Aparaty
Pixless - 0,03 megapiksela fotograficznej frajdy
Większość moich zleceń to praca na stadionach. Aby móc wszystko sprawnie ogarnąć, używam w sumie dwóch aparatów - Canona EOS R1, Canona EOS R3 - i trzech obiektywów: RF 100-300 mm z konwerterem 1.4x, EF 70-200 mm f/2.8 i RF 35 mm f/1.8. Mimo dużych body, jest to naprawdę mobilny zestaw. Nieoczywistą rzeczą są kwestie związane z ochroną sprzętu przed deszczem i wilgocią. Teraz na stadionach mamy pogodę, jaką mamy i trzeba po prostu pamiętać o dodatkowych zabezpieczeniach czy utrzymywaniu sprzętu w czystości. A także o ciepłej kurtce. Poza tym szybkie karty, szybki czytnik i szybki internet mobilny. Jak już wiesz, zdjęcia wysyłam od razu po ich wykonaniu i zawsze dużo uwagi przykładam do tego, żeby ten workflow był dla mnie możliwie bezproblemowy i nic nie zabierało mi zbędnego czasu.
Wszystko zależy bardziej od zlecenia niż samej dyscypliny. Gdy np. jadę do Portugalii i zależy nam, by mieć na zdjęciach Cristiano Ronaldo, to muszę zawczasu dowiedzieć się, którą stroną boiska on zwykle biega i z której strony będzie prawdopodobnie atakować Portugalia. Tak, by móc zawczasu zająć właściwe pozycje. Zwykle jednak fotografuję obydwie drużyny - w jednej połowie jedną, w drugiej drugą - i obieram pozycję stacjonarną, która pozwala mi dobrze ogarnąć bramkę oraz pole karne, by mieć po prostu komplet zdjęć do późniejszego wykorzystania. W końcu nigdy nie wiemy kto ostatecznie wygra. Nieco inaczej wygląda to na meczach reprezentacji Polski. Wtedy wiadomo, że nadrzędnym priorytetem jest fotografowanie naszych rodaków.
Fot. Łukasz Skwiot
Przede wszystkim to, że nie reżyseruję tego, co fotografuję. Mogę być świetnie przygotowany, ale finalny efekt zdjęciowy zależy w dużej mierze od tego, co się wydarzy na boisku. Nic nie poradzisz na to, że decydujący gol padnie w drugiej połowie, na przeciwległą bramkę, albo że zawodnicy po strzeleniu gola pobiegną cieszyć się na drugą stronę bramki. Tracisz wtedy te kluczowe kadry, które opowiadają o meczu. To z pewnością uczy pokory.
Kiedyś dochodziły do tego jeszcze kwestie związane z refleksem i pracą samego aparatu. Zdarzało się najzwyczajniej w świecie coś przegapić, zwłaszcza, że jak wiesz swoją uwagą żongluję cały czas między aparatem a komputerem. W przypadku najnowszych korpusów z zaawansowanymi systemami detekcji czy trybami Pre-continuous Shooting to się już jednak praktycznie nie zdarza.
Powiem tak: gdy rozmawialiśmy ostatnio przy okazji Mundialu, używałem EOS-a R3. Wtedy wydawało mi się, że to już aparat kompletny. Odsetek nietrafionych zdjęć wynosił może 2-3%. Teraz mam EOS-a R1 i coś takiego jak zdjęcie nietrafione już nie występuje. Do tego ogromną zmianą jest dla mnie tryb Pre Continuous Shooting, gdzie zdjęcia wyzwalane są do 1 sekundy przed dociśnięciem spustu migawki. Nie ukrywam, czasem potrafi to uratować tyłek.
Fot. Łukasz Skwiot
Przede wszystkim zmianę odczuwam jednak w działaniu systemu AF. Autofokus jest zwyczajnie dużo bardziej stabilny, ma algorytmy, które „rozumieją” co dzieje się na boisku i uczy się twojego sposobu pracy. Nawet nie chodzi o to, że ten autofokus jest jakoś drastycznie lepszy. Po prostu w pewien sposób odciąża mnie psychicznie - mogę na przykład pozwolić sobie na większą swobodę przy obrabianiu zdjęć. Często akcja zaczyna się dziać, gdy jeszcze jestem pochylony nad komputerem i wtedy na reakcję zostają mi ułamki sekundy. Z R1 wiem po prostu, że o ile uda mi się utrzymać zawodnika w polu widzenia, to takie zdjęcie na 99% będzie ostre.
