Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
HANNA MARIA GIZA: Miałam nadzieję, że pokaże mi pan jakieś swoje zdjęcia, a tymczasem w pana pracowni panuje rozkoszny bałagan.
WOJCIECH PLEWIŃSKI: Dlatego, że to wszystko obejmuje prawie pół wieku. Te fotografie krążyły jako wystawy od lat pięćdziesiątych do dwutysięcznego któregoś roku. Myślę, że będę musiał pokazać pani ten bałagan, jak leci. Zaproponowano mi parę lat temu wystawę w Rzymie na tematy myśliwskie - ponieważ poluję - ale nie fotografuję przyrody, jak to robił na przykład Puchalski czy wielu innych po nim. Nazwałem ten cykl "Notatki myśliwego". Sądzę, że udało mi się oddać klimat polowania, tego wszystkiego, co dzieje się wokół łowów, ale nie mam takich ambicji, żeby fotografować jakieś gatunki zwierzyny czy ptactwa. Od tego są fachowcy. Ja byłem od czego innego.
HMG: Od czego?
WP: W "Przekroju" orzekli, że od panienek. Czyli, jak się wówczas mówiło, kociaków. Przez wiele lat, tydzień w tydzień, musiałem zrobić okładkę.
HMG: Piękne dziewczyny fotografuje się chyba z przyjemnością? A pan mówi o tym jak o ciężkiej karze za grzechy.
WP: Oczywiście, z przyjemnością, ale wtedy to było bardzo męczące, nie do porównania z tym, co się dzieje teraz. W tej chwili jest to ogromny przemysł. Są agencje, są dziewczyny, modelki, wizażystki, wszystko zorganizowane. Myśmy to robili chałupniczo. Co tydzień zaczepiało się dziewczyny na ulicy czy w stołówkach studenckich, trzeba je było zauważyć, namówić, umówić. Wszystko robiliśmy sami, od makijażu, o którym one nie miały pojęcia, malowania oczu, układania fryzury, aż do pożyczania ciuchów z szafy żony. Instrukcji makijażu udzielała mi Janka Ipohorska - przekrojowy Jan Kamyczek. Poza tym ona miała dostęp do zachodnich pism, rysowała więc dla mnie ściągi. Tu wyżej, tu niżej, dekolt taki a taki. Ogólne ramy, w których należało się poruszać. Ale to było chałupnictwo. "Przekrój" pierwszy zamieszczał na okładkach dziewczyny, potem zaczęła to robić "Panorama Północy", ale na początku był tylko on. Ganiony zresztą z tego powodu przez władze. Zanim zaczęło się to podobać, budziło złe skojarzenia, a to że wpływy zgniłego Zachodu, a to że zamiast traktorzystek i milicjantek śliczne, ale anonimowe twarze. Te dziewczyny "sprzedawały" wtedy "Przekrój". To była czysta komercja, mimo że zatopiona w socjalistycznym oceanie.
HMG: Fotografował pan także sztukę wysoką, czyli teatr.
WP: Tak. Od 1959 roku. Mam w archiwum kawał historii teatru, bo tak się szczęśliwie złożyło, że Kraków miał wtedy bardzo mocną pozycję teatralną. Właściwie "wszedłem w teatr" trochę przypadkiem, bo ktoś tam zachorował, ktoś inny nie mógł. Pierwsze zdjęcia robiłem na zaproszenie dyrektora Mieczysława Kotlarczyka w Teatrze Rapsodycznym (teatr słowa, gestu i poezji z historią, powstały jeszcze za okupacji, występował tam między innymi Karol Wojtyła i grupa aktorów znanych potem ze scen polskich). W tymże sezonie 1959/1960 sfotografowałem pierwszą sztukę, "Horsztyńskiego", w krakowskim Teatrze Słowackiego, którego dyrektorem był wówczas Bronisław Dąbrowski. Debiutował wtedy jako scenograf Andrzej Majewski, późniejsza sława na skalę europejską, może nawet światową, także świetny malarz. Tej samej jesieni rozpocząłem też zdjęcia w Starym Teatrze pod dyrekcją Władysława Krzemińskiego. Był to "Zawisza Czarny" w scenografii Tadeusza Kantora. Potem zaczęła się kooperacja z Teatrem Ludowym w Nowej Hucie za dyrekcji Krystyny Skuszanki, której współpraca z Józefem Szajną owocowała wybitnymi realizacjami. Tak się to zaczęło i trwa do dzisiaj. Ale współpracuję tylko z niektórymi scenami i reżyserami.
