Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Narobiłem sobie kłopotu... Zachciało mi się testować urządzenie, do którego byłem uprzedzony. Tak, tak, naczytałem się o bezlusterkowcach, o ich zaletach, ale mówiłem sobie: "Niemożliwe, żeby takie coś było lepsze od lustrzanki. Choć z drugiej strony... ". Staram się nie myśleć stereotypowo. Nie uważam się za jakiegoś ortodoksa sprzętowego, jestem na to za stary. Fotografując od połowy lat siedemdziesiątych, zdążyłem "przerobić" wszystkie systemy: od Praktic i Zenithów począwszy, poprzez profesjonalne Canony (zarówno FD jak i EOS), a na Nikonach i Minoltach skończywszy. Miałem także zestawy Pentaxa, Ricoha, a także dwuobiektywową Yashicę i kilka aparatów 6x6. Niezależnie od bagażu doświadczeń z aparatami analogowymi, dość szybko, bo w połowie lat 90, rozpocząłem przygodę z fotografią cyfrową. W redakcji gazety codziennej, w której wówczas pracowałem, dziennikarzy wyposażano w proste, cyfrowe kompakty. Z dzisiejszego punktu widzenia były to jakieś przedpotopowe rozwiązania: aparaty nie miały wyświetlacza (sic!), wyposażone były w stałoogniskowy obiektyw fix-focus. Rozdzielczość? Oszałamiająca - 640 x 480 pixeli. Oczywiście, aparaty nie miały żadanej karty pamięci, zdjęcia zrzucało się bezpośrednio z urządzenia. W porównaniu do analogowych odbitek ich jakość była koszmarna. Ale liczył się fakt, że dzięki tej technologii można było znacznie przyspieszyć pracę nad gazetą i sporo zaoszczędzić.
Zaczynałem jednak w czasach, gdy światłomierz w aparacie był luksusem, a pomiar przez obiektyw był rozwiązaniem dostępnym dla nielicznych. Dzisiaj to historia tak odległa, jak wojna trzydziestoletnia. Od lat w szeroko rozumianej branży fotograficznej świetnie radzą sobie ludzie, którzy w życiu nie zrobili ani jednego zdjęcia w technologii analogowej. Mają za to ogromną wiedzę związaną z technologią cyfrową, w małym palcu mają też niuanse oprogramowania. Chcę przez to powiedzieć, że stare doświadczenia niewiele dzisiaj już znaczą; aby nadążać za zmieniającym się światem, trzeba trzymać rękę na pulsie. Dotyczy to zarówno konsumentów, ale też, wcale w niemniejszym stopniu, także producentów. Zmiany jakich byliśmy świadkami w ostatnich latach, spektakularne upadki, fuzje i przejęcia świadczą o tym, że nikomu nie jest dziś łatwo. Popatrzmy też na inny fenomen - dostępność technologii cyfrowej, która pozwala na osiągnięcie oszałamiających rezultatów nawet przez te osoby, które o technicznych podstawach fotografii nie mają zielonego pojęcia, kompletnie zmieniła zarówno status amatora, jak i zawodowca. Dziś niemal każdy, kto obdarzony jest talentem, przy odrobinie silnej woli i samozaparcia, może stworzyć niesamowite dzieła. I poddać je szerokiej krytyce na portalach społecznościowych czy hobbystycznych. Wystarczy chcieć, wystarczy robić zdjęcia i ciągle się uczyć. Tak naprawdę sprzęt nie stanowi szczególnej przeszkody, jest dostępny dla każdego i w akceptowalnych cenach (podkreślam jednak, że mówię tu o sprzęcie entry level). Jednak jego jakość wystarczy do większości zadań i pozwala osiągać bardzo przyzwoite rezultaty. Trzeba jednak trzymać rękę na pulsie. Zmiany są tak szybkie, że wczorajszy hit techniki może być dziś złomem niewartym złamanego grosza. Ale przede wszystkim nowe rozwiązania niosą nowe możliwości, a te z kolei dają nam do ręki nowe środki wyrazu.