Fotografować sport zaczynałem od Canona EOS 50D - ostatniego półprofesjonalnego modelu z metalową obudową. Był więc całkiem odporny i oferował - jeśli dobrze pamiętam - tryb seryjny o prędkości około 6 kl./s. Potem przesiadłem się na EOS-a 7D - miałem 8 kl./s oraz możliwość regulacji położenia punktów AF i to już było coś niewyobrażalnego (śmiech). A potem przeskoczyłem na pełną klatkę i fotografowałem serią EOS-1D X. To był ogromny przeskok, zarówno jeśli chodzi o wydajność, jak i jakość obrazu. Pełna klatka oferowała znacznie większą swobodę pracy. Później, na ważniejsze wydarzenia wypożyczałem EOS-1D X Mark II, a gdy zostałem ambasadorem Canona, wyposażyłem się w EOS-1D X Mark III i fotografowałem nim bardzo długo, bo na R3 przesiadłem się dopiero przed ostatnim mundialem. Głupio się przyznać, ale zwyczajnie miałem opór przed tą zmianę technologiczną.
Coraz mniejszy, aczkolwiek nadal występuje. Wydaje mi się, że głównym powodem jest tu dostępność obiektywów. Ogniskowe „stadionowe” to ogromny wydatek i wielu fotografów wstrzymuje się przed zmianą, bo są przekonani, że będą musieli inwestować od razu w cały system. Do dzisiaj używam np. lustrzankowego modelu EF 400 mm zamocowanego przez adapter i działa to naprawdę super. Ja przynajmniej nie widzę większej różnicy w działaniu względem szkieł RF.
Fot. Łukasz Skwiot
Bezlusterkowce są natomiast traktowane coraz przychylniej ze względu na to, że pojawiło się wiele świetnych korpusów, które mocno obniżają próg wejścia do fotografii sportowej. Jak np. Canon EOS R6 (nawet jego pierwsza generacja). Bo kiedyś, żeby mieć te 10 kl./s, musiałeś mieć korpus typowo reporterski, za kilkadziesiąt tysięcy złotych, a teraz możliwości takie oferuje każda podstawowa pełna klatka. Do tego mają praktycznie tak samo dobre układy obrazowania. Pod względem technologicznym wszystko poszło więc mocno do przodu i zwyczajnie fotografię sportową można dziś wykonywać dużo mniejszymi i tańszymi korpusami.
Na dużych eventach jest oczywiście więcej typowych zawodowców, którzy siłą rzeczy pracują na większych korpusach, natomiast na polskiej lidze widzę naprawdę wiele osób z EOS-ami R5 czy R6 pierwszej generacji. To coraz częstszy widok.
Jak już wspominałem, dla mnie to przede wszystkim szybkość i autofokus. To, że można fotografować z prędkością 30 czy 40 kl./s jeszcze niedawno było zupełnie nie do pomyślenia. Oczywiście już EOS-1D X Mark III oferował niezłe 20 kl./s, ale tylko w trybie Live View, a ja jednak nigdy nie byłem fanem fotografowania bez patrzenia w wizjer. Tutaj kontroluję wszystko bez odrywania oka od aparatu.
Fot. Łukasz Skwiot
Sporo zmieniła też możliwość bezgłośnej pracy z migawką elektroniczną. Często przed wejściem do szatni trener uczulał mnie, że mam być bezinwazyjny. W przypadku lustrzanek nawet jak odpaliłeś elektroniczną pierwszą kurtynę i robiłeś pojedyncze zdjęcia, to ten dźwięk migawki gdzieś tam absorbował uwagę. Teraz mogę bez problemu ogrywać takie tematy seriami, a przy okazji nie przejmować się oświetleniem. W takich miejscach warunki są zwykle dalekie od ideału i tym bardziej przydaje się sprawny AF oraz możliwość wejścia na wyższe czułości.
