Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
HANNA MARIA GIZA: Wśród pana zdjęć znalazłam też takie, na którym widnieje fragment jakiejś chałupy i koń w zaprzęgu. Właściwie nie koń, tylko sam jego łeb. Pamięta pan jedno z pierwszych swoich zdjęć, zrobione podczas wojny na jakiejś warszawskiej ulicy? Te dwa zdjęcia układają mi się w całość. Pomyślałam, że to jest brakująca część tamtego wojennego zdjęcia. Jakby klamrą zamknął pan ten czas fotografowania.
TR: Cieszy mnie, że ma pani tego typu skojarzenia, oglądając zdjęcie zrobione w Izbicy w rejonie lubelskim. Druga fotografia, o której pani wspomina, to być może jedno z pierwszych zdjęć o cechach informacji dziennikarskiej. Ponieważ początkujący fotograf zaczyna zazwyczaj od robienia zdjęć swoim najbliższym, więc ja również od tego zacząłem. Ale od razu też usiłowałem utrwalić pejzaż. To zdjęcie zrobiłem dość nieporadnie, obciąłem koniowi łeb, ale została dodatkowa informacja - ktoś myje okna.
HMG: Fabularne zdjęcie, które opowiada jakąś historię.
TR: Tak.
HMG: Dlaczego pan zaczął fotografować?
TR: Nie wiem. Dużą rolę odegrały tu niemieckie pisma z czasu wojny, ilustrowane bardzo dobrymi fotografiami. Kupowaliśmy z bratem te pisma, zresztą wbrew wszelkim regułom bojkotu okupanta, i oglądaliśmy zdjęcia. Czarnobiałe, doskonałe fotografie. Byłem pod ich wrażeniem. Jeszcze nie ująłem tego w słowa: "ja też bym tak chciał". Ale zapewne już coś takiego we mnie tkwiło.
HMG: Pierwsze zdjęcia zaczął pan robić właśnie podczas okupacji?
TR: Tak, kupiłem aparat i zacząłem sam fotografować. Mimo że w czasie wojny oficjalnie fotografowanie było zabronione, ludzie robili jednak zdjęcia na ulicach. W niedzielę, na spacerze. Widziałem znakomite aparaty, dla mnie kompletnie niedostępne. Bardzo szybko dowiedziałem się, co to jest Leica i co to jest Voigt Lände. A ja miałem aparat wprost rozpaczliwy, nazywał się BabyBox, nie był to wcale obiektyw, tylko soczewka, i ta soczewka dawała nieostry obraz. I dlatego ostrość zdjęcia, o którym pani wspomniała, jest taka, jakby ktoś je robił przez cztery zamglone szyby.
HMG: Czy ten aparat towarzyszył panu cały czas? Kiedy trwała wojna, kiedy był pan w Szarych Szeregach, w powstaniu, kiedy potem został pan wywieziony do Pruszkowa i do Niemiec?
TR: W czasie powstania nie miałem aparatu, a zatem nie miałem go również w Niemczech. Ale w Niemczech sformułowałem sobie cele na przyszłość. To tam właśnie powiedziałem mojej bauerce - kiedy zarzuciła mi, że bardzo źle pracuję fizycznie, i pytała, co zamierzam w życiu robić - że będę fotografować.
HMG: Skończyła się wojna, wrócił pan do Polski, do zrujnowanej Warszawy, i nagle zrozumiał, że trzeba to udokumentować?
TR: Tak, nadal jednak miałem tylko ten żałosny aparacik, który moja mama uratowała z płonącego domu. W końcu udało mi się z wielkim trudem kupić lepszy, ale to była droga dosyć wyboista.
HMG: Czy właśnie za fotografowanie wsadzono pana do więzienia?
TR: Nie, nie, zupełnie nie za to. Gdyby jeszcze do tego doszły fotografie, to dostałbym dodatkową karę za szpiegostwo, a tak dostałem tylko za usiłowanie obalenia ustroju.
HMG: Ustrój się panu nie podobał?
TR: Nie, nie podobał. Nie o takiej Polsce marzyłem. I z moim kolegą trochę może inaczej o niej myśleliśmy, a UB miało znakomite wtyczki, pierwszorzędnych konfidentów i potrzebowało wielu przestępców, żeby usprawiedliwić swoje istnienie, swoje władanie.
HMG: I swoje metody.
TR: Ubecja musiała udowodnić kierownictwu partii, że jest potrzebna, wobec tego tworzono wrogów: dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf.
HMG: Właściwie pana praca jako zawodowego fotografa zaczęła się po wyjściu na wolność.
