Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Sony jest marką od niedawna obecną na rynku cyfrowych lustrzanek, ale zdołało już nieźle na nim namieszać. Jedyny model aparatu Sony w tej klasie sprzętu świetnie się sprzedaje, a w najbliższej przyszłości w sukurs przyjdą mu następne. Obiektywy Sony to w większości konstrukcje przejęte "w spadku" po Konice Minolcie, ale ich paletę uzupełniają trzy rodzynki firmowane przez Zeissa. Najnowszym z nich jest standardowy zoom Zeiss 16-80 mm F3.5-4.5 i on właśnie obok podstawowego, amatorskiego 18-70 mm wystąpi w naszym teście.
Tym razem skorzystamy z jednego tylko aparatu testowego, gdyż drugiego Sony po prostu jeszcze nie przedstawiło - nie licząc wiele obiecujących makiet. Nie zdecydowaliśmy się też dołączyć do testu Koniki Minolty Dynax 7D albo 5D, i to pomimo, że sporo ich jest jeszcze w użytkowaniu. Uznaliśmy je bowiem za elementy zamkniętego już rozdziału w historii fotografii.
Sony DT 18-70 mm F3.5-5.6
Zoom ten to znana od dwóch lat konstrukcja Koniki Minolty, przedstawiona wraz z jej ostatnią lustrzanką - Dynaxem 5D. Teraz przemianowany na Sony, służy jako "podstawowy" obiektyw standardowy A100, niemal zawsze kupowany razem z nią w zestawie.
Konstrukcja
Nie należy się tu spodziewać się żadnych rewelacji, tak zresztą jak i w innych kitowych obiektywach do lustrzanek. Mają to być tanie w produkcji, a więc proste konstrukcje, spełniające minimum lub nieco tylko więcej żądań fotoamatorów odnośnie zakresu ogniskowych, jasności, jakości obrazu. Takie też założenia przysługiwały twórcom testowanego zooma. Maksymalny otwór względny ma typowy zakres F3.5-5.6, ale zauważyć należy, że obiektyw szybko ciemnieje przy wydłużaniu ogniskowej. Wartość F4 pojawia się już przy ogniskowej 20 mm, F4.5 przy 24 mm, a F5.6 przy 35 mm. Dobrze chociaż że zakres ogniskowych wykracza poza typowe w tej klasie sprzętu 18-55 mm. Oznaczenie DT sygnalizuje przydatność tego zooma wyłącznie dla lustrzanek z ograniczonym do formatu APS-C polem kadru. Stanowi on odpowiednik małoobrazkowego zooma 27-105 mm.
Część optyczna składa się ze stosunkowo dużej jak na podstawowy, dosyć ciemny zoom liczby soczewek. Jest ich 11, rozmieszczonych w 9 grupach. Jak przystało na nowoczesny zoom, tak i tu znalazła się jedna soczewka asferyczna i jedna wykonana ze szkła o niskiej dyspersji.
Obiektyw nie dysponuje systemem wewnętrznego ogniskowania, co skutkuje obracaniem się przedniego członu obiektywu przy ustawianiu ostrości. W tej sytuacji mocowana na nim osłona przeciwsłoneczna nie może mieć "idealnego" kielichowatego kształtu, nie grzeszy też dużą głębokością. Osłonę tę otrzymujemy w komplecie z obiektywem, a mocowana ona jest bagnetowo. W obiektywie tym używamy filtry o typowej dla tej klasy zoomów średnicy 55 mm.
Minimalna odległość ustawiania ostrości wynosi 0,38 m, co pozwala uzyskać całkiem przyzwoitą maksymalną skalę odwzorowania 1:4. Ultradźwiękowy napęd autofokusa to niestety nadal rzadkość w optyce Sony. Tak więc i ten obiektyw korzysta z napędu silnikiem umieszczonym w korpusie aparatu.
Obudowa to w 100% plastik, dotyczy to także bagnetowego mocowania. Prosty kształt walca przejęty został bez przeróbek wprost z zooma Koniki Minolty, a jedyną zmianą charakterystyczną dla wszystkich obiektywów Sony, jest gęste podłużne ząbkowanie pierścienia zooma.
