Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Jednym z dłużej wyczekiwanych obiektywów w systemie mikro cztery trzecie był stałoogniskowy teleobiektyw M.Zuiko Digital ED 300 mm 1:4 PRO. Dlaczego najbardziej oczekiwany? Przede wszystkim, dlatego że do niedawna w systemie brakowało profesjonalnego długoogniskowego szkła. Do tej pory najdłuższy obiektyw dobrej klasy w systemie mikro 4/3 to Olympus M.Zuiko ED 40-150mm f/2,8 PRO o stałym świetle f/2.8. Ewentualnie można do niego dopiąć konwerter który pozwoli na zwiększenie ogniskowej o 1,4x. Dla osób potrzebujących wysokiej klasy obiektywu o dłuższej ogniskowej niż 210 mm (ekwiwalent 420 mm) nie pozostawało nic innego, jak korzystanie ze szkieł z E-systemu.
W tej chwili system wzbogacił się o pierwszy stałoogniskowy teleobiektyw klasy PRO. Jest to dość ciekawa propozycja dla fotografów przyrody, ponieważ daje on ekwiwalent aż 600 mm przy jasności f/4 oraz stosunkowo małych gabarytach. Sam obiektyw wykonany jest bardzo przyzwoicie, jak na wersję PRO przystało. Dodatkowo jest to konstrukcja z uszczelnieniami.
Gabaryty nie przerażają. Wręcz przeciwnie - zaskakują. Można oczywiście podać wymiary z oficjalnej informacji prasowej, ale myślę że najlepiej temat zobrazuje porównanie go do M.Zuiko ED 40-150mm f/2,8 PRO. Otóż nowa trzysetka ze złożonym tulipanem (dolne zdjęcie po prawej) jest rozmiarów 40-150 PRO z rozłożonym tulipanem (dolne zdjęcie po lewej). Mimo obaw i spekulacji dotyczących tego obiektywu udało się zaprojektować zgrabną i drobną konstrukcję.
Jak widać trzysetka nie jest jakaś strasznie wielka. Myślę, że jak na swoje możliwości jest to obiektyw mały i bardzo poręczny. Na kilka rzeczy zwrócimy uwagę już przy pierwszym zetknięciu się ze szkłem.
Po jednej stronie obiektywu znajdziemy dwa przełączniki i jeden guzik funkcyjny. Patrząc od góry jest to: przełącznik zakresu pracy autofokusa, przełącznik stabilizacji obrazu w obiektywie, przycisk funkcyjny L-Fn.
Z całą pewnością projektantom tego obiektywu należą się wielkie brawa i słowa uznania za sposób w jakim wykonane zostało ramię mocujące do statywu. Mała rzecz a cieszy i widać, że ktoś pomyślał. Wszystkie rozwiązania, które znam wyglądają podobnie. Stopka to kawałek metalu leżący pod obiektywem i posiadający od spodu otwór standardowy w fotografii czyli 1/4 cala. Tu również tak jest, jednak sama stopka jest jednocześnie szybkozłączką Arca-Swiss. Nie sądzę oczywiście aby był to argument przemawiający za kupnem takiego obiektywu, jednak w moim odczuciu to bardzo funkcjonalny drobiazg, który ułatwia pracę. Aż się prosi, aby taki obiektyw zamocować na głowicy Wimberley. Natomiast biorąc pod uwagę fakt, że w zasadzie standardem w gimbalach jest szybkozłączka Arca Swiss sam pomysł jest naprawdę genialny.
Pierścień ostrości przesuwa się w przód i w tył, co ułatwia szybkie przełączenie z trymu S-AF lub C-AF na MF. Co ciekawe wraz z aktualizacją oprogramowania w korpusach, do menu dodano nową opcję pozwalającą na zdeaktywowanie tego przełącznika. Może to i dobrze, bo liczba osób, które nerwowo pytały czemu przestał im działać Autofocus jest dość pokaźna.
Tulipan wykonany jest w trochę inny sposób niż w M.Zuiko ED 40-150mm f/2,8 PRO. Nie zdejmuje się a tylko wysuwa i wsuwa na obiektyw. Wewnątrz wyściełany jest czarną tkaniną (czymś w rodzaju zamszu), dzięki czemu jeszcze bardziej niweluje odblaski niż gdyby to był sam kawałek plastiku.
Mamy więc w systemie nowy obiektyw o ekwiwalencie ogniskowej 600 mm (dla małoobrazkowej matrycy) o świetle f/4 z możliwością zastosowania telekonwertera znanego z modelu 40-150 PRO. Konstrukcję uszczelnioną, a co najważniejsze, wyposażoną w stabilizację obrazu.
Jak zatem sprzęt sprawdził się w terenie? Pierwsze od czego zacząłem przygodę z obiektywem to właśnie stabilizacja obrazu i tu – przyznam się szczerze oniemiałem. Siedząc na lotnisku po odprawie bezpieczeństwa i mając w perspektywie kilkadziesiąt minut „nudzenia się”, zacząłem zaprzyjaźniać się z obiektywem. Pierwsze, co chciałem sprawdzić to właśnie działanie stabilizacji. Okazuje się, że współpracuje ona i dogaduje się ze stabilizacją matrycy i jest to wiadomość świetna. Siedząc więc na ławce i oczekując na samolot zacząłem zabawę polegającą na fotografowaniu tego co przede mną czyli… kanapek.
