Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Polaroid prezentuje najbardziej rewolucyjny (dla siebie) produkt od lat. Aparat Go Camera i nowe wkłady Go Film przenoszą magię Polaroida do mniejszego formatu i zrywają z absurdalną polityką cenową. Czy dzięki temu niegdysiejszemu gigantowi fotografii natychmiastowej uda się zawalczyć z Instaxem?
To naprawdę fascynujące jak szybko w zbiorowej świadomości mit Polaroida ustąpił Instaxowi. Oczywiście nadal wszyscy doskonale wiemy czym jest Polaroid i z czego jest znany, ale od pewnego czasu za każdym razem gdy robię gdzieś zdjęcia natychmiastowe starym Polaroidem słyszę: „O, zróbmy sobie Instaxa” albo „A co to za Instax?”. Za tym zjawiskiem stoją zresztą konkretne liczby.
Dzięki przystępnej cenie swojego systemu Fujfilm co roku sprzedaje kilkadziesiąt mln sztuk swoich własnych aparatów natychmiastowych. Z kolei Polaroid, przez lata działający w ramach Impossible Project, stał się produktem niszowym, a przy okazji bardzo drogim i dopiero od niedawna stara się odbudowywać swoją pozycję w segmencie, jednak przy cenach rzędu 80 zł za 8 zdjęć i wyblakłej kolorystyce współczesnych filmów, z pewnością nie ma przed sobą łatwego zadania.
Ale oto nadchodzi mała (a dla producenta być może wielka) rewolucja w postaci aparatu i filmu Polaroid Go. Będący bezpośrednią odpowiedzią na format Instax Mini i Instax Square, aparat jest dużo mniejszy i operuje na nowym mniejszym formacie filmu, który nadal jest kwadratowy, ale mierzy raptem 5,4 cm szerokości (względem 8,8 cm standardowego filmu Polaroida. Co ciekawe, wydruki z Polaroid Go będą więc mniejsze od tych z Instaxa Square, ale przynajmniej zmieścimy je do portfela, a to wbrew pozorom może okazać się cechą bardzo ważną, jeśli chodzi o popularyzację tego rozwiązania.
Moc nowego formatu drzemie też w aparacie Go Camera, który kompresuje oryginalną stylistykę Polarodia do małych rozmiarów (to najmniejszy natychmiastowy aparat na świecie) i doskonale odpowiada sloganowi „małe jest piękne”. W dodatku, choć aparat wygląda jak zabawka, wydaje się być konstrukcją całkiem zaawansowaną. Przynajmniej w realiach fotografii natychmiastowej.
Otrzymujemy więc automatyczny pomiar światła, „inteligentny” flash, czas migawki regulowany w zakresie 1/125 - 30 s, i obiektyw z regulowaną (automatycznie) przysłoną w zakresie f/12 - f/52, co powinno sprawić, że nowe Polaroidy będą w różnych warunkach naświetlane dużo lepiej niż miało to miejsce w przypadku standardowych konstrukcji. Mamy też lubiany tryb podwójnej ekspozycji oraz lusterko do selfie. Warto też podkreślić, że nie jest to hybryda, drukująca cyfrowe zdjęcia na średniej jakości wkładach Zink, ale pełnoprawny, analogowy Polaroid, naświetlający zdjęcia na zwykłym filmie natychmiatowym.
Po lewej standardowy Polaroid Now, po prawej nowy Polaroid Go
Teraz wiadomość najważniejsza, czyli cena. Po raz pierwszy mamy wrażenie, że na zabawę w Polaroida będzie stać przeciętnego amatora analogowego pstrykania. Sam aparat Polaroid Go wyceniony został na 120 euro (ok. 545 zł, na zachodzie cena wynosi 99 dolarów), filmy Go Film kupimy zaś w dwupaku w cenie 20 euro (ok. 90 zł, na zachodzie cena wynosi 20 dolarów), w którym znajdziemy w sumie 16 arkuszy filmu.
To nadal drożej niż w przypadku Instaxa Square (ok. 70 zł za 20 arkuszy filmu), ale jest to już cena dużo bardziej akceptowalna.
Niestety na razie nie wiemy w jakim dokładnie pułapie cenowym nowy system zadebiutuje na polskim rynku.
Więcej informacji znajdziecie na stronie eu.polaroid.com.