Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Tegoroczny Miesiąc Fotografii w Krakowie to ponad pięćdziesiąt wystaw, z czego niemal połowa w programie głównym. Gościem specjalnym była węgierska ekspozycja "Budapest Feeling". Również tutaj mogliśmy po raz pierwszy zobaczyć pełną wersję wystawy "Teraz Polska". Czy jednak atrakcji nie jest zbyt wiele? Jak wygląda organizacja festiwalu? O tym wszystkim w naszej subiektywnej relacji z części programu.
Miesiąc Fotografii w Krakowie 2006 odbywa się wyjątkowo w maju. Tradycyjnie impreza ta miała miejsce późną jesienią, ale ze względu na zmianę struktury organizacyjnej zeszłoroczna edycja został przełożona na wiosnę 2006. Organizatorzy tłumaczyli się koniecznością poświęcenia festiwalowi dużej ilości czasu. Majowy termin miał zaowocować dopracowaniem organizacji Miesiąca oraz sprowadzeniem ciekawych wystaw. To drugie z pewnością udało się osiągnąć, z tym pierwszym jest niestety kłopot.
Zacznę może od wyznania - nie cierpię festiwali fotograficznych. Już spieszę wytłumaczyć dlaczego, teoretycznie bowiem festiwale fotograficzne mają same zalety. Dają przecież możliwość obcowania z pracami najwybitniejszych często twórców i zbierają wiele wystaw w jednym miejscu, dzięki czemu widz ma kłopot bogactwa. I właśnie z tym mam problem, zwłaszcza w przypadku tegorocznego Miesiąca Fotografii w Krakowie. Program jest po prostu zbyt bogaty! Co prawda mieszkańcy grodu Kraka będą mogli spokojnie i bez pośpiechu obejrzeć wszystkie ekspozycje, ale imprezy tego typu, organizowane z takim rozmachem mają wymiar ogólnokrajowy czy nawet międzynarodowy. Jeśli jednak przybysz z innego miasta chciałby odwiedzić choćby połowę wystaw, lepiej wziąć kilka dni urlopu, niż wpadać do Krakowa na weekend - dwa, trzy dni to za mało. Zwłaszcza że niektóre galerie (np. Galeria ZPAF) są nieczynne w sobotę i niedzielę, a osoby, które nie znają miasta najlepiej, mogą mieć nie lada kłopoty ze znalezieniem niektórych galerii (choćby zupełnie nieoznaczonych galerii Zderzak i Pauza na Floriańskiej). Zresztą Kraków nie sprawia wrażenia miejsca, w którym odbywa się fotograficzny festiwal na wielką skalę, a szkoda, bo mimo powyższych minusów jest się czym pochwalić. Po łyżce dziegciu przyszła bowiem w niniejszej recenzji kolej na beczkę miodu (z lekkim posmakiem goryczy od czasu do czasu).
Najważniejszymi wystawami tegorocznego MFK są "Budapest Feeling", prezentująca prace fotografów węgierskich, oraz "Teraz Polska", która ma za zadanie pokazać, jak nasz kraj widzą rodzimi fotografowie. Mimo kilku różnic, trudno uniknąć porównań - obie ekspozycje składają się z fotografii wielu artystów, obie wymagały olbrzymiego nakładu pracy, obie można obejrzeć na terenach pofabrycznych ("Budapest Feeling" w Pałacu Goetza, czyli Browarze Okocim, "Teraz Polska" w Fabryce Schindlera), obu trzeba poświęcić znacznie więcej niż kwadrans. Pod wieloma względami są to jednak wystawy bardzo odmienne. "Teraz Polska" to autorski projekt Krzysztofa Miękusa, redaktora naczelnego miesięcznika "Pozytyw". Kurator zestawił ponad sto prac 32 fotografów młodego i średniego pokolenia, by uzyskać obraz kraju widzianego oczami artystów, z których znakomita większość rozpoczęła aktywność zawodową i twórczą po przełomie 1989 roku. Z drugiej strony, "Budapest Feeling" to bardziej mały festiwal w festiwalu - na ekspozycję składa się 21 wystaw tyluż autorów. Co prawda wystawa ma jednego kuratora (jest nim Gabriella Csizek - Dyrektor Artystyczny Węgierskiego Domu Fotografii w Budapeszcie), ale część wchodzących w jej skład ekspozycji to zamknięte cykle z własnymi kuratorami. Mamy więc do czynienia z projektem z założenia tworzącym mniej spójną całość od swego polskiego odpowiednika. Poza tym, jak zresztą wskazuje tytuł, węgierska wystawa skupia się na Budapeszcie (szukając często, przyznajmy, uniwersalnych znaczeń w przejawach życia stolicy), podczas gdy "Teraz Polska" jest ograniczona terytorium całego kraju, nie jednego miasta.
