Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
MFK 07. Osiągnęliśmy półmetek tegorocznej, piątej już edycji Miesiąca Fotografii w Krakowie. Najwyższy czas na recenzję i polecenie czytelnikom wystaw, które szczególnie warto obejrzeć. Zapraszamy!
W tym roku organizatorzy przygotowali dla odwiedzających niemal 50 ekspozycji i mnóstwo dodatkowych atrakcji w postaci pokazów filmów, spotkań autorskich, warsztatów i przeglądu portfolio. Co zrozumiałe, osoby niemieszkające w Krakowie raczej nie mają szans na obejrzenie wszystkich wystaw i wzięcie udziału we wszystkich imprezach. Ale chyba nie o to chodzi - taka dawka fotografii może być po prostu niestrawna, ponieważ po odwiedzeniu nastej ekspozycji przestajemy pamiętać te pierwsze. Najlepiej uważnie przejrzeć program, spojrzeć na mapkę i wybrać interesujące nas wystawy, a następnie dostosować się do lekko leniwego tempa życia w dawnej stolicy naszego kraju, dając sobie czas na refleksję nad tym, co zobaczymy.
Z logistycznego punktu widzenia (a dobre planowanie to w przypadku imprez tego typu podstawa) warto pamiętać o kilku rzeczach. Po pierwsze, znakomita większość wystaw zarówno z programu głównego, jak i offowego jest pokazywana albo w okolicach Starówki, albo na Kazimierzu. To plus, bo ułatwia zwiedzanie. Jednak kilka ciekawych ekspozycji znajduje się poza centrum (niektóre całkiem daleko) i od nich najlepiej zacząć. Kilka wystaw jest otwartych tylko w tygodniu, więc jeśli ktoś przyjeżdża do Krakowa np. w piątek, dobrze rozpocząć od ekspozycji, które w weekend będą zamknięte.
Po raz pierwszy wprowadzono opłaty za wstęp do części obiektów (Fabryki Schindlera, Pałacu Goetza, Turlej Gallery, Bunkra Sztuki oraz mieszkań). Najlepiej z ekonomicznego punktu widzenia rozpocząć wizytę na Miesiącu, odwiedzając biuro festiwalowe mieszczące się w galerii Camelot przy ul. Św. Tomasza 17 (bardzo blisko rynku), gdzie można wykupić karnet, zaopatrzyć się w bardzo ładnie wydany katalog (naprawdę warto) i wejść w posiadanie mapki niezbędnej do sprawnego zaliczania festiwalowych atrakcji. I jeszcze jedno - niektóre miejsca są otwarte w dość specyficznych godzinach, więc zanim udamy się w długą pieszą wędrówkę na drugi koniec miasta, warto zobaczyć, czy wystawa będzie w ogóle otwarta.
Hity programu głównego
Zdecydowanie najlepszą wystawą 5. Miesiąca Fotografii w Krakowie jest pokazywana w Fabryce Schindlera ekspozycja zatytułowana "Teatry wojny", której kuratorem jest znany fotograf agencji Magnum Mark Power. Jest to projekt, który powstał specjalnie na zamówienie organizatorów Miesiąca i z pewnością było warto. Składa się z pięciu wystaw: "Why Mister, Why?" Geerta Van Kesterena, "Kill House" Christophera Stewarta (światowa premiera!), "Care Packages" Lisy Barnard, zdjęć Luca Delahaye'a (bez tytułu) i "British Watchtowers" Donovana Wylie. Na usta cisną się praktycznie same zachwyty - od poziomu artystycznego, przez jakość prezentacji, po wybór miejsc na poszczególne wystawy.
