Akcesoria
Apple iMac 2024 - procesor M4 i 16 GB RAM-u w bazowym modelu
Zaledwie kilka dni temu został oficjalnie zaprezentowany, a już przez wielu uznawany jest za prawdziwe monstrum. A to dlatego, że specyfikacja wygląda naprawdę obiecująco. Jednak czy to wystarczy, by nowy OM-D E-M1 Mark II przekonał do siebie profesjonalistów?
Dokładnie trzy lata – tyle kazał czekać na siebie następca flagowego bezlusterkowca Olympusa. Co w tym czasie się zmieniło i czym zaskoczyli nas konstruktorzy? Jak obiecuje producent, mamy do czynienia z rewolucją pod każdym względem. Nowy OM-D E-M1 Mark II to przede wszystkim szybkość, wydajność i funkcjonalność. Specyfikacja i parametry imponują i pod tym względem aparat może zawstydzić konkurencyjne modele – a nawet niejedną lustrzankę. Ergonomia uległa znacznej poprawie. Wprowadzono także szereg usprawnień i rozwiązań, które mają zapewnić znacznie więcej możliwości podczas pracy. Jednak czy to wszystko wystarczy, by serca zaawansowanych fotografów zabiły mocniej w stronę drugiej generacji OM-D E-M1?
Po co zmieniać dobre – z takiego założenia wyszli projektanci Olympusa. Na pierwszy rzut oka OM-D E-M1 Mark II to wizualna kalka swojego poprzednika. Ogólny design pozostał niezmieniony, przez co korpus wygląda niemal identycznie. To dobrze, bo aparat dalej prezentuje się zadziornie i z charakterem. Podobać się mogą detale i wykończenia. Body zostało wyłożone dość chropowatą fakturę wyglądem imitującą skórę. Całość nie tylko wygląda dobrze, leczy także znacznie poprawia chwyt. Z kolei pokrętła mają wyczuwalne żłobienia, dzięki czemu ich użycie jest bardzo wygodne.
Do tego dochodzi także ponadprzeciętna jakość wykonania. Nowy Olympus to wciąż magnezowy i uszczelniony korpus, który został zaprojektowany, by efektywnie pracować w najtrudniejszych warunkach. Tak więc możemy przypuszczać, że woda i kurz nie będą stanowiły problemu dla następcy modelu OM-D E-M1.
Na pozór wygląd pozostał niezmieniony, jednak zmianom uległy istotne detale. Wprawione oko już po chwili zauważy bardziej przemyślany projekt, który poprawia i tak dobrą ergonomię. Lifting przeszła tylna ściana, gdzie kilka przycisków zmieniło swoje pozycje. Te odpowiadające za podgląd i kasowanie zdjęć zostały umieszczone tuż obok siebie. Nad nimi znalazł się włącznik menu. Odwrócono także dźwignię zmiany funkcji kołowego wybieraka, co uznajemy za plus. W poprzednim modelu z łatwością można było ją przestawić. Teraz jej dłuższy koniec jest skierowany w stronę wizjera – nie ma więc mowy o przypadkowym przestawieniu jej pozycji – a akurat na to często skarżyli się posiadacze pierwszej odsłony E-M1.
od lewej Olympus OM-D E-M1, od prawej Olympus OM-D E-M1 Mark II
Pozostajemy jeszcze przy tylnej ścianie aparatu, bo to tam doszło do największej konstrukcyjnej zmiany. Dotykowy ekran LCD ma rozdzielczość 1 037 000 punktów, czyli tyle samo co poprzednik. Zmieniono jednak mechanizm uchylania wyświetlacza. Pierwsza generacja zapewniała ruch w dwóch pozycjach – w górę i w dół. Natomiast w nowym modelu mamy do czynienia z rozwiązaniem przegubowym znanym z aparatów OM-D E-M5 Mark II i PEN-F. Tak więc ekran nie tylko możemy uchylić, lecz także obrócić. Pomaga to w efektywnym komponowaniu ujęć z niewygodnych pozycji i kątów patrzenia – zarówno w poziomie jak i w pionie. Ponadto ekran skierujemy bezpośrednio w stronę korpusu, co dodatkowo chroni powierzchnię przed porysowaniem podczas przenoszenia i transportu. Również obsługa panelu dotykowego jest wygodna i precyzyjna. Dzięki temu w szybki sposób zmienimy punk AF, wyzwolimy migawkę czy przewertujemy karty menu. Sam ekran jest bardzo szczegółowy i kontrastowy. Nie ma też problemów z odświeżaniem i właściwą reprodukcją kolorów.
