Aparaty
Leica M11 Black Paint - nowa wersja, która pięknie się zestarzeje
Miesiąc temu wychwalałem triumf karty SD, dzięki której przeciętny użytkownik aparatu fotograficznego pozbył się bólu głowy związanego z wyborem i zgodnością standardów. Jednak w styczniowym felietonie znowu pogrążymy się w wiekach ciemnych technologii (jednak nie bez światełka w tunelu).
Nadal większość z nas, gdy chce przesłać zdjęcia z aparatu używa kabla USB lub czytnika kart. Tymczasem wielu użytkowników komputerów już nawet nie wie, że można użyć kabla, żeby podłączyć go do netu i przesyłać dane. Firma Apple wprowadziła jako standard złącze WiFi pod nazwą AirPort do swoich komputerów już w 1999 roku, a najnowsze Maki gniazd Ethernet nie mają już wcale. Najlepiej sprzedające się w tej chwili gadżety czyli tablety i smartfony z zasady łączą się bezprzewodowo. Tymczasem od około 5-6 lat trwają próby sensownego wprowadzenia technologii bezprzewodowej do aparatów cyfrowych i dopiero od zeszłego roku (2012) zaczyna to mieć ręce i nogi.
Nie można powiedzieć, żeby konstruktorzy nie mieli dobrych chęci. Już jakoś w okolicy 2000 roku Sony próbowało łączyć swoje aparaty za pomocą standardu Bluetooth. Jednak niedoskonałości tej technologii - powolność, konieczność parowania urządzeń i mały zasięg - powodowały, że temat został zarzucony. Nieco później producenci profesjonalnych lustrzanek jak Nikon czy Canon oferowali jako dodatkowe akcesoria duże i nieporęczne nadajniki WiFi. Jednak ich przeznaczeniem było bezpośrednie przesyłanie zdjęć na serwery agencji fotograficznych i redakcji. Trzeba było mieć serwer FTP i tak dalej. A może producenci po prostu nie mieli motywacji? Przed erą smartfonów i Facebooka nie było specjalnie ciśnienia, żeby szybko wrzucić zdjęcie do netu i zwykły kabel USB załatwiał sprawę.
Mimo to w 2005 roku niespodziewanie i Nikon, i Canon pokazali kompakty wyposażone w moduł WiFi. Jednak korzystanie z niego było trudne i nielogiczne. Nie można było połączyć się bezpośrednio z komputerem czy telefonem, ale trzeba było mieć punkt dostępowy i wysyłać zdjęcia na serwer producenta, żeby je potem ściągnąć (czy jakoś tak - mocno to było pogmatwane). Generalnie nie działało i pomysł został na kilka lat zarzucony. Producenci i konsumenci nie widzieli sensu walczyć o bezprzewodowe przesyłanie danych, gdy zwykły kabel USB czy czytnik kart znacznie szybciej i pewniej przesyłały zdjęcia do komputerów. A to był główny cel łączenia aparatu cyfrowego z czymkolwiek.
Aż przyszły czasy serwisów społecznościowych i smartfonów z aparatami. Nagle okazało się, że ludzie przestali kupować aparaty kompaktowe, bo robili zdjęcia komórkami. Na początku producenci byli trochę zagubieni i albo tłumaczyli spadki sprzedaży chwilową modą i tym, że telefon mamy zawsze przy sobie, albo prześcigali się w montażu jak największych zoomów, których - co oczywiste - komórki mieć nie mogły. Przez chwilę spokojną głowę mieli pracownicy odpowiedzialni za segment lustrzanek, ale gdy w 2009 iPhone dogonił najpopularniejsze lustrzanki pod względem wrzucanych zdjęć na serwis Flickr, zaczęło się robić gorąco. I wtedy do świadomości konstruktorów zaczęły się przebijać głosy dziennikarzy i analityków rynku, którzy od jakiegoś czasu mówili, że to wcale nie chodzi tylko o to, że telefon mamy przy sobie, że nie chodzi o to czy on robi lepsze, czy gorsze zdjęcia niż porządny kompakt. Chodzi o to, że te zdjęcia możemy natychmiast wysłać rodzinie i znajomym lub pochwalić się nimi na serwisie społecznościowym. Nikt nie chce czekać, aż wróci z imprezy/koncertu/wycieczki i pracowicie zrzuci zdjęcia na komputer, żeby potem zaprosić znajomych i zrobić "pokaz slajdów". Chcemy od razu pokazywać co się dzieje tu i teraz. Chcemy zbierać komentarze, polubienia, być udostępnianym dalej - tak wygląda teraz cyfrowe życie!
