Akcesoria
Black November w Next77 - promocje na sprzęt foto-wideo przez cały miesiąc
84%
Następca modelu A6300 ma być doskonałym aparatem dla wymagającego amatora i pierwszym wyborem vlogera. Ciągle jednak pod pewnymi względami ustępuje obecnemu od dwóch lat na rynku modelowi A6500. Sprawdzamy, czy warto w niego inwestować.
Zaprezentowany w 2014 roku model A6000 cieszył się sporym powodzeniem ze względu na dobry stosunek ceny do możliwości. Jego następca, pokazany w 2016 roku model A6300 nie powtórzył tego sukcesu. Znacznie droższy nie oferował wystarczających usprawnień. Dość szybko, bo zaledwie rok później, producent zaprezentował więc model A6500. Poprawiono większość niedociągnięć, ale jeszcze wyższa cena sprawiła, że mógł on zainteresować w zasadzie jedynie zawodowców.
Dość nieoczekiwanie, zimą bieżącego roku firma pokazała model A6400 - plasowany nieco niżej od wspomnianego A6500, ale wyposażony w najnowszy system AF i widoczne usprawnienia względem poprzednika. Stworzono aparat, który ma szansę zdobyć sporą popularność wśród twórców wideo, a jego cena została znacznie lepiej dopasowana względem segmentu, w który celuje.
Aparat, podobnie jak inne modele w serii, wyposażono w 24,2-megapikselowy sensor CMOS, tym razem jednak o większym zakresie czułości (ISO 100-51 200, rozszerzane do ISO 102 400), a dodatkowo wspierany układem LSI, przyspieszającym przetwarzanie obrazu. Otrzymujemy więc najszybszy w linii tryb seryjny (11 kl./s, 8 kl./s w trybie migawki elektronicznej) oraz znacznie zwiększoną względem poprzednika pojemność bufora. Do tego odchylany o 180 stopni, wreszcie wzbogacony o funkcje dotykowe ekran LCD, zaczerpnięty z flagowego modelu A9 układ AF, najnowszy układ menu oraz usprawnienia w kwestii trybu wideo. Czy jednak twórcom udało się poprawić inne mankamenty wcześniejszej konstrukcji? Na to pytanie postaramy się odpowiedzieć na kolejnych stronach.
Sony A6400 na rynku zadebiutował w cenie 4300 zł za sam korpus. W zestawie z obiektywem kitowym 16-55 mm f/3.5-5.6 kupimy go już za 4490 zł. W tej cenie trudno będzie znaleźć dla A6400 konkurencję. W świecie bezlusterkowców jedynym rywalem w segmencie APS-C będą aparaty Fujifilm X-T30 i Fujifilm X-E3. Aparat może też konkurować z lustrzankowymi i nieco tańszymi modelami Canon EOS 80D czy Nikon D7500 oraz aparatami segmentu Mikro Cztery Trzecie, każdy z nich pod pewnymi względami będzie jednak ustępować konstrukcji Sony. Tym bardziej ciekawi jesteśmy jak nowe body poradzi sobie w praktyce.
Sony A6400 - nowy superszybki i niedrogi model APS-C
Sony A6400 - pierwsze wrażenia i zdjęcia przykładowe
Ważna aktualizacja Sony A6400. W końcu otrzymamy AF z wykrywaniem oka u zwierząt
Nazwa | Sony A6400 |
Producent | Sony |
Typ aparatu | bezlusterkowiec |
Matryca | Exmor APS-C CMOS (23,5 x 15,6 mm) |
Efektywna rozdzielczość | 24,2 Mp |
Matryca | APS-C |
Czułość | ISO 100 ISO 200 ISO 400 ISO 800 ISO 1600 ISO 3200 ISO 6400 ISO 12800 ISO 25600 ISO 51200 (rozszerzona) ISO 102400 (rozszerzona) ISO 32000 |
Procesor | BIONZ X |
Rozdzielczość maksymalna | 6000 x 4000 |
Formaty obrazu | 3:2 16:9 1:1 |
Formaty zapisu | RAW JPEG RAW + JPEG |
Balans bieli | auto manualny ustawienia predefiniowane |
Mocowanie obiektywu | Sony E |
Kontrola błysku | TTL Auto |
Lampa błyskowa | wbudowana |
Stabilizacja | brak |
Synchronizacja z lampą | 1/160 s |
Tryby ekspozycji | auto P, A, S, M |
Karta pamięci | SD/SDHC/SDXC Memory Stick Duo/Pro Duo/Pro-HG Duo |
Kompensacja ekspozycji | +/- 5 EV w skoku co 1/3 lub 1/2 EV |
Migawka | 1/4000 - 30 s |
Blokada ekspozycji | półpozycja spustu migawki |
Bracketing ekspozycji | 3 albo 5 klatek +/- 0,3 / 0,5 / 0,7 / 1 / 2 / 3 EV |
Zdjęcia seryjne | 11 kl/s |
Pomiar światła | centralnie-ważony punktowy multi uśredniony ważony względem jasnych partii obrazu |
Samowyzwalacz | 2s/5s/10s |
Tryb pracy AF | pojedynczy AF ciągły AF ustawienie ręczne (MF) śledzący AF wykrywanie twarzy detekcja fazy detekcja kontrastu wielopunktowy AF |
Blokada ostrości | półpozycja spustu migawki |
Wizjer | wizjer elektroniczny 2 359 000 punktów 100% krycia kadru |
Punkt oczny | 23 mm |
Ekran LCD | 3-calowy odchylany dotykowy 921 000 punktów |
Rejestracja filmów | 4K 30 kl/s Full HD 120 kl./s |
Złącza | USB 2.0 microHDMI gniazdo mikrofonu gniazdo słuchawek Wi-Fi Multi Interface |
Pilot | Wi-Fi |
GPS | Nie |
Zasilanie | NP-FW50 |
Wydajność zasilania | 410 CIPA |
Wymiary | 120.0 x 66.9 x 59.7 mm |
Waga | 403 g |
Stopka akcesoriów | tak |
Gwint statywu | Tak |
Pod względem wyglądu i systematyki obsługi aparat właściwie niczym nie zaskakuje. Otrzymujemy niemal identyczny układ przycisków i ergonomię znaną z modeli A6300 i A6500. Jednym będzie się ona podobać, innym nie, ale trzeba przyznać, że jest to układ, który pozwala na całkiem wygodną regulację wszystkich najpotrzebniejszych parametrów. Różnice względem wyżej plasowanych modeli A6500 i A6600 to obecność tylko jednego przycisku programowalnego na górnym panelu (zamiast dwóch) oraz nieco płytszy grip. Użytkownicy modelu A6300 prawdopodobnie nie dostrzegą jednak żadnej różnicy.
