Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Systemy bezlusterkowe wreszcie w pełni dojrzały. Czy oznacza to powrót do technologicznej stagnacji, którą pamiętamy sprzed kilku lat?
Na początku tego artykułu powiniennem pewnie napisać, że nie jest to porada inwestycyjna, a przedstawione przykłady wyrażają wyłącznie moją opinię. Będzie w nim bowiem tyle samo wróżenia z fusów, co na blogach tradingowych. Niemniej są to wnioski podparte wieloletnią obserwacją rynku i działań poszczególnych firm, które mam nadzieję pomogą wam dokonać właściwego wyboru w kwestii ewentualnego zakupu aparatu.
Kilka ostatnich lat to prawdziwy technologiczny wyścig zbrojeń, który wyrwał rynek aparatów z marazmu poprzedniej dekady, gdy czołowi producenci robili tylko tyle, ile naprawdę musieli. Wszyscy dobrze pamiętamy, gdy po premierach Canona EOS 5D Mark III i Nikona D750 obydwie firmy nieco odpuściły sobie innowacje i raczyły nas niewielkimi aktualizacjami oraz mniej lub bardziej poprawnymi konstrukcjami ze średniego i niskiego segmentu (z niewielkimi wyjątkami pokroju modeli 5DS R czy Nikon D850). O rosnących potrzebach przeciętnych użytkowników, którzy wykorzystują aparaty do codziennej pracy foto-wideo przypomniano sobie dopiero, gdy okazało się, że pobłażliwie traktowana i niezbyt pilnowana bezlusterkowa konkurencja stała się przysłowiowym lisem w kurniku.
Nie oszukujmy się. Gdyby nie przełomowe modele Sony A7R III i A7 III poprzedzone zapowiadającym nowe rozdanie Sony A9 z 2017 roku, na zaawansowane bezlusterkowe aparaty Canona i Nikona poczekalibyśmy zapewne dużo dłużej. Świadczyć może o tym chociażby „prototypowy” feeling pierwszego EOS-a R czy praktycznie zastopowanie rozwoju lustrzanek Nikona po pokazanym w 2017 roku - skądinąd świetnym jak na tamte czasy - modelu D850, który razem z pokazanymi rok wcześniej modelami D5 i D500 sugerował, że producent widzi dla swojego lustrzankowego systemu świetlaną przyszłość.
Obie firmy musiały po prostu ponieść ogromne koszty z zakresu R&D. W przypadku dysponującego większym kapitałem Canona decyzja zapadła prawdopodobnie nieco później, a wszystko potoczyło się szybciej, lecz nowy system zadebiutował z produktem „wejściowym”, który był ciekawym pokazem technologii, ale prawdopodobnie nie szybko (jeśli w ogóle) doczeka się następcy w ofercie średniego segmentu, podzielonej obecnie na serie R6, R5 (na których dopracowanie producent dał sobie czas modelem R).
Borykający się z problemami finansowymi Nikon musiał zapewne odłożyć na bok większość innych prac i skupić się na dostarczeniu jak najbardziej kompletnych rozwiązań od samego początku. Skalę poniesionych kosztów może pokazywać chociażby dość powolny rozwój systemowej optyki i fakt, że druga generacja "zetek" czy ostatni lustrzankowy Nikon D6 oferują prawie wyłącznie kosmetyczne zmiany względem poprzedników. Naturalnie do tego stanu rzeczy musiał przyczynić się także równoległy rozwój pokazanego właśnie modelu Z9.
Biorąc pod uwagę to, że prace nad nowymi aparatami trwają około 2 lata, patrząc z perspektywy czasu dość dobrze widać, że zarówno Canon jak i Nikon zaczęli pracować nad pełnoklatkowym systemem bezlusterkowym w okolicach 2015-2016 roku - prawdopodobnie wtedy, gdy korporacyjny wywiad dowiedział się o tym, iż Sony szykuje profesjonalny bezlusterkowy model z matrycą w technologii warstwowej (Sony A9). A dziś, raptem 3 lata po debiucie współczesnych systemów Canon RF i Nikon Z, każdy z czołowych producentów ma już w pełni dojrzały system, który przypieczętował topowym korpusem, będącym zapowiedzią tego, jak rynek będzie kształtował się w nadchodzących latach.
Przy okazji publikowanych co pół roku branżowych analiz, już od dłuższego czasu wskazujemy, że w obliczu zamierającego segmentu entry level firmy będą musiały dostosować model biznesowy do specjalizującego się rynku. Dodając do tego obstawiony szczelnie przez Fujifilm segment średniego formatu i APS-C oraz domykające rynek od dołu konstrukcje Mikro Cztery Trzecie (które już w 2022 roku, za sprawą Panasonica GH6 i nowego flagowca OM System powinny nadrobić technologiczne zaległości) wydaje się jasne, że w niedalekiej przyszłości w pełnoklatkowym segmencie zawodowym będziemy mieć do czynienia z pojedynczymi, uniwersalnymi profesjonalnymi korpusami, pokrywającymi doskonałą większość zapotrzebowań użytkowników.