Obsługa
Opis warto zacząć od pochwalenia kultury pracy pierścienia zooma. Jest on szeroki, skala ogniskowych zajmuje około 1/4 jego obwodu, ale najistotniejszy jest fakt świetnie dobranego oporu ruchu. Płynnością może zachwycić on nawet użytkowników optyki Leitza czy Zeissa. Z pierścieniem ostrości już tak dobrze nie jest. Ma on wyjątkowo niedużą szerokość, a poza tym przylega do osłony przeciwsłonecznej. Trudno go więc wygodnie objąć - już łatwiej jest ustawiać ostrość kręcąc osłoną. Opór przy ogniskowaniu jest nieduży, ale i nie za mały. Czujemy przy tym, że kręcąc pierścieniem poruszamy sporym fragmentem układu przeniesienia napędu autofokusa. Jego silnik mieści się w korpusie aparatu i porusza obiektywem szybko, ale dość głośno. Negatywnie odczuć to mogą dotychczasowi użytkownicy optyki z napędem ultradźwiękowym, której autofokus pracuje niemal bezgłośnie. Innych bardziej może denerwować samoczynne ustawianie ostrości na nieskończoność po przełączeniu z MF na AF - to spadek po Minolcie. Warto tu wspomnieć, że obiektyw ten jako taki nie posiada systemu w rodzaju Full-Time Manual, pozwalającego na ręczne poprawienie ostrości bez wyłączania autofokusa. Jednak pozostałością - tym razem korzystną - po Minolcie jest funkcja DMF (Direct Manual Focus). Gdy ją aktywujemy, po ustawieniu ostrości sprzęgło odłącza silnik AF i dopóki trzymamy wciśnięty do połowy spust migawki, możemy dokonać korekty.
Rozdzielczość i aberracja chromatyczna
Rozdzielczość to jeden z ważniejszych parametrów jakościowych obiektywu, a aberracja chromatyczna stała się w "erze cyfry" pojęciem równie modnym jak szumy. Procedura testu objaśniona jest na końcu artykułu (czytaj), a tu prezentujemy jedynie wyniki.
border=1;sizex=7;sizey=8;headersx=1;headersy=1|
; 18mm;18mm;45mm;45mm;70mm;70mm;
;Środek;Brzeg;Środek;Brzeg;Środek;Brzeg;
F3.5;1700;1300;-;-;-;-;
F4;1700;1400;-;-;-;-;
F5.6;1700;1400;1600;1500;1500;1500;
F8;1800;1500;1600;1600;1600;1600;
F11;1800;1500;1600;1500;1500;1500;
F16;1700;1300;1500;1400;1400;1400
wartości rozdzielczości obrazu uzyskanego z zooma Sony DT 18-70 mm F3.5-5.6 przy poszczególnych ogniskowych i przysłonach, w środku i na brzegu kadru, wyrażone w liniach na wysokości kadru (lph)
Jak na podstawowy, amatorski zoom wyniki są bardzo przyzwoite. Dla najkrótszej ogniskowej, w środku kadru obiektyw ten osiąga nawet poziom 1800 lph, czyli tyle ile potrafią z matrycy A100 "wydobyć" wysokiej klasy konstrukcje stałoogniskowe. Jednak brzegi kadru są gorsze o 300-400 lph, czego pochwalić już nie można. Przy średnich i dłuższych ogniskowych zoom ten reprezentuje niezły, czwórkowy poziom rozdzielczości w centrum klatki i bardzo zbliżony na jej obrzeżach. Tu bowiem różnice ostrości na obszarze kadru sięgają maksymalnie 100 lph przy ogniskowej 45 mm, a przy 70 mm są wręcz niezauważalne. Zwrócić warto uwagę na wyraźny spadek rozdzielczości po przymknięciu przysłony silniejszym niż F11, a przy średnich i dłuższych ogniskowych nawet F8. Przy F16 wyniki są gorsze, a w najlepszym razie takie same jak przy otworze maksymalnym.
