Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Najnowsza lustrzanka Nikon D780 pretenduje do miana najbardziej uniwersalnego aparatu na rynku. Czy jednak warto przesiadać się na nią z i tak świetnego Nikona D750? Aparat mieliśmy już okazję sprawdzić w praktyce.
Pokazany w 2014 roku Nikon D750 to zdecydowanie jeden z najciekawszych aparatów ostatnich lat. Gdyby nie bezlusterkowce Sony, byłby też prawdopodobnie najczęściej kupowanym aparatem pełnoklatkowym na rynku. Rzadko widzimy bowiem modele z tak dobrze wyważoną i mocną specyfikacją, które jednocześnie oferowane byłyby w rozsądniej cenie. Na popularność aparat zresztą nie móże narzekać - do dziś chętnie pracują na nim zawodowcy z różnych dziedzin.
Od premiery aparatu mijały jednak kolejne lata, a użytkownicy zastanawiali się kiedy wreszcie (i czy w ogóle) zobaczą jego następce. Niedawno mogło się bowiem wydawać, że producent w całości skupi się na rozwijaniu bezlusterkowego systemu Z, a uniwersalny model Z6 wydawał się bardzo dobrze gospodarować lukę pozostawioną po modelu D750.
Nikon D780 został jednak wreszcie pokazany i z pewnością wiele osób zastanawia się czy będzie on równie atrakcyjnym kąskiem, co poprzednik. W końcu minęły aż cztery lata i choć nowy model ma do zaoferowania sporo nowości, to w niektórych kwestiach nie wypada już tak kolorowo, jak jego poprzednik w pierwszej połowie ostatniej dekady. Aparat niedawno trafił na krótko do naszej redakcji, dlatego od razu postanowiliśmy sprawdzić, co takiego ma nam do zaoferowania najnowszy Nikon.
Z zewnątrz Nikon D780 praktycznie nie różni się od starego, dobrego Nikona D750, co bardzo nas cieszy. Nie ma co na siłę zmieniać czegoś, co jest dobrze i wygodnie zaprojektowane. Na korpusie zauważymy jednak pojedyncze nowinki ergonomiczne i istotne ominięcia. Przede wszystkim, na tylnym panelu pojawia się wreszcie przycisk AF-On, co przy zachowaniu przycisku AE-L/AF-L daje nam nieco większą swobodę pracy i personalizacji aparatu. Na góre tylnego panelu został też przeniesiony przełącznik trybu Live View, dzięki czemu wreszcie nie będziemy go przypadkowo wciskać kciukiem podczas fotografowania, a w jego miejscu pojawił się przywołujący szybkie menu przycisk “i”, który będzie teraz łatwo dostępny bez odrywania dłoni od aparatu.
Nowy przycisk AF-On i lepiej rozplanowany przyciski "i" oraz przełącznik trybu Live View - to główne zmiany ergonomiczne aparatu
Dość istotną zmianą jest także wprowadzenie przycisku “ISO” na górnym panelu. Wreszcie w celu szybkiej zmiany czułości nie trzeba będzie wchodzić do menu, lub poświęcać któryś z przycisków funkcyjnych. Zmiana ta miała jednak swoją cenę. Z body zniknął bowiem przycisk służący szybkiej zmianie trybu pomiaru światła. Wiele osób prawdopodobnie nie będzie po nim płakać, ale w momencie gdy mamy dostępne dwa pokrętła funkcyjne dużo mniej przydatnym kontrolerem wydaje się przycisk korekty ekspozycji. Nikon jednak uparcie trzyma się systemu, który (przy ustawieniach standardowych) wymusza na użytkowniku dodatkowy ruch palcami.
Nowy przycisk ISO, ale brak przycisku do szybkiej zmiany trybu pomiaru światła
Spód aparatu nie pozostawia złudzeń. Na piony grip raczej nie ma co liczyć
Oprócz tego, delikatnie zmienił się rozmiar pokrętła trybów umieszczonego pod pokrętłem PASM, które naszym zdaniem stało się przez to nieco mniej wyczuwalne, a dodatkowo aparat został pozbawiony wbudowanej lampy błyskowej oraz styków umożliwiających podłączenie pionowego gripa. Producent tłumaczy to chęcią zwiększenia odporności korpusu przez wilgocią, ale pamiętając okrojenia z modelu D7500 raczej trudno uznać to za wiodący powód kierujący poczynaniami inżynierów. Szkoda. O ile po lampie zapewne nikt nie będzie płakał, to już pionowy grip w parze z Nikonem D750 dało się zauważyć w rekach zawodowych fotografów bardzo często.
