Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
AF-S DX Zoom-Nikkor 55-200 mm F4-5.6G ED
Obiektyw ten pokazany został światu w 2005 roku wraz z Nikonem D50 i wzbudził pewną sensację. Chodziło o obecność w taniutkim zoomie po pierwsze aż dwóch soczewek ED, a po drugie ultradźwiękowego silnika autofokusa. Obie sprawy wyjaśniły się po jakimś czasie. Dwie soczewki ED okazały być alternatywą dla układu stabilizacji VR dostępnego w zaprezentowanym półtora roku później konkurencyjnym Nikkorze 55-200 mm (przetestowanym przez nas w pierwszej części testu). Z kolei napęd autofokusa silnikiem SWM był konieczny następcy Nikona D50, Nikonowi D40, który własnego silnika AF nie posiadał.
Zoom 55-200 mm F4-5.6G ED został zaprojektowany tak, by jak najlepiej pasował do niedużych amatorskich lustrzanek. Stąd po pierwsze zakres ogniskowych zaczynający się od 55 mm, czyli górnego krańca standardowych zoomów 18-55 mm, po drugie wyjątkowo nieduże rozmiary. W pozycji transportowej, z założonymi kapturkami obiektyw liczy zaledwie 10 cm długości, a "katalogowo" jego długość to mniej niż 8 cm.
Wzornictwo prościutkie i skromne, ale i pola do popisu designerzy tu nie mieli. Połowę długości obiektywu zajmuje pierścień zooma pokryty gumą o typowym dla Nikkorów wzorze. Przed nim wąziuteńki pierścień ostrości, a za nim trochę szerszy pasek obudowy z wyłącznikiem autofokusa i złoto-czarną "płaskorzeźbą" z nazwą obiektywu. Ten złoty motyw i poważnie wyglądająca profilowana osłona przeciwsłoneczna wyraźnie poprawiają wizerunek tego zooma.
Konstrukcja
13-soczewkowa konstrukcja optyczna to standard w tej klasie Nikkorów, z tym że wśród tych tanich rzadko napotykamy aż dwie soczewki ED (Extra-low Dispersion) wykonane ze szkła o niskiej dyspersji. Nikon wyciął tu swoim użytkownikom brzydki numer zmuszając do wyboru: albo kupujecie zooma 55-200 mm ze stabilizacją VR ale z jedną tylko soczewką ED, albo bez stabilizacji ale za to z lepiej, bo za pomocą aż dwóch soczewek ED skorygowaną aberracją chromatyczną. Trzecim wyjściem może być zakup VR-Nikkora 70-300 mm ED, niestety droższego nawet od obu 55-200 mm razem wziętych. Trudny wybór! A jak to jest z tą skuteczniejszą redukcją aberracji chromatycznej i czy warto wybrać "ED" zamiast "VR" okaże się w dalszej części artykułu.
W odróżnieniu od pozostałych testowanych przez nas długich Nikkorów, ten przy zwiększaniu ogniskowej wysuwa się dwuczłonowo, dzięki czemu udało się mocno zredukować długość konstrukcji w pozycji "55 mm". Nie pomaga to jednak wcale w zachowaniu na niskim poziomie luzów promieniowych przodu obiektywu. Te są spore, ale ED-Nikkor 55-200 mm ma tu charakterystykę sprężystą, a nie plastyczną bądź "zwisową". Dzięki temu po próbie odkształcenia przód wraca do położenia osiowego, a nie pozostaje odkształcony (charakterystyka plastyczna), ani też nie opada stale w dół.
