Wydarzenia
Polska fotografia na świecie - debata o budowanie kolekcji fotograficznej
Nowy Zenbook to wydajny laptop z 14-calowym ekranem OLED, zaprojektowany z myślą o szybkiej i wygodnej edycji. Jak spisuje się w codziennej zawodowej pracy? Sprawdził to dla nas fotograf reklamowy i zapalony vloger Dawid Markoff.
14-calowy Zenbook Pro reklamowany jest jako idealny komputer dla twórców treści wizualnych. Oczywiście podczas dużych komercyjnych realizacji nie zastąpi nam studyjnego monitora z kalibracją sprzętową, natomiast może stanowić jego świetne uzupełnienie, jako wydajna, mobilna stacja edycyjna. Na prośbę fotopolis sprawdziłem jak spisuje się w tym, czym zajmuję się na codzień - fotografii komercyjnej.
Komputer przyszedł do mnie starannie zapakowany w bardzo zgrabnym pudełku, które zawierało nie tylko ładowarkę, ale i bardzo dobrze wykonany pokrowiec. Duży plus za dodanie go do podstawowego zestawu. Największym zaskoczeniem był jednak sam laptop, a dokładnie jego gabaryty. Czy to naprawdę 14 cali? Pomyślałem wyjmując go z pudełka. Faktycznie, całość zamknięta jest w niewielkiej, zgrabnej obudowie.
Po uniesieniu klapki wyświetlacza (komputer pozytywnie przeszedł mój test podniesienia jej jednym palcem, bez trzymania dolnej części obudowy) i włączeniu okazało się, że ta bardzo kompaktowa konstrukcja to wynik zastosowania praktycznie bezramkowego wyświetlacza. Oprawa jest niezwykle cieniutka. No i waga - jedyne 1,65 kg.
Jak każdy fotograf jestem wzrokowcem. I estetą. Komputer, tak jak mój aparat, musi nie tylko zapewniać dużą wydajność, ale też dobrze wyglądać. Pracując, czy to na sesji zdjęciowej, czy potem przy obróbce, spędzam przy nim sporo czasu. Wiem, że dla wielu jest to czymś kompletnie nieistotnym, ale dla mnie komputer musi „cieszyć oko”. Nowy Zenbook jest smukły, oszczędny w formie, a detale wykończono bardzo starannie. Za wzornictwo bez wahania daję kolejny plus.
Obudowa to solidne, matowe aluminium. Sprawia wrażenie konstrukcji, która zniesie naprawdę wiele. Z tyłu i po bokach widzimy duże kratki systemu chłodzenia Asus IceCool Pro. Niestety powierzchnia łapie odciski jak szalona. Łatwo palcuje się zwłaszcza w obszarze klawiatury i górnej pokrywy. Dostarczona w zestawie ściereczka zdecydowanie się więc przydaje.
System Windows kojarzył mi się zawsze z czasochłonną i mozolną konfiguracją. Przygotowanie do pracy z Zenbook Pro 14 odbywa się natomiast błyskawicznie. Wszystko ogranicza się do kilku prostych kroków – wybieramy sieć, ustanawiamy dane dostępu (jak rozpoznawanie twarzy czy własny kod) i to wszystko - można zaczynać. Sam system w wersji 11 jest intuicyjny i bardzo podobny do MacOS, więc odnalazłem się tu błyskawicznie. Przede wszystkim oferuje znajome wirtualne ekrany, bez których nie mógłbym się już dzisiaj obejść. Co za zmiana!
Dotykowa matryca to dla mnie zupełna nowość. U fotografa musi wywoływać pewien dysonans, bo pierwsza zasada w każdym studiu edycyjnym, to „nie dotykać monitora!”. Oczywiście na co dzień korzystam z profesjonalnego tabletu, to zupełnie inne urządzenie i inne zastosowania. W Zenbooku dostaję jakby wszystko w jednym, do tego panel jest precyzyjny i responsywny. Zaskoczyła mnie dokładność z jaką można pracować nawet w Lightroomie. To było jeszcze zanim odkryłem możliwości DialPada… ale o tym za chwilę.