Już od jakiegoś czasu ślędzę to, co się zmienia na rynku, szukając dla siebie nowych rozwiązań, które mógłbym zastosować w fotografii, którą się głównie zajmuję. Jestem dziennikarzem miesięcznika o tematyce wędkarskiej. W związku z tym potrzeby dotyczące ilustracji fotograficznej do tekstów są bardzo szerokie, od krajobrazu, poprzez reportaż i portret, a na makro kończąc. Także warunki fotografowania bywają bardzo ciężkie, bywa, że skrajnie niekorzystne dla człowieka i sprzętu. Wielogodzinne wyprawy na lód, wędrówki wzdłuż rzek, spinningowe sesje na łodzi, łowienie z kutrów na morzu. Ponieważ dla wędkarza żadna pogoda nie jest straszna, aparat bez uszczelnienia długo by w takiej pracy nie posłużył. Pierwszą moją lustrzanką w technologii cyfrowej był Fuji S2. Jego zaletą był kapitalny, nasycony obrazek w formacie JPG, miał jednak wiele minusów, w tym uciążliwe przeglądanie zdjęć i generalnie dość wolna praca. Ponieważ dokupiłem do niego sporo osprzętu, wybór kolejnego aparatu narzucał się sam - w tej chwili pracuję na Nikonie D300S wraz z krótkim tele 17 - 55 mm f/2.8, długim tele 80 - 200 mm f/2.8 AFS i makro Tamrona. Nazbierało się także sporo osprzętu dodatkowego. Generalnie ze sprzętu jestem zadowolony, D300S ma, podobnie jak większość pół- i profesjonalnych Nikonów, wzorcowy "handling". Aby jednak uzyskać zadawalającą mnie kolorystykę, musiałem spędzić dużo czasu dostosowując parametry aparatu do moich oczekiwań. Jednak od czasu, gdy do plecaka zacząłem wkładać kamerę video (wspieranie wydania papierowego atrakcyjnymi materiałami w internecie staje się powoli regułą we współczesnych mediach), cały ten sprzęt stał się na tyle ciężki i nieporęczny, że z utęsknieniem zacząłem wyglądać nowych rozwiązań. Bezlusterkowce wyglądały mi na alternatywę, którą warto rozważyć...
Nigdy nie fotografowałem aparatem tego typu, pomijając salonowe "macanki". Owszem, niewielka waga i rozmiary wabiły, ale tak naprawdę trudno na podstawie kilkuminutowych oględzin powiedzieć cokolwiek sensownego. Dlatego postanowiłem wziąć udział w programie testowym licząc, że kilkudniowe obcowanie ze sprzętem odpowie na liczne pytania i rozwieje watpliwości. Uprzedzając bieg wydarzeń muszę powiedzieć, że nic takiego się nie stało, nadal jestem na rozdrożu, jednak obcowanie z małym Samsungiem NX1000 doprowadziło mnie najpierw do furii, potem dało chwile radości, a gdy przyszło rozstać się z aparatem, robiłem to z wielkim żalem. Nie spodziewałem się takich emocji.
Gdy otrzymałem przesyłkę poczułem się bardzo dziwnie. Samsung... nigdy nie przypuszczałem, że dojdzie do takich przetasowań na rynku, że firmy nieznane w branży zaczną dyktować (chociaż być może trafniej byłoby jednak powiedzieć "stawiać") warunki czołowym producentom, takim jak Canon czy Nikon. Kolejne badania pokazują, że z tego tortu "nowi" urywają ciągle coraz więcej. Konsumenci doceniają bowiem kreatywność i nieortodoksyjne podejście do wyzwań cyfrowego świata. Symptomatyczny jest fakt, że "wielcy" niemal przespali bezlusterkową rewolucję - w zgodnej ocenie niemal wszystkich obserwatorów rynku fotograficznego system J Nikona jest po prostu nieudany, a bezlusterkowiec Canona dopiero wchodzi na rynek. I to wszystko dzieje się w sytuacji, gdy aparaty tego typu już od kilku lat sprzedaje Sony, Panasonic, Olympus czy wreszcie Samsung. Z takimi myślami w głowie rozpakowałem karton. Znalazłem w nim: korpus bezlusterkowca Samsung NX 1000 wraz z obiektywem kitowym 20 - 50 mm f/3,5 - 5,6, obiektyw 20 mm f/2.8, obiektyw 50-200 mm f/4-5,6, obietyw makro 60 mm f/2.8 oraz lampę GN 42.
