Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Kiedy ostatnio układałem na półce swoje płyty, wpadł mi w ręce (dawno nie słuchany i nie słyszany) krążek Friday Night in San Francisco. Matko minęło już 32 lata od jego premiery... Włożyłem płytę do odtwarzacza. Muzyka nic a nic się nie zestarzała.
Przypomniałem sobie też wywiad, jakiego Paco de Lucia udzielił polskiemu radiu te trzydzieści lat temu. Powiedział w nim (cytuję z pamięci) "... inspiracja to najsilniejsza używka jaką znam..."
Trudno o lepszy cytat na rozpoczęcie nowego sezonu. Skończyły się wakacje. Z tego co widzę, wszyscy są niezadowoleni ze zdjęć, które przywieźli z urlopów. Rozpoczyna się poszukiwanie nowych aparatów, nowych obiektywów, nowych programów, nowych drukarek, nowych komputerów i nowych monitorów. Firmy fotograficzne czują pismo nosem. W całej Polsce ruszyły kursy, warsztaty i pokazy prezentujące zalety nowych konstrukcji oraz ich przewagę nad sprzętem z zeszłego sezonu.
Fotografia jest szczególną dziedziną sztuki. Jak mało która związana jest z techniką. Bez niej nie uda się zrobienie żadnego zdjęcia. Od niej zależy poziom wszystkich mierzalnych parametrów obrazu. Tyle tylko, że technika to naprawdę nie wszystko. Piszę to co roku, napiszę i na początek tego sezonu: opanowanie zagadnień technicznych do dopiero początek drogi do dobrych zdjęć. A nie jej koniec. I tu dochodzimy do cytatu ze znanego gitarzysty. Dlaczego inspiracja jest w życiu fotografa tak istotna?
Podstawowy problem osób, którym nie podobają się własne zdjęcia, to niemożność udzielenia odpowiedzi na pytanie "a dlaczego się nie podobają?" Ba, niewielu z nas w ogóle stawia sobie to pytanie. Lepiej zwalić całą winę na aparat... Trudno zmierzyć się na chłodno z własnym dziełem. Ocenić je surowym okiem i wypunktować błędy. Wolimy raczej pozostać przy mało precyzyjnym "nie podoba się" i przejść do kolejnego pliku. Robimy tysiące zdjęć, z których odrzucamy 99%. To wystarczająco ciężka praca. Człowiek nie ma siły na zastanawianie się nad każdym z nich...
I dlatego łatwiej poprawić swoje zdjęcia poprzez zastanawianie się nad cudzymi. Jeżeli któreś nam się spodoba, warto je rozłożyć na czynniki pierwsze. Ogniskowa. Przysłona. Czas migawki. Ostrość. Pomiar światła. Korekcja ekspozycji. Pora dnia. Światło. Cień. Ruch. Kompozycja. Obróbka. Nie chodzi mi wcale o rozważania nad plikami EXIF. Każdy z wymienionych powyżej elementów składowych fotografii można określić (mniej lub bardziej precyzyjnie) po prostu oglądając zdjęcie. Bo przecież istotne nie jest dokładne określenie czasu migawki, ale raczej zrozumienie jak wybrane ustawienie wpłynęło na efekt końcowy. Kiedy zaś nauczymy się - tyle o ile - rozpoznawać wybrane parametry rozróżniać elementy kompozycji, przychodzi pora na pytania najważniejsze. Dlaczego autor dobrego zdjęcia wybrał takie a nie inne ustawienia? Dlaczego umieścił w kadrze takie a nie inne elementy? Dlaczego w ogóle zrobił takie a nie inne zdjęcie?
Szukanie odpowiedzi na te pytania przesuwa nasze myślenie o fotografii w inne rejony. Dzięki nim zaczynamy myśleć o fotografii, jako o metodzie wyrażania myśli. Bo tu chyba jest pies pogrzebany. Na wakacjach bezrefleksyjnie rejestrujemy rzeczywistość, a po przyjeździe szukamy w zdjęciach konsekwentnego planu.
Inspiracja. Sprowadziłem ją tutaj do podstawowego poziomu. Ale od czegoś przecież trzeba zacząć. Oglądanie cudzych zdjęć to jedyna - przynajmniej na początku - droga do poprawy własnych. Kiedy już zaś nauczymy się (za pomocą umiejętności stricte technicznych, sic!) przekładać nasze wrażenia, wyobrażenia, pomysły na język obrazu - można postarać się o tworzenie zdjęć w reakcji na inspirację płynącą z innych dziedzin sztuki.
Oczywiście. Zbyt daleko idąca fascynacja cudzymi zdjęciami może skończyć się ich kopiowaniem. Ale czy, na przykład, stworzenie krajobrazów identycznych z Genesis Salgado jest aż takim niefartem? Przecież w dawnych wiekach malarze uczyli się rzemiosła kopiując wielkie dzieła innych.
Taki Van Gogh, przez wielu z nas uważany za samouka, poświęcał sporo czasu na naukę malarstwa czysto akademickiego. Można się o tym przekonać na wystawie "Van Gogh at Work" w jego amsterdamskim muzeum. Ściągnięto na nią obrazy z całego świata. Oprócz tych najsłynniejszych są również szkice i prace, które tworzył podczas swoich lekcji. Ale najbardziej zaskakujący - wręcz szokujący - jest sam początek wystawy: paleta Van Gogha i kilka jego tubek z farbami. Takie same jak paleta i farby, których używali jemu współcześni! Ba, praktycznie takie same jakich używa się dzisiaj! Coś takiego!
Wiara w sprawczą moc sprzętu jest mocno przereklamowana