Aberracja chromatyczna niewątpliwie jest widoczna, ale ma to miejsce wyłącznie przy najkrótszej ogniskowej, a efekt jest niezbyt silny. Jak na obiektyw tej klasy, Sony 18-70 osiąga naprawdę dobry rezultat. Problemem testowanego egzemplarza były pojawiające się w jednym z rogów wyraźne obniżenie rozdzielczości. Wynikało ono najprawdopodobniej z błędu w montażu obiektywu.
Dystorsja
We wszystkich standardowych zoomach w tym względzie newralgiczną jest ponownie najkrótsza ogniskowa. Występująca tu dystorsja to zawsze beczka, a w zoomie Sony osiąga ona wartość 2,5%. Jest to maksymalne odchylenie od prostej (strzałka), linii biegnącej blisko krawędzi kadru. Tej wielkości dystorsji nie można pochwalić, ale wynik nie jest bardzo zły. Gorzej że odkształcenie nie przebiega równomiernie od rogu do rogu kadru. Efektem jest niemal całkowity brak odchylenia na odcinkach blisko naroży, a szybki jego wzrost w okolicach środka boku kadru. To zjawisko staje się problemem gdy chcemy komputerowo usunąć dystorsję, gdyż trudno jest wyznaczyć parametry korygujące. Rozwiązaniem jest oczywiście użycie programu, w którym zapisane są kształty dystorsji dla poszczególnych obiektywów i ogniskowych.
Uzupełnić tu należy, że poza najkrótszymi ogniskowymi dystorsja jest znikoma. Dla 45 mm zmierzyliśmy 0,2-procentową beczkę, a dla 70 mm 0,2-procentową poduszkę.
Winietowanie
Tu zoomowi Sony należą się właściwie tylko pochwały. Dotyczy to głównie długich i średnich ogniskowych, dla których ściemnienie naroży przy pełnym otworze przysłony nie przekracza 1/3 EV, co oznacza że jest ono praktycznie niewidoczne. Pełna likwidacja winietowania następuje po przymknięciu przysłony o jedną działkę, czyli do F8. Najkrótsza ogniskowa tradycyjnie wypada najgorzej, gdyż przy F3.5 naroża są ciemniejsze od centrum kadru o 4/3 EV. To sporo, lecz już przy F5.6 ściemnienia praktycznie nie widać. Jednak od "praktycznie" do "wcale" droga jest w tym wypadku daleka, gdyż prowadzi aż do F16. Jednak jej pokonywanie naprawdę nie jest konieczne.
Pod światło
To jedna z gorszych stron tego obiektywu, choć przyznać należy że przy dziennych zdjęciach plenerowych trudno było uzyskać efekty równie nieciekawe jak te ze studia. Tu bowiem mieliśmy pełen zestaw blików i plam, lekki spadek kontrastu, a do tego nie tylko przy "obowiązkowo" najgorzej wypadającej najkrótszej ogniskowej, ale też przy ogniskowych średnich. Na dodatek efekty te występowały również po wyprowadzeniu źródła ostrego, kierunkowego światła nieco poza kadr. To kiepski wynik. Dobrze że w praktyce sprawa nie wygląda tak źle, choć denerwująca jest nieobliczalność obiektywu - przy dwóch niemal identycznych zdjęciach, raz możemy uzyskać efekt bardzo dobry, a przy kolejnym nieakceptowalny.
Cena
Sugerowana przez producenta (w terminologii Sony "cena referencyjna") to 799 zł, czyli standard dla tanich amatorskich zoomów. Jednak gdy zajrzymy do którejś z wyszukiwarek cen, to okaże się że obiektyw ten bez problemu kupimy za 200 zł! I nie są to produkty z "walizkowego" importu, a pochodzące od Sony Polska obiektywy, oferowane przy tym przez znane i sprawdzone sklepy. W tej kategorii Sony 18-70 bez wątpienia zasługuje na maksymalną ocenę.