Aparat jest naprawdę kompaktowy i stosunkowo wygodny, umożliwiając obsługę wszystkich przycisków i pokręteł bez odrywania ręki od gripu. Mimo to ciągle jest tu miejsce na poprawki. Przede wszystkim brakuje nam drugiego pokrętła nastaw na górnym panelu, w okolicy spustu migawki. Obecnie rozwiązanie to oferują już niemal wszystkie aparaty średniego segmentu. Oczywiście można bronić Sony, że przecież taką samą funkcję może spełniać tylny obracany wybierak, jednak sytuacja gdy obydwa pokrętła znajdują się z tyłu aparatu nie pozwala na równie szybką i przede wszystkim jednoczesną kontrolę dwóch parametrów.
Osobną sprawą są gabaryty. Choć body jest naprawdę kompaktowe (120 mm x 66,9 mm x 59,7 mm) i lekkie (około 400 g), to sam korpus może wydać się nieco zbyt niski osobom o większych dłoniach. Grip kończy się na wysokości palca serdecznego, co sprawia, że musimy podkurczać dłoń, a dłuższe fotografowanie nie jest tak przyjemne, jak w przypadku większych korpusów. Szkoda też, że producent nie zdecydował się na umieszczenie nieco większego i bardziej uwypuklonego tylnego pokrętła jak chociażby w modelu A7 III. Zwłaszcza, że na tylnym panelu jest wystarczająco dużo miejsca.
Trudno narzekać jednak na samo wykonanie korpusu. Jest sztywny, świetnie wyważony i wzorowo spasowany. Do tego oferuje dobrze wyczuwalny skok przycisków i pokręteł. Podobnie jak poprzednik oferuje też wzmocnione, magnezowe body, został też uszczelniony przed kurzem i zachlapaniami. Tutaj jednak mała zmiana - tylny panel tym razem wykonany jest z tworzywa, co jednak przyczyniać ma się do lepszego odprowadzania ciepła z matrycy. W przypadku uszczelnień należy też pamiętać, że tylko w przypadku niektórych przycisków mamy do czynienia z fizycznymi uszczelkami. W pozostałych miejscach są to jedynie precyzyjnie spasowane elementy body, które uniemożliwiać mają przedostawanie się pyłu i wilgoci do wnętrza konstrukcji. Jak informuje producent, nie gwarantuje to pełnej szczelności przed zachlapaniami.
Warto też nadmienić, że aparat pozwala nareszcie na ładowanie, a także stałe zasilanie za pośrednictwem złącza USB. Niestety nadal nie jest to złącze w standardzie USB-C, tylko microUSB 2.0.
Nowością w modelu A6400 jest odchylany o 180 stopni w górę ekran dotykowy. Funkcja odchylania została zaprojektowana mało subtelnie, niemniej spełnia swoje zadanie. Nieco zbyt krótkie zawiasy sprawiają, że ekran nie wystaje w całości poza obrys aparatu, a do tego staje się mało praktyczna w przypadku zamocowania na stopce mikrofonu. Dlaczego wobec tego nie zdecydowano się na ekran obracany na przegubie? Przedstawiciele Sony twierdzą, że zadaniem projektantów A6400 było udoskonalenie już istniejącej konstrukcji, a nie wymyślanie jej od nowa. Poza tym, obracany ekran kolidowałby ze złączami umieszczonymi po lewej stronie. Argumenty te są sprawą dyskusyjną, a wszystkim zainteresowanym poważnym filmowaniem pozostaje dokupienie płytki L-kształtnej i zamocowanie mikrofonu z boku aparatu.
W porównaniu z większością aparatów konkurencji ekran oferuje też nieco mniejsza rozdzielczość (921 tys. punktów), i jest także zauważalnie węższy (format 16:9), co ma przełożenie na komfort podglądu w przypadku fotografowania (w filmowaniu sprawdzi się natomiast znakomicie). Te kwestie można jednak tłumaczyć filozofią body. Dużo większym problemem wydaje się natomiast równie mało wytrzymała, co w poprzedniej odsłonie, powłoka antyrefleksyjna. Choć jej działanie wydaje się nieco lepsze (ekran nie świeci już na niebiesko w mocnym słońcu, a obraz nawet w takich warunkach jest względnie kontrastowy), to nadal bardzo łatwo ją zadrapać. Aparat jest na rynku stosunkowo krótko, a egzemplarz testowy, który do nas trafił już był mocno porysowany. Wydaje nam się, że w czasie testów i noszenia aparatu w plecaku jego stan jeszcze się pogorszył. Możemy się więc spodziewać, że wzorem wcześniejszych konstrukcji, po kilkunastu miesiącach użytkowania powłoka ekranu będzie już mocno poprzecierana.
