Valoi Easy35 - test systemu do digitalizacji negatywów

Easy35 to proste rozwiązanie, które ma pozwalać na szybkie i wygodne skanowanie negatywów za pomocą własnego aparatu. Czy faktycznie jest to tak proste na jakie wygląda? I czy jakość tak uzyskanych zdjęć zadowoli wymagającego fana analoga? Postanowiliśmy to sprawdzić!

Autor: Maciej Zieliński

7 Sierpień 2024
Artykuł na: 23-28 minut

Każdy, kto choć otarł się o analogową fotografię z pewnością słyszał o skanowaniu negatywów za pomocą cyfrowego aparatu. Być może nawet zgłębiał ten temat, by szybko przekonać się, że nie jest to wcale takie proste. 

Bo choć ma wiele oczywistych zalet, wymaga pewnego wysiłku - zdobycia odpowiedniej wiedzy i przede wszystkim skompletowania sprzętu by zaaranżować własne stanowisko reprodukcyjne. Dużo prostsza wydaje się więc inwestycja w domowy płaski skaner, lub po prostu zamówienie skanów w laboratorium.

Oczywiście dla "niedzielnych pstrykaczy" lab to nadal może być najlepsze wyjście. Doświadczony technik zdigitalizuje całą rolkę dosłownie w minutę. Doostrzy, podkręci i prześle na maila link do pobrania skanów zdjęć - lekkich i wystarczająco dużych do publikacji w social mediach. Proste i wygodne.

Gdy jednak do labu zaglądamy już z większą regularnością, zaczynamy odczuwać i dostrzegać wady takiego rozwiązania. Zarówno w kieszeni, jak i na monitorze. Wcale nie tania dziś fotografia analogowa staje się jeszcze droższa a pliki niewystarczające. Duże skany to duże wydatki, dokuczać zaczyna też brak kontroli nad procesem odwracania koloru, a więc finalną tonacją, nasyceniem i kontrastem zdjęć.

 

Jakie mamy więc opcje? Lepsze ciemnie udostępniają swoje zaawansowane skanery na godziny, co rozwiązuje problem kontroli nad procesem ale nadal wychodzi dość drogo i nie jest tak wygodne jak praca w zaciszu własnego domu. Możemy też kupić płaski skaner biurkowy, ale naprawdę dobry to nadal spory wydatek, a tańszy będzie wolny i głośny, poza tym producenci wygaszają powoli ten segment i za chwile przestaną aktualizować oprogramowanie (wiele już nie ma wsparcia), problematyczne może być również ich serwisowanie. Zataczamy więc koło, znów spoglądając na digitalizację za pomocą aparatu...

Valo, czyli "mamy skaner w domu"

Taką właśnie drogę musiał przejść Arild Edvard Båsmo, entuzjasta fotografii analogowej z Finlandii, który wobec braku na rynku zadowalających rozwiązań, postanowił opracować własne – proste w użyciu i niedrogie urządzenie do domowej digitalizacji filmów. Pomógł mu w tym inżynier Wicher van Lambalgen i w 2020 roku zadebiutowali na Kickstarterze jako Valoi (od fińskiego słowa valo, oznaczającego światło) z pierwszą modułową podświetlarką Valoi 360.

Było to proste, niedrogie urządzenie z wymiennymi ramkami dla różnych formatów filmów. Stanowiło dobrą alternatywę dla wszelkich rozwiązań typu DIY i pozwoliło zebrać środki na dalszy rozwój i prace nad testowanym modelem Valoi Easy35, który za sprawą Focus Nordic pojawił się niedawno również na polskim rynku.

Pomysł wydaje się genialny w swej prostocie. Podświetlarkę LED połączono sztywno z wymienną ramką transportu filmu, a całość dzięki pierścieniom redukcyjnym i tubom dystansowym mocujemy do w zasadzie dowolnego obiektywu macro. Ma to pozwalać na uzyskiwanie wysokiej jakości skanów nawet niedrogim aparatem cyfrowym z wymienną optyką. Brzmi dobrze, a jak sprawdza się w praktyce?

Jakość wykonania? Jak z drukarki 3D, ale ma to swoje dobre strony

Producent podkreśla, że produkty Valoi projektowane są „zgodnie z zasadami minimalistycznego i funkcjonalnego wzornictwa skandynawskiego”. Podświetlarka jest faktycznie bardzo zgrabna i zadziwiająco lekka, co wynika z zastosowanych materiałów - w tym przypadku niedrogiego i plastycznego poliamidu (PA12) stosowanego w druku 3D metodą Multi Jet Fusion.