Jednak podstawowe różnice widać w zawartości obu wystaw i podejściu artystów, których prace oglądamy. Węgrzy podchodzą do sprawy z pewnym dystansem, jakby nie chcieli nikogo skrzywdzić. Często da się w ich pracach wyczuć nutkę sentymentu, a niemal zawsze sympatii. Prezentowane zdjęcia wpisują się w najróżniejsze nurty formalne: od hołdu dla mistrzów (Szabolcs Barakonyi i jego "Metro" otwarcie nawiązują do prac Walkera Evansa), przez fotograficzne instalacje (zaangażowany ekologicznie "Brzeg" Gabrielli Csoszo), tradycyjny czarno-biały reportaż (bardzo dobre "Ostatnie dni toru wyścigowego" Tamasa Dezso), po nowoczesne krajobrazy miejskie i intymne portrety (odpowiednio: "Obóz" Gabora Kudasza i "Bez intymnego tytułu" Petera Puklusa). Znaczna większość wystaw składowych zasługuje na uznanie i uważne obejrzenie. Warto poświęcić na "Budapest Feeling" pół dnia, żeby wędrować po trzech kondygnacjach Pałacu Goetza bez pośpiechu. Należy jednak pamiętać o zabraniu czegoś ciepłego do ubrania - nawet w gorący, słoneczny dzień na wystawie jest dość zimno i wilgotno.
Polscy fotografowie patrzą na swoją ojczyznę znacznie bardziej drapieżnie. Co prawda wśród zdjęć prezentowanych na wystawie "Teraz Polska" znajdziemy prace, powiedzmy, "czułe" (jak choćby fotografie Ireneusza Zjeżdżałki), ale większość bez sentymentu piętnuje absurdy otaczającej nas rzeczywistości. Zdarzają się zestawy przedstawiające mniej lub bardziej pozytywne nastawienie do świata, ale "Teraz Polska" to przede wszystkim przenikliwe spojrzenie na Polskę oczami 32 fotografów, którzy często bardzo różnie mówią o swojej ojczyźnie. Zgodnie z założeniem, projekt Krzysztofa Miękusa obejmuje znacznie szersze spektrum niż wystawa Węgrów, dzięki czemu możemy go odbierać nie tylko na poziomie fotografii, ale też jako zjawisko socjologiczne i próbę analizy rozwoju kraju po 1989 roku. Pod względem artystycznym - brawo. Niestety nieco zawiedli organizatorzy, umieszczając ekspozycję daleko od centrum, w miejscu, które zupełnie nie pasuje do prezentowanej wystawy i utrudnia widzowi skupienie się na zdjęciach. Ale cóż, ponoć nie można mieć wszystkiego. Z pewnością warto "Teraz Polskę" obejrzeć, ale mam nadzieję, że to nie ostatnia prezentacja tej ekspozycji.
Więcej o wystawie "Teraz Polska" tutaj. Można ją oglądać do 31 maja w Fabryce Schindlera (budynek 28) przy ul. Lipowej 4 w Krakowie.
Część prac z wystawy "Budapest Feeling" można oglądać w naszej galerii. Ekspozycja będzie prezentowana do 31 maja w Pałacu Goetza, d. Browar Okocim, przy ul. Lubicz 17 w Krakowie.
Opisane wyżej wystawy to oczywiście nie wszystko, co warto obejrzeć. Narzekałem na zbyt bogaty program, ale może to dzięki tak dużemu wyborowi jest szansa trafić na naprawdę znakomitą ekspozycję. Warto wspomnieć o "Half Life" Michaela Ackermana, którą można oglądać w Galerii Camelot. Jest to artysta, który od lat prezentuje autorską fotografię na najwyższym poziomie, wciągając widza w swój mroczny świat. Już sama osoba fotografa wystarczyłaby za zachętę do odwiedzenia Camelotu, ale to nie wszystko. "Half Life" to jedna z najlepiej rozplanowanych, zaaranżowanych i oświetlonych wystaw tegorocznego MFK.
Po wizycie w mało optymistycznym świecie Michaela Ackermana warto chwilę odetchnąć. Doskonale się do tego nadaje "Nothing Special" znakomitego Martina Kollara. Trzydziestokiluletni Słowak jest mistrzem anegdoty codzienności i oglądając jego prace trudno nie uśmiechnąć się przynajmniej pod nosem. Kolorowe zdjęcia Kollara emanują ciepłem i wzbudzają podziw dla oka fotografa, który nawet z najzwyczajniejszej sytuacji potrafi wyczarować ciekawą fotografię. Na tej samej ulicy, na której można obejrzeć "Nothing Special", znajduje się galeria The Other Way. To tam umiejscowiono ekspozycję "site specific_roma 04" Olivo Barbieriego. Włoch fotografuje Rzym wywołując w widzu wrażenie, jakby oglądał zdjęcia makiet, a nie rzeczywistych miejsc. To jeden z ciekawszych fotografów zajmujących się wizerunkiem miasta i muszę przyznać, ostrzyłem sobie na tę wystawę zęby. Niestety wybór galerii okazał się jeszcze bardziej chybiony niż w przypadku "Teraz Polski". Wystawa "site specific_roma 04" trafiła do galerii zajmującej się głównie rzemiosłem artystycznym, w której zupełnie nie ma warunków do prezentacji fotografii. Do tego zdjęcia umieszczono za odbijającymi światło szybami, co skutecznie uniemożliwiło komfortowe doświadczenie efektów pracy Barbieriego. Szkoda.