Luc Delahaye pokazuje panoramy imponujące nie tylko wymiarami (są spełnieniem marzeń fotografa z "Powiększenia" Antonioniego - im bliżej jesteśmy, tym więcej szczegółów widzimy) i zapierającą dech w piersiach wizualnością, ale przede wszystkim świeżym spojrzeniem autora na konflikt w Iraku. Ze względu na sprzęt, z jakiego korzystał (kamera wielkoformatowa), Francuz był zmuszony do przewidywania, jaka sytuacja okaże się znacząca dla losów wojny nie tylko z perspektywy codziennego "newsa". Brak pośpiechu i zdolność skompresowania dużego ładunku informacji i emocji w jednym kadrze pozwalają zobaczyć w jego pracach nie tylko piękną wizualnie formę, ale przede wszystkim świadectwo. Mimo znakomicie dobranego wnętrza, w obcowaniu ze zdjęciami niestety przeszkadzają nieco odblaski światła wpadającego przez okna. Ale nie można mieć wszystkiego...
Autorka drugiego projektu wchodzącego w skład "Teatrów wojny", Lisa Barnard zaprezentowała proste kadry, ukazujące tzw. "care packages" (paczki troski), czyli zestawy "przydatnych drobiazgów" zapakowanych w foliowe torebki i wysyłanych żołnierzom armii USA przez organizację Blue Star Moms. Znajdziemy w nich słodycze, przybory do pisania, kosmetyki, gry. Jako część "Teatrów wojny" wystawa ta broni się znakomicie i jest naprawdę przejmująca. Uwaga praktyczna - "Care packages" Lisy Barnard są prezentowane w dwóch salach.
"Kill House" Christophera Stewarta ma swoją światową premierę właśnie podczas tegorocznego Miesiąca Fotografii w Krakowie. Oglądamy 8 zdjęć wykonanych w budynku wykorzystywanym przez siły zbrojne USA do szkolenia żołnierzy m.in. w wysiedlaniu ludzi z domów. Wielkoformatowe powiększenia umieszczono na strychu, na którym panują egipskie ciemności. Jedyne oświetlenie to wąskie smugi światła wpadające przez szpary między deskami podłogi (uwaga na lęk wysokości!) i punktowe oświetlenie prac. Niedopowiedziane, niedosłowne fotografie robią niesamowite wrażenie i spacer tym długim, ciemnym korytarzem nikogo nie pozostawi obojętnym. To jedna z najlepiej wykorzystanych przestrzeni festiwalu.
Irlandczyk Donovan Wylie fotografował strażnice i posterunki brytyjskie na granicy Irlandii Północnej i republiki Irlandii. W latach 80. ubiegłego wieku był to jeden z najbardziej zmilitaryzowanych terenów Europy Zachodniej. Oglądamy piękne, spokojne, stonowane fotografie przedstawiające strażnice na tle małych miasteczek lub gęsto zalesionych wzgórz Irlandii. Historia konfliktu przekonuje, że spokój jest tylko pozorny. Wylie stworzył swoistą typologię - kadry są różne, ale krajobraz, okoliczności niezwykle podobne i praktycznie jednorodne. "British Watchtowers" to zbiór pięknych zdjęć nienormalnej i niepokojącej sytuacji.
"Why Mister, Why?" Geerta Van Kesterena uznaje się za współczesny odpowiednik "Vietnam Inc" Philipa Jonesa Griffithsa, wydanego w 1971 roku nowatorskiego dokumentu o wojnie w Wietnamie. Porównania te w żadnym wypadku nie są przesadzone. Holender fotografował w Iraku i stworzył imponującą pracę, opowiadającą o wszystkich aspektach konfliktu. Pokaz w Krakowie jest dopiero drugą pełną prezentacją "Why Mister, Why?" na świecie. W dwóch ogromnych, wyciemnionych salach ustawiono ekrany, na których wyświetlane są zdjęcia oraz napisy - hasła, komentarze, objaśnienia, tytuły z gazet (po angielsku i arabsku). Pokazowi towarzyszy znakomicie dobrana ścieżka dźwiękowa. Całość robi piorunujące wrażenie. Warto zarezerwować sobie dużo czasu, żeby móc obejrzeć (ba - doświadczyć) całość prezentacji.
