Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
W nasze ręce wpadł długo oczekiwany średnioformatowy bezlusterkowiec Fujifilm. Sprawdzamy jak wypada na tle dzielącej bardzo podobną specyfikację, ale droższej konkurencji spod znaku Hasselblada.
Przewagę w szybkości działania na korzyść aparatu Fujifilm dostrzegamy już w momencie jego uruchomienia. Czas potrzebny na wykonanie pierwszego zdjęcia to 1,4 s - średni wynik w świecie aparatów pełnoklatkowych, ale wyjątkowy w przypadku średniego formatu. Przypomnijmy, że w przypadku Hasselblada X1D od włączenia aparatu do czasu jego pełnej gotowości mijało aż 8 sekund. W przypadku modelu GFX 50S nie obserwujemy także opóźnienia migawki, które było zmorą konstrukcji Hasselblada i sprawiało, że cały proces wykonania zdjęcia zajmował ponad 2 sekundy. Aparatem Fujifilm fotografujemy jak każdym innym - wciśniecie spustu momentalnie wyzwala migawkę, a podgląd obrazu wczytywany jest w ułamku sekundy po wykonaniu zdjęcia.
Obydwa aparaty bardzo podobnie wypadają jednak w kwestii możliwości trybu seryjnego. Delikatną przewagą aparatu Fujifilm jest jedynie jego prędkość - 3 kl./s względem 2,3 kl./s oferowanych przez Hasselblada. Obydwie konstrukcje pozwolą nam jednak na wykonanie w serii tylko 8 zdjęć RAW. Podobnie szybko radzą sobie także z usuwaniem zdjęć bufora. W obydwu przypadkach zajmuje to około 5-6 sekund (przy korzystaniu z szybkiej karty UHS-II U3).
Fujifilm lepiej od Hasselblada wypada natomiast pod względem szybkości i skuteczności systemu AF. Podczas gdy w modelu X1D przeostrzanie z planu na plan w najlepszym razie zajmowało około 0,9 sekundy, w przypadku GFX 50S czas ten nie będzie raczej przekraczał 0,7 sekundy. Warto jednak podkreślić, że w przypadku zwykłego ustawiania ostrości, gdzie obiekty między którymi przeostrzamy będą znajdować się w jednej płaszczyźnie, pomiar AF będzie trwał około 0,38 s. Nadal trudno mówić tu o skuteczności znanej z aparatów mniejszego formatu, ale wynik ten pozwala już na możliwie normalną pracę. Nie obserwujemy też problemów z potwierdzeniem ustawienia ostrości, nawet w gorszych warunkach oświetleniowych.
Otrzymujemy także możliwość precyzyjnej regulacji rozmiaru punktu AF, na co niestety nie pozwala bezlusterkowiec Hasselblada, w przypadku którego dokładne ustawienie ostrości za pomocą autofokusa jest problematyczne. Tutaj nie mamy takiego problemu, a dodatkowo, jeśli skorzystamy z trybu MF+AF będziemy mogli cieszyć się pomocą peakingu ostrości, który zaznaczy na czerwono ostre krawędzie. W odróżnieniu od Hasselblada X1D, otrzymujemy także możliwość skorzystania z autofokusa w trybie ciągłym, jego skuteczność jest jednak bardzo wątpliwa, co sprawia że raczej nie będzie często wykorzystywany.
Poniżej możecie zobaczyć jak obydwa aparaty wypadają pod względem szczegółowości i zaszumienia obrazu, zakresu dynamicznego, balansu bieli oraz reprodukcji kolorów. Poniższe wycinki to fragmenty kadru o rozmiarze 1000 x 1000 pikseli, wycięte z pliku JPEG wygenerowanego ze zdjęcia RAW bez obróbki.
Jak widzimy na powyższym przykładzie, choć oba aparaty dzielą takie same matryce, projektanci inaczej je oprogramowali. Trudno powiedzieć kto wygrywa w tym zestawieniu. Choć na najniższych czułościach różnica w szczegółowości obrazu jest ledwie niezauważalna, a szala przechyla się nawet na stronę aparatu Fujifilm, to już przy zakresie ISO 1600-26500 zauważymy iż model X1D wydaje się lepiej odwzorowywać drobne detale, nawet mimo delikatnie mniej ostrego obrazu. Warto jednak pamiętać, że różnice te są tak niewielkie iż w większości wypadków nie będą miały znaczenia.
