Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Canonowska seria G z pewnością zasłużyła na miano kultowej. Aparaty te od zawsze charakteryzowały się dobrą ergonomią i przyzwoitą jakością obrazu. Okupione to było dużymi, jak na kompakt, rozmiarami. W przypadku poprzednika dzisiejszej nowości, czyli G1 X, rozmiar już był w pełni uzasadniony - aparat zyskał największą, wówczas, matrycę wśród kompaktów z niewymienną optyką.
Canon PowerShot G1 X Mark II ma dokładnie ten sam rozmiar matrycy co poprzednik - 1,5-cala - jest jednak od niego nieznacznie mniejszy. Usunięto dwa górne pokrętła oraz wizjer lunetkowy, co pozwoliło na znaczne zmniejszenie wysokości aparatu.
Usunięcie wizjera na pewno znajdzie swoich licznych przeciwników. Przedstawiciele producenta tłumaczyli ten ruch przede wszystkim zmianą obiektywu. W nowej konstrukcji mamy do czynienia z jaśniejszą optyką o szerszym zakresie ogniskowych. Przez to wizjer byłby jeszcze bardziej zasłonięty, niż miało to miejsce w poprzednich modelach. Na pocieszenie pozostaje możliwość doczepienia opcjonalnego celownika cyfrowego.
Polepszenie osiągów obiektywu musiało się odbić na wadze aparatu. Pomimo nieznacznie mniejszych rozmiarów, aparat waży 20 gramów więcej - 553 g z baterią. To bez wątpienia jeden z najcięższych aparatów kompaktowych na rynku. Mimo to należy to zapisać na plus, ponieważ aparat bardzo stabilnie leży w rękach i nie mamy problemu z precyzyjnym kadrowaniem nawet na najdłuższej ogniskowej. Na pochwałę zasługuje również wyraźnie zaznaczony grip, dzięki któremu aparat pewnie leży w dłoni.
Pierścienie Dual Lens Control Rings to bardzo dobrze zapowiadające się rozwiązanie. Jeden działa skokowo z przyjemnym oporem i wyraźnym klikiem, drugi umożliwia płynną regulację parametrów. Producent odróżnił je od siebie grubością oraz wykończeniem, dzięki czemu bez trudu wyczuwamy, z którym pierścieniem mamy do czynienia. Ponieważ sterowanie parametrami ekspozycji przeniesiono na pierścień skokowy, producent zdecydował się na usunięcie przedniej tarczy nastaw, czego bardzo żałujemy. Gdyby została (a na gripie spokojnie znalazłoby się na niej miejsce), mielibyśmy bardzo komfortowy zestaw, którego obsługa byłaby zbliżona do tej znanej z lustrzanek. Tylna tarcza nastaw, która otacza nawigator oczywiście została na swoim miejscu i przyzwoicie spełnia swoją rolę.
Sama jakość wykonania zasługuje na pochwałę. Metalowa obudowa została pokryta czarnym, matowym lakierem. Jej elementy ściśle do siebie przylegają. Przyciski są duże, bardzo dobrze wykonane i wyraźnie opisane. Dzięki temu nie powinniśmy mieć problemów z obsługą aparatu w rękawiczkach.
Zasadniczej zmianie uległ ekran. Nie mamy już do czynienia z przegubowym, charakterystycznym dla Canona mocowaniem. Ekran możemy odsunąć od tylnej ścianki i wygiąć w górę i w dół. Metalowe mocowanie zostało tak pomyślane, że bez problemu będziemy mogli wykonać autoportret z ręki. Sam ekran jest dotykowy, a jego obsługa nie przysparza większych problemów. Takie rozwiązanie umożliwiło producentowi ograniczenie liczby elementów sterujących, co nie każdemu przypadnie do gustu.
Niestety nie mieliśmy możliwości wykonania zdjęć, ponieważ egzemplarz dostarczony na konferencję prasową nie był jeszcze wersją produkcyjną. Natomiast jeśli chodzi o samo fotografowanie, to aparat przyspieszył w stosunku do swojego poprzednika. Należy jednak zaznaczyć, że do najszybszych bezlusterkowców jeszcze daleka droga.
Mamy nadzieję, że Canon PowerShot G1 X Mark II w wersji finalnej trafi niedługo w nasze ręce. Wtedy będziemy mogli podzielić się z wami bardziej szczegółową oceną tej propozycji japońskiego producenta