HMG: Spektakle fotografuje się zwykle tuż przed premierą, po którejś z prób generalnych. Jaki był pana pomysł na fotografowanie teatru?
WP: Trochę to zależało od indywidualności reżysera. Od tego, jak on widzi fotografię teatralną. Byli tacy, których zupełnie to nie interesowało. Wychodzili i zostawiali mnie, żebym sobie sam radził. Ale to nie zawsze było złe.
HMG: Teatr to szczególna przestrzeń. Teatr jest wielowymiarowy. Teatr to kolor, emocje i nastrój, to, co niesie gra aktorów. Jak to pokazać na fotografii, która jest płaska i zatrzymuje w ułamku sekundy tylko jedną scenę, jeden układ ruchu, jedną minę, jeden gest?
WP: W latach pięćdziesiątych, kiedy ja "wchodziłem" w teatr, fotografia teatralna była jeszcze nieruchoma i statyczna.
HMG: Upozowana.
WP: Właściwie tak, upozowana. Wszystko zależało od ówczesnych warunków technicznych. I między innymi mnie, a także moim kolegom, przypadło w udziale zrobienie rewolucji w fotografii, która stopniowo zaczęła się stawać swobodniejsza.
HMG: Jak pan robił tę rewolucję?
WP: Używałem przede wszystkim czułych filmów, jasnych obiektywów, robiłem zdjęcia z ręki. Gdzie się dało, oczywiście, ale i do tej pory często używam statywu. Wszystko zależy od tego, co się fotografuje, jaką sztukę.
HMG: Co pan robi z ręki, a co ze statywu?
WP: Właściwie każdy spektakl robię w jakimś procencie ze statywu. To wynika z konieczności rzetelnej i czytelnej dokumentacji, scen zbiorowych, scenografii, kostiumów. Użycie pewnych środków i narzędzi zależy od światła, tła (dekoracji), szybkości akcji na scenie. Zdjęcia powinny oddawać klimat, w jakim wszystko się na scenie dzieje. To zawsze jest dokumentacja pracy aktora i reżysera, scenografa i choreografa oraz innych osób, które tworzą spektakl. Jeśli tylko mogę, to zmieniam warunki techniczne, przekomponowuję sceny i sytuacje, zagęszczam akcję i fotografuję z ręki pod różnymi kątami.
Fotografia teatralna długo była czarno-biała, nawet jeszcze teraz na życzenie reżyserów robię czarno-białe zdjęcia. A ja też tak wolę, bo wtedy sam obrabiam je do końca. Wszystko jest wówczas w moim ręku i wszystko w ciemni robię sam. Mogę sobie dobierać kontrast. Kolor natomiast jest trudniejszy w tym sensie, że na całej płaszczyźnie obrazu musi być wysycone światło, kontrasty wychodzą źle, zwłaszcza czernie, których wszyscy teraz nadużywają w scenografii. Te czarne przestrzenie, ciemne kostiumy, szerokie plany - okazują się mizerne. W czarno-białej fotografii nawet duża czarna przestrzeń z jakimiś w kilku miejscach dodanymi czarno-białymi motywami tworzy atmosferę niedomówienia, tajemnicy. Niesie z sobą coś, co człowieka wciąga, co zastanawia. A to samo w kolorze jest nieudolne, traci sens.
Wojciech Plewiński Studiował na Wydziale Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej. Członek ZPAF oraz FIAP. Współpracował z "Tygodnikiem Powszechnym", tygodnikiem "Przekrój", Wydawnictwem Muzycznym. Autor zdjęć do ponad 700 spektakli w teatrach: Rapsodycznym, im. J. Słowackiego, Starym w Krakowie, Narodowym w Warszawie, Polskim we Wrocławiu, im. St. I. Witkacego w Zakopanem. Twórca wielu cykli fotograficznych. Autor albumu Szkice z kultury, Kraków, 2010. Wystawy zbiorowe i indywidualne w Polsce i za granicą, między innymi w Niemczech, we Francji, w Austrii, Wielkiej Brytanii, Szwecji, we Włoszech, w Meksyku, Hongkongu. Jego prace znajdują się między innymi w Muzeum Sztuki w Łodzi i Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Odznaczony złotym medalem za fotografie teatralne w Nowym Sadzie (1968, 1971), medalem za cykl "Starzy ludzie" w Madrycie (1969), I nagrodą prasową za fotograficzny reportaż "Jan Paweł II w Polsce" (1979).
Pełna treść wywiadu do znalezienia w książce Artyści mówią. Wywiady z mistrzami fotografii", teraz dostępnej także w wersji na iPada.