Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Co się stanie gdy jeden z najsłynniejszych fotografów ulicznych zamieni niewielką Leikę na wielkoformatowy aparat 8x10 cali? Odpowiedzi szukamy w nowej książce Joela Meyerovitza.
W „Provincetown” wracamy do Cape Cod, małego portu w stanie Massachusetts u wybrzeży Atlantyku. Ale o ile „Cape Light” była książką poświęconą krajobrazom (wydana po raz pierwszy w 1978 r., niedawno wznowiona), „Provincetown” skupia się w zasadzie w całości na człowieku - to portrety rdzennych mieszkańców tej rybackiej miejscowości i letników, którzy - podobnie jak Meyerovitz - spędzają tam wakacje.
Zdjęcia powstały na początku lat 80. Meyerovitz używał aparatu 8x10" co, jak sam przyznaje, było dla niego wyzwaniem. Ale też cenną lekcją. „Jako fotograf uliczny, nie miałem żadnego doświadczenia z tego typu fotografią, wielki format nie występował w ogóle w moim słowniku. Szukałem jednak sposobu, by jeszcze dokładniej opisywać rzeczywistość. I móc tworzyć naprawdę duże odbitki. Tak więc gdy znalazłem ten wielki drewniany aparat, postanowiłem wypróbować go podczas letniego pobytu na wybrzeżu” - wspomina.
„Provincetown”, Joel Meyerowitz
Meyerowitz nie mógł wybrać lepiej. Otwarta i tolerancyjna społeczność Cape Cod (miejsce to znane było wówczas jako przyjazne osobom LGBTQ+) dostarczyła fotografowi wielu okazji do stworzenia niezwykle barwnej i różnorodnej serii portretów. Serii, która nieoczekiwanie stała się dokumentem i obrazem nastrojów panujących w tamtym czasie - atmosfery wolność, niewinności i beztroski w przeddzień kryzysu AIDS. Jak powiedział w jednym z wywiadów, "nikt nie spodziewał się wówczas tego co miało niebawem nadejść.”
Wzorował się na ówczesnych mistrzach portretu, takich jak Richard Avedon, Irving Penn czy Eugene Atget, ale od początku wiedział, że jego podejście będzie musiało być zupełnie inne. „Richie mógł pracować z modelem wiele godzin, aż do całkowitego zmęczenia. Zrobić setki ujęć w kontrolowanych warunkach studyjnych. Ja pracowałem w świetle zastanym, portretując nieznajomych napotkanych na drodze. Przeważnie miałem szansę na tylko jedno ujęcie” - wyjaśnia, i dodaje, że niecodzienność sytuacji, w której drogę zastępuje Ci fotograf wyjety żywcem z XIX wieku, sprawia, że nie sposób odmówić zapozowania.
„Provincetown”, Joel Meyerowitz
W efekcie powstaje więc niemal tysiąc klatek, spośród których w albumie znalazła się setka. Niektóre z nich widzieliśmy już w innych retrospektywnych publikacjach (cały rozdział poświęcono Cape Cod chociażby w wydanej w 2018 monografii „Where I find Myself”), znakomita większość publikowana jest jednak po raz pierwszy.
Niemal 40 lat później zdjęcia zyskują też dodatkowy, sentymentalny walor, świadomie wzmacniany jeszcze przez wydawcę. Zaprojektowany przez Duncana White'a album również swoją formą (płócienna oprawa, tłoczenia i centralnie umieszczone na okładce zdjęcie) nawiązuje niewątpliwie do klasycznych publikacji z tamtych lat.
Dla mnie, jako fana naturalnego, wielkoformatowego portretu, to zdecydowanie jedna z najciekawszych pozycji ubiegłego roku. Dla wszystkich fotografujących może być z kolei dobrym dowodem na to, że nie warto zamykać się na jedną tylko niszę czy dziedzinę, a fotografia powinna być nieustannym poszukiwaniem.
Więcej informacji o książce znajdziecie na stronie bookoff.pl.