Tamron 17-28 mm f/2.8 Di III RXD - test autorski

Pokazany w czerwcu Tamron 17-28 mm f/2.8 Di III RXD to kolejny jasny i przystępny cenowo zoom z oferty skierowanej do użytkowników systemu Sony E. Sprawdzamy czy jest tak dobry, jak wskazywałaby na to jego obecna popularność.

Autor: Paweł Baldwin

10 Styczeń 2020
Artykuł na: 17-22 minuty

Nieco ponad dwa lata temu Tamron dostrzegł ciekawą niszę i zaczął ją szybko wypełniać. Chodzi o zoomy nie błyszczące parametrami „katalogowymi” – ba, wręcz celowo ograniczone pod tym względem – a ciekawe ze względu na kompaktowość oraz nietypowe zestawienie cech.

Koncepcja

Obiektywy nietypowe, gdyż odbiegające od aktualnego trendu tworzenia konstrukcji najbardziej ekstremalnych. Czyli najjaśniejszych, z idealnymi MTF-ami, dopracowanych technicznie do granic absurdu, a cenowo sięgających samego dna naszych kieszeni. Przy tym ciężkich, dużych i z zasady niestabilizowanych. Tamron co prawda nie całkiem odżegnuje się od tego nurtu, czego przykładem jest jego "najlepsza trzydziestkapiątka ever", czyli SP 35 mm f/1.4 Di USD, jednak wśród prezentowanych w ostatnim czasie obiektywów zdecydowanie przeważają te nietypowe.

 

Na wstępie napisałem o dwóch latach prowadzenia tego typu polityki, ale podejrzewam że przymiarki do niej nastąpiły już wcześniej. Mam na myśli wypuszczenie w latach 2015-2016 trójki lustrzankowych stałek ze światłem f/1.8: 35, 45 i 85 mm. To mógł być balon próbny przed dalszymi krokami. Lot balonu okazał się sukcesem, więc Tamron poszedł dalej. A może to był tylko przypadek? Może dopiero dobre przyjęcie przez rynek tych obiektywów uświadomiło ludziom Tamrona, że to właśnie tędy droga?

Tak czy inaczej, równolegle z udanymi zoomami f/2.8 z flagowej rodziny Super Performance, pojawiły się zoomy takie… normalne. Konserwatywne, czy nawet wręcz przypominające parametrami konstrukcje sprzed 20-30 lat. Jednak z pewnością nie są to odgrzewane kotlety, a szkła projektowane pod kątem wymagań obecnych aparatów i ich wysokorozdzielczych matryc. Oraz tych nieco bardziej „niskorozdzielczych” portfeli.

Znajdziemy tu zarówno stałki, jak i zoomy, konstrukcje do lustrzanek, i do bezlustrowców. Przykładowo, chronologicznie pierwszy Tamron 100-400 mm f/4.5-6.3 Di VC USD - lustrzankowy, dość ciemny, ale nieduży i stabilizowany. Tamron 28-75 mm f/2.8 Di III RXD – zaczynający się od 28 mm, a nie 24 mm jasny standardowy zoom do bezlustrowców, (świetne uzupełnienie testowanego przeze mnie szkła) oraz Tamron 17-35 mm f/2.8-4 Di OSD - na dole 17 mm, a nie 16 mm i światło zmniejszające się do f/4. Ale za to kompaktowy, wyrafinowany optycznie i uszczelniony.

Prezentacja

Już z samej nazwy obiektywu możemy trochę wyczytać. Di III mówi o przeznaczeniu tego zooma dla pełnoklatkowych bezlustrowców. Natomiast RXD oznacza rodzaj napędu autofokusa: Rapid eXtra-silent stepping Drive. Rzeczywiście działa on bezgłośnie i szybko, ale… w tym miejscu odbiegnę od oficjalnej prezentacji.

