Aparaty
Leica M11 Black Paint - nowa wersja, która pięknie się zestarzeje
Seria E-P Olympusa, to aparaty, od których się wszystko zaczęło. Pierwszy cyfrowy Pen został zaprezentowany prawie równo cztery lata temu i właśnie czwartą generację w tej linii świat ujrzał dzisiaj. Przez te cztery generacje rodzina bezlusterkowców Olympusa rozrosła się w górę (OM-D) i w dół (E-PM, E-PL), trendy technologiczne zaczął wyznaczać nie-pen czyli model OM-D E-M5 mimo to E-P5 jest mocno wyczekiwanym modelem. Ostatnim z serii "piątek", których wspólną cechą jest matryca z OM-D.
Zostawmy jednak genezę i skupmy się na nowym modelu. Nie ma wątpliwości, że nowy E-P5 to odpowiedź na oczekiwania użytkowników. Trzy podstawowe wyróżniki, które charakteryzują nowy model to:
Do tego dodajmy jeszcze wbudowaną lampę błyskową, odchylany ekran, stabilizację obrazu z OM-D i mamy aparat przystosowany do współczesnych, social-mediowych czasów.
Zacznijmy od WiFi, które jak pisałem w moim felietonie swego czasu już od dawna powinno być podstawową funkcją w aparatach - na równi z USB. Olympus bardzo długo zwlekał z wprowadzeniem tej funkcjonalności do swoich aparatów. Na prezentacji usłyszeliśmy, że trwało to tak długo bo chcieli zrobić to porządnie - bez konieczności długotrwałej konfiguracji, wpisywania hasła i tak dalej. I można by było wziąć to za szukanie wymówek, gdyby nie to, że Olympus uczynił łączenie się z WiFi naprawdę szybkie i łatwe.
Wszystko co musimy zrobić, żeby połączyć E-P5 ze smartfonem (lub tabletem), to zeskanować QR kod wyświetlony na ekranie aparatu z poziomu apki Olympus Image Share (konieczna nowa wersja, dostępna wkrótce). To spowoduje zainstalowanie w ustawieniach telefonu czy tabletu specjalnego profilu sieciowego, dzięki któremu przy następnym połączeniu nie musimy już przechodzić całej procedury.
Podczas prezentacji parowanie z iPadem udało się bez kłopotów, co nie jest regułą podczas premier nowych produktów. Jeżeli dodamy jeszcze, że łączność WiFi ma nam umożliwić także zdalny podgląd kadru, ostrzenie i wyzwalanie migawki, możemy powiedzieć, że Olympus odrobił lekcję.
Kolejną ważną według nas nowością jest szybsza migawka. W E-P5 mamy teraz dostępny czas dwa razy krótszy niż w OM-D. Dzięki 1/8000 s i obniżonym o jeden stopień ekwiwalencie ISO możemy zyskać aż dwie działki przysłony, gdy zależy nam na małej głębi ostrości (jak zresztą Olympus to ładnie pokazał na slajdzie, który prezentujemy powyżej).
Jednak najbardziej oczywistą zmianami w E-P5 jest design. Już pierwsza wersja była - tradycyjnie dla Olympusa - wykonana bardzo dobrze, ale z designu E-P5 uczyniono jeden z elementów wyróżniających nowy model. Już od początku mamy dostępne trzy wersje kolorystyczne - czarną, srebrną i białą. Bardzo dużo uwagi poświęcono przełącznikom i pokrętłom. Wszystkie są wykonane z najwyższą starannością i z najlepszych materiałów. Zadbano także, żeby pracowały ze szlachetnym kliknięciem. Spora dbałość o szczegóły.
Innowacją, którą chwali się producent jest zastosowanie przełącznika, który zmienia tryby pracy przedniego i tylnego pokrętła. Najlepiej pokazuje to slajd z prezentacji producenta (poniżej). Po prostu w jednym położeniu tylne pokrętło obsługuje na przykład przysłonę, a przednie kompensację ekspozycji, a w drugim położeniu na przykład odpowiednio balans bieli i ISO. Szczerze mówiąc osobiście nie jestem przekonany do tego pomysłu, ale z ostateczną oceną wstrzymajmy się do pełnego testu. Może to sprytne rozwiązanie, a może denerwujący przełącznik, który będzie wprowadzał zamieszanie?
Charakterystyczny dla Penów grip nie jest odkręcany. Jak powiedział nam przedstawiciel Olympusa, głównie dlatego, że mieści się pod nim antena WiFi (reszta obudowy jest metalowa i ekranuje sygnał). W przeciwieństwie do OM-D nowy Olympus ma wbudowaną lampę błyskową, co jest dobrym ruchem. W stosunku do flagowego modelu modelu tego producenta E-P5 ma też lepiej zaprojektowany ekran LCD. W OM-D wygląda on jak dolepiony w ostatniej chwili z innego modelu. W E-P5 jest płaski i elegancko schowany w obudowie. Duży plus.
Świadomie pomijam jako zaletę nowy, dodatkowy wizjer elektroniczny o większej rozdzielczości niż jego poprzednik. Po prostu do nowego Pena pasuje jak pięść do nosa i psuje cały wysiłek włożony w projektowanie obudowy E-P5. Tu nadal przewagę ma OM-D.
Wśród dziennikarzy obecnych na premierze pojawiały się tezy czy nowy model nie skanibalizuje OM-D. W końcu E-P5 otrzymał większość funkcji flagowego modelu, a wiele z nich zostało poprawionych (migawka, stabilizacja). A do tego WiFi! To rzeczywiście trudny orzech do zgryzienia dla Olympusa. Co prawda E-P5 nie ma uszczelnionej obudowy, możliwości założenia pionowego gripu, wbudowanego wizjera i wizerunku OM-a, ale nie da się ukryć, że jest nowocześniejszy pod wieloma względami. Jedyne co jest teraz pewne, to to, że wiele osób czeka na nowego OM-D.