Ewentualnym systemowym akompaniamentem będzie przystępna cenowo propozycja amatorska, dająca szansę poznać system hobbystom i początkującym. Z jednej strony ograniczy to koszty rozwoju (co jest na rękę wszystkim producentom), a z drugiej zmusi zawodowców do większych inwestycji w sprzęt i pozwoli wydłużyć życie danych serii. Nie zapominajmy, że mimo technologicznego skoku ostatnich lat, rynek nadal znajduje się w głębokiej recesji.
Pierwszą zapowiedzią takiego stanu rzeczy było oczywiście Sony A1, jednak nie trzeba było długo czekać, byśmy zobaczyli odpowiedzi konkurencji w postaci modeli Canon EOS R3 i Nikon Z9. Przy czym jedynie Canon wydaje się zdawać sobie sprawę, że ten czas jeszcze na dobre nie nastał. Przynajmniej w świadomości użytkowników.
W przypadku Sony, model A1 był swego rodzaju prężeniem muskułów i próbą pokazania, że w obliczu rosnącej konkurencji to nadal Sony kreuje trendy. Dla Nikona, którego pozycja w ostatnich latach nieco podupadła, model Z9 był przysłowiowym „być albo nie być” (wygląda na to, że udało się świetnie). Natomiast Canon rozumie, że prawdziwa walka o pieniądze użytkowników trwa obecnie w segmencie semi-pro i mając świetnie pozycjonujące się modele R6 i R5 zostawia sobie otwartą furtkę do innowacji oraz postawienia rynkowej "kropki nad i".
EOS R3 nie jest bowiem określany przez firmę mianem flagowca, a jedynie bezlusterkową odsłoną korpusu dla reporterów. Na prawdziwego systemowego króla (Canona EOS R1?), a jednocześnie na zakorzenienie w świadomości fotografów idei uniwersalnego aparatu do pracy zawodowej poczekamy zapewne jeszcze ok. 3-4 lat, a w tym czasie producent wyciśnie maksimum z segmentu, w którym topowymi korpusami nieco za szybko zablokowała się konkurencja. Wygląda bowiem na to, że w najbliższym czasie czeka nas powrót do okresu technologicznego „ciurkania”, który opisywałem we wstępie. Już tłumaczę dlaczego.
Obecnie topowe aparaty każdego z trzech czołowych producentów zaspokajają 100% potrzeb większości fotografujących i filmujących (a nawet i więcej). Jednocześnie nadal większości użytkowników nie da się przekonać do tego, by wydać na korpus ok. 30 tys. złotych, gdyż zwyczajnie mało kto porusza się w tak szerokim spektrum tematów, by wszystkie możliwości topowych body były mu rzeczywiście potrzebne.
Nadal więc gro użytkowników zamiast po modele A1, Z9 i R3, chętniej sięgnie po bardziej przystępne i konkretnie pozycjonowane serie A7 (także A7S i A7R), Z6/Z7 i R5/R6, które już teraz i tak zaspokajają większość sprecyzowanych potrzeb twórców. Z kolei niedawna premiera Sony A7 IV pokazuje, że producent chce w swojej ofercie zachować widoczny dystans do topowego korpusu, którego niebotyczne możliwości muszą pozostać konkurencyjne przez całe życie pokazanej niedawno serii, czyli prawdopodobnie przez najbliższe 4 lata. I tak zapewne będzie również u innych producentów.
Tym samym przez najbliższe 3-4 a może nawet 5 lat raczej nie należy spodziewać się istotnych innowacji w serii A7. W międzyczasie ujrzymy zapewne model A7R V, wyposażony w pojawiającą się w plotkach 90-megapikselową matrycę, ale prawie na pewno będzie on widocznie ograniczony pod względem prędkości. Z kolei zapotrzebowania wideo jeszcze przez długi czas w całości będzie zaspokajać A7S III.
W przypadku Nikona zobaczymy prawdopodobnie pomniejsze aktualizacje serii Z6 i Z7, skupione na zamknięciu luki w możliwościach trybów filmowych względem Sony A7 IV i Canonów R6 oraz R5. Do tego najpewniej Nikona Z5 II, starającego się wyrównać ofertę po nadchodzącej premierze EOS-a RP II (oczekiwanej w 2022 roku). Tutaj także prawdopodobnie rozejdzie się głównie jedynie o większe możliwości z zakresu pracy wideo. Canon natomiast, pozostając aktualnie ze swoją ofertą w bardzo komfortowej i konkurencyjnej sytuacji raczej nie będzie starał się na siłę aktualizować popularnych serii R5 i R6, dopóki nie będzie do tego zmuszony i w najbliższym czasie w segmencie pełnej klatki zaprezentuje pewnie wyłącznie wspomnianego EOS-a RP II.
