Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Sigma 17-70 mm F2.8-4.5 DC Macro
Obiektyw ogłoszono światu dwa lata temu i został on dobrze przyjęty przez rynek. Kusiła i nadal kusi między innymi jego solidna budowa, wysoka jasność przy krótkich ogniskowych i sensowny ich zakres. Zgodnie z oznaczeniem "DC" przeznaczony on jest wyłącznie do użycia z niepełnoklatkowymi lustrzankami cyfrowymi o przetwornikach obrazu nie większych niż format APS-C. Zakres ogniskowych 17-70 mm oznacza że Pentaksach, Samsungach i innych aparatach z matrycą o współczynniku kadrowania 1,5, kąt widzenia zooma będzie odpowiadał zakresowi 25,5-105 mm. Oczywiście teoretycznie, gdyż deklarowane wartości ogniskowych nie zawsze odpowiadają rzeczywistym. W naszym teście obiektyw ten wystąpi w towarzystwie Samsunga GX-10. Oznacza to że wyniki testów można bez jakichkolwiek zmian odnieść również do Pentaksa K10D.
Konstrukcja
Ten zoom Sigmy ma kształt niemal regularnego walca, z jednym tylko "niemiłym" rozszerzeniem na końcu. Niemiłym dlatego, gdyż dotyczy tego końca obiektywu, na którym przeważnie mocuje się filtry, a rozszerzenie zwiastuje sporą średnicę mocowania, a więc i wysoki koszt filtrów. W tym wypadku Sigma trochę przesadziła, gdyż zmusza użytkowników do stosowania filtrów o średnicy aż 72 mm - a takich jeszcze niedawno używało się wyłącznie w optyce profesjonalnej. Ale cóż, jeśli chce się mieć zooma o jasności f/2.8...
Przyznać tu jednak należy, że obiektyw stosunkowo powoli ciemnieje wraz z wydłużaniem ogniskowej: F3.5 pojawia się na wyświetlaczu przy ogniskowej 23 mm, F4 przy 37 mm, a F4.5 dopiero przy 70 mm. Widoczne tu wartości są nieco odmienne od tych, które podaliśmy w teście Sigmy 17-70 mm towarzyszącej Canonom 30D i 400D. Widać że zastosowaniem innego chipa w obiektywie można łatwo zmienić deklarowane wartości otworu względnego. Dotyczy to także maksymalnego przymknięcia przysłony, które w Canonach dla 70 mm wynosiło F36, a w Samsungu F40. Tak czy inaczej, Sigmę pochwalić należy za wysoką jasność nie tylko przy najkrótszej ogniskowej, gdyż F4 sięga niemal 70 mm.
Obudowa obiektywu jest w znacznej mierze wykonana z tworzyw sztucznych, ale metalu też się trochę znajdzie. Z tego typu materiału wykonano tylny, wysuwający się przy wydłużaniu ogniskowej ruchomy człon zooma oraz mocowanie bagnetowe. Tu należy wspomnieć, że obiektyw ten produkowany jest w wersjach z mocowaniami do lustrzanek AF: Canona, Sigmy, Sony (Minolta A), Nikona (w wersji G - bez pierścienia przysłon), Pentaxa (w wersji J - bez pierścienia przysłon).
W konstrukcji optycznej użyto 15 soczewek umieszczonych w 12 grupach. Wśród soczewek znajdziemy dwie asferyczne i jedną wykonaną ze szkła o niskiej dyspersji SLD (Special Low Dispersion). Wewnętrzne ogniskowanie gwarantuje, że przód obiektywu nie obraca się przy ustawianiu ostrości, a jednocześnie ustawianie jest mniej energochłonne. Szkoda tylko, że obiektyw ten w żadnym z mocowań nie jest wyposażony w ultradźwiękowy silnik autofokusa HSM. W wersji do Pentaksa silnika takiego nie ma ze względów oczywistych. Świeżo zastosowanego ultradźwiękowego pentaksowskiego napędu SDM Sigma jeszcze nie rozgryzła, a nawet jeśli to uczyni, to nie wiadomo czy i kiedy wprowadzi napęd HSM do optyki z mocowaniem KA. Może zrobi to szybko, a może nie. W końcu minoltowski SSM powstał 5 lat temu, a jakoś ciągle brak ultradźwiękowych obiektywów z mocowaniem Minolta A.
