" matryce nie mają żadnego problemu. Z kolei jeśli komuś zależy na bezkompromisowej jakości obrazu na niskich czułościach, taniej kupi już średni format.
Nie zrozumcie nas źle. Sony A1 to fantastyczny aparat, ale bardziej pasowałaby do niego nazwa A7R V i o 10 tys. złotych niższa cena. Jak na topowy korpus, który rzucić ma świat na kolana i stać się pierwszym wyborem zawodowców, niezależnie od dziedziny, w której się poruszają, to jednak jeszcze nieco za mało.
Jesteśmy jednak niezmiernie ciekawi, co jeszcze pod względem jakości zdjęć oraz filmów, pracy migawki elektronicznej i autofokusu ma nam do zaoferowania nowy model. Tym wszystkim już niebawem zajmiemy się szerzej w pełnym teście.