Akcesoria
Black November w Next77 - promocje na sprzęt foto-wideo przez cały miesiąc
Fotografia uliczna wciąga. Trochę jak narkotyk. W przeciwieństwie do wielu innych odmian fotografii, każde wyjście z aparatem na ulicę to okazja do zarejestrowania niepowtarzalnego ujęcia, innego niż wszystkie zdjęcia wykonane wcześniej. Do tego nie jest istotna pogoda, miejsce, pora roku czy dnia.
Powyższy akapit to fragment mojego zgłoszenia wysłanego do fotopolis.pl. Rzeczywiście tak właśnie widzę fotografię streetową. Jest coś fascynującego w tym, że spacerując tą samą uliczką po raz dziesiąty, szanse uchwycenia czegoś nowego wcale nie maleją. Żeby jednak zwiększyć szanse powodzenia potrzebne są odpowiednie narzędzia. System mikro 43 współtworzony przez Olympusa wydaje się być idealny dla tego celu: niewielkie gabaryty, wysoka jakość rejestrowanego obrazu i szeroka gama świetnych optycznie obiektywów. Dlatego właśnie od niemal dwóch lat zawsze mam pod ręką pierwszy aparat z serii OMD - E-M5. Między innymi dlatego zdecydowałem się spróbować swoich sił w konkursie ogłoszonym przez fotopolis.pl wspólnie z Olympusem. Najnowszy korpus serii OMD zbiera same pozytywne recenzje, więc możliwość siedmiodniowej zabawy E-M10 była bardzo kusząca. Czy wizjer i ekran są takie same jak w E-M5? Czy 3-osiowa stabilizacja może stawać w szranki z 5-osiową? Czy poprawiła się wydajność baterii w stosunku do starszego brata?
Zacznijmy jednak od początku. Na początku przyszedł kurier z paczką. W paczce znajdowało się eleganckie pudełko z czarnym korpusem E-M10 i cztery mniejsze kartoniki z obiektywami. Do dyspozycji miałem trzy stałki: 17 mm f/1.8, 17 mmf /2.8, 25 mm f/1.8 i nowy zoom Olympusa 14-42 EZ.
Obiektyw zmiennoogniskowy jest rzeczywiście kompaktowy i bardzo ładnie wygląda w komplecie z aparatem. Dużym mankamentem w moim mniemaniu jest metoda zmiany ogniskowej. Obiektyw nie posiada tradycyjnego obracanego pierścienia, ale mechanizm oparty na silniku uruchamianym przez lekkie przekręcenia pierścienia w lewą bądź w prawą stronę. Nie jest to rozwiązanie ani szybkie ani precyzyjne, przez co niezbyt fortunne w przypadku fotografii ulicznej. Dlatego też obiektyw powędrował do pudełka, a jego miejsce zajęła równie kompaktowa siedemnastka o świetle 2.8. To starsza konstrukcja Olympusa, która nie zbierała najwyższych not w testach. Chwilę po uruchomieniu aparatu i ustawieniu ostrości na pierwszym z brzegu obiekcie wiedziałem już dlaczego. Po pierwsze autofokus jest głośny. Po drugie, i to już poważniejszy zarzut, jest wolny. Zbyt wolny moim zdaniem. Do fotografii statycznych obiektów byłby w porządku, ale na ulicy może nie dać rady. Konkluzja - do pudełka. Na placu boju zostały dwa obiektywy o świetle f/1,8 i o "podręcznikowych" ogniskowych używanych w fotografii ulicznej. Obydwa szybkie, ciche, precyzyjne i świetne optyczne. Nie pozostało nic innego jak tylko wrzucić jeden do torby, drugi przymocować do E-M10 i wyruszyć na foto-łowy.
Najwyższy czas napisać parę słów o ergonomii aparatu. Jak na stosunkowo nieduży korpus, trzyma się go całkiem wygodnie. Dobrze wyprofilowane oparcie na kciuk rekompensuje skromną wypukłość z przodu aparatu. Do tego dwa kółka nastawcze pozwalające w trybie automatyki czasów kontrolować jednocześnie przesłonę i korektę ekspozycji. Układ przycisków w zasadzie bardzo zbliżony do tego, który znałem z E-M5, za wyjątkiem przycisku aktywującego lampę błyskową (starszy OMD nie ma wbudowanej lampy). Poprawiono umiejscowienie przycisku odpowiadającego za przeglądanie zdjęć. Jest lepiej dostępny i nie ma tak dużego skoku jak w E-M5. Do tego przyciski funkcyjne pozwalające przypisać funkcje wg uznania użytkownika.