TR: Tak. I to nie od razu po tym wyjściu. Potrwało z półtora roku, zanim dostałem się na jakiekolwiek łamy drukowane. Zaczęło się od "Świata Młodych", bardzo popularnego tygodnika młodzieżowego, gdzie dano mi dwa zlecenia, które wykonałem z tak zwanym sukcesem, bo zostały opublikowane i pochwalone. Wtedy zaproponowano mi stałą pracę w redakcji tego pisma.
HMG: Ale nie przyjął jej pan. Nie chciał pan tam pracować?
TR: Jak wyszło na jaw, że byłem więźniem politycznym, to już mnie nie chcieli.
HMG: W jaki sposób wobec tego dostał pan stałą pracę w "Stolicy"?
TR: Zacząłem współpracę ze "Stolicą" jako wolny strzelec. A po jakimś czasie ówczesny naczelny zaproponował mi etat. Powiedział, że wie o mojej przeszłości politycznej, ale jemu to nie przeszkadza. To był akurat okres tak zwanej odwilży.
HMG: Był pan pierwszym fotografem, który umieścił na okładce "Stolicy" człowieka. Po prostu człowieka. Nie maszyny, nie dźwigi, nie odbudowującą się stolicę.
TR: Ówczesny redaktor, który mnie przyjmował, zdawał sobie sprawę, że ja pismo nieco ożywię, że wprowadzę właśnie do zdjęć więcej ludzi. Więcej wydarzeń, więcej młodzieży. Wcześniej pismo to nosiło nazwę "Skarpa", z podtytułem "Ilustrowana Kronika Odbudowy Warszawy", i w zasadzie zajmowało się dokumentacją odbudowy Warszawy. Dopiero po jakimś czasie zaczęło się nazywać "Stolica". A ja wolałem pokazywać ludzi. Ulice, przedszkole, koncert, dzieci, plac zabaw. Normalne życie miasta.
HMG: Potem był miesięcznik "Polska".
TR: W "Stolicy" zmienił się naczelny i zostałem wyrzucony. Zaproponowano mi pracę w miesięczniku "Polska", który dla fotografów oznaczał najwyższy poziom tego, co można było w Polsce osiągnąć. Dostałem się więc do tego grona uprzywilejowanych ludzi. Było to w zasadzie pismo przeznaczone dla zachodniego odbiorcy. Miało pięć wersji językowych plus polską. Jako periodyk propagandowy nie mogło traktować codzienności w taki sposób, jak "Stolica". Pokazywało mniej lub bardziej upiększoną Polskę Ludową.
HMG: Musiał pan, chcąc nie chcąc, polukrować tę codzienność.
TR: Chyba udało mi się nie lukrować. Ja znów fotografowałem przede wszystkim ludzi. Jeśli robiłem zdjęcie malarza w jego atelier, to niczego nie lukrowałem.
HMG: Próbował pan przemycać jakieś informacje o szarej rzeczywistości naszego kraju?
TR: Nie. Wiadomo było, że to nie ma szans. O szarej rzeczywistości najbardziej przypominało zdjęcie chłopca - na całą stronę - który trzyma w jednej rączce bochenek chleba, a w drugiej tutkę z cukierkami. Nawet i to już było na granicy możliwości publikacji.
HMG: Na granicy dopuszczonej przez cenzurę.
TR: Tak. Niektórych zdjęć nawet nie pokazywałem w redakcji. Nam, fotografom, groziło oczywiście coś takiego jak autocenzura. Może nawet ulegaliśmy jej chwilami.
Tadeusz Rolke Członek ZPAF. Fotografować zaczął w czasie drugiej wojny światowej. Studiował historię sztuki na KUL i UW. Pracował dla tygodnika "Stolica" i miesięcznika "Polska", fotografował modę dla "Przekroju". W 1970 roku wyemigrował do Niemiec. Jego zdjęcia publikowały czasopisma "Stern", "Der Spiegel", "Die Zeit" i "Art". W Hamburgu zrealizował cykl Fischmarkt. Do Polski wrócił w 1980 roku. Współpracuje z niemieckim pismem "Art" i "Gazetą Wyborczą". Obecnie wykłada w Warszawskiej Szkole Fotografii i pracuje nad rozpoczętym w 1994 cyklem Tu byliśmy. Chasydzi. Najważniejsze wystawy: Żywym i umarłym (z Jerzym Budziszewskim), Pawilon SARP, 1987; Fotografowałem lata sześćdziesiąte i nie tylko, CSW, 1997; Sąsiadka (z Chrisem Niedenthalem), Zachęta, 2001; Tu byliśmy. Chasydzi, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa, 2003; Festiwal EstOuest w Die we Francji, 2005; Wszystko jest fotografią, CSW, 2009; Rozproszenie, Artemin - galeria sztuki, Kraków, 2004. Odznaczony medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis (2010).
Pełna treść wywiadu do znalezienia w książce Artyści mówią. Wywiady z mistrzami fotografii", teraz dostępnej także w wersji na iPada.