Akcesoria
Apple iMac 2024 - procesor M4 i 16 GB RAM-u w bazowym modelu
Najmniejszy bezlusterkowiec w systemie Lumix S rozwija jeszcze koncepcję uniwersalnej pełnej klatki. Aparatu projektowanego z myślą o nowej grupie „twórców kontentu”, dla których nie mniej ważna od jakość zdjęć jest możliwości wygodnego filmowania. Również w pojedynkę.
Sposób, w jaki konsumujemy dziś media, doprowadził do wyspecjalizowania się grupy zaawansowanych amatorów, którzy tak samo dobrze czują się w pracy z ruchomym jak i nieruchomym obrazem. To właśnie na nich nakierowane są najnowsze modele uniwersalnych bezlusterkowców – mniejszych, tańszych (choć wcale nie tanich) i o nieco okrojonych możliwościach względem wyższej półki adresowanej już do wymagających zawodowców. Każdy z producentów „obcina” jednak gdzie indziej. Jak zrobił to Panasonic? I jakie są tego konsekwencje? Oto nasze pierwsze wnioski po kilku dniach spędzonych z modelem Panasonic Lumix S5.
Panasonic wkroczył na rynek pełnych klatek śmiałym krokiem, prezentując na przestrzeni roku trzy solidne jak czołg modele: szybkiego S1 i wysokorozdzielczego S1R, oraz profesjonalnego filmowca, czyli model S1H. Aparaty wielkości lustrzanek, zdaniem wielu były zaprzeczeniem idei kompaktowego systemu bezlusterkowego. Nowy S5 jest więc mniejszy nie tylko od S1 ale nawet od GH5 z sensorem formatu 4/3.
Brzmi świetnie a na zdjęciu wygląda jeszcze lepiej. Faktycznie jednak S5 jest większy i cięższy od głównych rywali: Canona RP, Nikona Z5, Sony A7III a w szczególności od najnowszego modelu Sony A7C. To tylko gwoli ścisłości, różnice są bowiem stosunkowo nieduże, a by rozsądnie porównać te modele należałoby uwzględnić również podpięte do nich obiektywy. Generalnie mamy do czynienia z bardzo kompaktową i odczuwalnie lżejszą od S1 (200 g) puszką o wymiarach 132,6 x 97,1 x 81,9 mm i wadze 714 g. To rozsądny kompromis, bo choć korpus jest o centymetr niższy od S1, nadal zawiniemy na uchwycie wszystkie palce, a tylny profil pozwala wygodnie i anatomicznie oprzeć kciuk. Dodatkowo powierzchnie chwytne pokryto imitacją skóry wykonaną z przyjemnej, twardej gumy. Trzyma się go naprawdę dobrze, nawet z dużym i ciężkim obiektywem 50 mm f/1,4 z linii PRO.
S5 wydaje się przy tym nie mniej solidny od starszych braci. Zwarty, magnezowy szkielet wykonano bardzo starannie i dodatkowo uszczelniono przed wilgocią i kurzem - twarda gąbka okala podwójny slot kart SD i komorę baterii, a łączenie z optyką zabezpiecza cienki gumowy pierścień wokół gwintu obiektywu dołączonego w zestawie obiektywu 20-60 mm.
Minusy? Gwint statywowy umieszczony tak blisko przedniej ścianki, że szybkozłączka może utrudniać korzystanie z bardziej pękatych obiektywów – jasnych stałek czy ultraszerokich kątów. Kilka razy zdarzyło nam się też przez przypadek otworzyć pokrywę kart pamięci – po jakimś czasie, gdy trochę się wyrobi, może otwierać się już nagminnie jak w Sony A7 III.