Nie można mieć natomiast żadnych zastrzeżeń do sposobu prezentacji zdjęć trzech fotografów agencji l'Oeil Public w Pauzie. Kiedy już uda nam się znaleźć galerię (nie liczcie na tabliczkę czy plakat Miesiąca na zewnątrz), okazuje się, że warto było szukać. W wyciemnionym wnętrzu oglądamy "Inner Housing Project", film dokumentujący rozmowy Samuela Bollendorffa i Jacky'ego Duranda (reportera "Liberation") z młodymi mieszkańcami Grigny, miejsca gwałtownych zamieszek, które wstrząsnęły Francją pod koniec zeszłego roku. Pozostałe dwa zestawy zdjęć są autorstwa Philippe'a Braulta i Guillaume'a Herbauta. Ten pierwszy dokumentował życie mieszkańców małego amerykańskiego miasteczka Mullens - okolicy, którą G.W. Bush nazwał "sercem i duszą Ameryki". Z kolei Guillaume Herbaut w cyklu "Urakami" pokazuje między innymi portrety mieszkańców Nagasaki, którzy przeżyli wybuch bomby atomowej. Wszystkie fotografie (cykle "Mullens" i "Urakami") są znakomicie oświetlone - prezentowane zdjęcia sprawiają wrażenie podświetlonych przezroczy. Oglądanie ich to prawdziwa przyjemność. Ale najważniejsze, że pod względem artystycznym wystawa również (a może przede wszystkim) jest godna polecenia.
W Galerii ZPAP Pryzmat prezentowana jest ekspozycja "Relacje", na której można zobaczyć fragment ogromnego dorobku Jindricha Streita. Czech podpatruje swoich rodaków w codziennych sytuacjach, ale równie dobrze mógłby fotografować inny naród, ponieważ jego prace niosą ze sobą olbrzymi pozytywny ładunek emocjonalny, a podejście do człowieka i uniwersalny wymiar pokazywanych prac pozwalają cieszyć się prawdziwie klasyczną czarno-białą fotografią reportażową w najlepszym wydaniu. Zupełnym przeciwieństwem "Relacji" Streita jest wystawa "0/1 Dataflow" Henrika Spohlera prezentowana w Galerii Starmach. Zdjęcia Niemca są zimne i pozbawione emocji. Wielkoformatowe wydruki przyciągają doskonałością surowej formy, odrzucając jednocześnie bezosobowością i brakiem wymiaru ludzkiego. To komentarz autora do rewersu społeczności informacyjnej uzależnionej od technologii. Warto zobaczyć.
Zdecydowanie nie powinny się również zawieść osoby, które zechcą obejrzeć malutką, ale bardzo ciekawą wystawę Michała Cały "Śląsk 1978-1980". Autor zdjęć prezentowanych w galerii Zderzak od lat szuka piękna w monochromatycznym krajobrazie Górnego Śląska i jego mieszkańcach. Powstałe niemal 30 lat temu fotografie pozwalają zajrzeć do świata niedostępnego dla wszystkich. Z poza programu głównego mogę polecić choćby ekspozycję "La Calma" Radki Franczak - emanujące spokojem (tytuł zobowiązuje) czarno-białe zdjęcia można oglądać w malutkiej, ale uroczej Galerii Signatura Remi & Gile.
To oczywiście nie wszystko, co warto zobaczyć podczas trwającego właśnie Miesiąca Fotografii w Krakowie 2006. Większość propozycji z programu głównego i duża część "offowa" jest godna polecenia. Powyższy komentarz to jedynie subiektywna relacja z wybranych ekspozycji - gorąco zachęcamy do skorzystania z bogactwa oferowanego przez MFK 2006. Radzimy jednak zarezerwować sobie dużo czasu, bo niektórych wystaw po prostu nie wypada obejrzeć pobieżnie.
Szczegółowy program Miesiąca Fotografii w Krakowie 2006 w dziale Wydarzenia.
Chcesz podyskutować o festiwalu w Łodzi i o Miesiącu Fotografii w Krakowie? Czekamy na Twój głos na forum.fotopolis.pl.