Nadal też dość przeciętnie wypada kwestia wyświetlania informacji na ekranie. Choć podczas fotografowania większość informacji wyświetlana jest na wyczernionych paskach po bokach kadru, nadal podgląd zaśmiecają przypadkowo wyświetlające się i nierówne ikony. Do tego denerwuje zupełnie zbędna animacja wyświetlana podczas zmiany nastaw wartości czasu migawki czy przysłony. Seria A6400 to już nie zabawka dla łasych na gadżety amatorów. Wypadałoby podejść do tej kwestii bardziej poważnie. Ważne jednak, że ekran wyświetla kompletny zestaw najpotrzebniejszych informacji, w tym procentowy wskaźnik naładowania baterii, ale, co ciekawe, od czasu do czasu znika ikona informująca o pozostałym miejscu na karcie SD.
Niestety, jak zwykle w przypadku Sony, słabo wypada obsługa dotykowa, sprowadzająca się właściwie jedynie do kontroli pozycji punktu AF wyzwalania migawki oraz powiększenia zdjęcia w podglądzie. O dotykowej kontroli menu pomocniczego i głównego czy też nawigacji po zdjęciach w trybie podglądu możemy na razie zapomnieć. Na szczęście możliwość 100-procentowego powiększenia zdjęcia podwójnym kliknięciem niweluje jeden z największych problemów poprzednika. Otrzymujemy też możliwość wykorzystania ekranu jako „dotykowego” joysticka AF podczas patrzenia przez wizjer. Funkcję tę znamy już z innych aparatów i trzeba przyznać, że tutaj sprawdza się bardzo dobrze.
Nic nie zmieniło się także pod względem rozdzielczości i powiększenia wizjera. To nadal tylko 2,35 Mp (powiększenie 1.07 x, punkt oczny 23 mm) ale szczerze mówiąc niska rozdzielczość nie przeszkadza. Obraz jest jasny, kontrastowy i odpowiednio nasycony. Nie obserwujemy też problemu ze smużeniem po zablokowaniu ostrości czy spadkiem płynności wyświetlania obrazu w słabym świetle. Dodatkowo wygląda na to, że producent poprawił kwestie szybkości uruchamiania podglądu po przyłożeniu oka do muszli ocznej. W modelu A6300 było to około 1 s, tutaj dzieje się to właściwie momentalnie.
Teraz pora na nasz ulubiony fragment, czyli menu aparatów Sony. Choć model A6400 wykorzystuje najnowszy układ, nadal szybkie znalezienie pożądanych funkcji w gąszczu podzakładek graniczy z cudem. Pozycje często wydają się być posegregowane nielogicznie i przypadkowo, a pracy nie ułatwia polskie tłumaczenie oparte o trudne do zrozumienia skróty. Czym np. są pozycje “wyświetl. znaku”, “poj. zdj. Lepsza aut.”, “Prz.pi./po.obs.AF”, “Bl. AWB prz. mig.”, lub “Ust. prz. między obr.”?. Nawet mimo częstego obcowania z aparatami producenta nigdy tego nie wiemy. Czy projektanci Sony kiedykolwiek pojmą, że upiększanie potworka nic nie daje i należy zaprojektować menu od nowa? Innym producentom jakoś się udało.
Na szczęście sytuację ratuje możliwość zapisania najczęściej używanych funkcji do zakładki Moje Menu (30 pozycji) oraz zawierające 10 pozycji, konfigurowalne menu pomocnicze, wyświetlane za pomocą przycisku „fn”. W jego funkcjonalności nadal jest miejsce na poprawki (np. w przypadku opcji regulacji ustawień balansu bieli za jego pomocą nie możemy regulować trybów priorytetu dla pomiaru automatycznego), ale i tak okazuje się wystarczająco wygodne, byśmy do menu głównego musieli nurkować jedynie okazjonalnie. Zwłaszcza, jeśli jego pozycje spersonalizujemy.
Na pochwałę zasługują także ogólne możliwości personalizacji aparatu. Otrzymujemy 3 tryby użytkownika, do których możemy przypisać całość ustawień aparatu, oraz 8 konfigurowalnych przycisków, które pozwolą na obsługę nawet 89 różnych funkcji aparatu. Z dopasowaniem body do własnych potrzeb nie będzie więc najmniejszego problemu, za co producentowi należy się duża pochwała.
Aparat standardowo już oferuje moduł łączności Wi-Fi, za pośrednictwem którego łatwo prześlemy zdjęcia na smartfona z zainstalowaną aplikacją Imaging Edge Mobile, ale także na komputer, do telewizora oraz na serwer FTP. Parowanie ze smartfonem przebiega względnie szybko, a z poziomu aplikacji mobilnej jesteśmy w stanie wygodnie kontrolować większość podstawowych ustawień aparatu. Nie obserwujemy też opóźnień w podglądzie obrazu, a wielu fotografów ucieszy możliwość ciągłego, automatycznego i bezpośredniego wysyłania wykonywanych zdjęć na smartfona. Do tego dostęp do zdjęć z poziomu aplikacji otrzymamy nawet w przypadku gdy aparat jest wyłączony.
Niestety aplikacja ma też swoje minusy. Nie otrzymujemy chociażby tak podstawowej funkcji jak możliwość zdalnej kontroli systemu AF, czy zmiana trybu fotografowania, a transferowanie zdjęć “na żywo” przywiesza aparat, przez co raczej nie jest to specjalnie użyteczna funkcja. Do tego dochodzą pojawiające się od czasu do czasu problemy z łącznością i mało intuicyjne zaznaczanie większej liczby zdjęć do przesłania. Zdecydowanie jest tu jeszcze miejsce na ulepszenia.
Producent zrobił wiele, by aparat był bardziej przyjemny i praktyczny w obsłudze, niestety naprawiona nie została główna wada modelu A6300, czyli ogólna “ślamazarność”. Pierwsze zdjęcie wykonamy dopiero po 2 sekundach od włączenia i to niezależnie od tego czy korzystamy ze wsparcia AF czy nie. Niestety w przypadku wybudzania ze stanu uśpienia trwa to równie długo.