7 pokręteł i 20 przycisków. Prawie wszystkie programowalne i dwufunkcyjne. Joystick kierunkowy, podręczne menu i jeszcze 5 dodatkowych przycisków wirtualnych na ekranie LCD. Niektórym fotografom do wygodnej pracy wystarczają dobrze rozmieszczone pokrętło przysłony i kompensacji ekspozycji. Dla innych, pracujących w często zmieniających się warunkach, możliwość szybkiej korekcji wartości ISO, trybu pracy AF czy migawki bez odrywania oka od wizjera bywa niezbędna. W S5 dostajemy jednak tyle cukierków, że aż nie mieszczą się w kieszeniach. I czasem naprawdę niełatwo nad nim zapanować. Wystarczy odwiesić na ramię niezablokowany aparat, a na odkręcanie zmian, które nieświadomie wprowadziło w ustawieniach poświecimy popołudnie. Przynajmniej dopóki dobrze go nie poznamy. Obiektywnie szybki dostęp do wielu parametrów trzeba jednak zaliczyć na plus a sama logika rozmieszczenia elementów sterujących też zasługuje na pochwałę. Systematyka obsługi aparatu oparta jest na dobrych wzorcach modeli S1. Bez względu na to na jakim systemie pracowaliśmy wcześniej, możemy wziąć S5 do ręki i po prostu zacząć fotografować.
Miniaturyzacja body wymusiła oczywiście pewne zmiany. Z górnej ścianki zniknął pomocniczy wyświetlacz, na dwa niezależne rozdzielono też piętrowe w S1 pokrętło trybu pracy PASM. Zrezygnowano przy tym z blokady, ale szczerze mówiąc nie wydaje się ona potrzebna – oba pokrętła pracują z twardym i precyzyjnym skokiem.
Wygodniej, bo pod kciukiem, umieszczono dźwignię ON/OFF. Jestem zwolennikiem rozwiązania „Nikonowskiego”, z włącznikiem okalającym spust, ale teraz jest i tak zdecydowanie wygodniejsza niż ta wykręcająca palec wskazujący w serii S1. Znalazło się też miejsce na duży, dobrze oznaczony przycisk filmowania. Ciaśniej zrobiło się na tylnej ściance, ale wszystkie elementy wygodnie obsłużymy kciukiem, nieco kłopotliwe może być jedynie podważenie umieszczonego teraz na przegubie ekranu.
Plus za joystick wyboru punku AF (szkoda że nie obsługuje ruchów skośnych), znany z S1 tryb nocny, dodatkowy przycisk pod palcem serdecznym (ja ustawiłem sobie tam symulację trybu BW) oraz dwa gniazda SD/SDHC/SDXC (choć tylko jedno kompatybilne jest z kartami UHS-II).
Umieszczony na przegubie ekran to najlepszy dowód na to, że aparat projektowano w dużej mierze z myślą o filmowcach. Tu zalety są oczywiste a najważniejszą jest możliwość obrócenia go do pozycji autportretu. Dla vlogerów i innych twórców typu „one-man-studio” to duże ułatwienie. Czy dla fotografa również? Tu brać fotograficzna jest od zawsze podzielona. Poniekąd jest to kwestia indywidualnych upodobań, ale w głównej mierze zależy chyba od typu fotografii jaką się paramy. Ja zdecydowanie jestem zwolennikiem ekranów uchylnych (jak w modelach S1/S1R). Fotografuję często szybko, z biodra i z doskoku, rozkładanie ekranu trwa więc zdecydowanie zbyt długo a o dyskrecji już absolutnie nie ma mowy. Również podgląd odsunięty od osi obiektywu nieco mnie dezorientuje i utrudnia panowanie nad kompozycją. Zaletą jest oczywiście wygodne kadrowanie w pionie z niskiej perspektywy. Ale takie zdjęcia robię rzadko.
Wróćmy jednak do S5. 3-calowy ekran ma rozdzielczość 1,84 Mp - mniejszą niż S1, ale w zupełności wystarczającą. Obraz jest szczegółowy, klarowny i wiernie odwzorowuje uzyskiwane rezultaty. W pełni dotykowy panel pozwala na wygodną całościową obsługę, jedynie dość małe ikonki głównego menu mogą być nieco kłopotliwe dla osób obdarzonych większymi dłońmi.
Z pikseli odchudzono również wizjer. Było z czego, bowiem moduł zastosowany w linii S1 oferował rozdzielczość aż 5,7 Mp. W S5 otrzymujemy celownik OLED o nieco mniejszym powiększeniu 0,74x i obciętej o ponad połowę ilości punktów. Przy odświeżaniu 120 kl./s spisuje się jednak nieźle. Obraz jest szczegółowy, a kolory wiernie reprodukowane. Nie szumi i nie drży podczas doostrzania. W bardzo słabym świetle delikatnie już jednak smuży i ciemnieje podczas blokowania ostrości. Nieco zbyt długo trwa też blackout w wizjerze podczas przenoszenia podglądu z tylnego ekranu. Generalnie jednak wizjer nie będzie nam utrudniał pracy, a w dobrym świetle będzie ona naprawdę przyjemna, ale odnosząc się do konkurencji, słabiej wypada chyba tylko Sony, które do modelu A7C wsadziło śmiesznie mały celownik z kompaktów RX100.