Muszę napisać o zgrzycie przy współpracy z testowym korpusem, którym był Sony A7R III. Zdarzało się, że po ustawieniu i zablokowaniu ostrości w trybie AF-S, po pełnym wciśnięciu spustu migawki autofokus odjeżdżał od prawidłowej pozycji i natychmiast wracał. Zjawisko dziwne, niespotykane i denerwujące, szczególnie że opóźniające wyzwolenie migawki. Zdarzające się raz częściej, raz rzadziej – nie wynalazłem żadnej zależności od ustawień aparatu. Bywało, że autofokus „powtarzał się” przez kilka zdjęć pod rząd, a potem miałem spokój przy następnych kilkunastu. Dodam, że pracowałem na aktualnym oprogramowaniem aparatu i obiektywu, a zjawisko nie występowało przy fotografowaniu optyką Sony, którą akurat miałem pod ręką. Najwyraźniej Tamron coś musi jeszcze poprawić w sofcie tego szkła.

Obiektyw jest nieduży, zgrabny i lekki. Katalogowa długość to 99 mm, masa 420 g. Z założoną osłoną przeciwsłoneczną będzie to kolejno 12,4 cm i 440 g. Tamron chwali się, że standardowo-szerokokątny zestaw złożony z modeli 17-28 mm f/2.8 i 28-75 mm f/2.8 waży mniej niż kilogram. Średnica obiektywu to 73 mm (z osłoną centymetr więcej), a gwint filtrów ma średnicę 67 mm. Bez dwóch zdań, gabarytami i ciężarem zoom Tamrona jest dobrze dopasowany do niedużych aparatów Sony.

Obudowa obiektywu została zabezpieczona przed pyłem i kroplami deszczu. Uszczelki znajdziemy przy wszystkich ruchomych połączeniach, czyli z przodu i z tyłu obu pierścieni oraz wokół wysuwającego się przedniego członu optyki. Dwie kolejne otaczają mocowanie obiektywu do korpusu i przednią soczewkę. Materiał obudowy? W całości tworzywa sztuczne, z wyjątkiem bagnetu, rzecz jasna. Oraz gumowej nakładki na pierścieniu ogniskowych. Nie znajdziemy ani skali odległości, ani przycisku funkcyjnego obecnego w obiektywach Sony.

Producent chwali się jednak niedużą minimalną odległością fotografowania, wynoszącą 19 cm w dole zooma i 26 cm dla 28 mm. To odpowiednio 7 cm i 14 cm licząc od przedniej krawędzi osłony przeciwsłonecznej - możemy więc fotografować z bliska, lecz z powodu zakresu ogniskowych, nie liczmy na dużą skalę odwzorowania. Maksymalnie możemy uzyskać 1:6 przy 28 mm i 1:5,2 przy 17 mm.

Wnętrze liczy 13 soczewek, w tym 3 asferyczne (jedna hybrydowa, dwie szklane) i 3 niskodyspersyjne (jedna XLD, dwie LD). Przednią soczewkę pokrywa ułatwiająca utrzymacie czystości powłoka fluorowa. I świetnie, ale gdy w informacji prasowej szukałem informacji o użytych powłokach przeciwodblaskowych, spotkał mnie zawód. Nic, ani słowa. A przecież to właśnie owe BBAR, AX, eBAND stanowią jedyne, ale bardzo istotne optyczne unowocześnienie zoomów G2: 15-30/2.8 i 24-70/2.8. Czy więc testowany tu 17-28 mm f/2.8 nie potrzebuje tych powłok, czy pozbawiono go ich w ramach oszczędności?

Dla porządku wspomnę jeszcze o braku stabilizacji optycznej. Koncepcja rozsądna, biorąc pod uwagę stabilizowaną matrycę aparatów Sony.

Ogniskowanie oczywiście odbywa się wewnętrznie, a zoomowanie prawie wewnętrznie. O ostrzeniu automatycznym już wspomniałem, dodam więc jeszcze dwa słowa o manualnym. Pierścień niby jest dość wąski, niby ma trochę zbyt drobne (choć ostre) moletowanie, niby brak mu gumowej nakładki, niby opór jego ruchu jest płaski i bezpłciowy (jak to w focus-by-wire), ale… ostrzenie ręczne odbywa się bardzo komfortowo. Pewnie jest w tym sporo zasługi aparatu i jego wizjera, pozwalających świetnie kontrolować cały proces. Grunt, że wątpliwości powstałe po obmacaniu obiektywu nie mają istotnego wpływu na realną pracę.