Aparat trafił do mnie jeszcze przed Euro, tak więc cały sezon futbolowy robiłem już na tym korpusie. Oczywiście przez dłuższy czas nie mogłem o tym mówić, bo była to jedna z pierwszych sztuk na świecie i było to jeszcze na etapie testów.
Tak. Były tabelki i sporo wypełniania (śmiech). Mogę zdradzić, że pierwotnie nieco inaczej miała wyglądać obudowa. Dzięki naszym sugestiom zmieniło się wycięcie pod kciukiem - tak by całość była bardziej ergonomiczna. Poza tym oczywiście sprawdzaliśmy w boju działanie różnych funkcji z obrębu autofokusa czy samego interfejsu i zgłaszaliśmy swoje uwagi.
To chyba głównie przez plotki, które mówiły o korpusie z matrycą o wysokiej rozdzielczości. Tutaj natomiast mamy do czynienia z ewolucją tej samej myśli, która przyświecała tworzeniu serii EOS-1D X. Canon EOS R1 to korpus typowo roboczy, zbudowany tak, by zapewnić jak najwyższy komfort szybkiej pracy. Mi podoba się to, że jest delikatnie większy od R3, ale zauważalnie mniejszy niż 1D X, ma też lepiej wyprofilowany tył - idealnie pasuje do moich rąk i balansuje się z obiektywami.
Fot. Łukasz Swkiot
Sporą zmianą na plus są też dwa sloty na szybkie karty CFexpress. Do tego przydatne funkcje jak upscaling czy odszumianie AI w aparacie czy tryb zapisu w pętli. Ale główną różnicą jest jednak autofokus. Mamy m.in. tryby priorytetów akcji, które pozwalają łatwo dostosować wydajność śledzenia do poszczególnych dyscyplin. W R3 też mogliśmy personalizować działanie AF za pomocą suwaków, ale wymagało to znacznie więcej doświadczenia i nauki na błędach. Tutaj jest to zwyczajnie dużo prostsze.
Zdarzają mi się zlecenia, na których muszę sfotografować piłkę, a później coś o zupełnie innej charakterystyce. Wystarczy, że wcisnę jeden przycisk i pyk - wszystko zaczyna działać zupełnie inaczej i dopasowuje się pod daną dyscyplinę. Dużo łatwiej możemy więc wycisnąć maksimum tego, co mają do zaoferowania systemy śledzenia Canona.
Trudno to dobrze opisać, bez możliwości zobaczenia jak punkty AF zachowują się podczas akcji. Jak skaczą po piłce i zawodniku. A działa to mega skutecznie. Dla mnie prawdziwym gamechangerem jest to, jak autofokus zachowuje się podczas dośrodkowań. Gdzie aparat oblicza, który z zawodników ma największą szansę odebrać piłkę czy ją odbić. To po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy.
Sporo ze zdjęć wykonuję na 400 mm, a przy takiej ogniskowej dośrodkowania, gdzie zawodnicy wyskakują do główki i zapełniają cały kadr to jest kompletny chaos. Wcześniej często zdarzało się, że system AF ustawiał ostrość na osobę, która po prostu znajdowała się najbliżej nas - niekoniecznie na tę, która wyskoczyła najwyżej i ma największą szansę na odebranie piłki.
Fot. Łukasz Skwiot
To nie tak, że w R3 takich sytuacji nie dało się fotografować, bo już w tym modelu autofokus wydawał mi się w zasadzie idealny. Teraz jednak wszystko jest wyraźnie bardziej doszlifowane, a AF faktycznie uczy się tego, jak kadrujemy. Rozpoznaje sytuacje, w których często przełączam ostrość pomiędzy zawodnikami czy na piłkę.
Poza tym, naprawdę doceniam te 10 kl./s więcej podczas szybkich serii. To teoretycznie niewielka różnica, ale przy ciasnych kadrach i dynamicznych sytuacjach mam zwyczajnie więcej zdjęć z piłką przy nodze czy głowie i pewność, że zawsze znajdzie się w nich ten kluczowy moment.