Do tego aparat nadal wydaje się reagować z delikatnym opóźnieniem na kontrolę pokręteł. Być może jest to jedynie odczucie spowodowane wspomnianymi już animacjami, ale nawet podstawowe znaczniki czasu migawki czy ustawień przysłony wydają się wyświetlać informacje z opóźnieniem względem szybkich ruchów palca. Dla użytkowników lustrzanek będzie to rzecz zauważalna od razu i frustrująca. To trochę tak, jakbyśmy byli zmuszeni do korzystania ze starszego komputera. Niby wszystko działa, ale wiemy, że mogłoby działać szybciej. Z podobnym problemem nie spotykamy się już w przypadku innych aparatów na rynku, choć potencjalnych użytkowników pragniemy też uspokoić. Nie jest to rzecz przekreślającą przyjemność i wygodę pracy z aparatem i szybko można się do niej przyzwyczaić.
Na szczęście producent usprawnił kwestię uruchamiania trybu podglądu. W modelu A6300 zdjęcia ładowały się dosyć długo, tutaj dzieję się to w chwilę po dwukrotnym stuknięciu ekranu. Nowością jest także możliwość oceniania i chronienia zdjęć przed przypadkowym skasowaniem. Fantastycznie w praktyce prezentuje się także opcja grupowania zdjęć seryjnych. W przypadku fotografowania serią nareszcie nie musimy przekopywać się przez kilka stron indeksu - wszystkie zdjęcia w ramach jednej sekwencji wyświetlane są pod jedną ikoną, a dodatkowo pożądane zdjęcie możemy łatwo wyeksportować z serii do ogólnego zbioru. Doskonałe udogodnienie, które powinno znaleźć się w każdym aparacie.
Sony A6400 otrzymał nowy, bardziej wydajny układ migawki, którego żywotność producent ocenia na 200 tys. cykli. To już pułap aparatów profesjonalnych, warto jednak pamiętać, że nie jest to wartość w żaden sposób gwarantowana, która pozwalałaby na darmowy serwis w przypadku wcześniejszej awarii.
Widocznie poprawiły się także możliwości aparatu przy wykorzystaniu cichej migawki elektronicznej - w trybie seryjnym pozwoli nam ona na fotografowanie z prędkością 8 kl./s, czym znacznie przebija układy z modelu A6300 czy A6500 gdzie są to jedynie 3 kl./s. Niestety nadal najkrótszy czas naświetlania z jej użyciem to 1/4000 sekundy. A szkoda - w przypadku modułów konkurencji, prawie zawsze możemy zejść aż do 1/16000 czy nawet 1/32000 sekundy. (W przypadku migawki mechanicznej, najkrótszy czas otwarcia migawki to także 1/4000 s). W przypadku migawki elektronicznej niestety będziemy mieć także do czynienia z dość mocno widocznym "bandingiem" w przypadku sztucznego, migającego oświetlenia, spowodowanego względnie długim czasem próbkowania sensora.
Dobrze wypada natomiast tryb Auto ISO, w którym wzorem modeli z serii A7 możemy określić nie tylko graniczne wartości czułości i czasu naświetlania, ale także skorzystać z trybu priorytetów, gdzie bez stosowania twardych granic możemy określić czy chcemy by aparat skłaniał się ku dłuższym czy krótszym czasom naświetlania. Cały czas otrzymujemy też możliwość ręcznej korekty ustawień w przypadku trybu M.
Dość znacznej poprawie względem modelu A6300 uległy możliwości aparatu w przypadku fotografowania serią. Otrzymujemy przede wszystkim większą wydajność oraz pojemniejszy bufor. Z pełnym wsparciem AF możemy teraz fotografować z prędkością 11 kl./s, lub 8 kl./s w trybie miegawki elektronicznej (3 kl./s w poprzednich modelach), a w jednej serii byliśmy w stanie zapisać 106 plików JPEG w jakości Super Fine (deklarowane 116) oraz 46 plików RAW (deklarowane 46). W przypadku serii RAW + JPEG były to w sumie 44 zdjęcia w serii. To nadal mniej niż w modelu A6500, ale i tak w przypadku zapisu JPEG będziemy w stanie zapisać około 10-sekundowe serie, co w zupełności wystarczy większości przypadków.
Znacznie gorzej prezentuje się kwestia czasu zapisu na karcie. O ile w porę odpuścimy palec ze spustu nie będzie nas on dotyczył, ale jeśli dopuścimy do zapełnienia bufora, będziemy musieli liczyć się z blokadą trybu podglądu, co jest o tyle denerwujące że czas przesyłania zdjęć z aparatu na kartę wynosi aż 35 sekund w przypadku serii JPEG, 26 sekund w przypadku serii RAW i ponad minutę w przypadku serii RAW + JPEG. W dzisiejszych czasach tak długie czasy są rzadkością (do testu użyliśmy szybkiej karty SDHC UHS-II U3).
Według specyfikacji producenta, delikatnej poprawie uległa kwestia optymalizacji poboru mocy. Na jednym akumulatorze wykonać mamy więc około 370 zdjęć przy użyciu wizjera i około 410 zdjęć w przypadku korzystania z ekranu LCD (wg. norm CIPA). W praktyce różnica ta będzie praktycznie niezauważalna i choć nie jest to imponujący wynik, w większości przypadków nie powinniśmy narzekać. Naładowana bateria wystarczy na około 3-3,5 godziny fotografowania ze średnią częstotliwością. W przypadku umiarkowanego fotografowania “z doskoku” spokojnie wystarczy na kilka dni. Dużym udogodnieniem jest też procentowy wskaźnik stanu baterii, który rzetelnie informuje nas o stanie naładowania akumulatora. Z kolei jeśli nastawiamy się na pstrykanie serią, bez większych problemów dwukrotnie przebijemy deklarowane wartości.
