Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Fujifilm postanowiło zrobić aparat dla mas. Na pokładzie znajdziemy najlepszą matrycę, najszybszy system AF, stabilizację, wydajną baterię i rozbudowany tryb filmowy, a konstrukcja odchodzi od systematyki obsługi znanej z systemu producenta, oferując bardziej przystępną ergonomię. Czy to strzał w dziesiątkę?
Plotki od modelu XS-10 pojawiały się w internecie już od pewnego czasu, dopiero dzisiaj możemy jednak w pełni zrozumieć filozofię, która przyświecała producentowi przy projektowaniu tego modelu. Można to opisać jako próbę stworzenia aparatu możliwie jak najbardziej uniwersalnego, oferowanego w przystępnym pułapie cenowym, a jednocześnie prostego w obsłudze tak, by mógł trafić w gusta jak najszerszej grupy odbiorców. Cóż, już od dawna uważam, że w obecnej sytuacji rynkowej tak właśnie powinni działać producenci, pomysłowi temu mogę więc tylko przyklasnąć. Pozostaje jedynie pytanie czy tę ambitną ideę udało się przełożyć na rzeczywistość.
Fujifilm XS-10 przede wszystkim imponuje specyfikacją. Producent postanowił upakować w aparat wszystko, co najlepsze tak, by nikt nie czuł, że pod względem jakości obrazu czy wydajności czegoś mu brakuje. Mamy więc 26-megapikselową matrycę APS-C w technologii X-Trans CMOS 4, wspieraną najnowszym procesorem X-Processor 4, tryb seryjny 8 kl./s (20 kl./s w trybie migawki elektronicznej) czuły do - 7EV (w przypadku obiektywu f/1.0) system AF, który według producenta ma być także najszybszym systemem na rynku, pozwalającym na łapanie ostrości w czasie 0,02 s (tę liczbę widzieliśmy już wiele razy i raczej nigdy nie miała przełożenia na praktykę, także tego typu rewelacje należy traktować z dystansem), a także nowy system stabilizacji sensora, który oferować ma skuteczność rzędu 6 EV.
Do tego imponujący tryb filmowy, który choć nie zamierza walczyć z możliwościami takich modeli jak Sony A7S III, to wypada bardzo podobnie jak ten, który znamy z modelu X-T4. Właściwie jedyne, co różni obydwa modele, to ograniczenie klatkażu w rozdzielczości 4K do 30 kl./s i zapis wideo wyłącznie w kompresji Long Gop, a także fakt, że wewnętrznie wideo zapiszemy jedynie z 8-bitową głębią z próbkowaniem 4:2:0 (możliwość wypuszczenia 10-bitowego materiału 4:2:2 przez HDMI).
Otrzymujemy natomiast możliwość rejestracji w formacie DCI (17:9), płaski profil N-Log a także możliwość rejestracji Full HD z prędkością nawet 240 kl./s. Otrzymujemy też złącze mikrofonowe (a także możliwość monitorowania audio przez adapter nad USB-C), opcję rozdzielenia ustawień pomiędzy tryby foto i wideo, a producent obiecuje także bezkompromisową skuteczność systemu wykrywania oka i stabilizacji podczas filmowania.
Co ciekawe, producent postanowił w tym modelu zupełnie odejść od znanej sobie (i dla niektórych być może skomplikowanej) systematyki obsługi i oferuje ergonomię zbliżoną do większości aparatów na rynku. Co ważne, prawie w ogóle nie okrojoną jeśli chodzi o efektywną pracę. Otrzymujemy więc pokrętło PASM z aż 4 trybami użytkownika, 3 pokrętła funkcyjne oraz joystick AF (ale brak kierunkowego wybieraka z tyłu aparatu), a także osobny przycisk rejestracji wideo, osobny przycisk ISO, a także przyciski AEL i AF ON.
Do tego głęboki, wygodny grip i obracany ekran dotykowy o rozdzielczości 1,04 mln punktów. Niestety swoje możliwości aparat przypłacił nieco gorszym niż w najnowszych generacjach serii X-T wizjerem elektronicznym o rozdzielczości 2,36 Mp. Tragedii nie ma, ale należy spodziewać się rezultatów jak w bezlusterkowcach sprzed kilku lat, np. modelu X-T2. Co ciekawe, producent nie przyoszczędził na korpusie, który według zapewnień jest wykonany z magnezu, a przez to wytrzymały. Na tę chwilę nie wiemy jednak czy również uszczelniony.
Choć aparat kierowany jest głównie do zaawansowanych amatorów, a także zawodowców, którzy szukają drugiego body, Fujifilm chce trafić także w gusta zupełnie początkujących i twierdzi, że znacznie usprawnił tryb Auto, który sam dobierze którąś z 18 oferowanych przez aparat symulacji filmu, a także samoczynnie dostosuje ustawienia ekspozycji, dynamiki czy kontrastowości tak, by zdjęcia zawsze wyglądały dobrze. Producent obiecuje, że w przypadku trybu Auto zobaczymy nieco software'owej magii.
Jednym słowem, zrobienie ładnego zdjęcia ma być równie proste jak smartfonem (wreszcie któryś z producentów o tym pomyślał), a producent jest tak pewny swojego produktu, że zachęca użytkowników, by dzielili się fotografiami z aparatu w mediach społecznościowych z hashtagiem #SOOC (Straight out of Camera).
Minusy? Aparat nie będzie kompatybilny z battery gripem, wspomniana wyżej rozdzielczość wizjera, pojedynczy slot na kartę SD w dodatku tylko UHS-I, a także mniej wydajna niż w ostatnich modelach bateria, która wystarczyć ma na wykonanie ok. 325 zdjęć.
Najlepsza przy tym wszystkim okazuje się cena, w jakiej aparat debiutuje na rynku. Za samo body zapłacimy 4599 zł, a zestaw z obiektywem kitowym 15-45 mm f/3.5-5.6 wyceniony został na 4999 zł. Aparat trafi na rynek w listopadzie.
Jeśli nie okaże się, że producent poszukał oszczędności w mniej oczywistych miejscach, możemy mieć do czynienia z rynkowym hitem, który zajdzie za skórę innym producentom.
Więcej informacji o nowym aparacie znajdziecie na stronie fujifilm-x.com.