Całość projektu robi znakomite wrażenie, a Powerowi udało się pokazać, w jak różny, ale zawsze równie skuteczny sposób, można pokazać ten sam temat i jak bogate możliwości daje fotograficzne medium. Poświęcamy "Teatrom wojny" tyle miejsca, bo warto wpaść do Krakowa tylko, żeby obejrzeć tę wystawę.
Ekspozycją, której nie obejrzymy w weekend, a którą z pewnością warto zobaczyć, jest "Mental Hospital" Andersa Petersena. Zachęcam wszystkich, których może odstraszać dość daleka lokalizacja galerii F-Station, ponieważ Petersen to "nazwisko", które gwarantuje wysoki poziom. Oglądamy kilkadziesiąt niewielkich, czarno-białych fotografii, intymnych portretów pacjentów szpitala psychiatrycznego. Autor ma godną podziwu zdolność przedstawiania obcych sobie ludzi, jakby wcale nie byli nieznajomymi. "Mental Hospital" to mocna rzecz, ale wbrew temu, co sugerowałby temat, wcale nie dołująca - momentami wręcz wzruszająca.
Po wizycie w galerii F-Station, w której prezentowana jest wystawa Petersena, warto zajrzeć do Galerii Pauza, żeby skonfrontować dwa zupełnie odmienne podejścia do tematu. Fragment jednego z 12 rozdziałów monumentalnego projektu "Ghetto" Adama Broomberga i Olivera Chanarina pokazywany przy Floriańskiej 18 jest poświęcony właśnie szpitalowi psychiatrycznemu. Pięknie oświetlone zdjęcia (jak zwykle w tym miejscu - ożywają zwłaszcza po zmroku) są zupełnie inne niż dynamiczne, czarno-białe kadry Szweda. Oglądamy między innymi statyczne "autoportrety" pacjentów, którzy sami wyzwalali migawkę wielkoformatowej kamery duetu Broomberg-Chanarin. Autorzy uznali, że inne podejście byłoby nie fair w stosunku do osób pod mocnym wpływem leków. Niektórym zdjęciom towarzyszą krótkie wypowiedzi portretowanych (wytłoczone i wydrukowane na passe-partout - Adam Broomberg obecny na wernisażu był bardzo zadowolony z tego rozwiązania). Ekspozycja w dwóch salach Galerii Pauza to tylko przedsmak twórczości tego fotograficznego duetu należącego do światowej pierwszej ligi. Warto zaopatrzyć się w jeden z kilku albumów, który mają na swoim koncie (to ich ulubiona forma prezentacji).
Tegoroczny Miesiąc Fotografii w Krakowie to jednak nie tylko wystawy poruszające ważkie tematy, dokumentujące problemy współczesnego świata. W części programu zatytułowanej "Znaki szczególne" znalazły się też lekkie wystawy jak choćby "Autoportrety" Martina Parra (Galeria ZPAF i S-ka) i "My jesteśmy..." Tomasa Agata Blonskiego (Camelot). Słowak prezentuje wielkoformatowe, czarno-białe portrety... kur. Uroczy projekt zawiera nie tylko wizerunki ptaków, ale też krótkie notki, w których znajdziemy imiona modeli, krótki rys charakterologiczny (np. "bardzo miła i towarzyska, posiada talent muzyczny"), informację o tym, jak się niosą.
Na krótki oddech i rozładowanie nastroju nadaje się również wspomniany cykl "Autoportretów" Martina Parra. Nie są to co prawda zdjęcia autorstwa znakomitego Anglika, ale część jednej z jego kolekcji (przypominających słynne "nudne pocztówki"). Podczas podróży po całym świecie fotograf zamawiał sobie portret w lokalnym studio. Na wystawie oglądamy zbiór niesamowitych zdjęć w równie niesamowitych ramkach - głowa Martina Parra doklejona do naoliwionego ciała kulturysty prężącego muskuły, Martin Parr w towarzystwie Jezusa, w weneckiej gondoli itd. itp. Poza wartością komediową mamy tu też do czynienia z krytycznym komentarzem do współczesności i naszego stosunku do tożsamości nieodmiennie związanej z wizerunkiem.