Pochwalić musimy także wizjer elektroniczny. Charakteryzuje się on z czasem reakcji 6 ms i częstotliwością odświeżania na poziomie 120 kl./s, zaś sama muszla oczna została przeprojektowana. Do tego wizjer został wyposażony w reduktor migotania oświetlania. Oznacza to, że elektroniczny celownik rozpoznaje częstotliwość światła, dzięki czemu jest w stanie zoptymalizować wyświetlaną scenę. Słowem – jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Obraz jest natychmiastowo odświeżany, a barwy odpowiednio odwzorowane. W efekcie zapominamy, że kadrujemy za pomocą elektronicznego wizjera. Do tego oczywiście mamy pełny podgląd ekspozycji oraz nałożonych efektów kolorystycznych (w czasie rzeczywistym).
Poważny lifting przeszły także menu główne i podręczne. Teraz oba są bardziej stonowane – głównie za sprawą odświeżonego fontu oraz zmiany kolorystyki na ciemniejsze barwy. Nowy projekt zdecydowanie bardziej przypadł nam do gustu. Do tego przeorganizowano pozycje niektórych kart menu. Wszystko jest wyraźniejsze i lepiej czytelne. Jednak pomimo wprowadzonych zmian dotychczasowi użytkownicy serii OM-D będą się czuć „jak w domu”. W końcu otrzymaliśmy także procentowy wskaźnik naładowania baterii, a jest to funkcja, na którą czekało wielu fotografów. Dzięki temu precyzyjnie określimy stan naładowania akumulatora.
menu główne
menu podręczne
Konstrukcyjną wisienką na torcie jest ergonomia zbliżona do perfekcji. Bogactwo przycisków z przypisanymi najważniejszymi funkcjami i parametrami oraz możliwość ich personalizacji sprawia, że każdy będzie mógł dopasować nowego Olympusa do swojego stylu fotografowania. Co więcej, całość ustawień aparatu przypiszemy do jednego z trzech trybów użytkownika C1, C2, C2, które znajdują się na pokrętle trybów PASM. Wzorcowa wypada także duży, głęboki i wyraźnie zaakcentowany grip oraz tylne wyprofilowanie pod kciuk. W efekcie aparat idealnie wpasowuje się w dłoń.
W OM-D E-M1 Mark II w końcu znajdziemy dwa sloty na karty SD, z czego jeden jest kompatybilny z szybkimi kartami UHS-III. Otrzymaliśmy także złącze USB 3.0, wbudowane w korpus gniazdo mikrofonowe i słuchawkowe, a także gniazdo HDMI Direct 4:2:2, które umożliwi podpięcie zewnętrznych monitorów lub rejestratorów, co z pewnością docenią filmowcy – ale o tym za moment. Ponadto gorąca stopka ma dodatkowy pin. Wszystko po to, by umożliwić pracę z nową lampą błyskową FL-900R. Producent wyposażył też aparat w nową baterię BLH1 1720 mAh. Ma być ona o 30% wydajniejsza od poprzedniej generacji akumulatora. W praktyce powinna umożliwić wykonanie ponad 500 zdjęć. Z kolei czas potrzebny na pełne naładowanie baterii ma wynieść około 2 godzin.
Jednak to we wnętrzu doszło do najistotniejszych zmian. Aparat został wyposażony w nowy 20-megapikselowy sensor Live MOS formatu M43. Wspiera go najnowsza generacja czterordzeniowego procesora Truepic VIII, który z zapewnień producenta ma odznaczać się 3.5 razy większą mocą obliczeniową, co w efekcie przełoży się na szybszy odczyt informacji z matrycy. Fotografować będziemy mogli w zakresie czułości matrycy ISO 100-51200. Dla fanów automatyki mamy dobrą wiadomość. Górna granica Auto ISO została zwiększona do ISO 6400, dzięki czemu otrzymujemy większy przedział, w którym aparat sam będzie optymalnie dobierał czułość przetwornika obrazu do fotografowanej sceny.
20-megapikselowy sensor Live MOS formatu M43 i procesor obrazu Truepic VIII
Tak więc możemy przypuszczać, że nowa matryca oraz procesor obrazu użyte w Olympusie sprawią, że wykonane zdjęcia będą bardzo wyraźne i bogate w detale. Niestety egzemplarz, z którym mieliśmy do czynienia był jeszcze wersją przedprodukcyjną – choć do finalnej odsłony brakowało już niewiele. Niestety nie mogliśmy zabrać wykonanych fotografii, a szkoda. Na ekranie prezentowały się bardzo dobrze. Mimo to na ostateczną ocenę przyjdzie jeszcze poczekać do momentu, aż przeprowadzimy pełne testy plenerowe i laboratoryjne.