Oczywiście, ale też nie jest tak, że mając ustawiony tryb 40 kl./s ja faktycznie robię te czterdzieści zdjęć. Mam już na tyle wypracowany refleks, że wyzwalam tę serię tylko w kluczowych momentach i finalnie otrzymuję np. około 10 kadrów. Natomiast samo to, że te zdjęcia powstają szybciej daje mi więcej możliwości zdeterminowania ułożenia piłki czy zawodnika na zdjęciu. Wiadomo, do skutecznego fotografowania sportu wystarczy nawet 20 kl./s, ale jednak większa prędkość serii to jeszcze większa precyzja i swoboda działania.
Fot. Łukasz Skwiot
Szczerze? Korzystam z tego często w trudniejszych sytuacjach, jak futbol amerykański, który mimo wszystko jest bardziej chaotyczny niż piłka nożna i możliwość „cofnięcia się w czasie” jest naprawdę przydatna. Tu niekiedy ułamek sekundy determinuje to czy zawodnik ma piłkę czy jej nie ma. A dodatkowo, funkcję tę możemy przypisać do któregoś przycisku i uruchamiać ją „na zawołanie”, tylko w kluczowych momentach. Oczywiście, można to wszystko uchwycić dłuższą serią, którą będziemy zaczynać odpowiednio wcześniej, ale to po prostu kolejna rzecz, która znacznie ułatwia pracę.
Gdy używamy tego naprawdę intensywnie, aparat zaczyna się lekko nagrzewać, ale nie jest to przegrzewanie, które byłoby w stanie go wyłączyć . Zdarzyło mi się fotografować tak prawie całe mecze, w pełnym słońcu i nie zauważyłem żadnych problemów ze stabilnością. Przy dużym obciążeniu, zauważymy jedynie szybsze zużycie baterii, ale to też nie jest coś, co utrudniałoby nam pracę. Tak czy inaczej, ja korzystam z tej funkcji tylko doraźnie i tak polecałbym jej używać.
Tu mogę Cię zaskoczyć, bo ja używam głównie strefy punktów na środku kadru, którą przesuwam w pożądanym kierunku. Być może muszę przesuwać ją zbyt często i obecne algorytmy mogłyby mi oszczędzić tego zachodu, ale jednak lubię móc decydować w jakim obszarze ma działać autofokus i mieć pewność, że wychwyci dokładnie tego zawodnika, na którym mi zależy.
Fot. Łukasz Skwiot
Chodzi np. o momenty, gdzie dużo ciekawszy od zawodnika przy piłce jest zawodnik, który próbuje mu ją odebrać. Standardowo aparat priorytetowo traktuje tego pierwszego, więc ta dodatkowa kontrola pozwala mi po prostu lepiej zareagować w sytuacjach, których aparat nie jest w stanie „zrozumieć”.
Ja główną różnicę między modelem R3 odczuwam w przypadku ostrzenia na bardzo duże odległości. Na przykład gdy muszę fotografować przez całą długość boiska, jak przy przeciwległej bramce odbywa się rzut karny. Wcześniej zdarzało się, że AF w takich sytuacjach przeostrzał na trybuny, bo dla systemu detekcji fazy była to już bardzo mała różnica. Teraz się to nie dzieje i z tego, co mówili mi przedstawiciele Canon, to właśnie jedna z zasług pomiaru krzyżowego. Zazwyczaj staram się w ogóle unikać fotografowania przez 80 metrów, ale jeśli zaistnieje taka konieczność, to właśnie w takiej sytuacji może nas uratować i pomóc uchwycić decydujący moment.
Powiem szczerze, że w ogóle. W zastosowaniach meczowych 24 Mp to taki złoty środek, który gwarantuje wystarczająco duży obrazek a zarazem przystępny rozmiar pliku, który szybko się obrabia i który równie szybko można przesłać. W przypadku najnowszych Macbooków być może nie zauważyłbym tak dużej różnicy w czasie obróbki czy eksportu pomiędzy plikiem 24- a 50-megapikselowym, ale na pewno odczułbym już to przy transferach. Pliki wysyłam jednocześnie na trzy serwery i gdyby z tych kilku megabajtów zrobiło mi się kilkanaście, wszystko to trwałoby zdecydowanie zbyt długo. Zwłaszcza, że nie zawsze internet, którym dysponuję na zleceniu działa idealnie.