Opuszczając Galerię ZPAF i S-ka, warto udać się do galerii ZPAP Pryzmat, w której prezentowane są dwa projekty Olivera Siebera - "j_subs" oraz "Character Thieves". Autor jest zafascynowany sposobami wyrażania osobowości przez młodych ludzi. Pierwszy cykl to seria portretów przedstawicieli różnych subkultur (np. punk), a może raczej "pseudoprzedstawicieli", bo ich przynależność sprowadza się zazwyczaj do odpowiedniego uniformu. "Character Thieves" to opowieść o "cosplayers" - osobach zafascynowanych postaciami z mangi i anime do tego stopnia, że się za nie przebierają, wykorzystując niezwykle kunsztowne często kostiumy. Portrety wykonane w prywatnych wnętrzach są przeplatane prozą życia - nudnymi, zwyczajnymi krajobrazami miejskimi. Wystawa miała swój przedpremierowy pokaz w warszawskiej Galerii Yours, ale warto ją odwiedzić nawet jeśli będzie to drugie zetknięcie z prezentowanymi zdjęciami.
Wystawą, którą można obejrzeć jedynie w tygodniu, a której warto nie przegapić, są "Rytuały przejścia" Przemysława Pokryckiego. Prezentowana w Galerii Starmach ekspozycja pozwala przejrzeć się w zwierciadle krytycznego spojrzenia fotografa. Duże, kolorowe powiększenia opowiadają o przeróżnych uroczystościach rodzinnych (śluby, komunie, chrzciny). Oglądamy wnętrza pałacowe i skromne "duże pokoje" mieszkań, ale zawsze króluje wystawność - wielopiętrowe torty, baterie markowych napojów chłodzących (i rozgrzewających...). Poza niewątpliwą wartością artystyczną projekt Pokryckiego ma dużą wartość poznawczą.
Nowością tegorocznego krakowskiego festiwalu są wystawy pokazywane w mieszkaniach. Nie są to co prawda mieszkania prywatne (zamieszkane), a wynajęte specjalnie na potrzeby Miesiąca puste lokale, ale i tak początkowo można się poczuć niepewnie. Okazuje się jednak, że światowy trend znakomicie się sprawdza w wypadku niektórych projektów. Świetnie prezentują się prace Anety Grzeszykowskiej - pięknie wykonane portrety ludzi, którzy nie istnieją. Prezentowana pierwotnie w warszawskiej galerii Raster wystawa nadal robi wrażenie, zwłaszcza na wściekle pomarańczowych ścianach mieszkania przy Starowiślnej 52/7. W sąsiednim lokalu wisi 365 autoportretów Marka Gardulskiego (cykl "Rok pięćdziesiąty czwarty"). Niemal identyczne kadry z takim samym ujęciem twarzy autora przeplatane są panoramami bardziej umiejscowionymi w czasie i przestrzeni.
Zimni Niemcy
Gościem specjalnym 5. Miesiąca Fotografii w Krakowie są Niemcy, którym poświęcono cztery wystawy - trzy zbiorowe i jedną indywidualną. Ta ostatnia to prawdziwa gratka dla miłośników fotografii spragnionych kontaktu z wielką historią medium. Szkoda jednak, że "Oblicze czasu" Augusta Sandera, bo o tej wystawie mowa, nie zostanie otwarte do 23 maja. Na pocieszenie pozostaje fakt, że ekspozycję można będzie oglądać aż do połowy lipca. Pozostałe wystawy są dość nierówne. Najciekawiej prezentują się "Zawiedzione Nadzieje - Nowy Romantyzm we współczesnej fotografii w Niemczech", na której można obejrzeć prace aż 16 artystów, dla których punktem odniesienia jest twórczość Caspara Davida Friedricha, Romantyka z przełomu XVIII i XIX w.