Pierwsze zdjęcie wykonałem na 1/5 sekundy (ekwiwalent ogniskowej 600 mm), popatrzyłem co mi wyszło i przetarłem oczy ze zdziwienia. Zdjęcie owszem było lekko nieostre, ale w żaden sposób nie starałem się zachować stabilności podczas naciskania na spust. Zrobiłem to nerwowo i nie delikatnie.
Zatem następną fotografię wykonałem spokojnie naciskając spust migawki na lekkim wydechu i czasie 1/6 sekundy. Fotografia wyszła na tyle ostro że na pewno publikacja w necie nie była wstanie ujawnić zdecydowanie zbyt długiego czasu ekspozycji. Skróciłem więc czas o połowę i następne zdjęcie wykonałem na czasie 1/15 s. Podkreślam fakt, że było to pojedyncze naciśnięcie spustu migawki, a nie sztuczka z serią zdjęć z których później wybrałbym najlepsze. Również wszem i wobec deklaruję że nie używałem wówczas żadnego statywu, nie opierałem o nic obiektywu, a jedynie stabilnie trzymałem obiektyw w ręku.
Jeśli spojrzymy na przybliżenie 1:1 z powyższego zdjęcia - wyeksportowanego z Lightrooma po lekkim wyostrzeniu - okaże się, że mamy obrazek w zadowalającym stopniu ostry. Podkreślę jeszcze raz fakt, że jest to zdjęcie wykonane z ręki obiektywem o ogniskowej 300 mm i kącie widzenia takim jak obiektyw 600 mm wykonana na czasie 1/15 s. Dla mnie jest to wynik imponujący!
Zachęcony pozytywnymi wynikami, z wielkim optymizmem wsiadłem do samolotu czekając na pierwsze możliwości sprawdzenia obiektywu w boju. Pierwszy z problemów polegał na tym, że leciałem do Szkocji, gdzie - jak się okazało - pogoda nie rozpieszczała. O ile miało sens sięgnięcie po szerokokątny obiektyw o tyle zasadność stosowania długoogniskowego szkła do fotografowania mgły i opadów deszczu była niewielka. Tu więc zaczęły się schody. Dodatkowo obiektyw 300 mm raczej jest szkłem nadającym się do fotografowania dzikich zwierząt niż krajobrazów. Skoncentruję się więc na samej stabilizacji, ponieważ wgniotła mnie ona w fotel! W swoim życiu używałem już kilku stabilizowanych obiektywów z różnych systemów, jednak jeszcze nigdy stabilizacja nie było dla mnie takim zaskoczeniem, jak ta wykorzystana w nowej trzysetce.
Mimo dość niesprzyjającej aury udało mi się spotkać stado parzystokopytnych zwierzów. Zaczęło się dość niewinnie – kilka łań w niewielkiej odległości od drogi. Wystarczyło wyjść z samochodu i pomału podchodząc do zwierzaków udało mi się zrobić kilka portretów. Zacinał deszcz więc chciałem pokazać ruch kropel jednocześnie zachowując ostrą sylwetkę łani. Zdecydowałem się na czas ekspozycji na tyle długi aby pokazać i rozmyć ulewę. Zatem znów przy odpowiednio stabilnej pozycji wykonałem zdjęcie na czułości ISO 200 i czasie ekspozycji 1/60 s. Zdjęcie wyszło ostre, zaś krople deszczu na drugim planie uległy delikatnemu rozmyciu. To jeden z argumentów przemawiający za zasadnością zastosowania tak długiego czasu.
Stara zasada - jaką znamy jeszcze z czasów małoobrazkowych aparatów analogowych - mówi, że “czas ekspozycji w sekundach powinien być równy lub krótszy od odwrotności długości ogniskowej w milimetrach.” Zasadę tę w dzisiejszych czasach musimy trochę zmodyfikować, ponieważ interesuje nas nie tyle rzeczywista ogniskowa ile jej odpowiednik dla małoobrazkowego aparatu.
Zatem, jako, że w przypadku Mikro Cztery Trzecie mnożnik wynosi 2 – zakładając, że w naszym Olympusie mamy wyłączoną stabilizację, najdłuższy czas możliwy do utrzymania z ręki teoretycznie powinien wynieść 1/600 s. Tu zdjęcie udało się wykonać na 1/60 s, co naprawdę jest dobrym wynikiem. Na co to się przekłada? Otóż mogę wykonać zdjęcie na niższej czułości wchodząc w dłuższe czasy albo właśnie jak w przypadku zdjęcia powyżej utrzymać z ręki czasy niemożliwe do uzyskania bez tak skutecznej stabilizacji. Owszem jeśli chcemy zamrozić ruch – żadna stabilizacja nam w tym nie pomoże.
