Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Zawsze zachwycają mnie małe rzeczy i te wszystkie przemiany, które zachodzą w związku z porami roku. Ostatnio ucieszyło mnie też, jak mocno kobiety zaangażowały się w promocję wyborów i że ten temat w końcu robi się popularny. Sama głosuję, odkąd tylko skończyłam 18 lat, i wierzę, że każdy głos jest ważny. Tym bardziej cieszy mnie, kiedy widzę młodych ludzi chcących wziąć sprawy w swoje ręce.
Nazwałabym to dojrzałością wizualną. W końcu, po wielu latach, znalazłam swoje miejsce, w którym czuję się dobrze. Przed naszą rozmową przejrzałam wywiad, o którym wspominasz. Nie ma co ukrywać, większość tych zdjęć kiepsko się zestarzała, ale czasy i estetyka się też mocno zmieniły. Wtedy jako młoda, początkująca dziewczyna miałam takie poczucie, że muszę robić fotografie, które na tamten czas były modne i które będą się dobrze sprzedawać. Z czasem zaczęłam eksplorować też inne drogi i okazało się, że największy sens ma znalezienie swojego głosu, a nie próba dopasowania się do tego, co jest aktualnie popularne.
Dziś szczególnie widać, jak szybko zmienia się moda. Kiedyś trendy to była bardziej linia ciągła, zmieniająca się co 8–10 lat, gdy pojawiał się jakiś charakterystyczny styl. Teraz, w erze Instagrama, Facebooka, TikToka, trendy potrafią zmieniać się co rok, a twórca, który chciałby się do nich dopasować, musiałby co chwilę zmieniać całą swoją estetykę. Taka twórczość nigdy tak naprawdę nie będzie twoja.
Ostatnio byłam na Festiwalu Światłosiła w Gdańsku, gdzie przemawiałam dwa dni z rzędu w audytorium na ponad 400 osób. Mówiłam dużo o pokonywaniu swoich słabości. Zawsze kiedy wspominam, że jestem introwertyczką, to nikt mi nie wierzy, a niektórzy odbierają to nawet jako żart. A każdy, kto mnie zna prywatnie, doskonale wie, że jestem bardzo zamkniętą osobą, cichą, która najlepiej czuje się sama ze sobą, bez zbędnych bodźców. Natomiast żeby móc pracować w tym biznesie, musiałam stworzyć sobie pewną personę, której używam, kiedy idę do pracy. Myślę, że na jakimś poziomie każdy z nas ma trochę inną twarz w czasie prywatnym i zawodowym, tylko u niektórych te różnice są delikatne, a u mnie rozstrzał jest większy.
Nie oznacza to, że udaję kogoś, kim nie jestem. Po prostu wydobywam na wierzch wiele cech, których normalnie, w prywatnym życiu używam bardzo rzadko. Fotograf na planie musi być reżyserem i dyrygentem, który jest pewny siebie, zdecydowany i potrafi świetnie zarządzać ludźmi. A to nie jest mój naturalny stan ducha, mam inne ustawienia fabryczne. Myślę, że mam w sobie ciekawą mieszankę introwertyzmu, ogromnej empatii i wyczulenia na drugiego człowieka. Ten zestaw niesłychanie mi pomaga, bo sprawia, że tak bardzo chcę się zaopiekować drugą stroną, która jest przed obiektywem, że zrzucam swoją nieśmiałość całkowicie na drugi plan.
Tak, introwertycy i wysoko wrażliwi płacą wyższą cenę za pracę w centrum uwagi. Ja po prawie 14 latach pracy znalazłam metodę, która pomaga mi odnaleźć stabilizację i spokój, nawet w bardzo intensywnym miesiącu. Jak tylko jest to możliwe, układam grafik w taki sposób, żeby po każdym dużym projekcie zostawić sobie jeden lub dwa dni wolne, podczas których nie mam żadnych sesji, spotkań biznesowych czy deadline’ów. Zostaję wtedy w domu, staram się wyspać, wyciszyć i ukoić przebodźcowany system nerwowy znaną mi rutyną. Zdaję sobie sprawę z tego, jak ogromny jest to przywilej, że w ogóle mogę sobie na to pozwolić. Doceniam to i jestem wdzięczna.