Królują imponujące powiększenia i dopieszczone kompozycje (choć nie zabrakło też bardziej oryginalnych prezentacji, jak choćby fotoksiążeczki Volkera Gerlinga), ale nie możemy narzekać na jednorodność - autorzy prezentują bardzo różne podejście do tematu, korzystają z odmiennych środków wyrazu. Z jednej strony wystawa jest bardzo ciekawa, ale z drugiej trudno przetrawić taką liczbę zdjęć naraz. Część projektów jest tak interesująca, że chciałoby się zobaczyć więcej prac. Niestety w przypadku ekspozycji zbiorowej nie da się chyba uniknąć takiego niedosytu (przekrojowość = zwięzłość). Spójność projektu rozbija nieco rozmieszczenie wystawy w osobnych pokojach Pałacu Goetza, ale trudno byłoby znaleźć inną przestrzeń mogącą pomieścić taki materiał. Krótko mówiąc - dobre zdjęcia, ciekawy zestaw, ale nieco cierpiący przez miejsce prezentacji. Cieszmy się jednak, że w ogóle mamy okazję zobaczyć te fotografie.
Jeśli chodzi o miejsce prezentacji, to w przypadku drugiej wystawy niemieckiej zatytułowanej "Pojawianie się / znikanie - niemiecki album" trudno na cokolwiek narzekać. Bunkier Sztuki to dobra galeria, ale tym razem zawodzi zestaw prac. Z jednej strony niemal wszystkie są perfekcyjne technicznie (jak np. ogromne powiększenie zdjęcia meblościanki Laurenza Bergesa), ale tematyka wydaje się dość wtórna, a przede wszystkim całkowicie pozbawiona emocji. Oglądamy zdjęcia analityczne, wykonane z chirurgiczną precyzją (jak typologie małżeństwa Becherów), ale nie wciągające widza w rozmowę - może poza pracami Natalie Czech, która nakładała na siebie zdjęcia lotnicze ukazując przemiany krajobrazu na danym obszarze. Oczywiście można się nie zgodzić z opinią niżej podpisanego, ale nawet gdyby czytelnicy odebrali tę wystawę podobnie, warto ją obejrzeć - choćby w celach poznawczych.
Na ostatnią z niemieckich wystaw dotrą tylko najwytrwalsi - "Zatopiona przeszłość" jest bowiem prezentowana w Łaźni Nowej w Nowej Hucie (najbardziej oddalona od centrum wystawa Miesiąca). Jeśli ktoś przyjedzie tylko na weekend i zdecyduje się odwiedzić tę ekspozycję, polecam wzięcie taksówki (ok. 25 zł z Kazimierza), w celu zaoszczędzenia czasu. Ale czy warto? Trudno powiedzieć. Z jednej strony ciekawie prezentują się nowe zdjęcia Ireneusza Zjeżdżałki, z drugiej znów mamy do czynienia z rozbiciem poszczególnych składowych projektu, co utrudnia obcowanie z pracami. Do tego dochodzi jeszcze nienajlepsze oznaczenie poszczególnych ekspozycji (część po prostu trudno odnaleźć). Prace Jana Lemitza są co najwyżej rzetelne, bez błysku, a ciekawe zdjęcia Christiana Von Steffelina giną w przestrzeni, w którą je upchnięto. Warto obejrzeć instalację wideo Łukasza Trzcińskiego znanego dotąd ze znakomitych fotoreportaży.