Zacznijmy od moich oczekiwań. Chciałem przekonać się, jaki poziom obrazownia oferują obecnie bezlusterkowce, a także (a może przede wszystkim), jak się nimi pracuje. Przyznam się szczerze, że pierwsze wrażenie nie było szczególnie powalające. Eee, korpus nie większy od kompaktu, niewiarygodnie lekki, nawet po założeniu baterii i obiektywu. Aparat jest sytuowany w tej chwili niemal na samym dole w hierarchii bezlusterkowców Samsunga, więc nic dziwnego, że wykonanie nie odbiega stadardem od tego, co otrzymujemy w tym przedziale cenowym. Generalnie dość porządna robota; korpus wykonany z tworzywa, jednak wszystkie elementy spasowane zostały dość dobrze i całość nie trzeszczy pod naciskiem. I choć ogólnym pokrojem przypomina korpus bardziej zaawansowanych (i droższych) braci NX 200 i NX 210, nie ma ich ekskluzywnego wyglądu. Być może wpływ na taką ocenę miał fakt, że do testów otrzymałem biały korpus. Tak, wiem, że można natknąć się jeszcze na wersję różową, ale sami przyznacie, że nie są to kolory, które by porywały prawdziwych mężczyzn. Żona ostrzegła mnie, bym nie był rasistą - jej się biały spodobał, ja jednak obstaję przy czarnej wersji. Podobnie jak wspomniane aparaty, także i NX 1000 ma wyraźnie zarysowany grip, jednak pokryto go śliskim, choć teksturowanym tworzywem. Z tyłu korpusu, pod kciukiem, umieszczono fragment głęboko fakturowanego tworzywa, który stanowi dla niego dobre oparcie, tak więc aparat trzyma się dość pewnie. Jedynymi metalowymi elementami są: gniazdo statywowe, gorąca stopka oraz pierścień okalający gniazdo mocowania obiektywów. W komplecie jest jeszcze zgrabna lampa o niewielkiej mocy, którą w razie potrzeby trzeba włożyć w sanki. Szczerze mówiąc nie wiem, czy to jest dobre rozwiązanie. Kolejny element, który można zgubić. Jednak sama lampa spełnia swoje zadanie i byłem zadowolony z jej działania. Kilka słów należy się wyświetlaczowi LCD - jest dostatecznej wielkości, rozdzielczość też jest ok (921 tysięcy punktów), jego jasność można regulować w dość dużym zakresie. W tym przypadku Samsung nie odbiega od ogólnie przyjętych standardów w tej grupie sprzętu.
Na początek przyznam się do tego, że złamałem regulamin testu. Otóż nakładał on na mnie obowiązek przeczytania instrukcji. Mam jednak wypracowaną przez lata procedurę, według której zapoznaję się z każdym nowym sprzętem; jeden wieczór poświęcam na intuicyjne opanowanie menu aparatu. I chociaż w przypadku Samsunga wygląda na dość skomplikowane, udało mi się ogarnąć jego podstawowe funkcje, w zasadzie bez korzystania z instrukcji. To, w jaki sposób Samsung zorganizował menu, oceniam pozytywnie. Mnogość funkcji jest oszałamiająca, w tym wiele nieprzydatnych z puktu widzenia zaawansowanego użytkownika, jak choćby cyfrowe filtry, ramki czy część programów tematycznych. Ale być może ich obecność w menu jest uzasadniona, w końcu jest to aparat skierowany do amatorów. Tym bardziej, że mnie z kolei bardzo interesowało, jak w praktyce spisuje się Wi-Fi, w tym możliwość sterowania aparatem z poziomu smartfona lub tabletu, oraz przesyłanie zdjęć na komputer. Pewnie komuś innemu te funkcje wydadzą się kompletnie bez sensu. Z żalem przyjąłem do wiadomości, że aparat nie ma żadnego klasycznego wizjera; tak, wiem, że to cecha konstrukcyjna tego typu aparatów (chociaż nie wszystkich, taki Fuji X1 Pro wizjer jednak ma, jednak cena tego modelu sugeruje, że to jednak inna półka i inny odbiorca), więc może nie powinienem narzekać.
