Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
„Choć odwiedziłem ten kraj już dziesiątki razy, pracując nad tym albumem zdałem sobie sprawę, że o Indiach nie wiem nic” - pisze o swojej najnowszej publikacji Harry Gruyaert - jeden z pionierów kolorowego reportażu. Album "India" skupia 125 zdjeć wykonanych na przestrzeni ostatnich 40 lat.
Indie Gruyaerta są zupełnie inne niż Indie McCurry’ego. W obu przypadkach kolor odgrywa olbrzymią rolę, o ile jednak McCurry opowiadał swoje romantyczne historie przede wszystkim portretami, jego kompana z Magnum pociągały zawsze głównie przestrzenie.
Gruyaert jeszcze jako młody chłopak uciekł z Antwerpii do Paryża. Miał sporo szczęścia - od razu trafił tam pod skrzydła Roberta Delpire’a i szybko zaczął pracować dla modowych magazynów. Szybko spostrzegł też, że od ubrań i pięknych modelek znacznie bardziej interesuje go to, co widzi wokół nich. Oraz oczywiście kolor.
fot. Harry Gruyaert, z książki „India”
Za namową przyjaciół dołączył do wyprawy do Maroka, gdzie - jak wyznaje - odkrył swoje powołanie. „To światło i barwy były niesamowite, niczym z obrazów Brueghela” - wspomina. Wrócił odmieniony. I przekonany o tym, czego szuka w fotografii.
Gdy Henri Cartier-Bresson odwiedził jedną z jego pierwszych niedużych wystaw w Paryżu był zdumiony. Dwa tygodnie później zadzwonił do Gruyaerta, z pytaniem czy nie pokolorowałby jego zdjęć. Kolor oczywiście był wówczas nadal w niełasce - uważany za wulgarny, niegodny, czy też zarezerwowany wyłącznie dla malarstwa. Również sposób w jaki fotografował Belg nie wpasowywał się w ówczesną definicję reportażu - gatunku zaangażowanego i misyjnego, który powinien poruszać tematy najważniejsze. Nic więc dziwnego, że zaproszenie go do grona fotografów Magnum (w 1981 r.) wywołało zdecydowany protest kilku „starych” członków Agencji.
fot. Harry Gruyaert, z książki „India”
fot. Harry Gruyaert, z książki „India”
Gruyaert nie dał się zniechęcić. Podróżował. Owładnięty obsesją fotografowania, tygodniami potrafił mieszkać w vanie zaparkowanym przy drodze. Szwendał się ulicami w poszukiwaniu światła, lub wyczekiwał, aż wszystkie elementy układanki złożą się w całość.
Indie fascynowały go od dawna, gdy więc w 1976 zaproponowano mu, by został autorem zdjęć powstającego dokumentu o Radżastanie, nie wahał się ani chwili. Gdy wraz z ekipą od lokacji dotarł do małej wioski Kuli, niedaleko Pushkar, był pod tak olbrzymim wrażeniem, że nie mógł przestać robić zdjęć. Za to film, pozbawiony jego zdaniem napięcia, które można zbudować w zamkniętej klatce zdjęcia, w ogóle go nie pociągał. Szybko porzucił ekipę, by kontynuować podróż przez subkontynent już w pojedynkę.
Na przestrzeni 40 lat odwiedzał Indie jeszcze wielokrotnie, wciąż nie mogąc nadziwić się temu, jak niezwykły i intensywny jest to świat. Jak pisze w przedmowie, próba uporządkowania tego wizualnego chaosu to nieprzerwane intelektualne wyzwanie. „Indie oszałamiają. To mnogość elementów, które możesz wykorzystać, by stworzyć zdjęcie i orgia kolorów, którą musisz okiełznać, by nie otrzeć się o banał”.
fot. Harry Gruyaert, z książki „India”
fot. Harry Gruyaert, z książki „India”
Wśród 125 zawartych w albumie ujęć, nie brakuje zachwycających kolorem graficznych kadrów, skomplikowanych, wieloplanowych wizualnych zagadek, przypominających zdjęcia z Maroka ciepłych i malarskich pejzaży. Znajdziemy tu też kilkanaście fotografii zupełnie innych - mrocznych i dusznych ujęć zatłoczonych ulic, które niemal pozwalają poczuć duszący smog i słodki gęsty dym przyświątynnych palenisk.
„India” to zupełnie niezwykły album, tego jakże niezwykłego, i moim zdaniem wciąż niedocenionego, fotografa. Tym bardziej cieszy mnie zapowiedź, że to dopiero pierwsza, z planowanej serii publikacji porządkujących jego ogromny dorobek.
Książkę możecie kupić za pośrednictwem księgarni bookoff.pl.