Technologia ta pozwala na łatwe tworzenie skomplikowanych form bez dodatkowych łączeń co w tym przypadku sprawdza się bardzo dobrze. Nylon 12 jest też bardzo stabilny termicznie więc nie trzeba obawiać się deformacji obudowy wskutek długotrwałego „świecenia”. Obudowa podświetlarki nie jest zatem specjalnie wyrafinowana, ale zwarta i estetyczna.

Niska waga ma tu kluczowe znaczenie, bo oznacza mniejsze obciążenie dla bagnetu aparatu czy ruchomej przedniej części obiektywu, do której mocujemy tubę dystansową. Poza wszystkim trzeba pamiętać, że Valoi to mała manufaktura bez dużej linii produkcyjnej i zmiana technologii wiązałaby się zapewne z wyższą ceną dla klienta końcowego.

Solidności nie można natomiast odmówić pierścieniom dystansowym, które wykonano z anodowanego aluminium o supermatowym wykończeniu, co ma zapobiegać odbiciom światła. Prezentują się bardzo elegancko a precyzyjne gwintowanie sprawia że przylegają równo tworząc sztywną całość.

W zestawie znajdziemy 7 elementów (1x 10 mm, 1x 20 mm, 5x 40 mm) o łącznej długości 230 mm, które pozwolą stworzyć kombinację optymalną dla niemal każdego obiektywu, oraz komplet adapterów (39, 46, 49, 52, 55, 58 i 67 mm) by dopasować tuby również do popularnych średnic przedniego gwintu mocowania fitrów. Wyjściowa średnica tuby to 62 mm.

Wróćmy jeszcze do głównej jednostki. Na tylnej ściance podświetlarki znajdziemy dwa pokrętła. Jedno odpowiada za temperaturę barwną, a drugie moc światła generowanego przez diody LED. Producent zaleca by dla negatywów wybrać światło zimne, dla slajdów ciepłe a dla zdjęć czarno białych zatrzymać się w połowie zakresu. Jasność podkręcamy maksymalnie, dzięki czemu możemy mocniej przymknąć przysłonę obiektywu zachowując przy tym bezpieczny czas.

Rządek czerwonych diod informuje nas o stanie baterii. W pełni naładowana pozwala na ok 3h pracy co, biorąc pod uwagę, że skanowanie jednej rolki zajmuje góra dwie minuty, wystarczy na co najmniej kilka dłuższych sesji. A jeśli się zagapimy możemy ładować urządzenie również w trakcie pracy przez złącze USB-C.

Wbudowana lampa LED ma oferować równomierne oświetlenie i CRI 95, co jest kluczowe dla dokładnego odwzorowania kolorów podczas skanowania. Światło rozprasza dyfuzor wykonany z plexiglasu (producent deklaruje zachowanie koloru przez 30 lat). Sam moduł LED, w przypadku awarii możemy też wymienić.

 

Wymieniać możemy także ramki, które wsuwamy w boczny przelot. W podstawowym zestawie otrzymujemy model, który precyzyjnie kadruje film 35 mm ale w ofercie producenta znajdziemy też ramkę dla slajdów, formatu APS, do małych negatywów Minox czy nowego półklatkowego Pentaxa 17. Dostępna jest także ramka filmu 135, która chwyta negatyw nieco szerzej, dzięki czemu skanujemy go wraz z perforacją. Klatka 35 mm to niestety największy obsługiwany obecnie format.

Skanowanie to proces tak prosty, na jaki wygląda

Zaczynamy od skompletowania sprzętu. Na stronie producenta znajdziemy listę sugerowanych obiektywów macro dla aparatów różnych marek z podziałem na „najlepszy wybór”, oraz „opcję budżetową”. Zalecane są tu modele o ogniskowej z przedziału 60-105 mm i sprawdzi się tu w zasadzie każdy, także manualny obiektyw z powiększeniem 1:1, który z drugiej ręki kupimy nawet za kilkaset złotych. 

Jeszcze tańszym sposobem na zbudowanie zestawu do digitalizacji może być użycie obiektywu standardowego z pierścieniami macro. My wybraliśmy właśnie tę drogę, podpinając do Fujifim GFX50SII stałkę GF 63 mm f/2.8 przez przejściówkę Viltrox DG-GFX 45 mm.

