Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Podróżujemy bardzo dużo, od sześciu do ośmiu miesięcy w roku, ale przez ostatnie 11 lat zawsze mieliśmy ustaloną datę powrotu. Czasem wynikała ona z tego, że byliśmy gdzieś daleko, np. w Australii czy w USA i żeby było taniej mieliśmy już kupiony bilet samolotowy czy zarezerwowany kontener powrotny, a czasem z tego, że podróżowaliśmy z innymi ludźmi i ktoś musiał wrócić. Ten wyjazd to nasza pierwsza podróż w innym stylu. Planujemy tylko 2-3 dni w przód i bardzo nam się taki tryb podoba. Oczywiście podróżowanie własnym busem samo w sobie dawało już mega wolność, ale jednak jak się nie ma wyznaczonej daty powrotu, to luzu jest jeszcze więcej. Nie musimy ciągle pędzić dalej z myślą o kolejnych atrakcjach i wiemy też, że jeżeli zrobi nam się ciężko czy dogoni nas zima, to wrócimy do Polski i już. Piękne uczucie!
Przed każdą podróżą robimy tzw. mapę marzeń. Czytamy jakieś książki, oglądamy dokumenty o danym miejscu czy po prostu na Google Maps zaznaczamy sobie punkciki, które chcielibyśmy odwiedzić. Teraz też tak było, więc nie jechaliśmy z kompletnie pustą mapą oraz zerową wiedzą o danym państwie. Byłoby nam szkoda, że coś nas omija. Wyobrażasz sobie stać pod jakimś budynkiem czy ciekawym historycznie miejscem i nie wiedzieć o nim nic, przez co jest dla ciebie tylko kupą kamieni? To byłaby duża strata. Również i tym razem mamy więc mapę marzeń, ale zwyczajnie wybiegamy myślami tylko te parę dni do przodu.
Tu na Riwierze Tureckiej jesteśmy trochę dłużej, ponieważ potrzebowałem dobrego internetu, ale dalszego konkretnego planu na razie brak. Wiemy tylko, że będziemy kierowali się dalej wybrzeżem na zachód. Chcieliśmy jechać w stronę Syrii, ale dużo osób nas wystraszyło, że są tam teraz zaognione działania zbrojne i może być problem z przejazdem w tamtym regionie Turcji. Myślę, że bez dziecka w samochodzie postanowilibyśmy to sprawdzić, ale teraz jednak bezpieczeństwo jest kluczowe i zastanowimy się trzy razy zanim podejmiemy jakąś decyzję.
Moja wyobraźnia nie wykraczała wtedy nawet poza pierwszy wyjazd, a co dopiero jakieś książki, produkty, tylu obserwatorów! Wtedy skończyłem pierwszy rok studiów (robotyka na Politechnice Wrocławskiej) i po prostu chciałem odpowiednio wykorzystać długie wakacje. Postanowiliśmy z przyjaciółmi, że pojedziemy na ponad miesięczną przygodę z Dolnego Śląska na Gibraltar, a po powrocie sprzedamy busa i to miał być koniec podróżowania.
Czyli planem była likwidacja projektu, powrót do studiowania, a potem po studiach “normalna poważna inżynierska praca” i mieszkanie we Wrocławiu albo w Warszawie. Jednak po tym wyjeździe uwierzyłem, że faktycznie można podróżować z niewielkim budżetem i nie mając doświadczenia. Większość z nas nigdy wcześniej nie była za granicą, a na cały wyjazd łącznie z kupnem auta wydaliśmy po dwa tysiące złotych! Mimo to odwiedziliśmy kilkanaście państw i przeżyliśmy masę przygód. To wtedy założyliśmy bloga, tylko po to, żeby być w kontakcie z rodziną. Po prostu było to tańsze niż rozmawianie czy SMS-owanie ze wszystkimi.
Kiedyś faktycznie tak było, ale dziś już jest inaczej. Teraz wiele osób nawet zanim zacznie podróżować już ma plan. Słyszę od znajomych: daliśmy sobie rok na to żeby zacząć zarabiać pierwsze pieniądze, a tak ze dwa lata na to żeby się w stu procentach z tego utrzymywać. A ja wtedy nie miałem pojęcia, że na podróżowaniu w ogóle można zarobić jakiekolwiek pieniądze! Postanowiliśmy nie sprzedawać busa i podróżować dalej, ale wtedy też nie mieliśmy planu na 5 czy 10 lat wprzód, a raczej podejście, że jeszcze jeden rok spróbujemy. Okazywało się, że każdy plan udaje się nam zrealizować, a po powrocie do Polski znajdujemy kolejną pracę.
W międzyczasie blog, którego na początku czytała tylko rodzina, stawał się coraz popularniejszy. To były początki YouTube'a i blogosfery, mało kto opowiadał o podróżach samochodowych, a vanlife jako słowo w ogóle nie istniał. I tak się to powoli rozwijało. W końcu postanowiliśmy, że damy sobie spokój z szukaniem nowej pracy co roku i skupimy się w stu procentach na tym co teraz robimy, bo jesteśmy w stanie to rozwinąć. Okazało się, że faktycznie przez te lata tak się rozwinęliśmy w pisaniu, robieniu zdjęć oraz kręceniu filmów, że jesteśmy w stanie to robić na poziomie profesjonalnym i zarabiać na tym pieniądze. Nasze zdjęcia mogą być w samym National Geographic czy na okładce jakiegoś magazynu.