Największy wpływ na żywotność baterii ma przeglądanie zdjęć oraz uruchamianie trybu wideo (zwłaszcza 4K). W przypadku filmowania bateria starczyć ma na około 70 minut nagrywania materiału, ale w normalnych warunkach ostrzeżenie o niskim stanie naładowania zobaczymy już po około 40-50 minutach pracy. Jeśli więc zależy nam na filmowaniu, warto wyposażyć się w zapas akumulatorów, lub doładowywać na bieżąco aparat np. z powerbanku.
Główną nowością modelu A6400 jest oparty o 425 punktów detekcji fazy, pokrywający 84% kadru układ AF. Choć punktów jest tyle samo, co w przypadku poprzednika, otrzymujemy jeszcze krótszy czas ustawiania ostrości (deklarowany czas 0,02 s) oraz bazujące na „sztucznej inteligencji” systemy śledzenia obiektu i oka ochrzczone przez Sony mianem Real Time Eye AF i Real Time AF Tracking. Wraz z ostatnią aktualizacją pojawił się także system Animal Eye AF, który pozwala na śledzenie oczu zwierząt (tego nie mieliśmy jeszcze okazji sprawdzić w praktyce).
Pokrycie kadru punktami AF w modelu Sony A6400. Punkty zielone to punkty detekcji fazy. Obszar niebieski pokazuje zakres działania wspomagającej detekcji kontrastu
Nowy układ AF producent określa mianem rewolucyjnego. Czy rzeczywiście taki jest? I tak i nie. Jak już wspomnieliśmy przy okazji pierwszych wrażeń, producent skupił się głównie na ciągłym pomiarze AF i systemie śledzenia, które nota bene działają fenomenalnie, ale nieco po macoszemu potraktował pomiar pojedynczy.
Ustawianie ostrości trwa niemal w każdej sytuacji 0,2 s. Co ciekawe zarówno w przypadku przeostrzania przez cały zakres, jak i ustawiania ostrości w jednej płaszczyźnie, czy też pracy w słabszym świetle. W trybie pojedynczym przeciętnie wypada też system wykrywania twarzy i oka. Raz aparat wykrywał oko, innym razem samą twarz, czasem też ustawiał ramkę AF niedokładnie, lub wynajdował twarz w zupełnie niespodziewanych miejscach, co sprawiało wrażenie niedostatecznej kontroli. Jeśli koniecznie chcemy mieć ostrość ustawioną “na oko”, lepiej będzie powrócić do standardowego ustawiania ostrości przy pomocy punktów AF. Cieszy nas natomiast, że w przypadku obiektywów E 35 mm f/1.8 i E 50 mm f/1.8 nie zauważyliśmy problemów z potwierdzeniem blokowaniu ostrości, które napotkaliśmy w czasie pisania pierwszych wrażeń i fotografowania obiektywem FE 55 mm f/1.8.
C-AF z funkcją śledzenia oka, 11 kl./s
Lekki niedosyt zupełnie znika po przełączeniu aparatu na tryb C-AF. W praktyce możemy liczyć na około 90% skuteczność ciągłego AF przy fotografowaniu szybką serią. Aparat zaczyna się nieco gubić dopiero, gdy fotografowany, szybko poruszający się obiekt znajduje się w odległości około 1-1,5 metra od aparatu. Problemowa okazuje się też sytuacja, w której fotografowany obiekt nagle zmieni kierunek ruchu, np. naprzemiennie przybliża się i oddala. Dobrze widać to na przykładzie z huśtawką. Są to sytuacje, które raczej nieczęsto zdarzają się w praktyce, a dodatkowo warto wspomnieć, że test wykonywaliśmy na i tak nie najszybszym obiektywie E 50 mm f/1.8, (ale np. w przypadku testu aparatu Fujifilm X-T3 i wolnego obiektywu XF 23 mm f/1.4 w analogicznej sytuacji problem ten nie występował).
Również funkcja wykrywania twarzy w przypadku pomiaru C-AF wypada celująco. Tak szybkiego systemu śledzenia obiektów i oka chyba jeszcze nie widzieliśmy. Imponujące osiągi system AF zawdzięcza temu, że dzięki usprawnionej technologii rozpoznawania obiektów aparat wie, że w danym wypadku ma do czynienia z ludzką sylwetką i przewiduje jej ruchy. Dzięki temu, gdy model na przykład chwilowo się odwróci lub zniknie za przeszkodą, autofokus bezbłędnie i błyskawicznie ponownie podejmie śledzenie jeśli oko, lub zaznaczony obiekt znów pojawi się w kadrze.
Warto dodać, że w modelu A6400 funkcja wykrywania oka aktywowana jest standardowo przy wciśnięciu do połowy spustu migawki i nie wymaga wciskania osobnego przycisku. Możemy też wybrać, na które oko ma być ustawiana ostrość. W odróżnieniu od trybu śledzenia obiektu, funkcja Eye AF nie jest jednak dostępna w przypadku trybu filmowego.
Dobre wrażenie robi dotykowa obsługa systemu AF, choć ta sprowadza się jedynie do wspomnianego wcześniej przesuwania punktu ostrości, lub sterowania jego położeniem w przypadku patrzenia przez wizjer. Niestety zupełnie nie potrafimy zrozumieć dlaczego producent nie udostępnia w aparacie możliwości zablokowania ostrości dotykiem. Ot, kolejny przykład dziwnego uporu Sony.