Test zacząłem od tego, że aparat zabrałem do Wrocławia, gdzie nad tamtejszymi kanałami zorganizowano zawody w wędkarstwie. Wieczór spędziłem na studiowaniu menu, i bladym świtem, pełen zapału, ruszyłem do boju. Ale właśnie od tego, że w pierwszym odruchu zacząłem przykładać aparat do oka, szukając jakiegokolwiek przeziernika, by wycelować, zaczął się kryzys pomiedzy mną, a Samsungiem. Rzeczywistość szybko zweryfikowała moje wyobrażenia o fotografowaniu bezlusterkowcem. Okazało się, że moje głęboko zakorzenione przyzwyczajenia zdają się w kontakcie z nowym sprzętem psu na budę. Nigdy wcześniej nie fotografowałem aparatem, który musiałbym trzymać w wyciągniętych rękach. Choć udało mi się w końcu jakieś zdjęcia wykonać, to do furii doprowadzał mnie fakt, że nie panuję nad sprzętem tak, jak bym chciał. Często zdarzało sie, że mocne październikowe słońce czyniło wyświetlacz kompletnie nieczytelnym. Próby regulacji jasności nie poprawiały sytuacji. Ponadto szybki podgląd wykonanych zdjęć utwierdzał mnie w przekonaniu, że i z rozdzielczością aparatu jest średnio. 20 milionów pikseli? Tego nie było widać!
Po powrocie do domu miałem z Samsungiem cichy dzień. Musiałem wszystko przemyśleć, jeszcze raz wróciłem do menu, nauczyłem się precyzyjnie określać punkty autofokusa, co przełożyło się na jego celność. Po przejrzeniu wykonanych w czasie zawodów zdjęć odpiąłem kitowy obiektyw, odstawiłem go na półkę, i do końca testu już do niego nie wróciłem. To na pewno słaby punkt tego zestawu, choć parametrami nie odbiega jakością od tego, co inni producenci oferują jako obiektyw kitowy. Gdy założyłem obiektyw makro 60 mm f/2.8, aparat pokazał lwi pazur. Mam porównanie, bo dość często wykonuję Nikonem, uzbrojonym w obiektyw Tamrona, zdjęcia makro detali sprzętowych, przynęt, elementów wyposażenia wędkarskiego. Samsung na pewno nie jest gorszy, a matryca koreańskiego aparatu jakby odżyła. Co prawda próby fotografowania latających owadów nie przyniosły szczególnej satysfakcji, nie mogłem osiągnąć optymalnego rezultatu. Autofokus się gubił, ręczne ostrzenie nie wchodziło w grę. Jednak gdyby trochę poćwiczyć, to kto wie... Ale już "martwa natura" wykonywana zarówno ze statywu, jak i z ręki (to częsta sytuacja nad wodą) była jak najbardziej ok. Obiektyw pozwalał także na wykonanie świetnych portretów, bardzo ostrych, jednocześnie z zaznaczającym się rozmyciem, charakterystycznym dla obiektywów portretowych. Oczywiście, parametry zdjęcia trzeba było ustawiać ręcznie, ale po krótkim treningu nie miałem z tym najmniejszych kłopotów. Tu trzeba koniecznie wspomnieć o "wynalazku" Samsunga, czyli o możliwości wprowadzenia parametrów za pomocą kombinacji przycisku i-Function, znajdującego się na obiektywie, oraz odpowiedniego pierścienia na obiektywie. To naprawdę działa i daje możliwości bardzo intuicyjnej obsługi aparatu. Świetne rozwiązanie i brawo dla Samsunga. Na marginesie chciałbym kilka słów powiedzieć o poziomie wykonania wspomnianego obiektywu, a także innej stałki, 20 mm, oraz zooma 50 - 200 mm. Nie mam zastrzeżeń, bardzo solidna robota, widać, że Samsung, chwaląc się nowym działem optycznym nie czynił tego na wyrost. Generalnie, jak zdążyłem ocenić, w tej chwili największą siłą systemu NX są obiektywy stałoogniskowe. Obiektyw makro ma wbudowany cichy, ultradźwiękowy silnik autofocusa, a także stabilizację. Z kolei testowany naleśnik bardzo pozytywnie zaskoczył mnie obrazowaniem - wygląda niepozornie, a okazał się zaskakująco ostry, dając jednocześnie łagodny bokeh w nieostrych fragmentach zdjęcia. Jeśli podobnej jakości są inne naleśniki Samsunga, to firma ma powód do dumy.