Podsumowanie
Sony, a tak po prawdzie to Konice Minolcie udał się ten obiektyw. Pomimo braku wyrafinowania reprezentuje on naprawdę wysoką jakość obrazu. Rozdzielczość na solidnym, czwórkowym poziomie, cena na szóstkowym, nieznaczna aberracja chromatyczna, dystorsja i winietowanie mogą przeszkadzać (choć wcale nie muszą) tylko przy najkrótszych ogniskowych - to wyraźne zalety. Za wady można uznać w zasadzie jedynie prawdopodobieństwo wystąpienia kłopotów przy zdjęciach pod światło oraz niezbyt wygodny dostęp do pierścienia ostrości. Jak na tani, amatorski zoom, jest to bardzo udana konstrukcja.
Oceny (w skali 1-6):
Konstrukcja: 3
Obsługa: 3,5
Rozdzielczość: 4
Aberracja chromatyczna: 4,5
Dystorsja: 4
Winietowanie: 4,5
Zdjęcia pod światło: 3
Cena: 6 (zalecana przez producenta cena detaliczna: 799 zł)
Ocena sumaryczna: 4,1
Znane i wykorzystywane od wielu lat testy rozdzielczości oparte na zdjęciach tablic testowych z naniesionymi wieloma polami kreskowymi odpowiadającymi poszczególnym rozdzielczościom wyrażonym w liniach (formalnie: parach linii) na milimetr, sprawdzają się świetnie przy fotografowaniu na filmach, ale w przypadku cyfry często zawodzą. Powodem jest przede wszystkim mora, która często utrudniała rozpoznanie widoczności linii na polach testu. Część obiektywów do lustrzanek cyfrowych można testować z użyciem aparatów analogowych i w ten sposób nadal wykorzystywać tego typu tablice, ale taka metoda nie przyda się na nic w przypadku obiektywów do lustrzanek Systemu 4/3, czy canonowskiej optyki EF-S, której do aparatów na film zamontować się nie da. Za pomocą dotychczasowych metod trudno też testować rozdzielczość aparatów cyfrowych - także ze względów wyżej opisanych. Dlatego korzystamy z tablicy testowej bardziej przydatnej dla fotografii cyfrowej, a przy tym z tak dobranymi grubościami linii, by wyniki można było porównywać z popularnym standardem testu opartym na tablicy ISO 12233. Płynna zmiana grubości linii pól testowych pozwala precyzyjnie rozpoznać granicę przy której obiektyw (plus matryca) przestają rozpoznawać szczegóły.
Rozdzielczość określamy tu w liniach na wysokość obrazu lph (z ang. lines per picture height), co oznacza, że jeśli najgęściej rozmieszczone, ale jeszcze rozpoznawalne linie pola testowego leżą przy liczbie 16, to na całej wysokości poziomego kadru będziemy mogli rozpoznać 1600 linii. Dwa zera pominęliśmy, gdyż ich obecność utrudniałaby zmieszczenie wszystkich liczb przy polu testowym. Rozdzielczości w pionie i w poziomie przeważnie nie są identyczne, a jako wynik testu przyjmujemy mniejszą z odczytanych wartości. Te wartości podajemy w tabeli, ale do wyznaczenia punktowej oceny dodatkowo je opracowujemy, przeliczając najwyższy osiągnięty wynik w centrum kadru na matrycę 1-megapikselową. Owo przeliczenie oznacza podzielenie wyniku przez R, gdzie R oznacza liczbę milionów punktów obrazu w użytej do testu cyfrówce. Dzięki tej operacji możemy łatwo odnieść do siebie rozdzielczości obrazu powstałego w aparatach z przetwornikami o różnej rozdzielczości. Owo przeliczenie pozwala ocenić jak ze sobą współpracują obiektyw i aparat, czy użycie aparatu o większej rozdzielczości matrycy poskutkuje odpowiednio większą rozdzielczością zdjęć itd.
Tak opracowane wyniki przekładają się na następujące oceny punktowe:
Na ostatniej stronie testu zamieszczamy przykładowe zdjęcia do pobrania.