Warto jednak odnotować, że jest to możliwe dopiero od niedawna, po dekadzie mozolnego budowania własnej marki. Kiedy wracam z dużej sesji albo festiwalu, to po prostu kładę się na łóżku i przez godzinę leżę w ciszy, ładując wewnętrzne baterie. Ale tak jak wspomniałaś, koszty są duże, prawdopodobnie również dlatego, że bardzo dużo daję z siebie na sesji. Jestem jak taka żarówka, która świeci i ogrzewa wszystkich, a potem muszę sama zadbać o to, żeby to moje światło nie zgasło. Zabrzmiało może trochę mrocznie, ale w końcu mamy jesień. (śmiech)
To była dość mocna opinia, ale nadal, i mówię to z przykrością, bym ją podtrzymała. Oczywiście moja pozycja na rynku się zmieniła, więc jest mi dużo łatwiej, niestety wciąż obserwuję te same problemy u moich znajomych fotografów, studentów i kursantów. Myślę, że to bardzo specyficzne i stresujące środowisko pracy, do którego trzeba mieć konkretny zestaw cech charakteru. Ja doszłam do momentu, kiedy wiem, że to nie mój świat, wolę być bliżej człowieka, rozmowy. Kilka lat temu, gdy jeszcze mieszkałam w Berlinie, zaczęłam dostawać coraz poważniejsze propozycje współprac od znanych magazynów modowych. Czara goryczy przelała się jednak podczas pewnej sesji w Rzymie. Wszystko, co tylko mogło, poszło fatalnie i to nie z mojej winy. Dużo niepotrzebnego stresu i wiele nowych, siwych włosów.
Tak. To była trudna sytuacja, po której zaczęłam sobie zadawać pytania, czy to jest praca, którą chcę wykonywać przez najbliższe 20 lat. Czy to jest środowisko, w którym chcę się obracać? Czy chcę przechodzić stale przez taki stres? Podjęłam wtedy bardzo niepopularną decyzję zrobienia dwóch kroków w tył, zamiast do przodu. Zrezygnowałam z tej współpracy, wróciłam do Polski, zaczęłam wykładać na łódzkiej filmówce. Moda nadal daje mi sporo radości, zwłaszcza jeżeli mogę pracować z fajną ekipą, ale na pewno nie wiążę z nią dalszego rozwoju.
Im dłużej pracuję, tym bardziej zwracam na to uwagę. Z tego też wynika moje stopniowe wycofywanie się z fotografii mody, po tym jak zgłębiłam temat i zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele jest w tej branży mrocznych zakamarków. Na ile to możliwe, staram się sprawdzać firmy, z którymi rozpoczynam współpracę. Przez lata odrzuciłam wiele propozycji reklam alkoholowych, ponieważ nie chcę mieć takich firm ani w swoim portfolio, ani na Instagramie. Przy sesjach komercyjnych mam w umowie zapis, że nie fotografuję prawdziwych futer ani zwierząt egzotycznych. Bardzo dobrze mi się pracuje z markami, które są troszkę mniejsze, ale stawiają na zrównoważony rozwój i lokalną produkcję. Mimo to nie chciałabym stawiać się w roli moralnego autorytetu, który pracuje wyłącznie z całkowicie transparentnymi i zrównoważonymi firmami, bo zwyczajnie ciężko byłoby mi się z tego utrzymać. Staram się znaleźć miejsce po środku, ale zawsze jest coś do poprawy.
Ja zdecydowanie jestem osobą, która nie potrafi wchodzić oknem ani tym bardziej kominem. Wydaje mi się, że fotograf mody, chcący pracować aktywnie, musi mieć taką umiejętność. U mnie nie wynika to z pychy czy dumy, a raczej z pokory. Jeżeli te drzwi są zamknięte, to zamiast szukać okna, spróbuję się rozwinąć na innym polu i za jakiś czas wrócę i sprawdzę, czy można już nacisnąć klamkę. Przez to podejście moja droga fotograficzna zajęła mi dużo czasu. Myślę, że gdybym miała inny charakter, to możliwe, że niektóre etapy przeskoczyłabym dużo szybciej. Patrząc na to z perspektywy, widzę jednak, że ten proces, w tym cofanie się parę kroków, nauczył mnie bardzo dużo. To nie była łatwa dekada, ale była bardzo potrzebna. Mam w sobie teraz wiele samoświadomości, wiem, w którą stronę chcę iść, i czuję, że dzięki temu ciężko mi będzie się wypalić.
Jeżeli tylko ma taki zestaw cech, które sprawią, że „wchodzenie oknem” nie jest dla niego wyczerpujące czy zniechęcające, to niech próbuje, ile może. Mam natomiast wrażenie, że większość moich uczniów zmaga się z czymś odwrotnym. Nie wiedzą, jak się przebić, gdzie te drzwi i okna znaleźć.
