Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Właściwie to życie miało pomysł na mnie. W przeszłości przez 10 lat trenowałam bieganie i w czasach juniorskich byłam naprawdę dobrą zawodniczką. Odnosiłam pewne sukcesy, później jednak poszłam na studia filologiczne, gdzie dużo pisałam i myślałam, że zostanę dziennikarką. Z racji pasji zaczęłam współpracować z portalem poświęconym bieganiu i tam robiłam też zdjęcia ilustracyjne do swoich artykułów. W pewnym momencie fotografia stała się mi bliższa. Stwierdziłam, że można przez nią opowiedzieć coś więcej. I tak, krok po kroku coraz bardziej wsiąkałam w ten świat.
Oczywiście nie od razu zostałam zawodową fotografką sportową. Żeby dojść do tego etapu musiałam najpierw popełnić mnóstwo błędów i o pewnych rzeczach przekonać się na własnej skórze. Jestem już takim typem, że wolę dostać nauczkę niż słuchać dobrych rad (śmiech). Ale wydaje mi się, że to też najlepsza metoda na naukę. Bo zbieranie doświadczenia jest w tej pracy najważniejsze. Zaczynałam oczywiście od zawodów mniejszej rangi, później zdobywałam akredytacje na mistrzostwa Europy, a w końcu świata. W tym roku po raz pierwszy pojechałam na Igrzyska Olimpijskie.
Przede wszystkim dotyczące aspektów technicznych. Niepoprawnie trzymałam aparat, z czego podśmiewali się słusznie koledzy. Z początku też bałam się na przykład używać wysokich czułości, przez co moje zdjęcia były wiecznie niedoświetlone. Nieco za bardzo zachłysnęłam się też możliwościami obróbki - edytując pierwsze fotografie zdecydowanie za daleko przesuwałam suwak Clarity (śmiech). Ale te początki pozwoliły mi też wypracować mój własny styl.
fot. Aleksandra Szmiegiel
Od zawsze uwielbiałam robić zdjęcia bakstage’owe, opowiadać szerzej historie zawodników, którzy dopiero przygotowywali się do sportowych sukcesów. Jeździłam robić o nich materiały na obozy sportowe. Te zdjęcia stały się rozpoznawalne dla odbiorców, dzięki nim udało mi się w pewien sposób wyróżnić na tle tego, co robili moi koledzy. Wylansowałam też poniekąd trend na czarno-białą fotografię sportową, którą bardzo często publikuję na swoim instagramie @runningcreatives.
Nigdy w ten sposób o tym nie myślałam. Jeśli chodzi o aspekt fizyczny, to nigdy mnie on specjalnie nie przerażał, bo jestem sportowcem i moje ciało jest dobrze przygotowane do znoszenia wysiłku. Zresztą stale namawiam do ćwiczeń innych fotografów (bieganiem zaraziłam już wielu kolegów po fachu), bo dobra kondycja fizyczna to nie tylko więcej sił do pracy z aparatem, ale także znacznie lepsze zdrowie psychiczne. I tyczy się to nie tylko zawodu fotografa sportowego.
fot. Adam Nurkiewicz
Jako fotografowie jesteśmy narażeni na spory stres. Nasza praca to często sinusoida, wzloty i upadki. Do tego jest często nieregularna, a każde zlecenie wiążę się z adrenaliną. Gdy jej chwilowo brakuje lub jest jej zbyt dużo, dobrze mieć coś, co nas rozładuje. Sport ratuje mnie po powrotach z dużych imprez, gdzie mimo zmęczenia cały czas jestem jeszcze nabuzowana emocjami.
Przede wszystkim miałam niesamowity zaszczyt pracować dla agencji Reuters, co wiązało się też z pewną presją. W lekkoatletyce, jako jeden z niewielu fotografów działałam na pozycji in field (w środku płyty stadionu - przyp. red), miałam więc konkretne wyzwanie i musiałam naprawdę dobrze wykonać swoją pracę. Wśród kobiet, na tej pozycji były nas tylko dwie: ja oraz Wang Lili z chińskiej agencji informacyjnej Xinhua. Na szczęście miałam już doświadczenie, bo pod względem rangi i schematu, lekkoatletyka na IO jest bardzo podobna do Mistrzostw Świata.