A o co chodzi z tym "prawie" wewnętrznym zoomowaniem? Ono formalnie nie jest wewnętrzne, gdyż przedni człon obiektywu wysuwa się z obudowy podczas zmiany ogniskowej. Ważniejsze są jednak trzy „ale”: ruch ten jest bardzo niewielki (fizyczna długość obiektywu nie ulega zmianie), odbywa się nie tylko wewnątrz osłony przeciwsłonecznej, ale wręcz za gwintem mocowania filtrów (po wkręceniu filtra nie musimy się martwić o szczelność połączenia ruchomego członu i obudowy), a dodatkowo wysuwanie następuje przy skracaniu ogniskowej (efektywna głębokość osłony przeciwsłonecznej rośnie w górze zakresu zooma, a zmniejsza się w dole). Mamy więc do czynienia, z dość częstym w zoomach UWA bieżącym optymalizowaniem głębokości osłony, a więc zapewnianiem jak najlepszego zabezpieczenia przed bocznym światłem. A tego nie byłoby w przypadku gdyby obiektyw pracował w systemie wewnętrznego zoomowania.

Opór ruchu pierścienia ogniskowych nie jest szczególnie mały, ale za to płynny i równy w całym zakresie. Przejście przez skalę ogniskowych wymaga wykonania mniej niż 1/5 pełnego obrotu, czyli niewiele. Nie ma więc żadnych problemów z szybką zmianą ogniskowej. Ale nie czarujmy się, to zoom szerokokątny, więc ta cecha nie jest niczym nadzwyczajnym.

Drobna, lecz denerwująca niedoróbka: brak podcięć w wewnętrznym uchwycie kapturka obiektywu. Trzeba starannie go chwytać i uważnie wyciągać z wnętrza osłony, by nie wyślizgnął się z palców. Sprawdzonym sposobem zaradzenia problemowi jest oklejenie bocznych części uchwytu szorstką, wzmacnianą taśmą klejącą.

Szczegółowość obrazu

Jest dobrze! Wręcz bardzo dobrze, choć nie idealnie. Tamronowski zoom wypada świetnie w centrum kadru, gdzie dla f/2.8 widać zaledwie symboliczną różnicę na minus w porównaniu z przysłoną f/4. Jeśli żądamy maksimum, korzystajmy z takiego przymknięcia, ewentualnie z silniejszego, ale nie mocniejszego niż f/8 włącznie - przy f/11 na zdjęciach widać już „dyfrakcyjne” pogorszenie szczegółowości. Tak to w każdym razie wygląda w przypadku 42-megapikselowego Sony A7R III.

Brzegi wypadają zauważalnie gorzej, choć mało ciekawie jest tylko w samych narożach klatki. Ale wystarczy troszkę się od nich odsunąć i już sytuacja staje się znacznie lepsza. W takich miejscach optimum szczegółowości uzyskujemy właściwie już przy f/4, ale dla pewności lepiej korzystać z f/5.6. Natomiast ścisłe rogi kadru, dla uzyskania najlepszych efektów już obowiązkowo wymagają użycia f/5.6. I podobnie jak dla centrum klatki - nie przymykajmy mocniej niż f/8, gdyż może nas wówczas ugryźć dyfrakcja.

Warto włączyć w aparacie korekcję poprzecznej aberracji chromatycznej, gdyż nie jest on dobrze korygowana w samym obiektywie. Publikowane poniżej zdjęcia prezentujące szczegółowość obrazu wykonałem bez tej korekcji, więc pokazują one skalę zjawiska. Korekcja aparatu radzi sobie z jej usuwaniem naprawdę świetnie. Wybiegnę naprzód dodając, że równie skuteczne są cyfrowe korekcje winietowania i dystorsji. To oczywiście dobre wieści, ale i tak najważniejsza jest ta, że aparat Sony w ogóle pozwala sobie na taką współpracę z obcym szkłem.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 17 mm. Wycinki poniżej.

Wycinki z centrum kadru w dolnym rzędzie, z brzegu w górnym

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 22 mm. Wycinki poniżej.

Wycinki z centrum kadru w dolnym rzędzie, z brzegu w górnym

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 28 mm. Wycinki poniżej. 