Na otarcie łez otrzymujemy jednak znacznie lepiej zoptymalizowany pobór mocy, co pozwoli nam wykonać nawet dwa razy więcej zdjęć na jednym ładowaniu, oraz nową baterię, którą będziemy mogli teraz ładować za pomocą UBS. Oczywiście adekwatny port (USB-C) został również umieszczony na obudowie aparatu. Podczas premiery ucieszył nas też fakt, że w modelu D780 producent zdecydował się na pozostanie przy dwóch slotach kart SD, zamiast jak w modelu Z6 forsować pojedyncze wejście na mało popularne nośniki XQD.
Nowy akumulator EN-EL15b - ten sam format i pojemność, ale tym razem z możliwością ładowania przez USB
Nie można też nie wspomnieć, że mimo zwiększenia wydajności baterii odchylany, 3,2-calowy ekran może pochwalić się teraz także dwa razy większą rozdzielczością (2,36 mln punktów), a na dodatek jest czuły na dotyk, co, jak dobrze wiemy, znacznie ułatwia nawigację po funkcjach aparatu i przeglądanie zdjęć. Zainteresowani mogą odetchnąć z ulgą - dotyk działa bardzo sprawnie i pozwala także na obsługę menu głównego. Otrzymujemy więc funkcjonalność dorównującą najlepszym modelom na rynku.
Nic nie zmieniło się natomiast w kwestii wizjera optycznego. To nadal ten sam układ oferujący powiększenie 0,7x i punkt oczny 23 mm. Nie można jednak na niego narzekać. Wizjer jest duży, wygodny i oferuje 100-procentowe pokrycie kadru. Bardzo wygodnie prezentuje się także wyświetlany w nim układ informacji.
Jak więc widzimy, w kwestii konstrukcji i ergonomii jest zarówno lepiej, jak i… gorzej. Na szczęście do tych negatywnych zmian w dłuższej perspektywie czasu nie będzie trudno się przyzwyczaić. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę ile dobrego ma nam do zaoferowania wnętrze aparatu.
Układ obrazowania modelu D780 oparty został o 24-megapikselowy sensor BSI CMOS wspierany procesorem EXPEED 6. Tak więc choć nie odnotujemy wzrostu rozdzielczości zdjęć, to mamy tu do czynienia z nową architekturą (sensor podświetlany od tyłu), co w efekcie przełożyć ma się tak na większą dynamikę, jak i pracę na wyższych czułościach (natywny zakres ISO 100 - 204800). W tym drugim wypadku pozytywny wpływ będzie miało także to, że jest to układ Dual Gain, który oferuje dwa osobne obwody o innych natywnych czułościach (przy wejściu na wyższe czułości uruchamiany jest ten drugi, co skutkować ma niższym zaszumieniem). Pomimo nowego procesora niewiele zmieniło się jednak w kwestii trybu seryjnego - różnice między 7, a 6,5 kl./s będą widoczne pewnie tylko na papierze. Warto jednak wspomnieć, że otrzymujemy nową, szybsza migawkę, dzięki której będziemy mogli teraz fotografować z czasami do 1/8000 s (możliwości modelu D750 kończyły się przy 1/4000 s).
A jak to wszystko prezentuje się w rzeczywistości? Aparatem mieliśmy już okazję zrobić pierwsze zdjęcia. Na temat dynamiki trudno się wypowiedzieć, gdyż plików RAW nie obsługują jeszcze programy do edycji, ale wygląda na to, że nieco usprawniony został silnik JPEG. Na pierwszy rzut oka zdjęcia prezentują się naprawdę ładnie, a przy systemowym odszumianiu sprowadzonym do minimum, cyfrowe ziarno zaczyna dawać się we znaki dopiero przy czułości ISO 12800 i wyższych. Poniżej możecie zobaczyć jak aparat radzi sobie a wysokim ISO, na kolejnej stronie artykułu znajdziecie galerię zdjęć przykładowych.