Sporym utrudnieniem mentalnym okazała się natomiast pandemia. Japończycy bardzo rygorystycznie podchodzili do kwestii bezpieczeństwa i mimo iż jestem zaszczepiona, to przez długi czas towarzyszył mi lęk, że gdzieś mogę się zarazić i spędzić resztę igrzysk w pokoju hotelowym na kwarantannie.
fot. Aleksandra Szmigiel
W końcu dotkliwy okazał się także brak kibiców i ograniczenia. Czasem było to aż dojmująco smutne. Gdyby nie drużyny, które wspierały swoich zawodników, sportowcy świętując swoje życiowe sukcesy machaliby do pustych trybun. Z jednej strony dawało nam to większe pole do popisu, bo mieliśmy więcej tego bezpośredniego kontaktu z lekkoatletami, ale ze względów bezpieczeństwa nie mogliśmy też do nich zbyt blisko podchodzić. Czasami te reguły były naprawdę śmieszne. Na przykład tylko dwóch fotografów mogło w tym roku robić zdjęcia celebracji (bieganie za zawodnikiem z flagą). Następnie te zdjęcia były rozdzielane poprzez wszystkie agencje (pool).
Igrzyska te były dla mnie jednak o tyle komfortowe, że wysyłałam zdjęcia bezpośrednio z aparatu do fotoedytora. Od razu odchodził mi więc najbardziej żmudny etap pracy fotografa sportowego, jakim jest selekcja i edycja zdjęć. Gdy kończyła się sesja poranna czy popołudniowa, mogłam udać się na krótką drzemkę, podczas gdy moi koledzy kolejne godziny spędzali jeszcze przed komputerem. W przypadku takich wydarzeń możliwość regeneracji to prawdziwy luksus. Tym bardziej, że gdy nie pracowałam jeszcze dla Reuters, byłam jedną z ostatnich osób opuszczających media roomy (śmiech). Wiecznie chodziłam niewyspana i na tego typu imprezach chudłam po 4 kilogramy.
Podczas igrzysk mieliśmy dwie metody. Albo tradycyjnie po kablu do dużego routera, albo po kablu do mobilnego routera 5G. Ale gdy robię jakieś mniejsze zawody, to często łączę się przez Wi-Fi z telefonem i na bieżąco przesyłam zdjęcia przez sieć komórkową, traktując smartfona jak przenośny router.
To niesamowita pomoc. Technologia poszła mocno do przodu, a producenci są otwarci na feedback fotoreporterów. W przypadku systemu Sony, z którym jestem związana, gdy ta funkcja pojawiła się po raz pierwszy w 2019 roku, fotografowie mieli pewne zastrzeżenia co do wysyłki. Dzisiaj, raptem dwa lata później, działa to już perfekcyjnie.
fot. Aleksandra Szmigiel
Przede wszystkim tutaj działamy zespołowo. Czasem jest to trudne, bo jestem indywidualistką i lubię chodzić własnymi ścieżkami, ale dobrze jest móc odpuścić wiedząc, że inna osoba z teamu jest na lepszej pozycji do wykonania danego zdjęcia. W zależności od dnia każdy ma przydzielone inne zadania. To duża odpowiedzialność, ale czujesz też ciągłe wsparcie i ducha drużyny. Liczy się też szybkość - musisz nie tylko zrobić świetne zdjęcie, ale w trakcie akcji, na żywo wybrać z serii pojedynczą klatkę i szybko wysłać, by po kilku minutach była już w sieci. Najwspanialsze w pracy dla dużej agencji jest jednak to, że twoje zdjęcia publikowane są we wszystkich zakątkach świata.
W tym roku spotkała mnie w związku z tym bardzo przyjemna sytuacja. Ostatniego dnia igrzysk, w finale rzutu oszczepem mężczyzn niespodziewanie zwyciężył Hindus Neeraj Chopra. Był to dla niego ogromny sukces, gdyż po raz pierwszy w historii Indie sięgnęły po złoty medal w lekkiej atletyce. Chopra momentalnie stał się bohaterem narodowym, a w kraju witali go jak króla. Przy tym wszystkim moje zdjęcie trafiło na okładkę najbardziej poczytnego dziennika w Indiach.
Wyświetl ten post na Instagramie
Moment publikacji przeoczyłam, gdyż dzień po igrzyskach, z samego rana wsiadłam do samolotu w drogę powrotną do domu. Po wylądowaniu włączyłam telefon i zobaczyłam, że mój Instagram jest dosłownie zasypany wiadomościami od Hindusów. Tamtejsza społeczność zareagowała niesamowicie pozytywnie, odszukali mnie jako autorkę i dziękowali za wykonanie „ikonicznego” zdjęcia. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłam.
