Aparaty
Leica M11 Black Paint - nowa wersja, która pięknie się zestarzeje
czy warto rezygnować z własnego gustu?
Widmo kryzysu krąży po Europie. Nas nie rusza. Przecież PKB w kraju nad Wisłą sobie rośnie że ho, ho. Cztery i trzy dziesiąte procenta to nie przelewki. Skoro jednak kryzys wkoło - najlepiej sprzedają się historie o bankrutach. Dwie z nich szczególnie zwróciły ostatnio moją uwagę. Od kilku miesięcy śledzę z wypiekami na twarzy opowieści o bankructwie Kodaka i Saaba. Wiele napisano o ich przyczynach. Ponieważ felietonista Fotopolis musi się znać na wszystkim - i ja dorzucę swoje 0.03 PLN do tego tematu.
Przyczyny bankructwa obu tych firm są moim zdaniem dość podobne. I nie chodzi mi o to, że obie wykończyli Amerykanie. Kiedy kilka lat temu plajtowała Agfa było mi bardzo przykro. Kiedy czytam o kłopotach Kodaka, myślę sobie "dobrze im tak". W wielu gazetach napisano ostatnio, że Kodak stracił rynek bo przespał powstanie cyfry kurczowo trzymając się analogu. Moim zdaniem to kompletna pomyłka. Wystarczy przypomnieć jak nazywała się pierwsza cyfrowa lustrzanka dla prawdziwych zawodowców. Kodak EOS DCS-1. Canon dał korpus i obiektywy. Kodak był odpowiedzialny za całą część elektronicznego zapisu obrazu. Jeszcze w roku 2000 Canon kupował u Kodaka sporo części do budowy swoich cyfrówek. Patrząc na działalność Kodaka z punktu widzenia fotografa mogę powiedzieć jedno: stracili udział w rynku bo stracili z oczu swoich klientów. To typowa przypadłość amerykańskiego kapitalizmu. Maksymalizacja zysków - czyli po prostu chciwość - uważana jest tam za jedyny sensowny wykładnik rozwoju. Nie wiem jakie wspomnienia związane z Kodakiem mają czytelnicy tego felietonu. Ja przez cały czas czułem się przez nich robiony w trąbę. Nie byłem w stanie doprosić się o szczegółowe informacje dotyczące negatywu Academy. Nie byłem w stanie wyjaśnić dlaczego do Polski sprowadza się Polymax Fine Art, baryt o chłodnej emulsji, a nie da się zamówić paczki o ciepłej emulsji. Nie byłem w stanie zrozumieć dlaczego toner selenowy - swego czasu produkowany wyłącznie przez Kodaka - muszę zamówić w ilości minimum sześciu butelek. Nigdy nie zrozumiałem dlaczego z rynku zniknął (na szczycie popularności) negatyw kolorowy Ektar 25, który w tamtym czasie nie miał na rynku konkurencji. Nie wspomnę tu o materiałach do tworzenia odbitek metodą dye-transfer, których Kodak był jedynym producentem na świecie. Albo o papierach POP do odbitek stykowych. Firma wycofywała je z rynku bez słowa zapowiedzi. Wycofywała je nie dlatego, że nie przynosiły zysków. Przynosiły za mało zysków. To, że przy okazji rozwścieczano coraz szersze rzesze odbiorców nikogo chyba nie przejęło. Rozumiem, że spółka akcyjna powinna dbać o wzrost cen akcji i portfele akcjonariuszy. Ale, na boga, nie można zapominać komu sprzedaje się własne produkty. W ostatnich latach firma zaś zupełnie nie wiedziała dla kogo działa. Dla zawodowców? Skądże, ma ich przecież gdzieś. Dla amatorów? Skądże, przecież traktuje ich jak półgłówków produkując aparatu całkowicie pozbawiające użytkownika wpływu na parametry ekspozycji. Kiedy już od Kodaka odwrócili się wszyscy (czy ktoś z Was ma, na przykład, aparat Kodaka?), firma zaczęła szukać ratunku przez cięcie kosztów. Od czego zaczęła? Od likwidacji ponad 130 laboratoriów. Trudno się dziwić, że dziś osiągnęła dno. I wcale jej nie żałuję. Choć oczywiście doceniam jej wkład w historię fotografii. George Eastman miał wielki wpływ na popularyzację fotografii. Trudno przecenić jego wpływ na naszą pracę. Ale i o nim Kodak ostatnio zapomniał. W połowie lat dziewięćdziesiątych przestał przyznawać medal George'a Eastmana, poważaną na całym świecie nagrodę za szczególne zasługi dla fotografii. Nie opłacało się już?