Fot. Łukasz Skwiot
A jeśli robię sesje wizerunkowe czy reklamowe i rzeczywiście do czegoś może przydać mi się wyższa rozdzielczość, to robię po prostu upscaling pliku RAW w Photoshopie. Działa to naprawdę świetnie i nigdy nie miałem jeszcze problemów przy oddawaniu kampanii ze zdjęciami po upscalingu. Prawdę mówiąc nie widzę uzasadnienia dla wysokich rozdzielczości w korpusie reporterskim.
Ale ja to jestem w stanie zrobić już teraz. Jak przy opisywanym wcześniej fotografowaniu sytuacji podbramkowej przez całą długość boiska. Trudno mi powiedzieć jaką rozdzielczość ma finalny obrazek, który wycinam, ale pewnie ok. 2 Mp. I takie zdjęcia są bez problemu publikowane. Wiadomo, że nie zrobię z tego billboardu, ale do zastosowań internetowych nie potrzeba mi więcej. To zresztą temat, który poruszany jest głównie na forach. Użytkownicy przekonują, że bez tych wielkich rozdzielczości nie da się robić zdjęć. Bo właśnie możemy cropować i mamy więcej detalu. Wydaje mi się jednak, że w praktyce nie jest to takie ważne.
Dokładnie. Takie same zdjęcia wykonywałem pracując na kilkunasto-megapikselowych matrycach APS-C i już wtedy nie było z tym problemu. A że teraz ta rozdzielczość jest troszkę większa, to tylko wartość dodana, natomiast nie ma co przesadzać. A jeśli rzeczywiście mielibyśmy konieczność mocniejszego kadrowania, to zawsze możemy wykonać upscaling do 90 Mp w aparacie i dowolnie to zdjęcie przyciąć. To w ogóle interesujące, że tak wykonany crop jest ostrzejszy i ma lepszą jakość niż ten zrobiony ze zdjęcia źródłowego - sprawdzaliśmy to podczas warsztatów online.
Fot. Łukasz Skwiot
Akurat z niej korzystam rzadko, gdyż fotografuję głównie w RAW-ach i odszumiam zdjęcia na etapie edycji w oprogramowaniu zewnętrznym. Aczkolwiek działa to naprawdę świetnie. Gdybym miał zlecenie, z którego musiałbym przesłać na serwer JPEG-i prosto z aparatu, z pewnością bym z tego korzystał, bo cały proces odbywa się naprawdę szybko. Ale jak już wiesz, mój workflow jest troszeczkę inny.
Tak, zmieniłem sposób przesyłania zdjęć, choć trochę z konieczności. Do tej pory zawsze korzystałem z tetheringu po kablu i przesyłałem na komputer „zakluczykowane" zdjęcia. Jako, że R1, którego otrzymałem jeszcze w czerwcu nie był rozpoznawany przez oprogramowanie, był z tym pewien problem. Dlatego zacząłem korzystać z szybkiego czytnika - wyciągam kartę, zgrywam zdjęcia na komputer i parę chwil później znów mogę włożyć ją do aparatu. Ale to tylko rozwiązanie przejściowe. Gdy pojawi się wsparcie dla R1, powracam do swojego tradycyjnego workflow, czyli szybkiej, bezpośredniej obróbki 3-4 zdjęć z akcji w Photoshopie, opisania ich Fotomechanikiem i wysłania na serwery klientów.
Czasem żartuję, że mój czas operacyjny wynosi minutę, bo tyle mniej więcej trwa u mnie cały proces - od wciśnięcia spustu migawki do wysłania zdjęcia na serwer. Oczywiście to jest umowne, bo wiadomo, że jak jest intensywny mecz, gdzie mamy akcję po akcji, to więcej skupiam się na fotografowaniu. Natomiast w przypadku polskiej piłki… zwykle mamy jakąś akcję, a potem wykopanie piłki i uspokojenie gry. Mam więc wtedy trochę czasu na zgrywanie, obróbkę, opisywanie i wysyłkę.