Mogłoby się wydawać, że w obliczu tak oczywistych faktów producenci nagle rzucą się i zaczną umieszczać moduły WiFi we wszystkich możliwych modelach aparatów własnej produkcji. Tym bardziej, że moduł WiFi ma obecnie wielkość pół paznokcia i kosztuje kilkanaście eurocentów, a do tego zawiera jeszcze GPS. WiFi powinno się znaleźć w każdym aparacie. Oczywiście tak się nie stało. Producenci schowali głowę w piasek, a żeby uciszyć sumienie jak ochłapy podrzucali konsumentom różne dziwne i zniechęcające moduły do podpinania w różne najdziwniejsze miejsca aparatu. Szefostwo i dziennikarze się nie czepiali, bo przecież "mamy moduł WiFi, jak komuś zależy". A, że był drogi i niewygodny w użyciu, to już było przemilczane.
Tymczasem sprzedaż kompaktów spadała, a smartfonów rosła i nie można było już unikać tematu. Wreszcie ktoś załapał, że nie chodzi o to, żeby bezprzewodowo wysłać zdjęcia na komputer - można to zrobić kablem USB. Nie spełnia to jednak warunku "tu i teraz". Ludzie chcieliby wysyłać zdjęcia na smartfona lub tablet, bo te urządzenia są pod ręką i najczęściej cały czas podłączone do internetu. Świetnie, powstał szereg lepszych lub gorszych aplikacji na smartfony umożliwiających przesyłanie zdjęć z aparatu wprost do telefonu, a potem w świat portali społecznościowych. Nawet producenci kart SD z modułami WiFi to zrozumieli i wypuścili aplikacje mobilne.
Jednak jeszcze raz zadziałała prosta jak kij od szczotki i równie uniwersalna logika marketingowo-sprzedażowa koncernów elektronicznych. Skoro przez smartfony podłączone do netu spada nam sprzedaż kompaktów, to żeby je ratować umieśćmy moduł WiFi w kompaktach i sprawa załatwiona. Źle, źle, źle! Dajcie nam, fotografującym możliwość szybkiego dzielenia się zdjęciami z porządnych aparatów - lustrzanek, bezlusterkowców i zaawansowanych kompaktów! Tylko możliwość założenia porządnego szkła, niskie szumy, mała głębia ostrości, lepsza plastyka obrazu i szybki autofokus są w stanie przekonać ludzi, że iPhone to nie jest najlepszy aparat na świecie.
Jednak to nie jedyny warunek. Funkcji WiFi muszą towarzyszyć porządne, proste w użyciu i skuteczne aplikacje na smartfony i tablety. Takie, żeby każdy poświęcił góra kilka minut na skonfigurowanie, żeby nie trzeba było za każdym razem podawać 20-znakowego hasła i przekopywać menu, wreszcie żeby można było wybrać, które zdjęcia chcemy przesłać. Samo połączenie ma być szybkie, sprawne, niezawodne.
Jak już napisałem na początku, widzę światełko w tunelu. Wiele z tych warunków spełniają już najnowsze aparaty Sony NEX, Samsung NX i Canon EOS. A co z resztą producentów? Co z resztą modeli wymienionych firm? Za nami premiery targów CES 2013, przed nami CP+ w Japonii, a właściwie tylko Samsung jednoznacznie zadeklarował, że planuje, żeby cała linia zaawansowanych aparatów była wyposażona w łączność bezprzewodową i konsekwentnie ten plan realizuje. Niektórzy producenci posiłkują się rekomendując karty SD z modułami WiFi, inni udają, że w metalowym korpusie WiFi umieścić się nie da. A tymczasem klienci czekają na prawdziwą rewolucję bezprzewodową, dzięki której nie będą musieli decydować, albo ostre zdjęcie, albo na Facebooku.
Wierzę, że kiedyś Flickr, Facebook, NK i wszelkie blogi zapełnią się świetnymi technicznie zdjęciami, których jedynym walorem nie będzie to, że zostały wrzucone do sieci i skomentowane w kilka sekund po zrobieniu. Mała rzecz, a tak by ucieszyła