By uzyskać pełne macro 1:1, i maksymalnie wypełnić kadr, powinniśmy dodać do zestawu jeszcze pierścień 17 mm, ale przy rozdzielczości 50 Mp nadal otrzymywaliśmy szczegółowe skany 3500 x 5700 px (ok. 20 Mp), co na potrzeby tego testu okazało się zupełnie wystarczające.

Ta przejściówka to koszt ok. 700 zł, co wynika z obecności styków, które przekazują metadane i obsługują system AF (zachowujemy więc pełną funkcjonalność obiektywu), ale proste modele do ręcznego ostrzenia kosztują często nie więcej niż kilkadziesiąt złotych. 

Maksymalne powiększenie uzyskujemy przez właściwy dobór zestawu tub dystansowych. By określić optymalny zestaw, najlepiej zmierzyć na jaką minimalną odległość jesteśmy w stanie zogniskować obiektyw i wykonać proste dodawanie. Do dyspozycji mamy tuby o szerokości 1, 2 i 4 cm. W naszym przypadku by zbliżyć się do powierzchni negatywu na minimalną odległość potrzebowaliśmy po jednym modelu każdej szerokości.

Jeśli mamy poczucie, że wpadliśmy w dziurę między dystansami i brakuje zaledwie milimetrów by zyskać dodatkowe megapiksele, możemy dodać do zestawu np. jeden lub dwa filtry UV. A nawet same oprawki najtańszych modeli (ok. 15 zł) by nie wprowadzać do toru optycznego dodatkowych elementów.

Zapewne znacznie wygodniejsza byłaby tu „lunetkowa” konstrukcja - przypominająca zoom teleobiektywu – blokowana na dowolnej długości, ale prawdopodobnie mogłoby to negatywnie wpływać na sztywność konstrukcji a utrzymanie filmu w jednej płaszczyźnie z matrycą ma w końcu kluczowe znaczenie.

Nikon F100 + Nikkor 35 mm f/1,8 (Kodak Gold 200) 

Odpowiednio powinniśmy przygotować również aparat. Interesują nas wyłącznie pliki RAW, więc nie musimy specjalnie przejmować się ustawieniami balansu bieli czy systemowymi korekcjami. Wybieramy tryb preselekcji przysłony i najniższą dostępną czułość matrycy. Przestawiamy również migawkę w tryb elektroniczny by wyeliminować wszelkie możliwe drgania.

Wbudowana lampa LED pozwala nam na przymknięcie przysłony do f/8 przy 1/80 s i ISO 200. Możemy obniżyć czułość do ISO 100 ale to wydłuża czas do 1/40 s co w przypadku dłuższych ogniskowych może być już ryzykowne. Wykonaliśmy kilka porównań ISO100/200 i prawdę mówiąc w przypadku filmu 35 mm różnica jest niezauważalna.

Większe znaczenie będzie miała optymalna wartość przysłony. Każdy obiektyw ma tzw. „sweet spot”, czyli wielkość otworu względnego, przy którym jest najostrzejszy. Zazwyczaj jest to maksymalna przysłona przymknięta o 2-3 działki. W naszym przypadku f/8 dawało lepsze rezultaty niż f/11. Producent zaleca ponadto delikatne prześwietlenie, a więc dodatnią korekcję +2/3 - 1 EV by wydobyć jak najwięcej detali z cieni. 

Nikon F100 + Nikkor 35 mm f/1,8 (Kodak Gold 200) 

Równie duże znaczenie ma oczywiście prawidłowe zogniskowanie obiektywu. W przypadku manualnych modeli nie ma innego wyjścia – ustawiamy ostrość korzystając z funkcji pomocniczych aparatu (lupki i focus peakingu) i staramy się nie poruszyć pierścieniem ostrości. Co kilka ujęć warto sprawdzić czy ostrość jest nadal tam gdzie powinna.

W przypadku obiektywów z AF możemy wyostrzyć raz po czym wyłączyć AF, lub ustawiać ostrość na kluczowy motyw sceny dla każdego ujęcia, co oczywiście wydłuża proces i sprawia, że pojawia się kolejny faktor błędu automatyki.

Transport filmu jest ręczny – po prostu przesuwamy negatyw przez szczelinę obserwując na ekranie aparatu jego pozycję. Zastosowanie systemu wałków i pokręteł – jak w modelu Valoi 360 – z pewnością lepiej wypłaszczałoby negatyw, ale kłóciłoby się jednocześnie z ideą prostego systemu wymiennych ramek. 