Tak więc autofokus testowanej Sigmy 17-70 mm napędzany jest silnikiem z korpusu aparatu. W przypadku dotychczas opisanych standardowych zoomów Pentaksa 18-55 mm i 16-45 mm, szybkość pracy napędu była niewątpliwie duża, choć równie duży powodowany był przez niego hałas. Przy współpracy z Sigmą 17-70 mm hałas jest jeszcze uciążliwszy, gdyż dźwięk nie jest warkotem, a gwizdem. Przy tym prędkość obrotu obiektywu nie dostaje tej z firmowej optyki. Oceniając ten parametr uwzględniłem oczywiście fakt, że skala odległości tego zooma zaczyna się przy 0,2 m, a więc jest wyjątkowo długa. W sumie jednak zarówno denerwujący odgłos pracy oraz nieco mniejsza prędkość zauważane być mogą wyłącznie przy znacznej zmianie odległości fotografowania lub gdy autofokus pogubi się i szuka ostrości po całej skali. W innych sytuacjach nie powinny przeszkadzać. Mimo to uważam, że w zoomie tym przydałby się limiter odległości (przy ok. 0,5 m), dzięki któremu praca autofokusa zyskałaby na kulturze i szybkości.
Osłona przeciwsłoneczna jest duża w stosunku do obiektywu, a wynika to nie tylko z długości, ale i ze sporej średnicy wymuszonej poszerzeniem samego przodu zooma (filtr 72 mm). Wnętrze osłony nie zostało zmatowione, ale dzięki jego poprzecznemu rowkowaniu zmniejsza się prawdopodobieństwo odbicia bocznego światła do wnętrza obiektywu. Natomiast z zewnątrz, powierzchnia nie tylko osłony ale i całego obiektywu zostały zmatowione na wzór sigmowskiej serii EX. Przydaje to zoomowi 17-70 mm szczypty szlachetności.
Obsługa
Wspomniane matowe wykończenie plastikowych elementów obudowy, podobne do znanego ze "szlachetnej" sigmowskiej optyki serii EX, od razu nastraja pozytywnie do tego zooma. Wrażenie nie pryska przy ustawianiu ogniskowej, które odbywa się z wyraźnym, ale płynnym i równym oporem. Nie ma najmniejszych problemów nie tylko z szybkim przejechaniem zoomem z końca na koniec skali, ale też z precyzyjną zmianą ogniskowej o kilka milimetrów. W tym względzie Sigma bije na głowę oba opisane wcześniej zoomy Pentaksa. Weźmy przy tym pod uwagę, że przy zmianie ogniskowej z 17 mm na 70 mm obiektyw wydłuża się o ponad 4 cm, a więc aż o połowę. W tej sytuacji zapewnienie choćby poprawnej pracy mechaniki zooma jest już dużym wyzwaniem, a tu mamy poziom komfortu bliski ideałowi. Konstruktorom Sigmy niewątpliwie należą się duże brawa.
Nieco gorzej sprawy się mają z ręcznym ustawianiem ostrości. Pierścień nie lata zupełnie luźno, ale brak mu konkretnego oporu W sumie jednak czujemy że jakimś mechanizmem poruszamy, a nie kręcimy sobie a muzom. Jednak by ręcznie zogniskować obiektyw należy wcześniej odłączyć mechanizm autofokusa. Drugą, drobniejszą już niedogodnością jest pierścień ostrości obracający się gdy ta ustawiana jest automatycznie.
Nie można zapomnieć o pewnej cesze tego zooma, którą Sigma w swych materiałach bardzo podkreśla: wyjątkowo niedużej minimalnej odległości fotografowania i wynikającej z niej sporej maksymalnej skali odwzorowania. Z wysokiej jej wartości, sięgającej 1:2 już od dawna słynęły niektóre amatorskie zoomy Sigmy. Tu korzystać możemy ze skali 1:2,3, a minimalna odległość to zaledwie 20 cm. Liczba ta nie robi wrażenia dopóki nie zobaczymy jak bardzo wysuwa się przy wydłużaniu ogniskowej obiektyw. Liczy on sobie przy 70 mm dobrych kilkanaście centymetrów, do tego dochodzi kilka centymetrów grubości aparatu, i okazuje się, że z 20 cm liczone - tradycyjnie dla lustrzanek - od powierzchni przetwornika, wypada zaledwie 1 cm przed przednią soczewką. Rzadka rzecz w lustrzankach.