Menu E-M10 może wydawać się skomplikowane dla osoby, która pierwszy raz ma styczność z Olympusem, ale po pewnym czasie nikt nie powinien mieć problemu ze znalezieniem odpowiednich funkcji. Rzut oka przez wizjer i w zasadzie jest dobrze. Nie jest lepszy od tego w E-M5, ale też nie jest od niego gorszy. 1 440 000 punktów wystarcza by obraz był wyraźny, kontrastowy o przyzwoitej kolorystyce. Duży plus należy się natomiast za ekran, w jaki wyposażono E-M10. W porównaniu do OLED-owego wyświetlacza z E-M5, obraz na monitorze LCD jest dużo lepszy. Kolory są bardziej naturalne, a wyższa rozdzielczość pozwala precyzyjniej ocenić ostrość zdjęcia. Do tego zachowano oczywiście funkcje dotykowe, dzięki którym możemy wskazać punkt ustawienia ostrości w dowolnym miejscu kadru i opcjonalnie wyzwolić migawkę. Rozwiązanie to jest moim zdaniem wprost idealne w przypadku fotografii ulicznej. Możemy dyskretnie, bez przykładania aparatu do oka kontrolować kadr na odchylonym o 90 stopni ekranie i jednym dotknięciem palca ustawić ostrość w dowolnym punkcie i zrobić zdjęcie. Super.
Czego jeszcze szukam w aparacie do fotografii streetowej? Wydajnej stabilizacji. Często na wykonanie zdjęcia mamy ułamek sekundy i skuteczny system stabilizujący obraz na matrycy może być bardzo pomocny. Twórcy OMD E-M5 wznieśli się na wyżyny i stworzyli rozwiązanie, które może być "wzorcem metra" dla konstruktorów podobnych systemów innych producentów. Po wciśnięciu spustu migawki do połowy, obraz w wizjerze i na wyświetlaczu po prostu zamiera. Kiedy pierwszy raz wziąłem do ręki E-M5 i spojrzałem przez wizjer miałem wrażenie, że mam wadliwy egzemplarz i aparat najzwyczajniej w świecie się zawiesił. Szybko jednak przyzwyczaiłem się do tego efektu a skuteczność systemu stabilizacji miałem okazję docenić wielokrotnie.
W przypadku najnowszego przedstawiciela serii OMD, stabilizacja jest prostsza, ale po siedmiu dniach używania, skłamałbym pisząc, że się na niej zawiodłem.
Kolejnym pytaniem, które mnie nurtowało było jak poradzi sobie bateria w E-M10. Ile klatek można zarejestrować przy jednym ładowaniu. Na jej wydajność wpływa oczywiście sposób, w jaki używamy aparatu. W moim przypadku, żadne zdjęcie nie było wykonane z lampą błyskową, przejście w stan uśpienia następowało po pięciu minutach bezczynności, mniej więcej po połowie używałem wizjera i ekranu, zawsze włączona była stabilizacja, nie korzystałem z WiFi, a zdjęcia rejestrowałem równolegle w formacie RAW i JPEG. Wynik: 159 klatek. Tylko 159 klatek. Zaskakujące, tym bardziej że liczyłem na mniej prądożerną stabilizację. Wniosek: w torbie zawsze powinna znajdować się zapasowa, gotowa do użytku bateria. Fajną opcją byłby grip z dodatkowym ogniwem, ale takie rozwiązanie jest na razie zarezerwowane dla OMD E-M5.
Czas na podsumowanie
Nowy aparat Olympusa jest narzędziem prawie idealnym do fotografii ulicznej. Zdaję sobie sprawę, że powyższe zdanie brzmi jak reklama, ale tak właśnie jest! Kompaktowa wielkość, wzornictwo nawiązujące do analogowych modeli Olympusa z zeszłego stulecia, dzięki czemu nie przykuwa ciekawskich spojrzeń, świetna i doskonale oprogramowana matryca, rewelacyjny dotykowy ekran, bardzo szybki autofokus. Do tego pliki jpeg prosto z aparatu o pięknej kolorystyce, z której słynie Olympus. Jednym mankamentem są kwestie związane z zasilaniem - bateria, brak informacji o procentowym jej zużyciu i brak możliwości podpięcia dodatkowego uchwytu z drugim ogniwem. Możemy tylko liczyć na to, że firma Olympus zdecyduje się wprowadzić na rynek bardziej wydajny model baterii do E-M10.
P.S. Czy pisałem już, że Olympus OMD E-M10 jest bardzo ładny?
Tekst i zdjęcia: Michał Barański
Aparat Olympus OM-D E-M10 można kupić w internetowym sklepie Fotojoker.