Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Implanty pozwalające rejestrować wszystko to, co widzimy, przez 24 godziny na dobę, możliwość błyskawicznego powrótu do i przejrzenia interesujących momentów z przeszłości, dzielenie się naszymi przeżyciami z bliskimi w sposób nieosiągalny podczas zwykłej rozmowy. To wizja niedalekiej przyszłości lansowana przez twórców futurystycznego, brytyjskiego serialu „Black Mirror”, który w ostatnim czasie zyskał rzeszę sympatyków. Wizja ciekawa, a jak więdzą ci, którzy serial oglądali, również przerażająca. Mimo że przedstawionej w filmie technologii raczej nie ujrzymy jeszcze przez najbliższych kilkanaście lat, to sama idea ciągłego rejestrowania otaczającej nas rzeczywistości nie jest tak obca jak z początku może się wydawać.
Lifelogging, bo o nim mowa, zakłada noszenie urządzeń rejestrujących dane o nas i naszym otoczeniu oraz swobodne dzielenie się nimi za pośrednictwem platform społecznościowych. Mimo że nieprzerwane „przelewanie” swojego życia na bajty wciąż wydaje się jeszcze wizją futurystyczną, sam pomysł realizowany jest z mniejszym lub większym powodzeniem od około 30 lat.
Pierwszym w historii „lifeloggerem” jest niejaki Steve Mann, który eksperymentowł z przenośnymi kamerami i transmitowaniem materiału na żywo już na początku lat 80. XX wieku. W 1994 roku Mann wystartował ze stroną internetową, za pośrednictwem której zaczął transmitować swoje życie 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Dodatkowo za pośrednictwem strony użytkownicy mogli na żywo wysyłać wiadomości i komentować poczynania autora. W latach 90. Mann kilkukrotnie prezentował swoje dokonania armii Stanów Zjednoczonych, a w 1998 roku założył społeczność lifeloggerów, która rozrosła się do ponad 20 tys. członków.
W kolejnych latach kolejne osoby i firmy podejmowały temat lifeloggingu, a swoją kamerkę przeznaczoną do noszenia na szyi miał nawet Microsoft. Warto też wspomnieć o projekcie tej firmy o nazwie Mylifebits, w ramach którego na początku lat 2000 Gordon Bell zdigitalizował wszystkie dokumenty, zdjęcia, filmy, zapiski i artykuły dotyczące swojej osoby i rozpoczął rejestrację wszystkich rozmów telefonicznych oraz transmisji radiowych, w których występował. Pokłosiem mniej lub bardziej udanych eksperymentów w tym temacie są dzisiejsze kamerki sportowe, zyskujące coraz większą popularność kamery policyjne używane przez funkcjonariuszy w USA, okulary Google Glass, smartwatche a także...obecne kamery i aplikacje do lifeloggingu.
Jedną z najbardziej popularnych firm oferujących takie rozwiązania jest Narrative. W 2013 roku, jeszcze pod nazwą Memoto, firma zebrała ponad 500 tys. dolarów na start produkcji kamerek do lifeloggingu, a zaprezentowana niedawno kamerka Narrative Clip 2 znacznie poszerzyła możliwości użytkowników w tym temacie. Urządzenie, sterowane z poziomu smartfona pozwala na rejestrowanie wideo w jakości Full HD, wykonywanie 8-megapikselowych zdjęć i szybkie dzielenie się poczynaniami za pośrednictwem mediów społczenościowych. Kamerka działa automatycznie, nagrywając filmy lub wykonując zdjęcia w określonym odstępie czasu, a bateria pozwala na około 30 godzin pracy. Warto wspomnieć, że wbudowana pamięć umożliwia zapisanie mniej więcej 8000 obrazów. Twórcy lansują swój produkt jako „nowy typ fotograficznej pamięci”, która błyskawicznie pozwala przywołać interesujące nas momenty z niedalekiej przeszłości.
Temat lifeloggingu, póki co rozpatrywany jest głównie pod kątem blogerów i niesłabnącej popularności mediów społecznościowych, które koniec końców „połączą” zapewne wszystko i wszystkich. Wzrost popularności urządzeń do lifeloggingu może mieć jednak też ciekawe skutki dla samej fotografii, zwłaszcza ulicznej i reporterskiej. Ile to razy zdarzyło się nam nie mieć pod ręką aparatu w idealnej sytuacji do sfotografowania? Czasem nawet trzymając aparat w ręce nie udaje nam się zdążyć z „ustrzeleniem” dobrego tematu. Odpowiednio zaawansowane kamery do lifeloggingu mogłyby więc otworzyć zupełnie nowy rozdzial fotografii streetowej, gdzie wystarczyłoby tylko obserwować otoczenie, a wybór zdjęć odbywałby się na póżniejszym etapie, przy czym dysponowalibyśmy ogromnym archiwum materiału i nie byłoby mowy o przegapieniu dobrego ujęcia. Rozwój tego typu urządzeń nie pozostanie także bez wpływu na zdjęcia rodzinne, które są jednymi z najczęsciej wykonywanych fotografii oraz na świat fotografii dokumentalnej i reportażowej. Pod ręką mielibyśmy wszystkie najważniejsze zdjęcia z naszego życia prywatnego, a dokumentaliści otrzymaliby narzędzie, które za sprawą niewielkich rozmiarów i dyskrecji pozwoliłoby dotrzeć do nowych miejsc i tematów. Możliwość nieograniczonej rejestracji najbardziej szczególnych momentów, czy to z życia rodzinnego, czy podczas dokumentowania aktualnych zdarzeń ze świata - czy tego chcemy, czy nie - prawdopodobnie zostanie gromko przyjęta przez społeczność internetową, której obecny rozwój na wkroś eksploatuje pojęcie „dzielenia się”. Czy jednak automatyzacja fotografii nie zabije jej duszy - tego, za co wszyscy ją kochamy?
”Takie rozwiązanie samo w sobie nic nie zmieni. Powstanie trochę więcej zdjęć, które pokażą niesamowite i ciekawe momenty. Na początku na pewno będzie na to popyt, podobnie jak na fotokasty, fotografię iPhonową, Instaxy czy Google Street View. Później powoli technika ta z pewnością się opatrzy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie długo przeglądać 24-godzinnych zapisów. Pewnie pozostaną na dyskach lub zostaną skasowane.” - komentuje lauerat World Press Photo, Tomasz Wiech.
Podobne odczucia zdaje się mieć większość fotografów. Zapytany o komentarz Bart Pogoda odpowiedział nam krótko - Nie widzę w tym nic ciekawego. Lepiej i wygodniej jest zrobić zdjęcie na miejscu niż potem godzinami wybierać ciekawe ujęcia z całej masy informacji”
Jak jednak zauważa Tomasz Wiech - ”W fotografii w dużej mierze chodzi o opowiadanie o pewnych problemach i nie ma tu znaczenia skąd pochodzą zdjęcia. Technika pozyskiwania zdjęć ma mniejsze znaczenie, niż technika późniejszego rozprzestrzeniania fotografii.” Czy właśnie owa technologia rozprzestrzeniania się zdjęć nie zadecyduje w przyszłości o przeniesieniu ciężaru współczesnej fotografii na stronę rozwiązań z pogranicza lifeloggingu? Gdy pojawiły się pierwsze smartfony oferujące niezłej jakości moduły aparatów, fotografii mobilnej nie wróżono kolorowej przyszłości. Dziś zdjęcia wykonywane komórkami konkurują w najbardziej prestiżowych konkursach fotograficznych, a wbudowane matryce są jednym z głównych filarów marketingu nowych modeli telefonów.
Wygoda, kompaktowość i możliwość natychmiastowego dzielenia się ze światem naszymi dokonaniami wygrała poniekąd z jakością i dziś smartfony dla większości osób pełnią funkcję głównego aparatu fotograficznego. Wydaje się więc, że jeżeli trend ten nie ulegnie zmianie, lifelogging, jeśli nawet nie namiesza w świecie fotografii cyfrowej, to z pewnością zaznaczy w nim swoją pozycję i będzie jeszsze tematem niejednej ekscytacji. Czy możliwe jest, żeby kiedyś zastąpił tradycyjne rozwiązania w niektórych typach fotografii? Raczej nie, jednak ostateczną odpowiedź na to pytanie przyniesie najbliższych kilka-kilkanaście lat. Świat fotografii był już przecież świadkiem niejednej niespodzianki. A jak Wam podoba się takie podejście do fotografii