Ekipę fotografów Reuters poznałam po raz pierwszy podczas Mistrzostw Świata w lekkiej atletyce w Pekinie, w 2015 roku. Mieszkaliśmy w tym samym hotelu, a ja na co dzień podglądałam, jak pracują. Choć moje doświadczenie było wtedy małe, już snułam marzenia o tym, żeby kiedyś do nich dołączyć. Wieczorami, po pracy spotykaliśmy się czasem na przysłowiowym piwie. Na którymś z takich spotkań miałam okazję pokazać swoje zdjęcia szefowi działu foto Pawłowi Kopczyńskiemu, z którym z początku rozmawiałam po angielsku, gdyż nie wiedziałam nawet, że jest Polakiem (śmiech). To było bardzo pozytywne zapoznanie, ale w tamtym czasie nie wiązało się jeszcze z żadną propozycją. Natomiast po kolejnych kilku latach Paweł nieoczekiwanie zadzwonił do mnie z propozycją fotografowania dla nich Mistrzostw Świata w Katarze. Dosłownie usiadłam wtedy z wrażenia.
fot. Aleksandra Szmigiel
Podobnie było zresztą z Igrzyskami. Na IO z ramienia PKIO (Polski Komitet Igrzysk Olimpijskich) może pojechać tylko 10 fotografów. Zwykle na daną redakcję przypada więc tylko jedno miejsce. W przypadku Agencji Reporter, z którą współpracowałam naturalnie padło na szefa, a przy okazji znakomitego fotografa Andrzeja Iwańczuka, który zreszta bardzo pomógł mi na początku mojej drogi fotoreportera. Mimo to, gdy dowiedziałam się, że brakuje dla mnie miejsca, byłam w rozpaczy. Zdobyłam akredytację inną drogą, co było wielka ulgą, choć nie ma co ukrywać, że wyjazd na IO wiąże się z ogromnymi kosztami, które potem, bez naprawdę dobrych klientów, trudno jest odrobić. W tym momencie po raz kolejny odezwał się do mnie Paweł. Było to dla mnie przysłowiowe „z piekła do nieba” i kolejne spełnienie marzeń.
Tak, właśnie jestem świeżo po sesji do kolejnej jego edycji. Po „(not) ordinary girl 2019”, „The Calendar 2020” i „wannabe 2021”, od dłuższego czasu chodziła mi po głowie sesja z polską sztafetą kobiet, które w mainstreemie funkcjonują jako „Aniołki Matusińskiego”. Tak też chciałam je przedstawić. Sprowadziłam więc dziewczyny do Warszawy, znalazłam świetne projektantki Maję Florkiewicz i Renatę Hudelę, które stworzyły na tę okazję stroje i cudne skrzydła dla dziewczyn. Sfotografowałam naszą sztafetę przebraną za anioły. Co roku staram się zrobić coś oprócz fotografii reporterskiej, żeby się kreatywnie wyżyć, zrelaksować i po prostu wyjść ze strefy komfortu…
fot. Aleksandra Szmigiel, z sesji do kalendarza na rok 2022
To, co zrobili w zeszłym roku organizatorzy GPP było bardzo krzywdzące nie tylko dla środowiska fotograficznego, ale i dla samego konkursu, bo ten rok był naprawdę wyjątkowy jeśli chodzi o możliwość pokazania sportu czy kultury (ta kategoria także zniknęła). Według mnie to podcinanie gałęzi, na której się siedzi, ale to też nie pierwszy raz, gdy ta dziedzina jest niezrozumiana.
Do fotografii sportowej zniechęcali mnie choćby profesorowie podczas studiów fotograficznych na UW. Wiele razy słyszałam też głosy fotografów, że sport nie zasługuje na pokazywanie w konkursach. Chciałabym żeby ci, którzy tak mówili, wzięli do ręki aparat, poszli na zawody i spróbowali coś zrobić. Szybko przekonaliby się ile trzeba włożyć wysiłku, energii, doświadczenia i pracy w to, żeby na tym polu zaistnieć.
fot. Aleksandra Szmigiel
O decyzji WPP dowiaduję się z kolei od Ciebie. To duży cios, bo moim celem i marzeniem było zdobycie tej nagrody w kategorii sport… Muszę to przetrawić… Rok temu wywalczył ją swoim świetnym zdjęciem Tomasz Markowski, mój przyjaciel ze stajni Sony.