Podobne są losy Saaba. Firmę z tradycjami przejęli - by zyskać know-how w kwestii bezpieczeństwa - Amerykanie z General Motors. Sprzedali ją jako bankruta. Z jakim samochodem przede wszystkim kojarzy się Saab? Z 9-3. Trzydrzwiowym dużym hatchbackiem. Występował w setkach filmów i książek. To nim jeździli nowojorscy dentyści i londyńscy adwokaci. To o nim marzyli polscy fotograficy. Jakiego samochodu Saab nie produkował przez ostatnie lata? Trzydrzwiowego hatchbacka. Badania rynku pokazały nowym właścicielom, że się nie opłaca. Badania przeprowadzone wśród osób reprezentujących cały rynek, a nie wśród tradycyjnych klientów Saaba. Efekt wiary w statystycznego klienta jest, jak widać, opłakany.
Przed podobnymi problemami stoją wszyscy, którzy próbują zarabiać na swoich zdjęciach. Do wyboru stoją przed nimi dwie drogi. Albo będą robić to co lubią i co im się podoba. Albo dostosują swoje zdjęcia do wymagań potencjalnych klientów. Ta druga metoda przynosi zyski szybciej. Ale hossa trwa krótko. Bo fotograf bez własnego zdania jest jako cymbał brzmiący. Za chwilę modne stanie się coś innego - i trzeba będzie zmieniać całą technikę. A starsi klienci już do nas nie wrócą, zdziwieni naszą stylistyczną woltą.
Jeden z włoskich projektantów mebli, Antonio Citterio, powiedział, że stara się robić meble tak, żeby podobały się przede wszystkim jemu samemu. Nigdy nie słucha żądań marketingowców prezentujących mu badania rynkowe. O ile na świecie pewnie istnieje ktoś o guście podobnym do mojego, twierdzi Citterio, o tyle na 100% nie ma ani jednej osoby o guście "przeciętnym", wyliczonym jako średnia z tysięcy ankiet.
Warto o tym pamiętać. Nawet wtedy, kiedy wysyłamy zdjęcia do oceny na jakimś portalu internetowym. Dlaczego uznajemy, że popularny tam typ zdjęć jest lepszy od naszej wyobraźni? Dlaczego tak łatwo rezygnujemy z własnego gustu?
Teraz pozwolę sobie na odrobinę prywaty. Z moich obliczeń wynika, że to mój pięćdziesiąty felieton dla Fotopolis - myślę więc, że redakcja z tej okazji przymknie oko na moje osobiste wynurzenia. Z końcem stycznia zakończyła swoją działalność Europejska Akademia Fotografii w Warszawie. Powody jej zamknięcia to temat na inny - może bardziej walentynkowy - felieton. Kiedy dotarła to mnie ta wiadomość, poczułem naprawdę głęboki smutek. Uczyłem tam przez dziesięć lat. I uwielbiałem to miejsce. Był to dla mnie wielki zaszczyt współpracować z takimi nauczycielami. I wielka przyjemność prowadzić zajęcia z takimi studentami. Jeżeli ktoś z nich czyta ten felieton: pozdrawiam Was i bardzo dziękuję