Lumix S5 startuje i wybudza się bez zbędnej zwłoki - aparat jest gotowy do wykonania pierwszego zdjęcia w zasadzie w momencie przesunięcia dźwigni ON/OFF. Bardzo dobrze reaguje też na spust migawki, wykonując całkiem szybkie serie również w trybie pojedynczym - to ważna zaleta. Tryb seryjny ograniczono z premedytacją do 5 kl./s z pełnym wsparciem AF, by zachować dystans do droższego modelu S1 (9 kl./s). Dopóki nie uprawiamy zawodowo reporterki, fotografii sportu czy też dzikiej przyrody w zupełności nam to jednak wystarczy.
Również bufor aparatu w szybkim teście wydajnościowym wypada całkiem przyzwoicie. 40 plików RAW w serii i 29 par RAW+JPEG nie jest może rekordem w tym segmencie, ale nie powinno nas ograniczać w rzeczywistych sytuacjach zdjęciowych. Zwłaszcza, że zapis na karcie odbywa się sprawnie i nie blokuje funkcji aparatu.
System AF okazał się piętą achillesową linii S. Teraz producent obiecuje usprawnienie tego układu i wyraźną poprawę osiągów. Nadal jest to jednak system oparty wyłącznie o 225 punktów detekcji kontrastu (technologia DFD) ze wszystkimi tego konsekwencjami. W dobrym świetle absolutnie nie możemy narzekać – zarówno z kitowym obiektywem jak i maksymalnie otwartą jasną stałką, ostrzy szybko i precyzyjnie, nawet pod słońce. W trudnych warunkach skuteczność spada jednak wyraźnie. W trybie ciągłym dobrze radzi sobie tylko gdy cel porusza się równolegle do obiektywu – gdy dynamicznie zbliża się lub oddala niestety brakuje mu fazowej precyzji. Filmowców ucieszy za to fakt, że przeostrzanie jest bardzo płynne, bez typowego dla detekcji kontrastu przeszukiwania zakresu ostrości.
W pełnym teście postaramy się o bezpośrednie porównanie, ale pierwsze wrażenia wskazują, że jest to układ szybszy niż w Lumix S1 i Nikon Z5 ale nadal słabszy niż w Canon RP, o rewelacyjnym pod tym względem Sony A7C nie wspominając. Oczywiście S5 oferuje szereg narzędzi, które mają sprawić, że ostrzenie będzie szybsze i wygodniejsze – wstępny AF, skuteczne wykrywanie oka i twarzy (choć niestety jako osobny tryb pracy), rozpoznawanie zwierząt i sylwetek, bogate menu konfiguracji a także możliwość ostrzenia grupą i linią punktów w trybie AF-C - tak jak w modelach reporterskich.
Pozostaje też pytanie o przyszłość i współpracę z optyką niezależnych producentów. System DFD to w końcu rozwiązanie w znacznym stopniu software'owe, którego skuteczność wynika z tego, że aparat zna dokładnie mapę nieostrości danego szkła dla wszystkich odległości ostrzenia, przysłon i ogniskowych. Dzięki temu, wystarczą dwa pomiary kontrastu przy minimalnym przesunięciu soczewek, by na podstawie zmian w wyglądzie rozmycia wyliczyć kierunek i odległość na jaką powinny przemieścić się soczewki odpowiedzialne za ustawienie ostrości. Jak będzie w przypadku modeli firm trzecich? W Mikro Cztery Trzecie problemy były nawet w przypadku bliźniaczych konstrukcji Olympusa, wierzymy jednak, że w ramach kooperatywy L-Mount system DFD został wzbogacony choćby o profile Sigmy.