I gdy trochę się oswoiłem z Samsungiem, ba, nawet trochę polubiłem, trzeba było go już odsyłać. Co prawda nadal brakowało mi wizjera, ale za to nauczyłem się precyzyjnie ustawiac ostrość w manualu, korzystając z podglądu cyfrowego. Ale zanim pożegnałem się z Samsungiem na dobre, zdążyłem jeszcze sprawdzić, jak aparat spisuje się na różnych czułościach w nikłym oświetleniu (rynek małego miasteczka oświetlony lampami ulicznymi). Wykonałem serię zdjęć zadając ciąg czułości od 100 do 12 800 ISO. Po dokładnym obejrzeniu zdjęć mogę stwierdzić, że nawet najwyższa czułość daje znośne (ale tylko znośne, i to raczej w niezbyt dużym formacie) zdjęcia, jednak tylko w formacie RAW. Zdjęcia JPG wraz ze wzrostem czułosci dramatycznie szybko tracą szczegóły, w wysokich czułościach obrazy są wręcz pastelowe. To efekt agresywnego odszumiania, jak sądzę. Generalnie, w zależności od sytuacji zdjęciowej, przyzwoite jakościowo zdjęcia w formacie JPG, bez utraty szczegółów, można uzyskać w zakresie 100 - 400 ISO. RAW daje dużo większą swobodę.
Sprawdziłem także moduł Wi-Fi, łącząc aparat z iPadem, na który ściągnąłem darmową aplikację, pozwalającą na sterowanie aparatem z poziomu tabletu lub smartfona. Uzyskałem zatem możliwość zdalnego podglądu, wyzwalania migawki i podglądu zdjęć, i to za darmo. Przesłałem także zdjęcia z aparatu na swoją skrzynkę pocztową. To jeszcze nie wyczerpuje wszystkich możliwości związanych z tym modułem, między innymi można wysyłać zdjęcia na portale społecznościowe, ale bez bicia przyznam się, że tego już nie sprawdziłem. Aparat oferuje także możliwość kręcenia filmów w jakości Full HD, jednak porządne przetestowanie tej funkcji wymagałoby kilku dodatkowych dni.
W podsumowaniu muszę wpisać, że test otworzył mi oczy na nowe tendencje konstrukcyjne. Nie jestem pewien, czy bezlusterkowce to przyszłość sprzętu fotograficznego, ale na pewno jest to bardzo ciekawa alternatywa. Dla mnie, być może, mógłby to być drugi aparat, uzupełnienie lustrzanki. Optyka stałoogniskowa bez zastrzeżeń, z dużym plusem, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jakość zdjęć mogłaby zadowolić niejednego zawodowca. Mały korpus, dyskretny obiektyw, idealny zestaw dla street photo. Zoomy z kolei, jak sądzę, to wybór dla amatora, który chciałby mieć "wszystko w jednym". Co do korpusu, to NX 1000 chyba by mnie nie skusił - gdyby jednak jego następca był solidniej zbudowany, profilowany grip pokryto by gumą, wyposażono by go w celownik optyczny, a ekran LCD w technologi AMOLED byłby umieszczony na przegubie, to kto wie...
Zdjęcia i tekst: Józef Wróblewski
Zdjęcia do pobrania: