Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Pod koniec stycznia, a dokładniej dwudziestego piątego rozpoczęły się ogólnoświatowe obchody roku Lutosławskiego. Nie sądzę jednak, żeby stulecie urodzin kompozytora wywarło u nas jakiekolwiek wrażenie. Zwłaszcza, że wg pytanych Polaków Ligeti to amerykański narciarz... Trzydziestego stycznia w londyńskiej Royal Festival Hall odbył się koncert, podczas którego Krystian Zimerman wykonał koncert fortepianowy Lutosławskiego po czym zdjął z pulpitu nuty i je pocałował. Wywołał tym - trudno się dziwić - owację publiczności.
Fakt ten opisuję tu z kilku ważnych powodów. Po pierwsze, dotarły do mnie ostatnio słuchy, że za dużo w swoich felietonach narzekam. Postanowiłem więc pokazać jakieś budujące wydarzenie, które wlewa podniosłe wzruszenie w nasze polskie serca. Tak, potrafię się nim cieszyć. I o nim pisać. Fakt, że Zimerman jest dziś w zasadzie szwajcarem, sprężyną całego przedsięwzięcia jest fiński dyrygent a cała rzecz działa się w Londynie jest drobnostką...
Po drugie: myślę, że jest to doskonała odpowiedź na pytania, które dostaję zewsząd (sic!) po poprzednim felietonie. Pisałem w nim, że światu trzeba pokazywać jedynie swoje najlepsze zdjęcia. Pytano mnie potem skąd mianowicie można wiedzieć, że coś jest dobre. To, oczywiście, trudne pytanie. Nie da się na nie prosto odpowiedzieć. Ale może trzeba się zdać na własne serce - jeżeli czujemy, że któreś ze swoich zdjęć kochamy to może ma w sobie coś dobrego? Jeżeli, któregoś nie cierpimy - może też jest ciekawe? Dlaczego Zimerman ucałował te nuty? W końcu fotografia, jak i cała sztuka, ma na celu przedstawianie emocji twórcy i wzbudzanie emocji wśród widzów... Skoro nie trudności sprawia nam beznamiętna ocena kompozycji czy może przesłania zdjęcia, może warto zastanowić się czy wywołuje ono jakąś reakcję emocjonalną?
Po trzecie: owe zdjęte z pulpitu nuty. Fizycznie istniejący przedmiot. Kilka kartek papieru łączące przeszłość z przyszłością. Niby nic a jednak trudno wyobrazić sobie współczesnych magików muzyki elektronicznej całujących swoje laptopy. Zastanawiające, że Beck Hansen [o którym pisałem w poprzednim felietonie] wydał przed chwilą dwadzieścia nowych piosenek - układających się de facto w album - w postaci śpiewnika. Zeszytu z nutami. Każdy może sobie je zagrać i zaśpiewać po swojemu.
Słyszałem kiedyś w radio dyskusję dotyczącą współczesnego rynku sztuki. Jeden z rozmówców powiedział, że utrata 'materialności' we współczesnym przekazywaniu kultury jest błędem. Z początku nie zgadzałem się z tą opinią. Teraz jednak przyznaję jej coraz więcej słuszności. Nasze zaangażowanie musi wiązać się z posiadaniem przedmiotów. Tak płyt jak i książek czy fotografii. Nie chodzi tylko o to, że płyta to również i okładka, która sama w sobie może być dziełem sztuki [jak to ważne pisał niedawno Krzysztof Varga w 'Dużym Formacie']. Nie chodzi o to, że zdjęcie na monitorze ma się nijak do prawdziwej odbitki [o czym pisze, na przykład, duChemin w swej najnowszej książce 'Zdjęcie: proces tworzenia']. Chodzi o to, że przedmioty te są również - oprócz niesionych przez nie treści - symbolami czegoś innego. Pokazują podejmowane przez nas decyzje. Pokazują historię naszego własnego rozwoju, nasz stosunek do świata. Wyrażają - czasem mocniej od nas samych - nasze zdanie na temat wielu spraw. Z takich drobnych cegiełek możemy zbudować siebie jako świadomych obywateli świata. Może zabrzmiało to ciut górnolotnie, ale tak chyba jest. Doskonale pamiętam wszystkie swoje płyty, książki czy zdjęcia, które kupiłem. Ba, pamiętam doskonale kiedy, gdzie i z czyjej inspiracji je kupiłem. Pamiętam towarzyszące zakupom dylematy związane z wydawaniem pieniędzy. ale to właśnie dzięki tym rzeczom, tym przedmiotom, jestem dziś tu, gdzie jestem. Ściągnięte pliki zlewają się w mojej głowie w jedną magmę.
Tutaj dochodzimy do czwartego punktu na liście znaczeń gestu Zimermana. Szacunku. Jest to dzisiaj - w czasach ilustrowanego przez Banksy'ego neopostdebilizmu - wartość troszeczkę zakurzona. A jednak niezbędna, by umieć znaleźć dla siebie miejsce w świecie sztuki. Nawet jeśli tą sztuką jest kompletnie amatorska fotografia. Essa-Pekka Salonen wywołał całe poruszenie wokół Lutosławskiego właśnie z szacunku wobec osiągnięć kompozytora, jako człowieka i jako twórcy. Zimerman pocałował nuty z szacunku. Publiczność chodzi na jego koncerty bo wie, że pianista odnosi się do swej pracy z szacunkiem. Publiczność szanuje Zimermana za wysiłek jaki wkłada on w przygotowanie swoich występów.
Nawet jeśli zamierzamy kontestować czyjeś osiągnięcia i na tej podstawie budować własne dzieło - punktem wyjścia musi być szacunek do jego prac i włożenie odpowiedniego wysiłku w ich zrozumienie. Układ arytsta--dzieło-odbiorcy nie działa, jeśli jego spoiwem nie jest wzajemny szacunek. Dotyczy to zarówno muzyki, jak i fotografii. Żeby coś osiągnąć w fotografii trzeba włożyć w zrobienie zdjęć rzeczywisty wysiłek. Tylko on da rzeczywiste rezultaty. Owszem czasy się zmieniają. Photoshop może wszystko. Ale u podstawy każdego zdjęcia powinny leżeć pomysł i wiara w inteligencję odbiorcy. Następnym zaś etapem pracy musi być wykorzystanie możliwości fotografii do realizacji wymyślonego kadru. To chyba jedyna droga. Na każdym zaś etapie pracy powinniśmy pamiętać o szacunku wobec naszych przyszłych odbiorców.
O czym mówię zrozumieją chyba wszyscy, którzy widzieli zdjęcie Very Wang stojącej przed basenem w pierwszym numerze polskiego Harper's Bazaar...