Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Zamieszanie wokół Olympusa przybrało monstrualne rozmiary. Zaczęło się stosunkowo niewinnie: rada nadzorcza zwolniła prezesa Michaela Woodforda. 51-letni Brytyjczyk nie pasował podobno do japońskiego stylu zarządzania firmą. Mimo, że takie wytłumaczenie brzmiało dość realnie (japońska kultura korporacyjna to rzeczywiście inny wszechświat w stosunku do zachodniego stylu zarządzania), giełda zareagowała spadkami o kilkadziesiąt procent. Dalsza wyprzedaż akcji nastąpiła po ujawnieniu przez Woodforda, jego zdaniem, prawdziwych powodów rozstania. Brytyjczyk zlecił firmie PricewaterhouseCoopers kontrolę kilku transakcji zawartych przez Olympusa w 2008 roku. Chodziło między innymi o zakup spółki Gyrus za około 2 mld dolarów, przy jednoczesnym wydaniu 678 milionów dolarów dwóm firmom doradzającym przy transakcji (normą jest 1-2% wartości transakcji, a nie ponad 25%). Dodatkowo jedną z nich usunięto w 2010 roku z rejestru firm na Kajmanach. Za podpisanie umów z doradcami odpowiadał Tsuyoshi Kikukawa, szef rady nadzorczej i dwóch kierowników. Według Woodforda zrobili to bez formalnej zgody zarządu. Olympus odpowiada, że kwoty podawane przez byłego prezesa nie odpowiadają prawdzie, oraz że w żadnym momencie nie doszło do złamania prawa. O tym jak było naprawdę najprawdopodobniej zdecyduje ostatecznie sąd. Tymczasem jeszcze 13 października za jedną akcję Olympusa na tokijskiej giełdzie trzeba było zapłacić 2525 jenów. Dziś to już jedynie 1321 jenów