Te nowe pokolenia, które do mnie przychodzą, są kompletnie inne niż my. Oczywiście łączą nas pewne charakterystyczne cechy, takie jak ciekawość świata, duża wrażliwość. Ale większość z nich jest bardzo przytłoczona tym, co się dzieje w Internecie. Uderza w nich natychmiastowość sukcesu pojedynczych jednostek. A przecież to jest tylko fasada, widzą w mediach społecznościowych jedynie to, co komuś się udało, nie widzą zaś tysiąca nieudanych prób. Patrząc na te idealne internetowe kreacje, wydaje im się, że wszyscy inni osiągają sukces, a tylko oni tkwią cały czas w tym samym punkcie. Frustruje ich mrówcza praca, która nie przynosi natychmiastowych efektów.
Z pozytywnych obserwacji widzę natomiast, że dużo szybciej przychodzi im stawianie granic. Szczególnie kobiety rzadziej dają się wplątywać w dziwne układy, pracę ponad siły, wykorzystywanie. Mam wrażenie, że jeszcze 10 lat temu ja i moje znajome bardziej bałyśmy się konsekwencji stawania w obronie własnej. To nie było przyjazne środowisko dla młodych dziewczyn. Na wiele zachowań było ciche przyzwolenie i łatwiej było o nadużycia. Dlatego dziś bardzo mocno wspieram moje podopieczne w tych tematach i uczę nowe pokolenia, jak budować bezpieczny i przyjazny plan zdjęciowy.
Tak. Rozmawiałyśmy wcześniej o trendach, a teraz widać wielki powrót fotografii analogowej. Z jednej strony mnie to cieszy, bo mam do niej sentyment, tak samo jak do płyt winylowych czy wszystkiego, co wymaga skupienia, czasu i uwagi. Dla mnie jednak sama technika nie świadczy o poziomie piękna danej fotografii. Nieważne, czy została ona zrobiona telefonem, czy wielkoformatowym polaroidem – liczy się efekt końcowy. Przez lata pracowałam na średnioformatowym analogu, ale zaczęłam fotografować bardziej dynamicznie, dużo się ruszam podczas sesji, rozmawiam z modelem i gestykuluję. Od niedawna mam również bezlusterkowca i trzymanie aparatu trochę niżej i zerkanie nie tylko przez wizjer, lecz także ekran pozwala mi na jednoczesną rozmowę i fotografowanie. Nie odgradzam się urządzeniem trzymanym przy oku.
Fotografia analogowa jest dla mnie czymś powolnym, wymagającym skupienia. Często sprawia, że osoba przed obiektywem ma tyle czasu, że zaczyna pozować, spinać się, ustawiać ciało i chować za wewnętrznym murem. Z małym bezlusterkowcem w ręku mogę biegać i łapać mikrosekundy, które są „pomiędzy”. A to one są dla mnie najważniejsze – ważniejsze niż ta wyczekana idealna klatka złapana aparatem na statywie.
Ostatnio obiektywy marki Lensbaby stały się moim znakiem rozpoznawczym. To nietypowy sprzęt, mający soczewki selektywne, które pozwalają na tworzenie różnych kreatywnych efektów. Dzięki ruchomemu elementowi obiektywu można uzyskać efekt zdjęcia, które jednocześnie jest ostre i poruszone. Kojarzy mi się to z zatrzymaną stopklatką z filmu. Mimo że – jak wspomniałam – nie fotografuję już raczej na analogach, to efekt niedoskonałości i zaskoczenia jest mi bardzo bliski.
Nieprzewidywalność lubię uzyskiwać w portrecie za pomocą tzw. przeszkadzajek. Nazywam tak wszystkie elementy, które możesz umieścić przed obiektywem, żeby stworzyć wrażenie trójwymiarowości i zbudowania pierwszego planu. To doskonałe rozwiązanie dla wszystkich, którzy chcą „zepsuć” swoje zdjęcia. Nie jestem dużą fanką cyfrowych RAW-ów, mają moim zdaniem zbyt perfekcyjny wygląd. W uzyskaniu bardziej filmowego klimatu pomaga mi nie tylko postprodukcja, lecz także te wspomniane elementy. To może być zwykła szklanka, folijka lub kawałek plastiku, a dla osób bardziej doświadczonych są dostępne całe zestawy różnych dodatków, które mają nawet profesjonalne mocowanie na obiektyw.
Rzeczywiście w pandemii zatrzymałam się. Dość szybko pogodziłam się z tym, że czeka nas dziwny czas i poświęciłam go na eksplorowanie tego, co w środku. Zaczęłam dużo pisać, notować swoje przemyślenia dotyczące fotografii, a także wykładać na uczelni. Miałam też epizod fotografowania martwej natury, na którą teraz już nie mam czasu, ale która wtedy pozwoliła mi dać upust kreatywności. Ten czas pandemii bardzo mocno poprzestawiał mi kompasy, uświadomił, co jest ważne w fotografii i w których obszarach nie pójdę na kompromis. Popchnął mnie też w stronę edukacji, wystąpień, prelekcji. I to ze mną zostało.