Mam wrażenie, że fotografowie sportowi nie są wystarczająco doceniani, ale z drugiej strony stają się też coraz bardziej popularni na rynku komercyjnym. Wiele firm chętnie nawiązuje z nami współpracę, dając duże pole do popisu.
Myślę, że firmy doceniają to, że wiemy jak ciekawie pokazać ruch i dobrze znamy nasz temat. Z początku może się to wydawać nieoczywiste, ale taka wiedza to duża oszczędność czasu i pracy. Doświadczenie pomaga też wydobyć różne smaczki, lepiej uchwycić charakter danego sportowca, czy po prostu opowiedzieć tymi zdjęciami coś więcej.
fot. Aleksandra Szmigiel
Zawsze oczywiście jest jakiś brief, którego trzeba się trzymać, ale warto proponować swoje rozwiązania. Niekiedy najciekawsze zdjęcia wychodzą, gdy już zbieramy się z planu i robię parę klatek na odchodne w jakimś nieoczywistym miejscu. Czasem takie kadry trafiają później do finalnej selekcji. Największym wrogiem swobodnej pracy twórczej jest jednak czas. Zwykle trzeba dopasować się do grafików sportowców, z którymi tworzymy kampanie i budować studio na miejscu, a nie sprowadzać ich do specjalnie wyszukanych lokacji. Zawsze staram się jednak dobierać ludzi, którzy nie boją się wyzwań i są w stanie pracować w nie do końca komfortowych warunkach.
Instagram to przydatna broń. Czasem nawet podśmiewamy się z kolegami, że daną klatkę zrobiliśmy specjalnie na Instagrama. Bo media społecznościowe mają swoją specyfikę. Jest fotografia prasowa, fotografia komercyjna, a są też zdjęcia, które po prostu najlepiej pasują na Instagrama, gdzie twoi odbiorcy zatrzymają się przy nich na dłużej. To też okazja do pokazana rzeczy, które nie zostałyby opublikowane nigdzie indziej. Przez Instagram zdobyłam też wielu klientów oraz miałam ciekawe publikacje.
Wyświetl ten post na Instagramie
Byłam jednym z pierwszych fotografów sportowych, którzy założyli tam konto i dzięki temu moja fotografia miała też szansę w jakiś sposób wypłynąć. Od początku miała grono młodszych odbiorców, także sportowców. Ludzi, którzy tym sportem żyją na co dzień. Na szczęście nikt nie wymaga ode mnie bycia influencerem (choć pewnie niektórzy mnie za taką osobę postrzegają) i nadal moje życie to przede wszystkim bycie fotografem, zdjęcia i praca z aparatem. W dzisiejszym świecie łatwo wpaść w pułapkę chwilowej popularności i zacząć wywierać na sobie niepotrzebną presję z tym związaną.
Śmieję się, że przesiadka z lustrzanki na bezlusterkowca, to jak wybór między mężem, a kochankiem. Wśród fotoreporterów jest pewna bariera emocjonalna. Ludziom od lat związanym z lustrzankami trudno jest nawet spróbować czegoś nowego, nie mają do tego pełnego zaufania i nie chcą do końca porzucać swojej strefy komfortu. Ale widać ogromną zmianę. W tym roku na IO aparatami Sony fotografowało aż 30% fotografów. Parę lat temu były to tylko pojedyncze osoby.
Lubię mieć pod ręką trzy obiektywy: FE 400 mm f/2.8 GM OSS, FE 24-70 mm f/2.8 GM i 70-200 mm f/2.8 GM OSS. Wiem jednak, że muszę wyposażyć się jeszcze w coś szerszego, bo niektóre momenty tego wymagają. Do tego, gdy jest duże tempo pracy, żeby nie tracić czasu na wymianę obiektywów, noszę naraz ze sobą nawet trzy aparaty (choć zazwyczaj wystarczają dwa).
fot. Paweł Skraba
Aktualnie korzystam z modelu Sony Alpha 1, który jest fenomenalnym osiągnięciem technologicznym. Nie tylko pod względem szybkości, ale też przetwarzania zdjęć. Naprawdę rzadko kiedy używam już mocniejszej obróbki, gdyż kolory i kontrast wychodzą świetnie prosto z aparatu. I o to też chodzi, byśmy zrobione zdjęcie mogli od razu wysłać do agencji.
