Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Nigdy tak naprawdę nie interesowałam się “sprzętologią stosowaną” - czy matryca CMOS czy X-Trans, czy na “N”, czy na “C”, czy wykresy MTF mówią to, czy tamto nie miało dla mnie większego znaczenia dopóki sprzęt robił to, czego od niego wymagałam. Miał być prosty w obsłudze, z szybkim autofocusem i rejestrować bogate w szczegóły obrazy.
Od kiedy prowadzę dziecięcego fotobloga, wiele parametrów zeszło na dalszy plan, na rzecz wymiarów i wagi sprzętu. Ciężko jest ogarnąć zarazem dwójkę rozbrykanych potworów, wózek, autobusy, zakupy, pieluchy, hulajnogę i..... wielką lustrzankę. Ochoczo wiec zawarłam już wcześniej bliższą znajomość z Fujifilm X100T. Bajka!
Mały, mieści się w nerce na pasie, a brak możliwości wymiany szkieł i niezbyt szybki autofokus nie miały dla mnie tak wielkiego znaczenia jak to, że mogę go mieć zawsze przy sobie i nigdy więcej nie szarpać się już z ogromna lustrzanka. Pozwala mi dyskretnie i szybko zarejestrować nawet najbardziej nieprawdopodobne i intymne momenty z życia mojej rodziny. Wybaczcie mi ten przydługi wstęp, jednak jest on ważny z perspektywy tego, czego się spodziewałam po modelu X-T10. Miałam nadzieje, że bądź co bądź, bardziej zaawansowany model tej samej firmy będzie przewyższał swojego mniejszego brata. Czy tak się stało? Dowiecie się tego po zapoznaniu z moja subiektywną oceną.
W końcu przyszła nieco już spóźniona paczka. Otwieram, a tam.... bam! Korpus niewiele większy od X100T, z niewielkim szkiełkiem o fenomenalnych parametrach i rozmiarach niedużego, pękatego słoiczka - miło.
Mój entuzjazm pogłębił jeszcze bardziej pierwszy moment, w którym wzięłam aparat do ręki. Bezlusterkowiec idealnie leżał w moich niedużych dłoniach. Świetnie wyprofilowany korpus bez problemu mogłam trzymać jedna ręką, drugą mając wolną na wypadek gdyby któryś z moich potworków potrzebował szybkiej asekuracji przy próbie amortyzacji upadku twarzą.
Pomimo niewielkich rozmiarów i świetnego dopasowania do ręki, nie ma mowy by pomylić ten aparat z zabawkami moich dzieci, które aparaty jedynie udają. Sprzęt ma swoją wagę - idealnie dobrane parę gramów świadczących o solidności wykonania i rzetelnej pracy inżynierskiej, lecz nie obciążających zbytnio tak wątłej istoty, jak ja. Na pewno nie nabawimy się z nim zapalenia nerwu łokciowego.
Jako fotograf wychowana na analogowych sprzętach, potrafię docenić piękny design nawiązujący do czasów, kiedy zaczynałam fotografować, a najlepszymi przyjaciółmi były kanciaste aparaty z kliszą w środku. Choć ten "przyciągający wzrok design" dla mnie jest raczej wadą, a nie zaletą, sentyment wygrał. A sentyment wzbogacony o świetny, centralnie położony wizjer elektroniczny oraz przydatny podczas fotografowania z dziecięcej perspektywy, odchylany wyświetlacz czyni ten aparat niezwykle funkcjonalnym.
Jak widać można zrobić fajny sprzęt wykorzystujący nowoczesne technologie, który jednocześnie odwołuje się do pięknych wspomnień z czasów pierwszej miłości fotograficznej. Rozentuzjazmowana pierwszym wrażeniem, tym chętniej zabrałam się do robienia zdjęć…
Wszystkie maszyny stop!
Bez odpowiedniej znajomości systemu Fuji nie ma co liczyć, że otrzymamy to, czego oczekujmy, zdając się jedynie na intuicję. Sporo czasu zabrała mi personalizacja ustawień, a dokonałam tego tak “szybko”, tylko i wyłącznie dlatego, że już wcześniej znałam system Fuji. Morze funkcji (w 90% dla mnie zbędnych) wymaga uważnej lektury instrukcji obsługi, lub większego doświadczenia w dziedzinie fotografii cyfrowej. Za to, kiedy już przebrniemy przez ten proces, korzystanie z aparatu staje się prawdziwą przyjemnością. Możliwość przypisania dowolnych funkcji do wielu przycisków bardzo ułatwia i przyspiesza pracę, a tym samym codzienne fotografowanie staje bardzo wygodne - duży plus.
Sprzęt ustawiony - można działać, a że sierpniowa, słoneczna pogoda była ze wszech miar sprzyjająca, aż prosiło się by zająć się moimi małymi ulubieńcami. Ciężko podejść do tego tematu bez szybkiego autofokusa i choć system ustawiania ostrości jest zauważalnie szybszy niż we wspomnianym już modelu X100T, to wciąż jeszcze odstaje od lustrzanek z którymi miałam przyjemność pracować.
Aparat oferuje tryb wykrywania twarzy, w tym automatycznego ostrzenia na oko, co z większości sytuacji sprawdza się bardzo dobrze, jednak bywa problematyczne w przypadku większej ilości osób w kadrze. Trzeba być bardzo czujnym, aby aparat wyostrzył optymalny, wypatrzony punkt. Kiedy już się to uda, reszta to prawdziwa przyjemność. Wyjściowe pliki JPEG z X-T10 są bardzo bogate w szczegóły, posiadają świetne kolory, a automatyczny balans bieli zazwyczaj bez problemu trafia w pobliże optimum.
Ogólnie rzecz biorąc XT10 to fajny sprzęt. Świetnie wygląda, dobrze leży w ręce, daje ekstra pliki, a autofokus, mimo że nie superszybki, to bez problemu radzi sobie w większości sytuacji. Nowy model Fujifilm jest aparatem godnym polecenia, a osoba decydująca się na jego zakup na pewno nie będzie żałowała wydanych pieniędzy.
Żałuję tylko, że X-T10 był u mnie zaledwie tydzień. Czyżbym zaczynała tęsknić?. Dziękuję firmie Fujifilm i redakcji Fotopolis.pl za ciekawe doświadczenie.
Tekst i zdjęcia: Alina Gabrel-Kamińska