Konstruktorzy tego zooma postarali się też, by pomimo braku systemu wewnętrznego ogniskowania przód obiektywu nie obracał się. Powodem jest użycie dodatkowej przekładni, a efektem jest obecność profilowanej, choć niezbyt głębokiej osłony przeciwsłonecznej. Minimalna odległość ogniskowania to 0,95 m - to bardzo dobry rezultat, a wynikiem jest dość wysoka maksymalna skala odwzorowania 1:3,5. Napęd autofokusa stanowi ultradźwiękowy silnik SWM, z tym że użyty (po raz pierwszy w Nikkorze) w wersji "Compact SWM", a nie pierścieniowej charakterystycznej dla droższych Nikkorów AF-S. Dodatkowo brak tu sprzęgła automatycznie odłączającego napęd autofokusa od członów ustawiających ostrość. Stąd w obiektywie tym nie ma możliwości natychmiastowej i w dowolnej chwili wykonywanej ręcznej korekty ostrości. Nie zabrakło jednak opcji wyłączania automatycznego ustawiania ostrości za pomocą suwaczka na obudowie obiektywu. Autofokus działa cichutko i całkiem żwawo. Co prawda gdy porównujemy go z autofokusem zooma 70-200 mm F2.8, to okazuje się że ten jest niemal dwukrotnie szybszy - w każdym razie gdy mierzymy czasy przelotu od odległości minimalnej do nieskończoności i z powrotem. Pamiętajmy jednak że skala odległości Nikkora 55-200 mm jest z powodu małej minimalnej odległości ostrzenia prawie dwukrotnie dłuższa. Tak więc szybkość napędu AF tego zooma należy ocenić naprawdę wysoko.
Materiały użyte w konstrukcji tego zooma? To pytanie retoryczne, gdyż wiadomo że tej klasie sprzętu metal trudno znaleźć. Tak jest i w przypadku ED-Nikkora 55-200 mm, którego obudowa w całości, wraz z bagnetem wykonana jest z tworzyw sztucznych. Masa na poziomie ćwierci kilograma sugeruje że wewnątrz obiektywu także trudno będzie znaleźć metalowe elementy.
Obsługa
Pierścień ogniskowych jest tu znacznie węższy niż w VR-Nikkorze 55-200 mm i obu testowanych Nikkorach 70-300 mm. Z tym że przyznać należy że tylko tu jest on tak szeroki że już bardziej nie może. Za nim jest miejsca tylko tyle by zmieścił się wyłącznik autofokusa, a przed nim na pierścień ostrości pozostawiono "aż" 5 mm. 3,5-centymetrowej szerokości gumowe pokrycie pierścienia ogniskowych w zupełności jednak wystarcza by bez problemu trafić na nie palcami i zmieniać kąt widzenia zooma. Dodajmy że w długaśnym jasnym Nikkorze 70-200 mm pierścień ten ma zaledwie 2 cm szerokości. I też jest dobrze.
Tak jak i w pozostałych testowanych tu Nikkorach, tak i w 55-200 mm ED skalę ogniskowych rozpisano na nieco mniej niż 1/4 obwodu obiektywu. Dobrze zauważalnym problemem jest opór tego pierścienia nierówny w zakresie ogniskowych: mniejszy przy krótszym krańcu zooma, wyraźnie większy przy "200 mm". Z tego powodu w tym dłuższym krańcu trudniej dokonać jest drobnej korekty ogniskowej, zwłaszcza delikatnego jej zwiększenia.
Opór pierścienia odległości jest za to znikomy, co wcale nie dziwi. Każdy chętnie widziałby ten opór silniejszy i bardziej płynny, ale te żądania stają się nieważne, gdyż pojawia się inny, poważniejszy problem związany z niedostateczną szerokością pierścienia. Kilka zdań wcześniej napisałem że wynosi ona 5 mm, ale tak naprawdę wykorzystywanych jest jedynie 2 mm, bo tyle liczy karbowana jego część. Do tego karbowanie jest zbyt gęste, pierścień plastikowy, a nie gumowany, a to już niesamowicie utrudnia ręczne ostrzenie. Konstruktorzy tego zooma chyba projektowali ten pierścień "na odczep się", a w najlepszym razie uznali że nie będzie przez fotografujących zbyt często używany. O tym że skali odległości brak nie muszę wspominać.
Pochwała należy się za chudziutki przód obiektywu, na którym mieszczą się filtry o średnicy zaledwie 52 mm. Podobnie jak w przypadku VR-Nikkora 55-200 mm, tak i tu w komplecie otrzymujemy kapturek z lekko podciętymi wewnętrznymi uchwytami, które ułatwiają jego zakładanie i zdejmowanie oraz zapobiegają jego wyślizgiwaniu się z palców.