Fot. Łukasz Skwiot
Przede wszystkim cieszy mnie, że wreszcie mogę używać tylko jednego typu kart. Tym bardziej, że karty CFexpress są bardziej wytrzymałe i pewniejsze od SD-ków, a przy okazji dużo bardziej pojemne. To z kolei jest dla mnie ważne z powodu tego, że drugą kartę traktuje jako swojego rodzaju backup, gdyby zdarzyło mi się przypadkowo skasować coś z nośnika, na którym pracuję na bieżąco. Nawet gdybym podczas intensywnego dnia na zawodach zrobił kilka tysięcy zdjęć w RAW-ach, nie muszę martwić się o to, że ją zapełnię.
Do tego nośniki CFexpress są po prostu szybsze i pozwalają błyskawicznie opróżnić bufor aparatu nawet przy długich seriach. Jedynym minusem jest to, że są droższe od kart SD, ale jeśli przeliczymy złotówki na pojemność, którą otrzymujemy, to nie wychodzi wcale tak duża różnica.
Powiem tylko tyle, że choć już w R3 wizjer wydawał mi się idealny, to po tym, co zobaczyłem w R1 trudno mi przesiadać się z powrotem na R3 podczas zlecenia (śmiech). Obraz wydaje się zwyczajnie większy, jaśniejszy i wyraźniejszy. Sprawia to, że tym aparatem pracuje się po prostu świetnie. Zwłaszcza jeśli tak, jak ja pracuje się głównie z użyciem wizjera.
Problemem pozostaje to, że ja niestety nadal jestem okularnikiem. Gdy testowałem ten system pod „gołe oko”, byłem w stanie skalibrować go dużo precyzyjniej niż w R3 (to jest już praktycznie 100% skuteczności), ale bez okularów nadal średnio cokolwiek widzę wokół siebie, więc nie mógłbym w ten sposób pracować na stadionie. Z kolei w przypadku pracy w okularach z funkcją tą pracuje się już niestety dużo trudniej. Szkło okularów łapie niekiedy bliki i to sprawia, że system śledzenia źrenicy głupieje. Gdy kiedyś wreszcie „zrobię” sobie oczy, to pewnie będę korzystał z tego częściej.
Znam kilka osób, które korzysta z tego regularnie. Natomiast przy obecnej skuteczności standardowych rozwiązań AF, jest to raczej dodatek, który może urozmaicić naszą pracę i sprawić, że niektóre rzeczy będziemy robić inaczej. Może być też rozwiązaniem, które wspomoże nas w określonych sytuacjach. Generalnie jednak nie traktowałbym tego jako podstawowy sposób interakcji z aparatem.
Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Gdy korzystałem z EOS-a R3 sam zastanawiałem się nad tym, co jeszcze można by tu poprawić. Miałem pewnie 97% ostrych zdjęć, autofokus, który za wszystkim nadążał i superszybki tryb seryjny. Nic więcej w zasadzie nie potrzebowałem. Tymczasem okazało się, że R1 robi to wszystko jeszcze lepiej i to rzeczywiście czuć. Czy można coś jeszcze poprawić? Z pewnością zobaczymy jeszcze doskonalsze systemy AF, które będą wymagały od nas jeszcze mniej manualnej ingerencji. Fajnie byłoby też zobaczyć nieco niższy poziom szumów na wysokich czułościach. Oczywiście możemy już teraz skutecznie usuwać je w postprodukcji czy nawet samym aparacie, ale lepiej przecież gdyby działo się to od razu. Pewnie też z czasem w aparatach pojawią się jakieś funkcje internetowe. Poza tym naprawdę trudno powiedzieć mi, co jeszcze można by do tego aparatu dodać.
Fot. Łukasz Skwiot
Przede wszystkim warto pamiętać, że flagowe modele zawsze oferują największe możliwości i najlepiej utrzymują swoją wartość. Do tego teraz jest to aparat dużo bardziej uniwersalny niż lustrzankowe serie 1D. Trudno wyobrazić mi sobie obecnie sytuację, w której mógłby nie dać sobie rady. Pewnie za 10 lat aparaty będą oferować milion nowych funkcji, ale pod względem ogólnej jakości obrazu, wydajności czy komfortu pracy ten korpus ma wszystko, by pozwalać skutecznie fotografować jeszcze przez długie lata.