Jedną z zasadniczych niedoskonałości aparatu jest matrycowy pomiar światła, jednak jest to niedoskonałość, do której dosyć szybko się przyzwyczaimy i nauczymy ją przezwyciężać. Aparat niemal w każdej sytuacji przejawia tendencję do niedoświetlania zdjęć o około 0,7 EV. Oczywiście z jednej strony uchroni nas to przed prześwietleniami, ale jeśli chcemy, by nasze zdjęcia wyglądały dobrze prosto z aparatu, możemy właściwie na stałe ustawić dodatnią kompensację ekspozycji 0,7 EV.
Wyjątkiem jest praca w nocy, gdzie o dziwo aparat w większości przypadków naświetla bezbłędnie (w przypadku większości aparatów na rynku konieczne jest ręczne korygowanie ekspozycji o 1-2 EV w dół). Żadnych problemów nie napotkaliśmy też w przypadku pomiaru punktowego, a osoby lubiące mocne cienie na zdjęciach ucieszy tryb pomiaru z priorytetem świateł, który zagwarantuje, że żaden element na zdjęciach nie będzie prześwietlony.
A właściwie jej brak. Po co więc poświęcać temu tematowi miejsce w teście? Choć wiele osób uzna to pominięcie za dużą wadę, należy nadmienić, że nawet mimo jej braku jesteśmy w stanie utrzymać z ręki względnie długie czasy naświetlania, a to dzięki dobrze wyważonemu body i wyjątkowo subtelnie działającej migawce. Nie wspominając już nawet o trybie migawki elektronicznej.
W praktyce, korzystając z obiektywu o ogniskowej 50 mm, byliśmy w stanie utrzymać w ręki czasy rzędu 1/6-1/3 sekundy. Oczywiście w przypadku systemu stabilizacji wynik ten zapewne udałoby się znacznie poprawić, ale takie możliwości i tak pozwalają na możliwe nieskrępowane fotografowanie nocą (o ile możemy sobie pozwolić na korzystanie z czułości w zakresie ISO 800-1600).
O jakości zdjęć dostarczanych przez 24-megapikselową matrycę Sony można w zasadzie powiedzieć same dobre rzeczy. Sensor oferuje bardzo dobrą dynamikę, a patrząc na zdjęcia wydaje się, że producent widocznie poprawił kwestię przetwarzania obrazu. Zdjęcia są kontrastowe, odpowiednio nasycone, a kolory znacznie ciekawsze i żywsze niż w poprzedniej generacji aparatu. W przypadku plików JPEG świetnie też kompensowane są cienie i prześwietlenia, nawet z wyłączoną funkcją „inteligentnej dynamiki”. Niestety Sony nadal nie pozbyło się charakterystycznych dla wcześniejszych konstrukcji artefaktów (prawdopodobnie spowodowanych systemem wyostrzania), które przy przejściach tonalnych w nieostrościach objawiały się nienaturalnymi czarnymi kropkami podczas oglądania zdjęć JPEG w 100-procentowym powiększeniu. Wygląda jednak na to, że problem ten udało się zmarginalizować.
Coraz lepiej prezentuje się także reprodukcja cery na zdjęciach. O ile jeszcze kilka lat temu Sony miało problem z przesadnie zażółconymi, lub ziemistymi tonami skóry, czy też wyszarzaniem subtelniejszych przejść tonalnych, tutaj cera na zdjęciach prezentuje się bardzo atrakcyjnie. Oczywiście mówimy o plikach JPEG. W przypadku RAW-ów prawdopodobnie nie zauważymy aż tak dużej różnicy.
Aparat dobrze wypada także pod względem pracy w słabym świetle. Choć mamy do czynienia z matrycą APS-C, dynamiką i kontrolą zaszumienia wysokich czułościach dorównuje ona niejednemu sensorowi pełnoklatkowemu. Jeżeli zdjęcia zamierzamy prezentować w rozmiarach ekranowych, śmiało możemy fotografować na czułościach do ISO 3200 - 6400. Wchodząc wyżej cyfrowy szum i utrata kolorów będą już mocniej widoczne nawet w mniejszych rozmiarach.
Szkoda jedynie, że w przypadku zapisu JPEG, nawet na niższych czułościach przy jednolitych powierzchniach zauważymy charakterystyczne kolorowe „placki”, przez co zdjęcia będą tracić na atrakcyjności oglądane w większych powiększeniach. Z tym problemem łatwo jednak poradzimy sobie fotografując w formacie RAW (kolorowy szum ściągniemy jednym kliknięciem w Lightroomie). Ogólnie jednak cyfrowe ziarno w plikach JPEG jest siermiężne i nie wygląda najlepiej. Ale taka już specyfika JPEG-ów Sony - zdjęcia wyglądają brzydko w 100-procentowym powiększeniu, ale świetnie w przypadku wyświetlania całości obrazu na ekranie.
Bardzo dobrze prezentuje się też zakres dynamiczny aparatu i "elastyczność" plików RAW. Jesteśmy w stanie wyciągnąć naprawdę sporo informacji z cieni i odzyskać nieco prześwietleń. Poniżej zdjęcie niedoświetlone o 3,5 EV względem wskazań światłomierza.
Jedynym istotnym problemem jest dość nieprzewidywalne działanie automatycznego balansu bieli. O ile w dobrym świetle zwykle nie napotkamy żadnych problemów, to już przy mniejszej ilości światła, czy też w trudniejszych warunkach aparat niekiedy nieco „głupieje”. I nie chodzi tu nawet o trudności z balansowaniem temperatury w świetle żarowym (choć te są widoczne) ile o czas, jakiego aparat potrzebuje na ustawienie właściwego (choć i tak nie zawsze) balansu. Często kadrując zauważymy, że wraz z upływem kolejnych sekund podgląd obrazu na ekranie przechodzić z barw cieplejszych do zimniejszych, przez co dwa zdjęcia wykonywane po sobie mogą odznaczać się zupełnie inną temperaturą barwową.
