Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Gillian Laub dorastała na bogatych przedmieściach Nowego Jorku, w zamożnej żydowskiej rodzinie, w której – jak mówi – wszystkiego zawsze było dużo: pieniędzy, zabawy, miłości, a później również problemów i niesnasek.
Był rok 1999, przerwa w zajęciach w nowojorskim International Center of Photography. Gillian Laub – dziś uznana dokumentalistka - paliła z koleżankami papierosa przed budynkiem ICP. Jedna z nich zwróciła nagle uwagę na trzy zmierzające w ich stronę wulgarne w swym zadowoleniu bogaczki w drogich futrach, z przesadnym makijażem, który widać było z odległości kilku przecznic. Gdy podeszły bliżej, Gilian zamarła. Okazało się, że to jej babcia, matka i ciotka. Kobiety ucieszyły się niezmiernie, wyściskały ją i wycałowały.
Laub wiedziała co pomyślały koleżanki, bo w zasadzie czuła to samo. Miała ochotę wykrzyczeć: „Nic nie rozumiecie, moi bliscy musieli uciekać z Ukrainy przed antysemickimi pogromami, trafili do obcego kraju, pracowali bardzo ciężko na to co dziś mają.” Z drugiej jednak strony zdawała sobie sprawę z ostentacji ich zachowania. Ale też własnej uprzywilejowanej pozycji.
W zawodowej pracy zajmowała się problemem nierówności, dyskryminacją, konfliktami wewnątrz społeczności. Dokumentowała trudne relacje żydowsko-palestyńskie czy problem rasizmu i segregacji w Georgii na południu Ameryki. Zawsze jednak mogła wrócić do bezpiecznego i dostatniego domu. Liczyć na pomoc, również finansową. Dyskomfort, który poczuła, Laub postanowiła zbadać za pomocą aparatu.
Fotografowała podczas wszelkich rodzinnych wydarzeń: narodzin, ślubów i pogrzebów, przyjęć w ogrodzie oraz wspólnych wakacji. Przyglądała się temu jak jej bliscy celebrują życie - na swój niezwykły, czasem gorszący wszystkich wokół, ale pełen miłości i serdeczności sposób. Amerykański do bólu, za to daleki od ortodoksyjnej żydowskiej tradycji. „We like our comforts” - powiedziała jej kiedyś babcia Bea. Stwierdzenie to stało się credo pierwszej części ksiąski.
Zdjęcia opatrzone są komentarzami – krótkimi sylwetkami, wspomnieniami i przemyśleniami. Poznajemy kolejno członków rodziny. Nestora rodu, pełnego wigoru dziadka Irvinga, który kocha swój ogród warzywny i pływanie w przydomowym basenie, ale nade wszystko, kocha swoje wnuki.
Matkę, która nie lubi być fotografowana bez makijażu i zimną jak lód kuzynkę Lenę, której nie podoba się, że jej córka spotyka się z „gojem”. Ojca, który kocha swoją pracę równie mocno jak rodzinę.
Laub zastanawiała się, czy to, że mają tak odmienne spojrzenie na sprawy zasadnicze, nie jest czymś z czym da się żyć. I gdy była już niemal przekonana, że tak, okazało się, że jednak się nie da.
Nie przestawała obserwować i fotografować, odkrywała rzeczy których się nie spodziewała. Książka stanowi studium mieszanych emocji wywoływanych u Laub przez jej własną rodzinę, ale też problemu jaki ma z własnym pochodzeniem. Traumami, z którymi chce się zmierzyć, lub przynajmniej je zaakceptować. Znaleźć w tej rodzinie miejsce dla siebie.
Gdy zmarł ukochany dziadek, zabrakło osoby, która spajała familię. Zżytą, wielopokoleniową rodzinę niebawem podzieliła polityka. W 2016 roku część rodziny i przyjaciół poparła w wyborach prezydenckich Donalda Trumpa, aktywnie wspierając jego kampanię.
Trump reprezentował wszystko czemu Laub się sprzeciwiała i co starała się napiętnować w swoich projektach: seksizm, rasizm, homofobię, skrajny populizm. Ojciec widział jednak nieustraszonego patriotę, który mówi co myśli i nie boi się wpływowych elit (do których sam siebie nie zaliczał). „Jestem realistą, dla mnie priorytety to ekonomia i polityka zagraniczna”. Jedynym sposobem, by znieść kolejne święto dziękczynienia było ukrycie się za aparatem.
Ostatnie dwie części książki, to historia co raz trudniejszych relacji w kolejnych latach. Sprzeczek, kłótni i jednoczesnej walki o utrzymanie rodziny w całości. Oglądamy zdjęcia z gwałtownie przerwanych rodzinnych uroczystości, dumnego ojca w czapce „Make America Great Again”, pusty pokój bratanka oklejony plakatami wspierającymi Trumpa, Matkę z plakatem „Kobiety dla Trumpa”.
Polityka rządu w sprawie pandemii, strzelanina w El Paso i temat dostępu do broni, śmierć Georga Floyda pogłębiły jeszcze podziały. Wracając do zdjeć z początku książki sami zastanawiamy się jak do tego doszło. Gdy Trump przegrywa kolejne wybory ciśnienie opada. A gdy pandemia na chwilę odpuszcza, przychodzi czas na refleksję i złakniona kontaktu rodzina po przejściach stara się wrócić na dawne tory. „Mój świat się rozpadł, ale rozbijanie go na jeszcze więcej kawałków, z pewnością nie pomoże go naprawić. Dziadek mawiał – daj spokój, przecież jesteśmy rodziną. Cóż postaramy się nią dalej być” - kończy książkę Laub.
Pięknie wydana przez nowojorskie wydawnictwo Aperture publikacja składa się w poruszającą rodzinną sagę, którą obejmuje niemal 20 lat z życia pewnej rodziny, i którą czyta się niczym powieści Elizabeth Strout. To publikacja niezwykle ciekawa na bardzo wielu poziomach – nie tylko wizualnym - za sprawą genialnych zdjęć Laub - ale też socjologicznym czy wręcz antropologicznym.
Gillian Laub | „Family Matters”