Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Olympus OM-D E-M10 nie jest pierwszym bezlusterkowcem użytkowanym przeze mnie. Już kilka lat temu z ulgą stwierdziłem, że na wyjazdy weekendowo-wakacyjne nie muszę zabierać ze sobą kilogramów sprzętu, żeby zrobić dobre jakościowo zdjęcia. Na początku priorytetem było uzyskanie lepszej jakości niż ze wszechobecnych wówczas aparatów kompaktowych. I to się udawało, już sam fizyczny rozmiar matrycy dawał nadzieję, a raczej gwarancję lepszej jakości.
Przygodę rozpocząłem z Samsungiem NX100, następnie zastąpił go NX210 i dobrze spełniał swoje amatorskie zadania. Obserwując rozwój systemów bezlusterkowych i znaczący wzrost jakości generowanych przez nie obrazków, doszedłem do wniosku, że z powodzeniem mogą one odgrywać znacznie poważniejszą rolę w pracy fotografa. Ze względu na świetne osiągi matryc i znakomitą optykę pod uwagę brałem zakup aparatów firm Olympus i Fujifilm. W lutym tego roku skuszony promocją i kierowany sentymentem nabyłem FujiFilm X-E1 wraz z dwoma obiektywami. Od tego czasu zabieram go niemal wszędzie i cieszę się fotografią jak dziecko.
Natomiast ciekawość innych systemów pozostała, a chęć wypróbowania tego "Olka" w fotografii dziecięcej sprawiła, że znalazł się w moich rękach. OM-D E-M10 wydaje się bardziej zaawansowanym sprzętem od X-E1, dającym więcej możliwości kreacji obrazu. Ale trzeba też powiedzieć, że jest o kilkanaście miesięcy młodszy, co w tym segmencie "robi różnicę"... Chociaż jak mawiają najstarsi Indianie - fotografie robi człowiek, a nie aparat...
Pierwsze wrażenia i orgalnoleptyczne zapoznanie się ze sprzętem wypada bardzo pozytywnie. Materiały z jakich został wykonany, solidność i jakość wykonania budzą zaufanie i poczucie w pełni profesjonalnego sprzętu. Wraz z body otrzymałem także obiektywy: Olympus M.Zuiko Digital 12-40 mm f/2.8 ED PRO, 60 f/2,8 MACRO, 45 mm f/1,8 i 75 mm f/1,8. Tutaj także nie można mieć zastrzeżeń - choć niewątpliwie łyżeczką dziegciu jest brak osłon przeciwsłonecznych i futerałów (chociażby torebki z irchy) do trzech ostatnich modeli.
Na co dzień użytkuję dwie pełnoklatkowe lustrzanki Canon 5D Mk. I i 5D Mk. II i w przypadku E-M10 miałem okazję pierwszy raz zetknąć się z uchylnym ekranem. Trzeba przyznać, że nie jest to tylko gadżet jak czasami jeszcze można gdzieś usłyszeć lub przeczytać. Świetnej jakości uchylny ekran jest niezwykle praktyczny, umożliwia wygodne kadrowanie z niemal każdej pozycji. Niewielki korpus (w porównaniu do profi lustrzanek) dobrze leży w dłoni, w głównej mierze jest to także kwestia przyzwyczajenia. Pokrętła i guziki oraz funkcje do nich przypisane umożliwiają szybką zmianę parametrów bez "odrywania oka". Dużą zaletą jest także rozmieszczenie punktów AF, które obejmują prawie cały kadr i pozwalają na swobodę ustawień w zależności od potrzeby, a co za tym idzie ułatwiają kadrowanie. Stabilizacja obrazu w korpusie aparatu, to dodatkowy atut tego aparatu.
Zabierając się do testowania założyłem następujące kryteria - fotografie wykonam głównie w plenerze, korzystając m.in. z funkcji AF identyfikacji twarzy i oczu. Znając już z różnych testów znakomite osiągi matrycy, ustawiłem czułość na AUTO (w zakresie 200-1600 ISO). Wykonując zlecenia unikam takiej nonszalancji, ale tutaj jak już pokazują moje wcześniejsze doświadczenia z X-E1 można pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa. Wykorzystałem głównie 2 jasne obiektywy 75 mm f/1,8 i 45 mm f/1,8 używając przysłon w zakresie f/1,8 - f/2,8 w trybie priorytetu przysłony. Można powiedzieć, że uzyskanie w punkt ostrych ujęć poruszających się dzieci przy tak małej głębi ostrości to bardzo wymagająca kombinacja, nawet dla półprofesjonalnych lustrzanek. W ustawieniach aparatu wybrałem naturalną kolorystykę, a fotografie były zapisywane w formacje JPG (super fine) + RAW.
Przy wykonywaniu statycznych ujęć AF w trybie S-AF (jednokrotnie ustawienie ostrości) działał bez zarzutu - bardzo szybko ustawiał ostrość. Ustawienie opcji AF priorytetu twarzy i oczu znacznie to ułatwia - pozwala na nieskrępowane kadrowanie nie bacząc na uchwycenie ostrości, ponieważ dzieje się to automatycznie.
Sposób kadrowania prezentowanych fotografii może przeczyć temu co napisałem w poprzednim zdaniu. Na usprawiedliwienie jednak dodam, że przyczyną tego był brak wprawy w codziennej obsłudze i obyciu ze sprzętem. Na szczęście w postprodukcji zawsze można i należy właściwie wykadrować fotografie. Tutaj jednak prezentowane są oryginalne fotografie JPG z puszki bez jakiejkolwiek obróbki.
Wykonując zdjęcia w ruchu możemy posiłkować się ustawieniem AF w trybie ciągłym C-AF lub śledzenia C-AF+TR, co powinno umożliwić śledzenie przez układ AF aparatu poruszającego się dziecka. Układ AF jest niewątpliwie czuły, jednakże czasami "pulsuje" ustawiając ostrość, a co za tym idzie efekty nie zawsze są zadowalające. Odwołując się jednak jeszcze raz do słów najstarszych Indian: nie mniej ważne od ostrości jest przekaz i ekspresja.
Podczas sesji zdarzyło mi się przypadkowo przestawić pokrętło korekcji ekspozycji, co skutkowało prześwietleniem serii fotografii. Dzięki rejestracji zdjęć w formacie RAW i możliwości wywołania surowego pliku dobrej jakości można ten błąd łatwo naprawić. A i jakość JPG jest na tyle dobra żeby to skorygować. Miłą niespodzianką była dla mnie wydajność akumulatora, co pozwoliło na wykonanie ponad 500 fotografii na jednym ładowaniu włączając w to przeglądanie.
Reasumując OM-D E-M10 wraz z kompletem jasnych obiektywów stanowią bardzo interesującą propozycję dla wymagających użytkowników. Jeżeli ktoś potrzebuje obrazka bardzo dobrej jakości w niewielkiej obudowie, to będzie to doskonały wybór.
Tekst i zdjęcia: Tomasz Niziołek