Emulsja, którą pokryty jest negatyw łatwo się brudzi i palcuje, warto więc użyć białych płóciennych rękawiczek, które dostaniemy w każdej drogerii. Wśród dedykowanych akcesoriów znajdziemy też mocowaną na podświetlarce antystatyczną szczotkę, która zbiera kurz z negatywy i oszczędza nam żmudnego retuszu. 

Edycja – prosta inwersja kolorów nie wystarczy

Do uzyskania finalnego zdjęcia potrzebujemy odpowiedniego oprogramowania lub wtyczki do wywoływarki RAW. Zwykłe odwrócenie kolorów w Photoshopie nie wystarczy - negatywy mają specyficzne krzywe tonalne, które nie są liniowe, oprócz tego maskowanie barwne (zazwyczaj o odcieniu pomarańczowym), które ma na celu kompensację charakterystyki kolorystycznej filmu podczas wywoływania. Negatywy mają też inną odpowiedź gamma niż obrazy cyfrowe, potrzebny jest więc specjalny algorytm, który odpowiednio zinterpretuje dane.

Na rynku jest wiele płatnych i darmowych aplikacji, które ułatwiają konwersję. Najpopularniejszą jest Negative Lab Pro (99 dol.), czyli wtyczka do Adobe Lightroom Classic o rozbudowanych możliwościach (jak analiza całej rolki czy tworzenie i zarządzanie własnymi presetami). Tańszą alternatywą może być aplikacja FilmLab (8 usd/mc) dostępna w wersji Desktop i mobile.

Negative Lab Pro – szybka konwersja w kilku krokach

Po zainstalowaniu wtyczki importujemy zdjęcia do biblioteki Adobe Lightroom. W pierwszej kolejności wyrównujemy kolorystykę unifikując balans bieli na wszystkich zdjęciach. Przechodzimy do Wywołaj i kroplomierzem z sekcji Temperatura próbkujemy czarną ramkę zdjęcia. Następnie klikamy Synchronizuj na dole interfejsu po prawej stronie i odznaczamy w oknie dialogowym tylko Balans bieli.

Teraz idziemy do Plik > Dodatki do wtyczki > Digital Lab Pro. Wyświetla się pop-up wtyczki i pola wyboru wstępnych ustawień. Możemy tu określić rodzaj materiału, nasycenie czy profil labu ale najważniejsze jest domyślne docięcie ramki – pozostawienie czarnej perforacji spowoduje błędną interpretację obrazu i przesadne rozjaśnienie skanów. Jest to tylko rodzaj bezstratnego próbkowania, po wywołaniu zdjęcia w Lightroomie znów widzimy cały kadr. 

 

Klikamy Konwertuj i naszym oczom ukazują się pozytywowe obrazy oraz naprawdę rozbudowany interfejs edycji. Możemy wybrać jeden ze zdefiniowanych profili (w tym gotowce dla filmów Kodak, Fujifilm czy materiałów stosowanych w kinematografii) lub samodzielnie dokonać precyzyjnej korekty jasności i tonalności. Dopracowany zestaw ustawień np. dla filmu Kodak Gold możemy zapisać jako własny preset by przywołać go podczas kolejnej sesji. 

Prawdę mówiąc, jeśli film został naświetlony poprawnie, zdjęcia nie wymagają dalszej edycji – naprawdę świetnie prezentują się już na ustawieniach domyślnych. Oczywiście zdarzają się ujęcia problematyczne, które wymagają większej uwagi i drobnych korekt – odzyskania szczegółów w światłach czy skontrowania dominanty barwnej.

Właśnie w takich momentach najbardziej doceniamy możliwość pełnej kontroli nad procesem skanowania. Możemy poświęcić zdjęciom tyle czasu ile wymagają, eksperymentując i dopieszczając zdjęcie na naprawdę wielu poziomach.

Jakość skanów? Noritsu się chowa

Dla tych, którzy do tej pory oglądali tylko niewielkie skany przesyłane przez laboratorium, będzie to zupełnie nowa jakość. Ci, którzy siedzą w tym od dawna i znają możliwości jakie dają profesjonalne skanery bębnowe, mogą nie być pod aż tak dużym wrażeniem. Dla ogromnej większości entuzjastów fotografii analogowej, Valoi będzie jednak dokładnie tym, czego potrzebowali.