Poza tym widoczne są charakterystyczne dla aparatów Fujifilm zaróżowienie szarości oraz problem z odpowiednim zbalansowaniem ekspozycji. Hasselblad zdaje się też lepiej radzić sobie z ogólnym odwzorowaniem kolorów. W przypadku aparatu Fujifilm otrzymujemy też możliwość rozszerzenia czułości do ISO 102400, jest to jednak funkcja raczej bezużyteczna. Zdjęcia naświetlane na najwyższych czułościach będą zupełnie wyprane z kolorów i szczegółów.
Na niskich czułościach pod względem zaszumienia oba aparaty wypadają bardzo podobnie. Zauważymy jednak, że w przypadku Fujifilm GFX-50S nawet w formacie RAW będziemy mieć do czynienia z delikatnym odszumianiem, które sprawia, że powyżej czułości ISO 800 obraz generowany przez aparat będzie bardziej "rozmydlony" niż ten z aparatu Hasselblada. Trzeba jednak pamiętać, że różnice te będą mało widoczne podczas oglądaniu zdjęć w normalnym rozmiarze.
W przypadku Hasselblada X1D możemy też liczyć na nieco lepszy zakres dynamiczny. O ile na najniższych czułościach oba aparaty notują bardzo zbliżone wyniki w granicach 13-14 EV, to już przy czułościach w zakresie ISO 400 - 3200 szala przechyli się zdecydowanie na korzyść modelu X1D.
Bezlusterkowiec Hasselblada jest wzorem do naśladowania pod względem precyzji automatycznego balansu bieli i reprodukcji kolorów. W teście tym poradził sobie niemal najlepiej ze wszystkich sprawdzanych przez nas do tej pory aparatów, nie mając większych problemów nawet w przypadku światła żarowego.
Niestety w przypadku Fujifilm nie możemy mówić o podobnej skuteczności. Kolorystyka obrazu będzie znacznie różnić się w zależności od rodzaju oświetlenia, a w przypadku światła żarowego aparat wypada znacznie poniżej przeciętnej. Odchylenia bieli będą sięgać aż 17 jednostek na skali Lab, co sprawi, że na zdjęciach zauważymy widoczną pomarańczową dominantę. Na szczęście w przypadku zapisu RAW z problemem tym poradzimy sobie na etapie postprodukcji.
Rywalizacja obu aparatów na rynku profesjonalnym będzie zapewne zaciekła. Mimo że aparat Fujifilm jest wyjątkowo przyjemny w obsłudze i co najważniejsze szybki, wygląda na to, że inżynierowie producenta nie poradzili sobie tak dobrze z oprogramowaniem 50-milionowego sensora jak ci, którzy pracowali nad modelem X1D, co dla niektórych zapewne przesądzi całą sprawę. Warto jednak pamiętać, że na niskich czułościach, na których powstanie zapewne większość zdjęć wykonywanych aparatem, różnice te będą marginalne i właściwie niezauważalne.
Fujifilm GFX 50S jest jednak aparatem dużo bardziej uniwersalnym, a to ze względu na rozbudowaną ergonomię, mnogość funkcji, większą skuteczność systemu AF i ogólną szybkość pracy. Na rynku pojawiło się już także wiele adapterów pozwalających na podłączenie szkieł z innych średnioformatowych (i nie tylko) systemów. W przypadku Hasselblada ograniczeni jesteśmy wyłącznie do szkieł systemowych. Nie bez znaczenia pozostaje też cena. Za body bezlusterkowca Fujifilm zapłacimy 29999 zł, podczas gdy Hasselblad X1D to wydatek rzędu 42 tys. złotych.
Czy niewielka różnica w jakości obrazu i kompaktowe rozmiary to wystarczający powód by dopłacać ponad 10 tys. złotych, pamiętając przy tym, że otrzymamy aparat posiadający mniej funkcji i działający znacznie wolniej? Tu z pewnością zdania będą podzielone. Trzeba bowiem pamiętać, że Hasselblad ma w rękawie asa w postaci migawki centralnej, która dla osób w większości pracujących z lampami może okazać się zaletą pozwalającą przymknąć oko na powolną pracę aparatu. Jeśli jednak priorytetem jest dla nas wygoda i wszechstronność, Fujifilm GFX 50S może okazać się jedną z najciekawszych pozycji w świecie cyfrowych aparatów średnioformatowych. Z ostatecznym werdyktem wstrzymamy się jednak do czasu pełnego testu, kiedy to będziemy mieli okazję bliżej przyjrzeć się różnicom między obydwoma modelami.