Gościnnie
Ciekawe wystawy znalazły się pod szyldem "Projekty gościnne" tegorocznego Miesiąca. Może mało fotograficzna, ale z pewnością warta obejrzenia jest prezentowana w Pałacu Goetza ekspozycja "Czerwony namiot", dziecko warszawskiej Galerii Luksfera, zbierające prace Aleksandry Buczkowskiej, Izy Grzybowskiej, Romy Roman i Marty Zasępy. Marta Zasępa zaprasza do pokoju-łona, w którym słyszymy bicie serca płodu, widzimy go na ekranie i możemy posłuchać wypowiedzi kobiet, a Aleksandra Buczkowska opowiada o 28 boginiach słowiańskich przez pryzmat młodych kobiet. Całość spójna, atrakcyjna wizualnie, ale też wychodząca poza pierwsze, oczywiste interpretacje.
Warto wybrać się na dłuższą przejażdżkę do CSW Solvay (swoją drogą, ciekawe miejsce na ośrodek sztuki - w sąsiedztwie centrum handlowego), w którym można obejrzeć cykl "Krajobrazy rozkwitu" Christiana Woltera. Niemiec zafascynowany krajobrazem pustki i jałowości fotografuje miejsca dużych i małych, ale zawsze opuszczonych inwestycji budowlanych (hale fabryczne, drogi itp.). Pokazuje, jak przyroda upomina się o swoje. Powstały w ten sposób piękne zdjęcia, kolorowe pejzaże o stonowanej kolorystyce. Mimo pozornie niezbyt wesołego tematu autor wcale nie pastwi się nad swoimi "modelami", a wręcz patrzy na nich z zauważalną sympatią.
Inną ciekawą ekspozycją w części gościnnej jest "Powrót fizjonomii", zbiorowa wystawa szwajcarska. Jeśli chodzi o pojedyncze projekty wypada lepiej niż niemieckie "Pojawianie się / znikanie" pokazywane w tym samym miejscu. Warto zwrócić uwagę przede wszystkim na cykl "Najlepsza przyjaciółka" Judith Stadler. Autorka pokazuje wielkoformatowe portrety młodych kobiet, którym zamieniono twarze (oczywiście cyfrowa manipulacja jest nie do wykrycia), kwestionując znaczenie indywidualnej tożsamości i podkreślając bliskość dziewczyn. Pięknie prezentują się prace Danae Panchaud - spokojne, stonowane, intymne portrety; kreacyjne, ale nie nachalnie efekciarskie, ze znakomicie dobranym tytułem ("Still" - "Cicho"). Ciekawe są prace autorstwa Franki Pedrazzetti, która dokumentowała przebieg choroby przyjaciółki chorej na raka piersi. Wielkoformatowe fotografie powieszono w odwrotnej kolejności chronologicznej, co sprawia, że całość robi naprawdę duże wrażenie.
Program OFF
Program off to przede wszystkim wystawy, które nie zmieściły się lub w jakiś sposób nie pasowały do żadnego z segmentów programu głównego. Część z nich jest prezentowana w klubach, pubach i innego rodzaju knajpach. Chodzi o to, żeby nawet nie odwiedzając galerii, czuło się, że trwa właśnie święto fotografii. W niektórych przypadkach wybór miejsc okazał się nie do końca trafiony - jak choćby w wypadku malutkich odbitek (a właściwie obiektów) Edyty Pilichowskiej i klubu Flower Power. Ale zazwyczaj jest znacznie lepiej - ciekawy cykl "Jako w niebie tak i na ziemi" Filipa Przewoźnego idealnie pasuje do klimatycznego wnętrza clubOKOcafe. To samo można powiedzieć o projekcie "Zwyczajne, popularne bez filtra" Pawła Olejniczaka pokazywanym w mieszczącej się na Kazimierzu Barace. W Pauzie (nie mylić z Galerią Pauza, która jest piętro wyżej) wisi "Urban Photo Project" Ester Levine - czarno-białe i kolorowe miejskie migawki również bardzo dobrze wpasowały się we wnętrze klubu, które z kolei nie utrudnia zbytnio obcowania z fotografią.