Tak ukształtowana oferta zapowiada rynkowy status quo, który będzie na rękę wszystkim producentom i który może pozwolić przyzwyczaić użytkowników do wydłużonego życia produktu, a przy okazji przygotować grunt pod kolejną generację, tych już w pełni uniwersalnych urządzeń. Tym bardziej, że wszyscy producenci mają aktualnie w ofercie aparaty o z grubsza identycznych możliwościach, które robią zdjęcia właściwie za nas, a także pozwalają na sprawne komercyjne poruszanie się na rynku wideo przez co najmniej najbliższych 5 lat (dopóki nie zacznie upowszechniać się rozdzielczość 8K). Oferowanie dużo więcej w krótkim czasie mija się z celem i z pewnością mocno związałoby producentom ręce w kwestii dalszego rozwoju.
Jeśli więc nosicie się z zamiarem zakupu aparatu do pracy „na lata” i chcecie uniknąć sytuacji, gdy nowy korpus szybko stanie się mało konkurencyjny, aktualna oferta czołowych producentów wydaje się do tego świetnym wyborem, gdyż po technologicznym wyścigu zbrojeń każdy z nich wydaje się potrzebować nieco oddechu. Nieważne więc czy decydujecie się na absolutnie topowy korpus czy też nieco "odleżane" już a przy tym także i tańsze pozycje z segmentu semi-pro, wszystkie aparaty z aktualnej bezlusterkowej oferty producentów powinny pozostać "na fali" jeszcze przez dłuższy czas.
Zwłaszcza, że nawet ewentualne aktualizacje nie wniosą już wiele z zakresu udoskonalenia i zwiększenia skuteczności pracy z aparatem. Jedynie filmującym, związanym z systemem Nikona radzilibyśmy wstrzymać się do jesieni 2022 roku, by zobaczyć czy producent nie zechce pokazać wspomnianej aktualizacji „Zetek”, która np. wprowadziłaby wewnętrzny 10-bitowy zapis na kartę. W nadchodzącym roku warto też mieć oko na amatorskie pozycje Canon EOS RP II i Nikon Z5 II oraz przede wszystkim na systemy Mikro Cztery Trzecie i APS-C, gdyż wzorem ostatniej dekady, przy pewnej stagnacji w pełnej klatce, to pewnie w nich będzie rozgrywać się zaciekły bój o użytkowników. W 2022 roku zobaczymy bowiem flagowe korpusy Panasonica (GH6), OM System (dawny Olympus) oraz Fujifilm (prawdopodobnie reporterski model X-H2).
W pełnej klatce kolejnych bardziej istotnych zmian wypatrywać należy zapewne dopiero za 4 lata, gdy na rynku ukaże się druga generacja serii A1, Z9 oraz wspomniany flagowiec Canona (prawdopodobnie EOS R1) a dotychczasowe rewelacje pokroju flasha z migawka elektroniczną spłyną do niżej pozycjonowanych modeli.
Dodatkowo z dużym prawdopodobieństwem, ze względu na coraz wolniej rosnące (względem rozwoju technologii) zapotrzebowania użytkowników, kolejne topowe konstrukcje będą jedynie doszlifowaniem aktualnej oferty a nie kompletną rewolucją, jak dzisiaj np. Nikon Z9.
Co więcej, mogą być oferowane w jeszcze niższych cenach, czego zapowiedzią jest właśnie Z9, który mimo większych możliwości debiutuje w pułapie dużo niższym od lustrzankowej serii D oraz od Sony A1 i prawie identycznym jak EOS R3 (ok. 26500 zł). Jeśli za kilka lat udałoby się obniżyć cenę do pułapu ok. 20 tys. złotych, ideę "wszystkopotrafiącego" profesjonalnego aparatu będzie z pewnością dużo łatwiej sprzedać użytkownikom (EOS R5 podobno sprzedaje się świetnie). Tym bardziej, że producenci mogą zastosować mniej oczywiste zagrania.
W obliczu przenikania się poszczególnych segmentów, niewielkiego rynku i rodzącego się internetu rzeczy należy także brać pod uwagę, że w niedalekiej przyszłości producenci mogą zwrócić się kierunku innego modelu biznesowego, gdzie same korpusy nie będą bardzo drogie, ale użytkownicy będą musieli płacić dodatkowo (być może w formie subskrypcji) za odblokowanie ich pełnych możliwości. Być może to już więc ostatnia szansa, by móc nacieszyć się „zwyczajnym” aparatem. To już jednak temat na osobny artykuł.