Poza tym OM-D E-M1 Mark II został wyposażony w migawkę mechaniczną i elektroniczną. Pierwsza zapewnia fotografowanie z czasem 1/8000 s. Natomiast druga gwarantuje czas 1/32 000 s (poprzednik po aktualizacji oprogramowania do wersji 4.0 miał 1/16 000 sekundy). Co więcej, flagowiec Olympusa został wręcz stworzony z myślą o fotografowaniu szybkiej akcji. Za precyzyjne i błyskawiczne ustawianie ostrości odpowiada nowy, oparty o detekcję fazy i 121 punktów krzyżowych system autofokusa, który dzięki własnemu procesorowi radzić ma sobie w każdych warunkach i doskonale śledzić obiekty. Czujniki zapewniają około 80% pokrycie kadru i każdy z nich charakteryzuje się czułością do -2EV.
Do tego wszystkiego otrzymujemy imponujący tryb zdjęć seryjnych – obrazy w pełnej rozdzielczości rejestrujemy z prędkością aż 18 kl./s. W dodatku, jeśli wyłączymy wsparcie AF, prędkość ta wzrośnie do 60 kl./s. W skrócie – takie parametry robią wrażenie.
Oprócz tego otrzymujemy usprawnioną 5-osiową stabilizację, która według producenta kompensować ma do 6.5 EV. Jednak taką wydajność osiągniemy wspólnie ze stabilizowanym nowym obiektywem M.Zuiko Digital ED 12-100 mm f/4 IS PRO. Oba systemy redukcji drgań będą ze sobą efektywnie współpracować i mają zapewnić najlepszą jakość obrazu. Z innymi szkłami nowy Olympus powinien zapewnić skuteczność 5EV.
Nowy E-M1 ma spełniać także oczekiwania zaawansowanych filmowców. Wreszcie pojawiła się możliwość rejestrowania w rozdzielczości 4K (24, 25 i 30 kl./s z przepływnością 102 Mbps). Do tego otrzymujemy także rozdzielczość Cinema 4K z 24kl./s i imponującą przepływnością 237 Mbps. Z kolei w niższych rozdzielczościach klatkaż wzrośnie do 60 kl./s. Natomiast w wypuszczeniu materiału na zewnętrzne rejestratory pomoże nam wspomniane już gniazdo HDMI Direct 4:2:2. Miłym dodatkiem są stabilizacja obrazu, obracany dotykowy ekran, a także złącza słuchawkowe i mikrofonowe. Jak więc można zauważyć, Olympus mocno postawił na funkcje filmowe.
Znane ze wcześniejszych modeli rozwiązania typu Live Composite czy High Res Shot (dzięki przesunięciu matrycy pozwoli nam wykonywać 50-megapikselowe zdjęcia) uzupełnia nowa funkcja. Tryb Pro Capture ma wyeliminować problemy z opóźnieniem migawki, rejestrując 14 klatek przed pełnym wciśnięciem spustu. Dzięki temu powinniśmy być w stanie znacznie lepiej uchwycić decydujący moment.
Ponadto producent wprowadza także nową usługę 3-poziomową usługę Serwis Olympus PRO. Pierwszy poziom – Standard Plus – będzie dostępny bez dodatkowych opłat. Użytkownik będzie mógł skorzystać m.in. z 6-miesięcznej dodatkowej gwarancji. Dwa kolejne poziomy – Zaawansowany oraz Elite – obejmują darmową przesyłkę, wypożyczenie sprzętu na czas naprawy, plan regularnych przeglądów serwisowych, błyskawiczną pomoc działu obsługi i wideo rozmowy dotyczące tematów serwisowych i kwestii technicznych. Program SERWIS OLYMPUS PRO zostanie uruchomiony w 17 europejskich krajach.
Wygląda na to, że nowy OM-D E-M1 Mark II to prawdziwa bestia. Wnętrze zostało wyposażone w najbardziej zaawansowane rozwiązania technologiczne. Poprawiono drobne niedociągnięcia poprzedniego modelu, co wpłynęło na poprawę ergonomii. Tak więc może się wydawać, że nowy flagowiec Olympusa powinien namieszać w segmencie profesjonalnych bezlusterkowców. Z niecierpliwością czekamy na moment, kiedy w naszej redakcji na nieco dłużej zjawi się OM-D E-M1 Mark II.