Myślałem o czymś na wzór wbudowanego modemu. Żeby można było wysyłać zdjęcia prosto z aparatu na serwery. To w takich rozwiązaniach widzę chyba obecnie największy potencjał w zakresie przyspieszenia i zwiększenia komfortu pracy. Bo jeżeli chodzi o samo fotografowanie, mamy już w zasadzie wszystko. Kolejne nowości nie są już tak rewolucyjne. Nie doświadczamy obecnie przeskoku technologicznego, jak w przypadku przejścia z lustrzanek na bezlusterkowce.
Jeżeli chodzi o duże turnieje, to zmienia się niewiele. Na pewno jednak sprzęt obecnie ogromnie ułatwia nam pracę. Kiedyś pokazywałem Ci zdjęcie bramkarza zrobione przez siatkę, z ostrością idealnie wycelowaną na oko. Takiego kadru lustrzanką zwyczajnie bym nie wykonał, albo byłby to jedynie wynik szczęśliwego przypadku. Z pewnością możemy więc ten sport pokazywać teraz czasem w nieco ciekawszy sposób. Dodatkowo, dzięki temu, że możemy pracować zupełnie bezgłośnie, przy znacznie większej liczbie dyscyplin można teraz w ogóle fotografować z bliska. Bo przecież są też takie, które wymagają skupienia i ciszy.
Fot. Łukasz Skwiot
Wszystko zależy od budżetu. Gdy ten nie gra roli, to wiadomo, że poleciłbym EOS-a R1. Na pewno jednak bardzo sensownym korpusem pod względem stosunku ceny do możliwości jest już EOS R3. A z niższych serii polecam modele R6 i R6 Mark II. Są naprawdę szybkie i wydajnie, tylko nieznacznie ustępując korpusom typowo reporterskim. Do tego obiektyw 70-200 mm (w przypadku sportów, gdzie fotografujemy na krótsze dystanse, jak siatkówka czy koszykówka) lub 100-400 mm albo 100-500 mm tam, gdzie musimy sięgnąć nieco dalej. To już fajny, uniwersalny zestaw, którym możemy sprawnie fotografować sport. I nawet jeśli te szkła będą nieco ciemniejsze, to bez większych problemów braki te nadrobią współczesne matryce, które naprawdę dobrze radzą sobie na wysokich czułościach.
Wspomniany R6 Mark II kosztuje obecnie poniżej 9 tysięcy zł. Obiektyw RF 100-500 mm f/4.5-7.1 to koszt ok. 12 tys. zł. Ale na początek możemy spróbować z dużo tańszym i nieco ciemniejszym RF 100-400 mm, lub pracować z wersją EF przez adapter. Ja nadal korzystam tak z obiektywu 70-200 mm i działa to naprawdę świetnie.
Wszystko zależy w zasadzie od tego, jaki sport zamierzamy fotografować i jakich ogniskowych potrzebujemy. Są dyscypliny, w których można podejść blisko i fotografować szerszymi kątami. Wtedy ten próg wejścia jest dużo niższy. Generalnie jednak budżet około 20 tysięcy złotych pozwoli nam zacząć się w to „bawić” na całkiem profesjonalnym poziomie.
Na co dzień współpracuje z tygodnikiem Piłka Nożna, jest też fotoreporterem agencji CyfraSport oraz fotografem drużyny Panthers Wrocław. Doświadczenie zdobywał na największych turniejach, takich jak piłkarskie mistrzostwa świata, Europy czy ponad 100 meczach Ligi Mistrzów. Jego zdjęcia publikowały m.in. Przegląd Sportowy, Elle Man, Men’s Health, The Sun, Sports Illustrated, Forbes, Fakt, Newsweek. W 2020 r. dołączył do grona Ambasadorów marki Canon.
skwiot.pl | instagram.com/lukasz.skwiot