Niestety średnie wrażenie zrobił na nas nieco nieprzewidywalny matrycowy pomiar światła, który lubi przesadnie podbijać ekspozycję w przypadku kontrastowych ujęć, lub zdjęć wykonywanych w cieniu. W praktyce konieczne jest wprowadzanie dość częstych ręcznych korekt, których zakres będzie dużo większy niż przyzwyczaiły nas do tego konkurencyjne aparaty. Być może jednak była two kwestia modelu, z którym mieliśmy do czynienia.
Podobnie mieszane uczucia wzbudził w nas system AF. Według producenta, w przypadku fotografowania przez wizjer otrzymujemy ten sam 51-polowy układ, co u poprzednika, ale tym razem wspierany czujnikiem o dwukrotnie większej rozdzielczości (180 000 px względem 91 000 px) oraz usprawniony algorytmami odpowiedzialnymi za śledzenie.
Układ punktów AF w kadrze modelu D780. Tylko 3 centralne kolumny oferują punkty krzyżowe
W praktyce aparat wypada jednak dość przeciętnie. System AF miewa czasem problemy z potwierdzeniem ostrości i łapie niekiedy zadyszkę w gorszym świetle. Co gorsza nie ma w tym reguły. Niekiedy ostrzy szybko i celnie nawet nocą, innym razem wymaga kilkukrotnego dociśnięcia spustu by sfotografować dobrze oświetlony obiekt. Dziwiło nas to tym bardziej, że aparat mieliśmy okazję sprawdzić z całkiem świeżym obiektywem, jakim jest Nikkor AF-S 24-70 mm f/2.8E ED VR. Być może była to kwestia wczesnego firmware’u (choć aparat wskazywał oprogramowanie w wersji 1.0), albo najzwyczajniej w świecie jedyne 15 punktów krzyżowych w centrum kadru (i to nie podwójnie krzyżowych) to za mało, by godnie konkurować z lustrzankami w 2020 roku. Pamiętajmy, że doskonalszy układ oferuje chociażby pokazany przed ośmioma laty Canon 5D Mark III.
Na szczęście wszystko zaczyna prezentować się dużo lepiej w przypadku przełączenia się do trybu Live View, w którym aparat dzieli doskonałą część możliwości z bezlusterkowym modelem Z6. W tym wypadku otrzymujemy wsparcie hybrydowego system AF z 273 punktami detekcji fazy i kontrastu, pokrywającymi 90% kadru. Nadal wypada to nieco blado wobec tego, co ma do zaoferowania w tym temacie Sony i Canon, ale przynajmniej otrzymujemy dużą skuteczność pomiaru (do -6 EV) i wsparcie nowoczesnych trybów śledzenia (m.in. śledzenie twarzy i oka).
Ostrzenie w tym trybie nie jest być może tak błyskawiczne jak w przypadku bezlusterkowców Canona, ale w pełni użyteczne, a w dodatku otrzymujemy równą skuteczność na całej powierzchni kadru. Aparat wydaje się też dobrze śledzić obiekty, choć funkcji tej nie mieliśmy jeszcze okazji dobrze sprawdzić. Ogólnie rzecz biorąc ostrzenie w trybie Live View zrobiło na nas pozytywne wrażenie i będzie doskonałym wsparciem w sytuacjach, w których tradycyjny układ AF będzie miewał humory, lub gdy będziemy chcieli fotografować zupełnie bezgłośnie (opcja migawki elektronicznej). Dobrze sprawdzi się także podczas filmowania, gdzie producent obiecuje płynne działanie, jednak ze względu na silniki używane w w większości lustrzankowych obiektywów Nikon nie będziemy tu raczej mogli liczyć na płynność dorównującą systemowi Dual Pixel w aparatach Canon. Obecnie w ofercie Nikona znajdziemy tylko 1 pełnoklatkowy obiektyw wyposażony w silnik krokowy, umożliwiający zupełnie płynne, bezgłośne przeostrzanie w trybie filmowym (AF-P NIKKOR 70-300 mm f/4.5-5.6E ED VR).