Nikon F100 + Nikkor 35 mm f/1,8 (Kodak Gold 200)

Oglądając skany zdjęć wykonanych Nikonem F100 z obiektywem Nikkor AF 50 mm f/1.8 jesteśmy pod sporym wrażeniem. Zdjęcia wyglądają lepiej nie tylko w porównaniu z laboratoryjnym Noritsu ale również amatorskimi płaskimi skanerami Epson Photo V, z których korzystaliśmy przez lata.

Wiele zależy tu oczywiście od zastosowanego sprzętu – jakości obiektywu i matrycy aparatu, choć trzeba pamiętać, że format 35 mm też ma swoje ograniczenia i maksymalną rozdzielczość. Liczba pikseli na matrycy ma znaczenie tylko do pewnego momentu, później zaczynamy tworzyć zdjęcia, które są już tylko większe a nie bardziej szczegółowe.

 

Nikon F100 + Nikkor 35 mm f/1,8 (Kodak Gold 200)

Podsumowując...

Wystarczy szybki przegląd opinii w internecie, by przekonać się, że Valoi Easy35 to urządzenie, na które wielu czekało. To genialny w swej prostocie wynalazek pozwalający naprawdę szybko i wygodnie skanować negatywy w zaskakująco dobrej jakości. I to w zasadzie wszędzie - nareszcie możemy skanować na bieżąco negatywy również w podróży. 

Urządzenie jest kompaktowe, intuicyjne i dobrze przemyślane, zaletą jest też modułowość, pozwalająca rozbudowywać z czasem system o kolejne akcesoria. Największą wadą pozostaje ograniczenie do maksymalnego formatu 35 mm. Fani średniego formatu spoglądają zapewne na "małoobrazkowców" z zazdrością.

Oczywiście nadal jest to rozwiązanie amatorskie, niepozbawione wad. Chętnie zobaczylibyśmy wystarczająco sztywną, rozsuwaną tubę, która pozwoliłaby precyzyjnie blokować dystans oraz wałki solidnie naprężające negatyw w przelocie podświetlarki. Poza tym, jeśli możliwe jest skanowanie filmu 35 mm wraz z perforacją, to prawdopodobnie niewiele brakuje, by pokryć również format 6x4,5 (kto wie, może za jakiś czas producent zaskoczy nas wersją Easy35 Pro?).

Valoi Easy35 kosztuje niecałe 1000 zł, co zwróci nam się już po ok. 40 rolkach. Trzeba jednak pamiętać, że dla osób, które nie posiadają obiektywu macro to nie koniec wydatków. Jeśli doliczymy koszt optyki, dodatkowych akcesoriów i subskrypcji oprogramowania łatwo zbliżyć się do przedziału 3-4 tys. zł. A za tę kwotę upolujemy już zaawansowany skaner biurkowy klasy Epson V850, który obsłuży również większe formaty negatywów. Nie dla każdego musi to być więc inwestycja opłacalna. 

Valoi Easy35 - przykładowe skany (ustawienia domyślne Negative Lab Pro)

Nikon F100 + Nikkor 35 mm f/1.8 (Kodak Gold 200)

 

Konica BigMini BM-302 (Kodak Gold 200) 

Nikon F100 + Nikkor 35 mm f/1.8 (Kodak Gold 200)

 

Nikon F100 + Nikkor 35 mm f/1.8 (Kodak Gold 200)

 

 

 

Nikon F100 + Nikkor 35 mm f/1.8 (Kodak Gold 200)

Konica BigMini BM-302 (Kodak Gold 200) 

Konica BigMini BM-302 (Kodak Gold 200) 

 

Nikon F100 + Nikkor 35 mm f/1.8 (Kodak Gold 200)

Konica BigMini BM-302 (Kodak Gold 200) 

Nikon F100 + Nikkor 35 mm f/1.8 (Kodak Gold 200)

 

 

 

Nikon F100 + Nikkor 35 mm f/1.8 (Kodak Gold 200)

Nikon F100 + Nikkor 35 mm f/1.8 (Kodak Gold 200) 

Skopiuj link

Autor: Maciej Zieliński

Redaktor naczelny serwisu fotopolis.pl i kwartalnika Digital Camera Polska – wielki fan fotografii natychmiastowej, dokumentalnej i podróżniczego street-photo. Lubi małe dyskretne aparaty, kolekcjonuje albumy i książki fotograficzne.

Komentarze
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (6)