To jest smutne, bo pierwsza odpowiedź, która przychodzi mi na myśl, to Instagram. Jestem w miarę na bieżąco, ponieważ ucząc, mam często do czynienia z młodymi twórcami i ich projektami. Natomiast muszę przyznać, że staram się możliwie jak najmniej obserwować fotografów w sieci, ponieważ bardzo nie chcę nasiąkać innym spojrzeniem. Czasem nie jesteśmy świadomi, jak często zdarza nam się chłonąć pewne rzeczy, a potem wziąć je za swoje i utożsamić z naszym własnym stylem. Podczas pandemii, kiedy byłam odcięta od wielu bodźców i nie powstawało wiele nowych projektów, dużo łatwiej było mi trzeźwo spojrzeć na to, co ja chcę powiedzieć poprzez moją fotografię, bez względu na to, czy jest to modne, czy nie.
Tak, ja bardzo często robię sesje tylko „dla siebie”. Oczywiście jest to pewna inwestycja w moje portfolio, ale niejednokrotnie pracuję z osobami, które w ogóle nie mają doświadczenia w modelingu, napotkanymi w sklepie czy na ulicy. To też jest coś, czego się nauczyłam z wiekiem: że muszę mieć kreatywny wentyl, który daje mi oddech i pozwala fotografować to, na co mam ochotę, a nie to, czego oczekuje ode mnie klient.
Przyznam, że bardzo ciężko mi się fotografuje bliskich. Zawsze podziwiam fotografów, którzy pięknie portretują rodzinę czy takie intymne chwile. Ja tego kompletnie nie potrafię, jakoś mnie to krępuje. Zdecydowanie wolę być w pełni obecna, w danej chwili, niż ją uwieczniać.
Wyklejam kolaże. Projekt „Myśli z kartonu” to moje drugie hobby po fotografii. To połączenie medytacji z jogą dla mózgu. Wyszukuję stare zdjęcia w albumach fotograficznych czy na targach staroci, a potem wertuję gazetę i wycinam pojedyncze słowa z artykułów, tworząc nową narrację. Jestem też wielką fanką książek i ciekawych filmów.
Ostatnio widziałam „Tár” z Cate Blanchett, niesamowity film o dyrygentce walczącej ze swoimi demonami. Oprócz zjawiskowej muzyki był również przepięknie zrealizowany. Jednym z moich ostatnich olśnień jest też „C’mon C’mon” z Joaquinem Phoeniksem w roli głównej. A jeżeli miałabym polecić coś lżejszego, to niezawodny Wes Anderson i jego „Asteroid City”. Z książek ostatnio skończyłam Ucieczkę od bezradności Tomka Stawiszyńskiego. Bardzo lubię zawiły, szalenie inteligentny sposób myślenia tego autora, bardzo mnie inspiruje. Aktualnie czytam Patriarchat rzeczy Rebekki Endler, ale już przebieram nogami na samą myśl, że zaraz wychodzi nowa książka Hanyi Yanagihary, autorki Małego życia, oraz kontynuacja Ślepnąc od świateł Jakuba Żulczyka. Zapowiada się wspaniała jesień!
Rocznik 1991. Absolwentka PWSFTviT w Łodzi. Od 14 lat zajmuje się zawodowo fotografią. Jej obszarem specjalizacji jest portret, ale z powodzeniem realizuje się również na planach reklamowych oraz modowych. Od kilku lat uczy fotografii portretowej w Szkole Filmowej w Łodzi. Obecnie wykorzystuje zdobyte doświadczenie i jako ekspertka prowadzi prelekcje oraz szkolenia w całym kraju. W swoich portretach na głównym planie stawia emocje. Pokazuje swoich bohaterów w delikatnym, rzadko ukazywanym światu obliczu. W swojej twórczości pokazuje, jak ważna jest dla niej ulotność i ciągła pogoń za tym jednym, decydującym nie momentem, a spojrzeniem. Publikowała w magazynach na całym świecie, m.in. w Vogue, Elle, L’Officiel, Harper’s Bazaar, Interview, Wysokie Obcasy, Twój Styl. Wśród jej klientów komercyjnych są takie marki jak: Puma, Mohito, Origins, Medicine, Kazar, Canon, Big Star Jeans, Tatuum, Wólczanka i wiele innych.