Mimo to tryb filmowy aparatu powinien zadowolić większość osób nastawionych na tworzenie jakościowych materiałów. Pod tym względem oferuje bowiem jedną z najlepszych specyfikacji na rynku, a zaawansowani twórcy, którzy maja w zwyczaju ręczne ostrzenie i tak nie będą płakać za autofokusem. Modelem D780 nagramy filmy w maksymalnej rozdzielczości 4K z prędkością 30 kl./s (bez cropa), lub materiały Full HD z prędkością do 120 kl./s. No tego otrzymujemy wsparcie 10-bitowego formatu N-Log (przy wsparciu zewnętrznego rekordera) oraz możliwość rejestracji materiałów HDR w formacie HLG (Hybrid Log Gamma). To wszystko przy wsparciu portu mikrofonu i słuchawek, opcji pomocniczych typu focus peaking i możliwości manualnej kontroli wszystkich ustawień. W każdym z trybów nagrywania otrzymujemy także “kinowy” klatkaż 24 kl./s. Wszystko to powinno w zupełności wystarczyć, by przy pomocy aparatu realizować nawet nieco bardziej wymagające produkcje. Jak na razie producent nie wspomina ani słowem na temat tego, czy podobnie jak w modelu Z6 za pomocą aparatu będziemy mogli rejestrować także filmy Pro-Res RAW.
Tryb filmowy to układ żywcem zaczerpnięty z modelu Z6
Otrzymujemy też znacznie usprawnione, dotykowe menu pomocnicze "i"
Oprócz tego wszystkiego, nowy Nikon D780 jest dużo lepiej zaadaptowany do współczesnego systemu pracy. Oprócz wspomnianego już, szybkiego złącza USB-C otrzymujemy też moduły łączności Wi-Fi i Bluetooth, które współpracując z aplikacją Snapbridge i pozwolą na zdalne sterowanie aparatem oraz przesyłanie zdjęć na bieżąco (już podczas fotografowania) do smartfona lub tabletu.
O Nikonie D780 trudno mówić w kategoriach rewolucji. To raczej rozwinięcie bardzo udanej konstrukcji sprzed lat. Czy rozwinięcie wystarczające? Oprócz udogodnień, które ma nam do zaoferowania znacznie usprawniony tryb Live View (aparat właściwie przejmuje w tym przypadku funkcjonalność modelu Z6), otrzymujemy stosunkowo niewiele.
Na pewno świetne wrażenie robi nowy układ obrazowania, po którym możemy spodziewać się znacznie lepszych rezultatów niż w przypadku poprzednika, przystające do współczesnych realiów funkcje bezprzewodowe, wygodna obsługa dotykowa i ekran LCD o większej rozdzielczości oraz fakt, że aparatem na jednym ładowaniu będziemy mogli wykonać nawet dwa razy więcej zdjęć, a sam akumulator ładować za pomocą złącza USB-C. Cieszy nas także pozostanie przy podwójnym slocie na karty SD.
Także pod względem ergonomii aparat wydaje się wypadać lepiej od swojego poprzednika, choć nie wszystkie zmiany mogą przypaść użytkownikom do gustu. Największym minusem nowego aparatu wydaje nam się niezmieniony układ pól AF w przypadku pracy z wizjerem. Co prawda producent chwali się dwukrotnie większą rozdzielczością czujnika AF i algorytmami śledzenia zaczerpniętymi z modelu D5, ale w praktyce nadal otrzymujemy tylko 15 punktów krzyżowych w centrum kadru, co sprawia, że użycie punktów peryferyjnych wiąże się ze zmniejszeniem skuteczności pomiaru. Co prawda i tak powinno być lepiej niż w modelu D750, ale raczej nie należy oczekiwać takich wyników jak w przypadku wyższych modeli czy ostatnich lustrzanek konkurencji.
Do tego dość kontrowersyjny dla wielu brak możliwości podłączenia pionowego gripa. Producent broni się zwiększoną żywotnością baterii, ale przecież w tym wypadku nie chodzi tylko o kwestię zasilania, ale także, a może nawet przede wszystkim o zwiększoną wygodę fotografowania w pionie.
Ogólnie rzecz biorąc, Nikon D780 to jednak aparat o bardzo dobrze wyważonych możliwościach, który powinien z powodzeniem sprostać oczekiwaniom większości osób poszukujących nowoczesnej i uniwersalnej pełnoklatkowej lustrzanki, a wspomniane potknięcia należy traktować bardziej w kategorii westchnięcia, a nie czynników które przekreślają aparat pod względem pracy zawodowej. Do tego całkiem atrakcyjnie prezentuje się cena aparatu. Za body obecnie musimy zapłacić 11 tys. zł. To co prawda o półtora tysiąca więcej niż w dniu premiery kosztował model Z6, ale możemy spodziewać się, że na przestrzeni najbliższych kilkunastu miesięcy cena spadnie do pułapu 8,5-9 tys. złotych.