Zdjęcia wykonane po sobie w odstępie 2-3 sekund
Problem ten widoczny jest szczególnie w przypadku włączonej opcji „priorytetu bieli”, która niestety nie jest tak doskonała, jak w przypadku aparatów Canona. Przy włączonym priorytecie bieli A6400 rzeczywiście stara się kompensować pomarańczową dominantę, jednak o ile w przypadku Canona pomarańcze i żółcie rzeczywiście stają się białe, tutaj częściej wpadają w zielenie, co wygląda zwyczajnie nieatrakcyjnie.
Sony A6400 wyposażono w taką samą, jak u poprzednika 24-megapikselową matrycę APS-C, tym razem wspieraną jednak nową generacja procesora, co pozwoliło zwiększyć maksymalną rozszerzoną czułość do ISO 102400. Producent obiecuje także lepszą kontrolę szumu na wyższych czułościach oraz lepsze odwzorowanie kolorów. O ile jednak różnica w tym drugim aspekcie wydaje się widoczna, to w kwestii zaszumienia nie zauważamy większej różnicy między tym, co do zaoferowania mają modele A6300 czy A6500.
Zdjęcia zapiszemy w maksymalnej rozdzielczości 6000 x 4000 pikseli, co pozwoli nam na wykonywanie wydruków wysokiej jakości (300 dpi) w formatach do 50 x 34 cm.
Zdjęcia z aparatu Sony A6400 odznaczają się wysoką szczegółowością praktycznie w całym zakresie czułości, co jest spowodowane w dużej mierze bardzo intensywnie działającym systemowym odszumianiem obrazu (w przypadku plików JPEG). Ma to swoje zalety i wady. Z jednej strony będziemy mogli cieszyć się szczegółowymi zdjęciami niemal w każdych warunkach, z drugiej system wyostrzania uwydatnia cyfrowe szumy i sprawia, że na wyższych czułościach cyfrowe ziarno mocniej daje się we znaki. Do ISO 1600-3200, czyli pułapu gdzie szum zaczyna być bardziej zauważalny na zdjęciu możemy się tym jednak zbytnio nie przejmować.
Jak już pisaliśmy, wygląd szumów w przypadku plików JPEG nie jest mocną stroną aparatu. Cały czas w przypadku plików JPEG mamy też do czynienia z brzydkimi artefaktami w postaci czarnych kropek, które są najprawdopodobniej wynikiem systemowego wyostrzania. Poza tym, szumy na jednolitych powierzchniach uwidaczniają się już przy stosunkowo niskich czułościach rzędu ISO 400-800, gdzie objawiają się w postaci nieładnych kolorowych plam, a samo ziarno ma nieprzyjemny „cyfrowy” charakter. Ale do tego Sony zdążyło nas już przyzwyczaić. Mimo wszystko warto pochwalić kontrolę szumu w przypadku nieodszumionych JPEG-ów na najwyższych czułościach.
Warto jednak zwrócić uwagę na to, jak sytuacja prezentuje się w przypadku plików RAW. Szumy, choć także kolorowe nawet przy niższych czułościach, są subtelniejsze i przyjemniejsze dla oka. W dodatku „kolorowy” problem łatwo zniwelujemy za pomocą jednego suwaka w Lightroomie, w efekcie czego nawet zdjęcia wykonywane przy ISO 6400-12 800 będą nadawać się do użycia.
Choć mamy do czynienia z sensorem APS-C, w kwestii zakresu dynamicznego Sony potrafi działać cuda i otrzymujemy wyniki, które mogą zawstydzić nawet niektóre matryce pełnoklatkowe. Przy bazowej czułości ISO możemy liczyć na dynamikę rzędu 13,6 EV. I choć przy ISO 200 spada już prawie o 1 EV, to aż do czułości ISO 3200 utrzymuje się powyżej granicy akceptowalności (10 EV). To naprawdę doskonałe wyniki, które pozwolą na dużą elastyczność na etapie edycji zdjęć RAW.
Automatyczny balansu bieli wypada dość przeciętnie. Nawet w świetle dziennym widoczna jest tendencja do wpadania w cieplejsze tonacje. To akurat zdjęciom wykonywanym w takich warunkach może wyjść na dobre, przesunięcie skali sprawia, że aparat automatycznie ma spore problemy z oświetleniem o cieplejsze temperaturze barwowej. Jak już wspomnieliśmy w poprzednim rozdziale, sytuacji nie ratuje wcale pomiar balansu z priorytetem bieli. Jeżeli więc zależy nam na dobrej kolorystyce w trudniejszy warunkach, konieczne będzie ręczne dobranie temperatury barwowej. Lub fotografowanie w RAW co ułatwi korekcję w postprodukcji.
Pod względem filmowym aparat i zachwyca i rozczarowuje. Otrzymujemy bowiem złącze mikrofonowe, zapis 4K 30 kl./s (100 Mb/s) i Full HD do 120 kl./s, wszystkie ważne udogodnienia w postaci zebry, peakingu ostrości, ustawień gamma czy profili Log i HLG, a wyjściowy obrazek jest wysoce szczegółowy (aparat podczas zapisu 4K próbkuje obszar równy rozdzielczości 6K, a dopiero potem skaluje go do wyjściowej rozdzielczości) nawet w przypadku wyższych czułości, ale aparat powiela wady poprzednika.