Asus wyposażył Zenbooka Pro 14 w panel OLED NanoEdge o rozdzielczości 2880x1800 px. Matryca jest błyszcząca, na co skrzywi się pewnie wielu retuszerów, ale przy tak dużej jasności nie stanowi to większego problemu. Bardzo dobrze wypada też pod względem odwzorowania barw. Nie zauważyłem żadnych niepokojących przekłamań. Moje zdjęcia wyglądają tak jak powinny.
Jasność 400 cd/m² lub maksymalnie 550 cd/ m² dla treści HDR też robi wrażenie. 100% pokrycie przestrzeni barw DCI-P3, sRGB 100% i AdobeRGB 97,5% docenią nie tylko osoby edytujące zdjęcia, ale również montujące materiały wideo. Aktywność ekranu jest też bardzo płynna, dzięki wysokiej częstotliwości 120 Hz.
Łatwa komunikacja to jedna z ważniejszych kwestii dla twórców, którzy korzystają z wielu urządzeń peryferyjnych – od czytników kart i zewnętrznych dysków, przez dodatkowe monitory, po thetering, a więc pracę z aparatem na kablu. Usunięcie przez Apple portów i czytników, by, jak sądzę, sprzedawać licencję na akcesoria, było dla mnie czymś kompletnie niezrozumiałym. Zwłaszcza, że ich jakość bywa różna, a korzystanie z zewnętrznych koncentratorów zwyczajnie niewygodne.
Zenbook wypada pod tym względem świetnie. Ma szybki czytnik kart SD i port HDMI 2.1, co przydało mi się ostatnio na sesji produktowej, gdzie musiałem rzucić obraz z laptopa na duży monitor Eizo (ustawiony w pozycji pionowej) do podglądu dla klienta. Do tego dwa porty USB-C: jeden z DisplayPort i Power Delivery oraz jeden z Thunderbolt 4 do szybkiej komunikacji chociażby z dyskiem zewnętrznym SSD.
Wirtualny DialPada to chyba najfajniejsza rzecz i największe zaskoczenie. Wirtualny, bo pojawia się na ekranie komputera, ale jednocześnie jak najbardziej fizyczny, bo obsługujemy go na touchpadzie. W lewym górnym rogu znajduje się kontroler - dotykowe pokrętło, które pozwala na wygodną obsługę komputera i przede wszystkim kontrolę funkcji i narzędzi we wspieranych programach graficznych Adobe, jak Photoshop, Lightroom czy Premiere.
Możemy więc wygodnie zmieniać rozmiar pędzla, przełączać się między warstwami i cofać akcje jednym gestem, co – gdy wejdzie nam to już w nawyk - powinno znacznie ułatwiać i przede wszystkim przyspieszać postprodukcję. Rozwiązanie to można też oczywiście programować pod własne potrzeby w dedykowanej aplikacji. Mamy możliwość wybrania jednego parametru lub kilku, między którymi będziemy się przełączać. W ciemnym otoczeniu „ring” delikatnie się podświetla, więc zawsze łatwo go lokalizujemy.
Obrabiając zdjęcia często korzystam z zewnętrznego tabletu, którego przyciski i pokrętła mam ustawione w bardzo podobny sposób. Tutaj centrum sterowania mam już na touchpadzie. To chyba było dla mnie największe odkrycie, jeżeli chodzi o ten komputer. Myślę, że gdyby został ze mną na dłuże, skonfigurowałbym DialPad również pod kątem codziennej obsługi samego Windowsa. Wspaniała rzecz!
Sam touchpad ASUS ErgoSense jest bardzo czuły i responsywny. Tu również Asus zaciera moje złe wspomnienia i przeświadczenie, że laptopa z Windowsem najlepiej obsługiwać myszką. Bardzo ważna jest dla mnie obsługa gestów - szybkie przełączanie się pomiędzy wirtualnymi ekranami, zoomowanie – wszystko to realizowane jest płynnie i wygodnie.