Rozwijany od lat system Dual I.S. stabilizuje sensor w 5 osiach pozwalając wydłużyć bezpiecznie ekspozycję o 5 EV. W parze z optycznie stabilizowanym obiektywem wydajność sięgać ma już nawet 6,5 EV! (wprowadzony niedawno tryb Dual I.S.2). Gruntownie przetestujemy ten układ w pełnej procedurze, ale szybkie testy pokazują, że jest naprawdę nieźle. Z ogniskową 50 mm przy czasie otwarcia migawki 1/10 s uzyskiwaliśmy 100% ostrych ujęć, przy 1/5 s nadal 80% a przy 1/2s nieporuszona była średnio połowa ujęć. Ma to ogromne znaczenie przy pracy z dłuższymi ogniskowymi oraz oczywiście podczas filmowania, minimalizując tzw. efekt drżących rąk.
W S5 podobnie jak w S1 zastosowano 24-milionowy, pełnoklatkowy sensor CMOS z autorską technologią Panasonika Dual Native ISO. Osobne oprzewodowanie dla niskich i wysokich czułości ma wyraźnie poprawić rezultaty podczas pracy w słabym świetle. To rozwiązanie pomyślane przede wszystkim z myślą o filmowaniu, ale skorzystają na tym również fotografujący. I faktycznie, choć stopniową utratę szczegółów zauważamy już powyżej ISO 3200, szum zachowuje delikatny i jednorodny charakter aż do najwyższych wartości. Za w pełni użyteczne można uznać jeszcze ISO 25600 a do publikacji internetowych również ISO 51200. Aparat dobrze radzi sobie też z określaniem punktu bieli i balansowaniem źródeł światła – zdjęcia mają przyjemną ciepłą tonację choć w cieniach tony skóry potrafią łapać delikatny zielonkawy zafarb, dość typowy zresztą dla Panasonika. Więcej o możliwościach sensora dowiemy się w pełnym teście, już teraz można jednak powiedzieć, że pliki JPEG prosto z aparatu wyglądają naprawdę nieźle.
W trybie filmowym producent dał tyle, ile musiał, by nie oddać pola konkurencji i jednocześnie zachować stosowny dystans do profesjonalnego modelu SH1. Wypuszczając sygnał na zewnętrzny rekorder nagramy więc 10-bitowe materiały 4K 60 kl./s z próbkowaniem 4:2:2. W przypadku pełnoklatkowego zapisu wewnętrznego musimy wybierać - albo zapis MP4 i próbkowanie 4:2:0 lub też mniejszy klatkaż 30 kl./s (zapis 4K 60 kl./s w pliku MOV możliwy jest tylko w trybie APS-C, też z próbkowaniem 4:2:0). Długość nagrań ograniczono też do 30 minut. Producent deklaruje, że korpus zaprojektowano tak, by dobrze radził sobie z odprowadzaniem ciepła. Czy jest tak faktycznie przekonamy się dopiero w pełnym teście.
W trybie slow motion S5 pozwala na rejestrację materiałów Full HD 180 kl./s (150 kl./s z pełnym wsparciem AF) z możliwością wygodnego spowolnienia nagrań już z poziomu aparatu. Do tryb anamorficzny 4K 50 kl./s, profile V-Log i V-Gamut i cały wachlarz narzędzi ułatwiających rejestrację i postprodukcję, o których więcej piszemy tu:
Mniejsze niż w S1 ogniwo o pojemności 2200 mAh, zdaniem producenta ma oferować większą wydajność i wystarczyć na co najmniej 440 zdjęć. Czy faktycznie inżynierom udało się zoptymalizować pobór mocy? Pierwsze testy tego nie potwierdzają. Zapewne wyłączenie prądożernych wodotrysków jak wstępny AF, czy zmniejszenie częstotliwości odświeżania wizjera mogą znacząco poprawić wynik, ale wygodne fotografowanie na „pełnej mocy” oznacza nie więcej niż 300 zdjęć na jednym ładowaniu.
Lumix S5 to z pewnością krok w dobrym kierunku. Mniejszy, tańszy, szybszy, i po prostu bardziej wszechstronny ma szansę przyciągnąć szeroką grupę ambitnych twórców multimediów. W ciągu tych kilku dni nie zaliczył żadnej spektakularnej wpadki a „cięcia” objęły tylko te obszary, które nie mają znaczącego i bezpośredniego wpływu na efekty naszej pracy. Z konkurencją wygrywa też zdecydowanie najciekawszym kit-owym obiektywem. Kompaktowa budowa i zakres 20-60 mm sprawia, że jest to zdecydowanie najbardziej uniwersalny podstawowy obiektyw na rynku.
