Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
UWAGA: ostatnia strona artykułu zawiera podsumowanie porównania obu standardowych zoomów z bagnetem Sony, które przetestowaliśmy. Zapraszamy!
Carl Zeiss Vario-Sonnar T* DT 3.5-4.5 / 16-80 ZA
Przejmując od Koniki Minolty system cyfrowych lustrzanek, Sony otrzymało jeden tylko zoom standardowy - więcej nie było. Był to tani i prosty obiektyw 18-70 mm F3.5-5.6, który jednak jakościowo wypada całkiem nieźle, co widać w pierwszej części naszego testu. Przy pomocy Zeissa Sony właśnie rozszerzyło swoją ofertę o konstrukcję znacznie bardziej wyrafinowaną i - jak wielu ma nadzieję - rewelacyjną jakościowo. Na obiektyw ten użytkownicy Sony A100 i lustrzanek Koniki Minolty czekali od dawna, gdyż brakowało im wysokiej klasy optyki tego rodzaju. Niektórzy ratowali się minoltowskiego pochodzenia jasnymi zoomami 17-35 mm, inni wpadali w ramiona producentów niezależnych. Zeissowski Vario-Sonnar nie ma jasności F2.8, ale wpisuje się w linię zoomów standardowych startujących od małoobrazkowego odpowiednika 24 mm. Należały do nich obiektywy Minolty: 24-85 mm (rok 1993) i malutki, zgrabny 24-105 mm (rok 2000). Oba miały światło F3.5-4.5 - identycznym dysponuje nowy Vario-Sonnar. Tym bardziej jawi się on jako cyfrowy, udoskonalony następca bardzo lubianego 24-105 mm, jako że stanowi ekwiwalent małoobrazkowego zakresu 24-120 mm.
O jeszcze jednym parametrze tego zooma warto wspomnieć już na wstępie: o cenie. Cena "referencyjna" Sony Polska wynosi 2899 zł, ale w praktyce obiektyw można kupić już za mniej niż 2500 zł. Jedni twierdzą, że to dużo i niewątpliwie mają rację: to bowiem więcej niż suma, którą trzeba zapłacić za jedyną (jak na razie) na rynku lustrzankę Sony i 10-krotnie więcej niż kosztuje w sklepach internetowych "kitowy" zoom 18-70 mm F3.5-5.6. Inni z kolei uważają, że to sensowna suma za pionierską jeśli chodzi o zakres ogniskowych konstrukcję, sygnowaną przy tym charakterystycznym niebieskim znaczkiem Zeissa. Są też i tacy, którym cena 2500 zł brzydko pachnie. Pytają, czy zoom Zeissa kosztujący tyle co jego obiektywy 50 mm może być tak samo jak one dobry? Przecież znane z wysokiej jakości obrazu zoomy tego producenta są wielokrotnie droższe. Wystarczy przywołać choćby przykład nieco podobnego zooma 24-85 mm F3.5-4.5 zaprezentowanego wraz z Contaxem N1, a kosztującego ok. 8000 zł.
W poniższym teście postaramy się sprawdzić, które z powyższych tez są słuszne, a które nie.
Konstrukcja
Z zewnątrz obiektyw wygląda bardzo prosto, wręcz surowo, lecz takie jest wzornictwo całej obecnie produkowanej małoobrazkowej optyki Zeissa - Sony zresztą też. Dotknięcie zooma psuje trochę nastrój, gdyż obudowa jest niemal całkowicie plastikowa - wyróżniają się tylko gumowane pierścienie ogniskowych i ostrości oraz metalowy bagnet mocowania do korpusu. Wnętrze prezentuje się znacznie ciekawiej, zawiera bowiem 14 soczewek, w tym 2 asferyczne i - co dość dziwne - ani jednej wykonanej ze szkła o niskiej dyspersji. Czy taki zestaw potrafi stworzyć wysokiej jakości zdjęcia? Pamiętajmy, że testowany zoom dysponuje niespotykanym do niedawna w optyce przeznaczonej do niepełnoklatkowych lustrzanek cyfrowych zakresem ogniskowych. I nie chodzi tu o 80 mm na górze, ale o 16 mm w dole zakresu. To za te 2 milimetry ogniskowej różniące 16 od 18 gotowi są słono płacić fotografowie czujący się bez szerokiego kąta w standardowym zoomie jak bez ręki. Na wszelki wypadek przypomnijmy jeszcze, że opisywany obiektyw ma pole obrazowania o wielkości odpowiadającej matrycy APS-C, o czym świadczy oznaczenie DT.
Vario-Sonnar 16-80 mm korzysta z dobrodziejstw systemu wewnętrznego ogniskowania, przez co przód obiektywu nie obraca się i można go było wyposażyć w tulipanową osłonę przeciwsłoneczną. Otrzymujemy ją oczywiście w komplecie z obiektywem. Przód zooma oprócz bagnetowego mocowania osłony posiada też gwint do filtrów o średnicy 62 mm. To niedużo, biorąc pod uwagę, że wspomniany wcześniej Vario-Sonnar 24-85 mm wymagał olbrzymów o średnicy 82 mm.
Obiektyw stosunkowo szybko ciemnieje przy wydłużaniu ogniskowej. Początkowe F3.5 zmienia się w F4 przy ogniskowej 20 mm i w F4.5 przy 35 mm. Maksymalnie przysłonę możemy przymknąć do F22-29 w zależności od używanej ogniskowej.
Obsługa
Tak jak ogromna większość obiektywów Sony, tak i ten korzysta z napędu AF za pomocą silnika umieszczonego w aparacie. O bezszelestnej pracy możemy zapomnieć, ale na szybkość nie będziemy narzekać. Start autofocusa odbywa się płynnie i bez szarpnięć, podobnie jak wyhamowanie. Nie ma też mowy o "dobijaniu" na końcu skali odległości. Podobnie jak w innych obiektywach Sony wyższej klasy, również tu pierścień ostrości przy włączonym autofocusie staje się nieaktywny i nie obraca się. Połączenie z mechanizmem ogniskowania odzyskuje po przejściu w tryb MF: ręcznym albo poprzez włączany w aparacie tryb DMF (Direct Manual Focus), czyli ustawienie ostrości i automatyczne przełączenie na MF dopóki spust migawki jest wciśnięty do połowy.
Podczas ręcznego ogniskowania pierścień obraca się z dość sporym, a przy tym niezbyt przyjemnym "chropowatym" oporem. Dodatkowo czujemy wtedy, że kręcimy całym mechanizmem przeniesienia napędu AF z aparatu do obiektywu.
Opór pierścienia ogniskowych do małych nie należy, choć płynności i równości nie można mu odmówić. Problemem okazuje się jedynie tarcie statyczne, które utrudnia wykonanie nieznacznej korekty ustawienia ogniskowej. Przyznać należy, że pod względem obsługi pierścienia zooma taniutki Sony 18-70 mm wypada znacznie lepiej.
Na drugiej stronie oceniamy jakość zdjęć wykonanych opisywanym obiektywem i podsumowujemy wyniki testu. Zapraszamy!