Model, który trafił w moje ręce to wersja z procesorem Intel Core i5-13500H o taktowaniu 2.6 GHz (do 4.7 GHz) z 18 MB podręcznej pamięci, 12 rdzeniami i 16 wątkami, co w programach graficznych, czy przy montażu ma duże znaczenie. Z tego co wiem, dostępne są również wersję na procesorach i7 oraz i9 (gdyby komuś wciąż brakowało jednak mocy). Ponadto mamy tu 16 GB pamięci RAM (DDR5, 4800 MHz) i dysk twardy SSD M.2 PCIe 512 GB. Jeśli chodzi o kartę graficzną, na pokładzie jest NVIDIA GeForce RTX 4060 z 8 GB GDDR6. Na papierze wszystko wygląda świetnie. Jak radził sobie w praktyce?
Pracuję w kilku popularnych programach do edycji zdjęć i montażu. Na ogół jest to pakiet Adobe dla fotografów (Photoshop + Lightroom Classic) oraz Capture One (gdy robię poważniejsze sesje korzystając z funkcji tetheringu). Treści wideo na swój kanał YouTube montuję natomiast w DaVinci Resolve.
Przetestowałem wszystkie z wymienionych aplikacji z naciskiem na trzy pierwsze. Nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem gdy powiem, że ASUS poradził sobie ze zdjęciami bez najmniejszych problemów. Szybki dysk M.2 robił swoje, podobnie jak 16 GB RAM. GeForce dał natomiast wzrost mocy przy wideo - DaVinci dostał skrzydeł przy materiałach 4K. Praca z wieloma warstwami (retusz cery) odbywa się płynnie, co akurat nie jest zaskoczeniem. Parametry komputera wydają się optymalne do pracy w Adobe Photoshop, również w Capture One edycja jest szybka i bez lagów, nawet przy tak dużych plikach.
W Lightroomie import jak i eksport był błyskawiczny. Nie popieram tego konkretnymi wyliczeniami i porównaniami – od tego są profesjonalni testerzy - dla mnie liczą się realne odczucia, a te były bardzo pozytywne. Obróbka 50-milionowych plików RAW (bez kompresji) z Sony A1 (rozdzielczość 8640 x 5760 px) również była bezproblemowa. Zauważyłem jednak, że komputer potrafił się przy nich rozkręcić - zaczynał chłodzić procesor, co przy maksymalnym obciążeniu było już słyszalne, ale jeszcze nie uciążliwe. Nie zauważyłem też throttlingu czy innego negatywnego wpływu na wydajność pracy.
Problemy pojawiały się natomiast przy zdjęciach spadających z aparatu po kablu prosto do C1. Transfer był szybki, ale czasem się zawieszał. Wygląda na to, że Zenbooki bardziej lubią się z aplikacjami Adobe. Gdy przeszedłem na wysyłanie zdjęć aparat-komputer po WiFi, problem zniknął.
Mój styl pracy sprawia, że nie często korzystam z komputera na samej baterii. Oczywiście zdarza mi się pracować na lokacji lub obrabiać wstępnie zdjęcia w podróży, ale to wszystko. Zdecydowanie wolę pracować w swoim studio. Tam po prostu mogę się skupić.
Jasny, wysokorozdzielczy panel OLED pochłania dużo energii. Gdy dodamy do tego intensywną pracę z dużym obciążeniem procesora, żaden komputer nie zapewni nam całego dnia pracy. By sprawdzić możliwości baterii Zenbooka zabrałem go ze sobą na wieczorną kawę. Dobry chemex, ciasto i 3 godziny edycji w Adobe Lightroom.
W międzyczasie nadrabianie zaległej poczty, Opera do Twittera i newsów, trochę social mediów. Myślę, że spokojnie mógłbym pracować w podobny sposób jeszcze przez kolejnych 5-6 godzin. Świetne jest też to, że do 50% baterię doładujemy dostarczoną ładowarką w mniej niż pół godziny.
Myślę, że Zenbook Pro 14 spokojnie mógłby stać się moim głównym komputerem do podstawowej edycji zdjęć oraz do pracy w studio podczas sesji zdjęciowych. Ma wszystko czego potrzebuje dzśi fotograf: mocne parametry, bardzo fajną matrycę ze świetnym odwzorowaniem i pokryciem kolorów oraz zgrabną formę zamkniętą w małej obudowie. Ma też swoje wady, ale który komputer ich nie ma?
Partnerem publikacji jest Asus Polska