Wycinki z centrum kadru w dolnym rzędzie, z brzegu w górnym

Dystorsja

Ta oczywiście jest obecna na zdjęciach. To w końcu ultraszerokokątny zoom, więc trudno byłoby się spodziewać czegoś innego. Zniekształcenie obrazu nie jest szczególnie mocne, jednak przyznam, że są na rynku obiektywy tej klasy lepiej pod tym względem skorygowane. Tutaj razi mocno falista „beczka” występująca przy najkrótszej ogniskowej. „Poduszka” dla dłuższych ogniskowych jest mniej znacząca, a przy tym kształtna, bez śladu tej falistości. Jak już jednak wspomniałem, aktywujemy cyfrową korekcję, i po problemie.

Dystorsja przy ogniskowej 17 mm 

Dystorsja przy ogniskowej 28 mm

Winietowanie

Tutaj miłe zaskoczenie. Owszem, naroża kadru są przy otwartej przysłonie wyraźnie ściemnione, jednak skorzystanie z przysłony f/4 bardzo poprawia sytuację. Przejście na f/5.6 daje już tylko kosmetyczne dopieszczenie. Jeśli nie życzymy sobie ciemniejszych rogów klatki nawet przy otwartej przysłonie, to i na to jest sposób: korekcja z aparatu, rzecz jasna.

Niekorygowane winietowanie przy ogniskowej 17 mm i otwartej przysłonie

Ogniskowa 28 mm. W górnym rzędzie zdjęcia z winietowaniem niekorygowanym cyfrowo, w dolnym z korygowanym

Pod światło

Z pracą pod światło bywa różnie, choć zasadniczo nie ma się czego obawiać. Różnie, gdyż w pewnych sytuacjach wystarczy obrócenie aparatu o kilka stopni, a bliki znikają lub wręcz przeciwnie - mnożą się. Podczas fotografowania warto w takich sytuacjach dobrze wnikliwie kontrolować kadr. Jednak nawet w najmniej korzystnych warunkach na zdjęciach trudno naliczyć więcej niż 2-3 niewielkie plamki światła. Czasem zdarzy się pojedyncza, większa, ale słaba. Ogólnie nie byłoby się więc czym przejmować, gdyby nie lekki spadek kontrastu, gdy słońce wchodzi w kadr. Publikowana poniżej para ujęć została wykonana w manualu, żeby ekspozycja pozostała identyczna.

Lewe ujęcie ze słońcem w kadrze, prawe - słońce schowane za budynkiem. Ogniskowa 21 mm, przysłona f/5.6.

Ogniskowa 22 mm, przysłona f/11. Pojedyncze, ostre bliki.

Ogniskowa 17 mm, przysłona f/10. Trudne światło, ale pojawił się tylko jeden łukowaty blik w lewym dolnym rogu.

Plastyka nieostrości

Bokeh to jedyna rzecz, która mi się na zdjęciach z tego zooma nie spodobała. Naprawdę mało znalazłem ujęć, na których nieostrości były gładkie, płynne, nienerwowe. Znacznie częściej napotykałem „bałagan” w nieostrych gałęziach, mało plastyczne krawędzie obiektów, pojawiały się rozdwojenia linii i tak dalej. Nieostre jasne punkty zasadniczo wypadały neutralnie, ale tu z kolei pojawiały się cebulowate, koncentryczne linie. W tym wypadku nie pomoże już żadna cyfrowa korekta obrazu.

W sumie nie jest źle

Ba, jest więcej niż dobrze. Tamron 17-28 mm f/2.8 Di III RXD nawet nie pozuje na rewelacyjne szkło, ale ma bardzo rozsądnie wyważone parametry katalogowe i jakościowe. Plastyka zdjęć jest praktycznie jedyną kwestią, której mocniej bym się czepiał. Do tego spadek kontrastu podczas pracy pod światło, ale to nie jest znaczący problem. Winietowanie – przymykanie przysłony szybko pomaga, a jest też cyfrowa korekcja, która bardzo skutecznie likwiduje również dystorsję i boczną aberrację chromatyczną. Szczegółowość – tu spodziewałem się gorszych wyników, a jest naprawdę dobrze. Nawet nie biorąc pod uwagę faktu, że Tamron 17-28 mm f/2.8 to nie szkło z wysokiej półki cenowej. Bardzo miła niespodzianka!