Ale off to nie tylko knajpy, wiele wystaw jest pokazywanych w galeriach. Warto obejrzeć "Czelandońkę" Adama Pańczuka umiejscowioną na strychu Camelotu. Autor portretował aktorów-amatorów wiejskiego teatru Czelandońka z Lubenki, którzy odgrywają sceny ze starych obrzędów. Podczas wizyty w Pałacu Goetza dobrze nie przegapić wystawy Annabel Elgar. Angielka prezentuje wielkoformatowe, zainscenizowane fotografie, które nie pozwalają uwolnić się od uczucia, że patrząc na nie, podglądamy czyjeś życie. W tym samym miejscu powieszono cykl "Irregular" Marco Citrona. Włoch najwyraźniej postanowił się zabawić w "antybechera", portretując architekturę w sposób nieco przypominający twórczość słynnego małżeństwa, ale efektem końcowym są obrazy ekspresyjne, ukazujące budynki jako mocno zniekształcone (zarówno geometrycznie, jak i kolorystycznie). Projekt ten ma pewną, trudną do zdefiniowania lekkość - warto zobaczyć.
Równie ciekawie prezentuje się cykl "Nie ma innej..." Lorenzo Castore. Świetnie dobrano miejsce ekspozycji do charakterystyki wystawy, na której oglądamy intymne, czarno-białe portrety w stylu typowym dla Castore, który stawia na ekspresję i wychodzenie poza anegdotę. To bardzo prawdziwe i szczere prace. I jeszcze uwaga organizacyjna - galeria jest czynna w niezbyt wygodnych godzinach, ale nie ma problemu z otwarciem jej dla zwiedzających poza wyznaczonym zakresem (wystarczy udać się do mieszkania, do którego kieruje tabliczka na drzwiach AnimaArtu). Miłośników elegancko pokazanych w czerni i bieli kobiecych kształtów z pewnością nie zawiedzie "Portret intymny" Wacława Wantucha pokazywany w Klubie Pod Jaszczurami, w którym można też obejrzeć "Paralaksę czasu" Zbigniewa Tomaszczuka.
Niestety nie udało mi się obejrzeć wszystkich wystaw prezentowanych podczas tegorocznego Miesiąca Fotografii w Krakowie, ale takiego wyczynu nie dokona chyba nikt poza organizatorami. Na pewno trzeba pochwalić czytelny podział "oferty" na segmenty oraz wybór miejsc, w których prezentowana jest większość najważniejszych wystaw. Cieszy, że tak wiele ekspozycji jest znakomicie oświetlonych - nawet część wystaw pokazywanych klubach i barach! Nad znakomitymi wystawami rozpływałem się już powyżej, ale warto z pewnością odwiedzić też ekspozycje, które mogą nas zainteresować nieco mniej, lecz dają okazję obcowania ze znanymi nazwiskami (pod tym względem Kraków zdecydowanie wybija się na tle majowej konkurencji). A przecież nic nie zastąpi oglądania fotografii na żywo. Dodajmy do tego przegląd portfolio w doborowym składzie, spotkania ze znakomitymi twórcami i pedagogami, projekcje i warsztaty, a wyjdzie na to, że 5. Miesiąc Fotografii w Krakowie to wydarzenie, którego żaden miłośnik fotografii nie powinien przegapić. W przyszłym roku na odbywające się głównie w pierwszych dwóch tygodniach atrakcje towarzyszące można chyba jechać w ciemno, a w tym z pewnością warto jeszcze zajrzeć do Grodu Kraka przed końcem maja, żeby obejrzeć świetne wystawy. Gorąco polecamy!
Poniżej zamieszczamy krótki film, pokazujący niektóre wystawy i ogólny klimat 5. Miesiąca Fotografii w Krakowie. Zachęcamy do obejrzenia!