Fakt, nie raz gdy wysyłam zdjęcia do agencji, to z miejsca proszą mnie o pomniejszoną wersję. Ze względu na to, że coraz więcej zdjęć wysyłanych jest przez telefon, i na telefonie jest najpierw oglądanych, sam rozmiar fotografii nie jest obecnie priorytetem. Ale ta duża rozdzielczość przydaje się w pracy komercyjnej i daje swobodę kadrowania. Poza tym są też agencje otwarte na przesyłanie tych dużych plików. Powiem więcej, niektórzy nawet ich oczekują.
Na początek nie trzeba wiele, bo sport można zacząć fotografować niemal wszystkim. Sama zaczynałam na bardzo skromym lustrzankowym zestawie. Jednak im stawka staje się wyższa, tym sprzęt zaczyna mieć coraz większe znaczenie. Jeśli nas na to stać, warto do razu zainwestować w lepszy aparat i obiektyw, gdyż z miejsca wrzuca nas to na właściwe tory. Myślę, że zacząć można spokojnie od korpusu z serii Alpha 7, jednak przy pracy zawodowej, przesiadka na Alpha 9 czy w końcu Alpha 1 będzie pewnie nieunikniona.
Najważniejsze to jednak mieć motywację i wiedzieć, co chce się pokazać. Początki w fotografii sportowej są naprawdę trudne i potrafią zniechęcić. Trzeba mieć zapał, ambicję, porzucić fotograficzne ego i być bacznym obserwatorem, a czas nam to wynagrodzi. Krok po kroku każdy znajdzie swój rytm.
Z pewnością FE 70-200 mm f/2.8 GM OSS. To obiektyw, którym można odkryć fotografię sportową i który będzie nas w niej wspierał przez długi czas. Można sfotografować nim naprawdę wiele, od akcji po ciasny portret i detal. Ostatnio miałam okazję testować jego drugą generację na wyścigach konnych i jestem nim zachwycona.
Do tego obiektyw FE 100-400 mm f/4.5-5.6 GM OSS, którego odpowiednik towarzyszył mi często, gdy jeszcze fotografowałam lustrzanką. Świetne, wszechstronne szkło, które doskonale sprawdzi się także w sporcie wyczynowym. W końcu 400 mm to jedna z najczęściej używanych ogniskowych w fotografii sportowej. To też obiektyw, na który odpowiednio zmotywowany fotograf będzie mógł sobie pozwolić. Zdecydowany „must have”, który sprawdzi się pewnie jeszcze lepiej niż 70-200 mm.
Tak. Konie są bliskie mojemu sercu i dzieciństwu. Mój tato, oprócz tego, że jest lekarzem, ma stadninę koni i uprawia ziemię. Miał kilka dobrych koni na wyścigach na Warszawskim Służewcu. Po tacie na pewno odziedziczyłam w genach odwagę do działania. Bardzo chciałabym fotografować tenis, ale nie ukrywam, że jako matka 5-latka nie mogę zupełnie oddać się pracy. Swoje wyjazdy muszę więc starannie selekcjonować i wszystko układać, bo koszta personalne okazują się niekiedy zbyt duże. To duża bariera, bo moi koledzy na pewno nie rozmyślają nad dylematami typu „być mamą czy fotografem sportowym”.
fot. Aleksandra Szmigiel
Mój syn Franek jest na szczęście bardzo wyrozumiały, naprawdę bardzo dzielnie znosi rozłąki i jest do nich już przyzwyczajony. Wyjazd do Tokio szeroko z nim omawiałam już na rok przed wylotem. Oczywiście często biję się z myślami, jakie będą tego koszty w przyszłości, ale jednocześnie nie wyobrażam sobie, że rezygnuję ze swojego zawodu. Uważam, że wszystko da się dobrze zorganizować i z pomocą rodziny oraz przyjaciół, dawać radę. Doceniam to, co mam i umiem też odpuszczać, jeśli czuje, że nie jest to warte nadprogramowego wysiłku i rozłąki z synem. Za jakiś czas podrośnie na tyle, że będzie ze mną latał w roli asystenta (śmiech). Moja mama, która jest wybitnie uzdolnioną malarką i artystką poświęciła swoją karierę na wychowywanie pięciu córek - wybrałam inna drogę być może też dlatego, żeby podziękować jej za trud, jaki włożyła w moje wychowanie oraz spełnić poniekąd jej niespełnione według mnie możliwości zawodowe.