No właśnie, jak z tą ceną? Wspomniana półka nie jest ani wysoka, ani niska. Planując zakup tego obiektywu musimy obecnie przygotować 4100 zł. W tej sumie z pewnością jest trochę podatku od nowości, gdyż obiektyw obecny jest w sklepach dopiero od pół roku. Jeszcze za wcześnie, by cena znacząco zjechała z poziomu ceny sugerowanej, choć w ciągu kolejnych kilku miesięcy spodziewałbym się obniżenia jej o kilkaset złotych. Jeśli więc możecie czekać, wstrzymajcie się z zakupem, uważam jednak, że i na dzisiaj obowiązujących warunkach kupienie tego Tamrona jak najbardziej ma sens.

Plus image
Podoba mi się:
  • szczegółowość obrazu
  • łatwo korygowalne winietowanie
  • nieduże gabaryty
Minus image
Nie podoba mi się:
  • bokeh
  • kontrast pod światło

Zdjęcia przykładowe: 

Na koniec dodaję jeszcze kilkanaście zdjęć wykonanych podczas testu. 

1/10 s, f/5, ISO 100, ogniskowa: 26 mm

1/25 s, f/8, ISO 800, ogniskowa: 17 mm

1/800 s, f/2.8, ISO 100, ogniskowa: 26 mm

1/10 s, f/2.8, ISO 200, ogniskowa: 17 mm. Wyprostowane, przycięte z dołu, cienie wyciągnięte z RAW-a

1/30 s, f/11, ISO 100, ogniskowa: 17 mm

1/200 s, f/2.8, ISO 100, ogniskowa: 17 mm

1/80 s, f/5.6, ISO 100, ogniskowa: 28 mm. Przycięte z boków

1/200 s, f/2.8, ISO 100, ogniskowa: 27 mm. Wyprostowane, wykadrowane

1/200 s, f/2.8, ISO 100, ogniskowa: 28 mm

1/10 s, f/8, ISO 100, ogniskowa: 17 mm

1/20 s, f/4, ISO 400, ogniskowa: 17 mm

1/30 s, f/2.8, ISO 100, ogniskowa: 24 mm

1/6 s, f/5.6, ISO 100, ogniskowa: 24 mm

1/2 s, f/11, ISO 100, ogniskowa: 24 mm

1/50 s, f/2.8, ISO 100, ogniskowa: 25 mm
Skopiuj link

Autor: Paweł Baldwin

Fotograf z zamiłowania i z zawodu, dziennikarz z ponad 20-letnim stażem. Ma na koncie kilkaset artykułów, głównie testów sprzętu wykonanych dla Foto-Kuriera, Foto, E-photo, Digital Vision i Fotopolis. Autor książki Minolta Dynax System. Jego teksty znajdziecie na blogu foto-nieobiektywny.blogspot.com.

Słowa kluczowe:
Komentarze
Więcej w kategorii: Obiektywy
Nikon Nikkor Z 28-400 mm f/4-8 VR - test praktyczny i zdjęcia przykładowe [RAW]
Nikon Nikkor Z 28-400 mm f/4-8 VR - test praktyczny i zdjęcia przykładowe [RAW]
To ponad 14-krotny zoom do aparatów pełnoklatkowych - obiektyw do wszystkiego. Jest przy tym dość lekki i poręczny. Na fotowyprawie na Sycylię z firmą Nikon sprawdziliśmy co potrafi.
32
Nowe hybrydowe obiektywy Canon RF - pierwsze wrażenia
Nowe hybrydowe obiektywy Canon RF - pierwsze wrażenia
Unikalny zoom RF 70-200 mm f/2.8 IS USM Z oraz stałki RF 50 mm f/1.4 VCM i 24 mm f/1.4 VCM wzbogacają katalog szkieł Canona przeznaczonych jednocześnie do filmu i fotografii. Nowym...
25
Sigma 500 mm f/5.6 DG DN OS Sports - opinia Wojciecha Sobiesiaka
Sigma 500 mm f/5.6 DG DN OS Sports - opinia Wojciecha Sobiesiaka
Sigma 500 mm f/5.6 DG DN OS to unikalny teleobiektyw, który łączy wysoką jakość optyczną z wyjątkowo lekką i kompaktową jak na tę klasę obiektywu obudową. O tym jak sprawdza się w rzeczywistej...
32
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (4)