Wymienić należy tu chociażby współczynnik cropa 1,3 x przy nagrywaniu w 4K 30 kl./s (brak cropa w przypadku klatkażu 24 kl./s) oraz fakt, że nadal przy zapisie 4K mamy do czynienia z bardzo mocno widocznym efektem rolling shutter. Warto dodać, że poniższy przykład rejestrowaliśmy z mało obciążającym sensor czasem migawki 1/50 s, co sprawia, że nawet trzymając się zasad filmowania (rejestrowanie materiału z czasem migawki będącym dwukrotnością klatkażu) tryb 4K staje się mało używalny. Nie trzeba chyba wspominać, że w przypadku krótszych czasów naświetlania klatki efekt ten będzie widoczny dużo bardziej. Do tego w przypadku zapisu Full HD możemy zauważyć problemy z aliasingiem (barierki i skośne linie ekranów dźwiękochłonnych na filmie powyżej)
Kolejny raz doskwiera też brak stabilizacji, który w trybie filmowym uwidacznia się być może nawet bardziej niż przy fotografowaniu. Poniższy filmik nagraliśmy korzystając z ultraszerokokątnego obiektywu 10-16 mm z optyczną stabilizacją obrazu, poruszenia i tak były więc dosyć skutecznie niwelowane. Jak widać, w przypadku bardziej dynamicznych vlogów i materiałów, nie obejdziemy się bez gimbala.
Osoby filmujące docenią jednak nowe możliwości trybu filmowego, takie jak zdjęcie limitu długości pojedynczego klipu, opcję zwiększenia tolerancji czujnika ciepła o 2 stopnie Celsjusza (zapobiegnie przedwczesnemu wyłączaniu aparatu z powodu przegrzania) czy możliwość zapisania materiału o rozszerzonym zakresie dynamicznym w trybie HLG (Hybrid Log Gamma). Vlogerów ucieszy też możliwość odchylenia ekranu o 180 stopni, jednak jeśli będziemy chcieli w tym wypadku skorzystać z mikrofonu, konieczne będzie wyposażenie się w płytkę L-kształtną. W przeciwnym razie zasłoni nam cały ekran.
Miłą niespodzianką jest to, że również w trybie filmowym bardzo sprawnie działa system AF, który bez problemu podąża za poruszającymi się obiektami i błyskawicznie (ale względnie płynnie) ustawia ostrość.
Generalnie więc tryb filmowy można polecić wszystkim, którzy nie nastawiają się na filmowanie w rozdzielczości wyższej niż 4K. Trochę jak z dodatkowymi czułościami - cieszymy się, że są, ale i tak nigdy ich nie używamy.
Sony A6400 to aparat, który naprawdę można polubić. Choć z pozoru zmiany względem modelu A6300 wydają się niewielkie, mają bardzo duży wpływ na komfort pracy. Producent uporał się z niewygodnym trybem podglądu, obsługa nieco przyspieszyła, otrzymaliśmy imponujący system AF w trybie ciągłym i nareszcie używalny tryb seryjny w przypadku migawki elektronicznej. Zdjęcia charakteryzują się przyjemniejszą kolorystyką, projektanci wreszcie przeprosili się też z ekranem dotykowym, który w dodatku odchyla się o 180 stopni. W skrócie aparat stał się zwyczajnie przyjemny w obsłudze, co trudno było powiedzieć o jego wcześniejszych generacjach.
To jednak nadal konstrukcja, która ma swoje wady i kaprysy. Brak przedniego pokrętła nastaw w aparacie ze średniej półki cenowej woła już dziś o pomstę do nieba. Menu aparatu, choć po kilku liftingach, nadal prezentuje się jak zły sen japońskiego sadysty. Ekran, choć dotykowy, nie pozwala na tak prostą czynność jak kontrola menu pomocniczego czy - uwaga - przewijanie zdjęć w trybie podglądu. Do tego długi czas gotowości i opróżniania bufora, widocznie mniej wydajny system AF przy pomiarze pojedynczym, ciągle problemy z niedoświetlaniem zdjęć przez pomiar matrycowy, mocny efekt rolling shutter przy nagrywaniu w 4K czy niekonsekwentny pomiar balansu bieli. No i oczywiście brak stabilizacji matrycy...
Do tych wszystkich wad można się jednak przyzwyczaić i po pewnym czasie nie będziemy już na nie zwracać uwagi. Poza tym, w tej cenie trudno obecnie o aparat, który oferowałby więcej. Sony A6400 będzie doskonałą propozycją dla hobbystów i zaawansowanych amatorów. Może też posłużyć jako zapasowe body dla zawodowców. Wreszcie, będzie ciekawą propozycją dla początkujących filmowców i vlogerów (ale tylko tych, którym nie jest niezbędna rozdzielczość 4K).
Podsumowując, A6400 to dobry aparat w dobrej cenie. Przed zakupem warto jednak zwrócić także uwagę na pokazany raptem przed kilkoma dniami model A6100, który wydaje się być delikatnie okrojoną wersją modelu A6400 w jeszcze lepszej cenie.
+ dobra jakość zdjęć
+ zakres dynamiczny
+ szybki i skuteczny AF w trybie ciągłym
+ wyjątkowo skuteczne śledzenia oka w trybie C-AF
+ 11 kl./s z pełnym wsparciem AF
+ 8 kl./s w trybie migawki elektronicznej
+ grupowanie zdjęć seryjnych
+ zakładka "Moje Menu"
+ możliwość ładowania i zasilania przez USB
+ odchylany o 180 stopni, dotykowy ekran LCD
- 1 pokrętło funkcyjne na górnym panelu
- niekonsekwentny automatyczny balans bieli
- zagmatwane menu
- długi czas opróżniania bufora
- nadal widocznie opóźnienie wyświetlania parametrów względem ruchu pokręteł
- mniejsza skuteczność systemu AF w trybie pojedynczym
- rolling shutter przy filmowaniu w 4K
- ograniczona kontrola dotykowa
- długi czas gotowości
- problemy z niedoświetlaniem zdjęć
Zdjęcia przykładowe wykonaliśmy na standardowych ustawieniach aparatu, z wyłączonym systemem odszumiania, korzystając z obiektywów Sony Zeiss 55 mm f/1.8, Sony E 35 mm f/1.8 i Sony E 10-18 mm f/4.0 OSS.