Oczywiście z ostateczną oceną S5 wstrzymamy się do pełnego testu, ale można zaryzykować stwierdzenie, że o sukcesie lub niepowodzeniu tego modelu zadecyduje przede wszystkim jego cena (9700 zł za body).
Największą zaletą modelu S5 w zestawieniu z innymi pełnoklatkowymi bezlusterkowcami "entry-level" jest bez wątpienia tryb filmowy. Żaden z bezpośrednich konkurentów nie oferuje bowiem nawet 10-bitowego zapisu wideo, o ewentualnym trybie 4K 60 kl./s już nie wspominając. I choć wszystkie tryby rejestracji wideo ograniczone są jedynie do kompresji LongGOP, twórców wideo na potrzeby internetu, nawet tych bardziej zaawansowanych, nie powinno to przesadnie zrażać. W końcu masa materiałów, także komercyjnych jest dziś nagrywana na sprzęcie o dużo gorszych możliwościach i jakoś wszystko się kręci. Do tego otrzymujemy profil LOG, zapis 4K HDR, do 180 kl./s przy zapisie Full HD czy też wsparcie dla obiektywów anamorficznych. Do tego niebawem pojawić ma się aktualizacja, pozwalająca na zapis 4K 60 kl./s RAW na rekorderach Atomos. Lumix ociera się więc o rynek profesjonalnych rozwiązań wideo i we wprawnych rękach będzie fantastycznym narzędziem do filmowania. Pewnym problemem może być jedynie to, że z tych rzeczywistych zalet skorzysta niewielka liczba użytkowników. W końcu produkcje, w których wykorzystuje się zapis RAW czy szkła anamorficzne i tak opierają się o profesjonalny sprzęt filmowy, którego wypożyczenie wpisane jest w budżet. W przypadku filmów reklamowych dla prywatnych biznesów, filmów ślubnych itp. tego typu opcje to już tzw. "overkill", którego jedynym efektem będzie przymulenie komputera i wydłużenie pracy na etapie postprodukcji. A klient i tak nie zauważy różnicy. Tak czy inaczej, pod względem wideo nowy Panasonic w tym segmencie ewidentnie bryluje.
W kwestii zdjęć aparat świetnie sprawdzi się jako drugie, znacznie lżejsze body dla fotografów, którzy już dziś pracują w systemie Lumix S. Wyposażony w ten sam sensor co S1 powinien oferować powtarzalne efekty, co ma ogromne znaczenie w masowej postprodukcji zdjęć. Ale aparat jako główny korpus z powodzeniem będą też w stanie używać osoby, które zaczynają swoją działalność na rynku zawodowym i których aktywność nie wymaga ultraszybkiego systemu AF. Na reportaż w słabym świetle czy do fotografowania sportu nowego Panasonica pewnie byśmy nie zabrali, ale w innych obszarach powinien sprawdzać się bardzo dobrze.
Dla osób zainteresowanych wyłącznie fotografowaniem, aparat może okazać się po prostu za drogi. Podobne możliwości oferuje tańszy dziś o ponad 4 tys. zł Canon RP i nawet gdy S5 w końcu stanieje, różnica nadal będzie prawdopodobnie znaczna.
Młody system Lumix S to też skromna, póki co, oferta optyki. Dziś konkurencja uzupełnia już braki w budżetowym garniturze. Modele Canon i Nikon świetnie współpracują z całą gamą obiektywów lustrzankowych, z kolei użytkownicy aparatów Sony mają największy wybór niedrogiej optyki firm trzecich jak Tamron czy Samyang. Alians z Sigmą i Leiką też niewiele zmienia. Sigma wydaje się zresztą bardziej zainteresowana projektowaniem kolejnych szkieł z mocowaniem E niż rozwijaniem własnego systemu.
Modele S1 i S1R mimo ogromnego wysiłku producenta nie zdobyły serc (i portfeli) zawodowców. Panasonic będzie musiał więc przekonać do siebie użytkowników i to w sytuacji szybko rosnącej konkurencji w segmencie.