Na kilka dni rozstałem się z naszymi bohaterkami szukając nowych motywów jednak z tymi było dość licho. Planowałem fotografować bieliki polujące na ryby, aby jakoś w boju sprawdzić C-AF, jednak skipper z którym byłem umówiony na dany dzień nie dał rady przypłynąć. Udałem się w jedno z bardziej znanych miejsc gdzie żyły wydry ale nie udało mi się mimo wielu godzin spędzonych na wybrzeżu ani jednej spotkać. Podjąłem więc decyzję powrotu do jeleni i próby „upolowania” jakiegoś samca.
Niestety było już sporo po rykowisku więc szanse na uchwycenie samca nie były zbyt duże. Okazało się, że szczęście mi sprzyjało i trafiłem na kilka stad plączących się po okolicy. Niestety były płochliwe i ilekroć zbliżałem się do nich, to te dość niespiesznym krokiem zwiększały odległość. Zacząłem więc pomału „gonić” stado wykorzystując ukształtowanie terenu.
Zabawa była prosta. Stado cały czas oddalało się ode mnie natomiast, gdy chowało się za najbliższym wzgórzem biegłem w jego kierunku wykorzystując fakt, że jestem zasłonięty przez górkę. Pomału wchodziłem na grzbiet, robiłem kilka zdjęć i czekałem na moment, kiedy znów stado weszło za wzgórze. I znów tak szybko jak mogłem biegłem w ich kierunku wykorzystując fakt, że jestem ukryty za wzgórzem. Cała zabawa dość męcząca biorąc pod uwagę fakt targania plecaka fotograficznego i biegania po podmokłych torfowiskach. Mimo wszystko efekty każdego wychylenia się za krawędź górki były wyborne a fotografowanie tych zwierzaków sprawiało mi wielką radochę.
Tu po raz kolejny zadowolony byłem ze stabilizacji (zdyszany fotograf, który przed chwilą biegł nie jest w stanie stabilnie utrzymać aparatu). Doceniłem również fakt, że obiektyw o ekwiwalencie ogniskowej 600 mm - a nawet z konwerterem 840 mm - daje się dość skutecznie trzymać w ręku podczas biegów przełajowych. To duży plus. Nie będzie zaskoczeniem pewnie dla wielu czytelników, gdy zwrócę uwagę na fakt, że tego typu jasełka, jak bieganie za jeleniami z pełnoklatkową sześćsetką f/4, uważam za umiarkowany sens i przyjemność - chociaż jeśli ktoś lubi to czemu nie. Tu znów doceniam gabaryty zwłaszcza w porównaniu do małego obrazka. Jednak porównując go już do obiektywu 400 mm f/4 pod APS-C owszem będzie mniejszy i lżejszy, ale już przewaga gabarytowa nie będzie tak kolosalna jak w przypadku FF.
Na samo szkło, pracę AF czy jakość optyczną też nie narzekam. Podejrzewam, że największą wadą tego obiektywu będzie cena. Jeśli jednak popatrzymy na to, że producent daje nam do łapek obiektyw o świetle f/4 i ekwiwalencie 600 mm z nieprawdopodobną wręcz stabilizacją obrazu – zaskoczeniem ustąpi, gdyż cena będzie adekwatna do możliwości obiektywu.
Na koniec pojawia się pytanie czy i do czego potrzeba nam takiego obiektywu? Jeśli chcemy mieć szkło o ogniskowej 300 mm możemy z jednej strony zdecydować się na 75-300 mm F4.8-6.7 II Olympusa lub 100-300 mm F4.0-5.6 Panasonica. Z drugiej strony jeśli chcemy czegoś lepszego, to niestety, ale mamy do wyboru tylko 300 f/4 PRO za niewspółmiernie większe pieniądze. Z całą pewnością jeśli ktoś zarabia na fotografii i potrzebuje tej klasy szkła – kupno takiego obiektywu będzie uzasadnionym wydatkiem. Jeśli jednak ktoś traktuje fotografię bardziej hobbystycznie, a nie wymaga wyższej jakości niż ta oferowana przez konstrukcje 75-300 lub 100-300, to najnowsza propozycja Olympusa raczej nie będzie opcją dla niego.
Z całą pewnością tego typu szkło jest obiektywem wyspecjalizowanym i dla wąskiego grona odbiorców. Podobnie jak ZD90-250 czy ZD300 były obiektywami dedykowanymi dla wąskiego grona. Obiektyw 300 f/2.8 mm do E-systemu kosztował około 30 000 zł. Owszem jaśniejszy, ale raczej nie dla zwykłego użytkownika aparatów. Tak więc jeśli zadowolicie się ogniskowymi mniejszymi niż 300 mm - zarówno 40-150 f/2.8 (ekwiwalent 80-300 mm i f/2.8 ), jak i 40-150 + MC14 czyli zakres 56-210 f/4 (ekwiwalent 112-420 f/4) - będą dobrymi wyborami. Pytanie więc czy i na ile potrzebne i zasadne będzie kupno obiektywu 300 mm f/4 PRO. W moim odczuciu jest to propozycja dla wąskiego grona odbiorców, co nie znaczy że nie będzie ludzi, którzy taki obiektyw potrzebują bądź uważają, że potrzebują.