Pod względem poszerzania portfolio o inne sporty jestem więc nieco ograniczona, ale stale staram się wyszukiwać nowe smaczki. Zimą jadę z Reuters do Pekinu, na igrzyska zimowe, na których będę miała okazję fotografować m.in. łyżwiarstwo figurowe i Short Track Speed Skating. W Tokio zdobyłam doświadczenie fotografując pływanie i skoki do wody, które są bardzo fajną dyscypliną. Co zabawne, zdjęcie ze skoków, które wygrało w Grand Press Photo, powstało przy okazji mojego pierwszego zetknięcia się z tym sportem.
fot. Aleksandra Szmigiel, 1. miejsce w kat. Sport w konkursie Grand Press Photo 2020
Jeśli już mówimy o wyzwaniach, rok 2022 będzie dla mnie szczególnie ciekawy. W lipcu lecę pracować dla Reutersa na Mistrzostwa Świata w lekkiej atletyce do Eugene, będę więc znów mogła robić zdjęcia na najważniejszej imprezie sportowej na świecie. Tym bardziej, że w USA lekkoatletyka jest bardzo popularna i czuję, że będzie to prawdziwe święto sportu. Z kolei w marcu będę fotografować w Belgradzie podczas sezonu halowego. Poprzednio byłam tam tuż po urodzeniu synka, w 2017 roku. Gdy miał 3-4 miesiące zapakowałam się z przyjaciółką-opiekunką Anitą w samolot i poleciałam fotografować zawody, gdyż byłam bardzo zmotywowana, żeby szybko wrócić do pracy.
Gdy teraz przypominam sobie karmienie w trakcie przerw w pracy, to była naprawdę ostra jazda. Czasem trudno mi uwierzyć, że to naprawdę byłam ja i że zrobiłam to tylko po to, żeby uwiecznić kolejną lekkoatletyczną imprezę. Patrząc z dystansu, po upływie 5 lat, wspominam to oczywiście pozytywnie, jako kolejny smaczek z życia kobiety-fotografa sportowego, ale też jestem świadoma, że moja pasja do tego zawodu jest nieco zbyt szalona (śmiech). A może o to właśnie w tym chodzi?
Aleksandra Szmigiel - rocznik 1988, mieszka w Warszawie. Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego (Filologia Polska) oraz Uniwersytetu Warszawskiego (Dziennikarstwo, fotografia prasowa). Wielokrotnie nagradzana fotoreporterka, specjalizująca się w fotografii sportowej, współpracuje z renomowanymi agencjami fotograficznymi Reuters oraz Reporter. Wielokrotnie akredytowana na najważniejsze imprezy lekkoatletyczne takie jak Mistrzostwa Świata, Europy, mityngi Diamentowej Ligi. Ambasador Sony Europe. Z powodzeniem realizująca zlecenia dla takich marek jak: Nike, New Balance, 4F.
W fotografii sportowej lubi wyszukiwać chwilę, szczegół, historie, których inni nie zauważyli, aby właśnie na nich skupić uwagę odbiorców, a także opowiedzieć sportowcom coś nowego o nich samych. Zwraca uwagę na rzeczy nieoczywiste, niedostrzeżone gołym okiem. Autorka projektu „(not) ordinary girl”, z którego powstała wystawa i został wydany kalendarz na rok 2019, a także twórczyni „The Calendar 2020”.
W przeszłości wyczynowo trenowała lekkoatletykę, biegi średnie oraz górskie. Wielokrotna medalistka Mistrzostw Polski LZS, Mistrzyni Polski w biegach górskich oraz reprezentantka Polski w Mistrzostwach Europy w biegach górskich. Wciąż biega.
runningcreativ.es | instagram.com/runningcreatives
W najnowszym zimowym Cashbacku Sony do 15 stycznia 2022 roku kupisz ponad 40 aparatów i obiektywów z dużymi upustami. Wśród nich są także obiektywy, które sprawdzą się w fotografii sportu. Więcej informacji znajdziesz w artykule "Wystartował zimowy Cashback Sony".
Lista sklepów biorących udział w promocji:
Materiał powstał we współpracy z firmą Sony