Gdy dostaliśmy nagrodę Bloga Roku, powiedzieliśmy sobie, że chyba jesteśmy blogerami (śmiech). Wcześniej tego nawet tak nie nazywaliśmy, wręcz nie wiedzieliśmy, że w Polsce jest jakaś blogosfera i spotkania twórców. Jeżeli chodzi o bycie zawodowym podróżnikiem, to myślę, że stało się to wtedy kiedy założyliśmy firmę. W 2015 roku otworzyliśmy sklep internetowy, mieliśmy już wydane trzy książki (teraz mamy osiem). Stwierdziliśmy, że skoro jesteśmy w stanie co miesiąc zarabiać na tyle, że opłacimy ZUS, wszystkie podatki i będzie stać nas jeszcze na to żeby dużo podróżować, to chyba już jest nasz zawód.
Na pewno zmieniło się to od kiedy podróżuje z nami nasza roczna córka Gaja. Niezależnie od tego jaką byśmy mieli rutynę czy plany, wszystko trzeba teraz podporządkować pod nią. Przez to nasze dni mają pewien schemat, niezależnie od tego czy jesteśmy gdzieś na plaży w Turcji czy w górach w Rumunii. Wstajemy ze wschodem słońca - wtedy w namiocie dachowym, w którym śpimy, robi się już za ciepło oraz na tyle jasno, że Gaja sama się budzi. Przygotowujemy śniadanie (w naszym busie mamy z tyłu normalną kuchenkę i prostą lodówkę zasilaną na panele słoneczne) i jemy je z pięknym widokiem. Wieczorem, szukając miejsca do noclegu na dziko, naszym priorytetem zawsze jest to żeby stanąć w jak najładniejszym miejscu. Nieważne, że wieje wiatr i może urwać nam namiot, grunt, żeby był widoczek (śmiech).
Bardzo lubimy też celebrować śniadania i zazwyczaj zajmują nam one od godziny do dwóch. Potem staramy się zwinąć przed drzemką Gai tak, by w drodze mieć jeszcze ze dwie godziny spokojnej jazdy. Potem obiad, jeżeli Gaja jeszcze śpi to my trochę pracujemy, a w drugiej części dnia wspólnie zwiedzamy albo idziemy na szlak. Dwie godziny przed zachodem słońca niestety trzeba już zacząć szukać miejsca do spania, ponieważ potrafi to zająć dużo czasu. Gaja idzie spać koło 21-22, a my wtedy do północy obrabiamy zdjęcia, szykujemy filmy itp.
Do dziecka trzeba się dostosować, żeby wspólna podróż w ogóle była możliwa. Co ciekawe, jak poinformowaliśmy publicznie, że spodziewamy się dziecka, najczęstsze komentarze jakie dostawaliśmy od naszych czytelników były: “Busem przez Świat się skończyło”. Były głosy, że teraz już nie będzie podróży, a nawet jak to będą, to pewnie tylko po Polsce i po hotelach. Myślę, że faktycznie łatwo było pójść w takim kierunku, ponieważ dziecko jest bardzo absorbujące... Szczególnie jak przez pandemię człowiek utknął z dzieckiem na pół roku w mieszkaniu w Kielcach. Może pojawić się myślenie, że skoro nie jest łatwo z dzieckiem w mieszkaniu, to co dopiero będzie w podróży, gdzie prysznic bierze się raz na trzy dni. Przyznam, że się tego obawialiśmy, ale stwierdziliśmy, że pojedziemy i zobaczymy jak będzie. Uznaliśmy, że ruszymy w kierunku Turcji przez Rumunię, a jak po drodze będzie źle, to wrócimy z podkulonym ogonem.
Okazało się jednak, że dla Gai nie ma różnicy czy jest z nami w mieszkaniu, w busie czy w namiocie. Wręcz woli być w namiocie, bo ma nas non stop bardzo blisko siebie. Codziennie są nowe miejsca i nowi ludzie, którzy się do niej uśmiechają. Turcy świetnie na nią reagują, biorą na ręce, w jakiejś knajpie kelner podszedł do nas i zaproponował, że przejdzie się z nią na spacer z wózkiem żebyśmy my mogli spokojnie zjeść. Tu jest mnóstwo kotów, a Gaja je uwielbia. Świat jest dla niej jednym wielkim placem zabaw. To jest coś pięknego oglądać jak ona się cieszy i doświadcza tego wszystkiego, jak poznaje masę nowych smaków. Jej ulubione rzeczy do jedzenia to aktualnie banany, mango, krewetki i ryby.
Tak, musieliśmy zacząć podróżować trochę wolniej. Nie robimy już tak, że codziennie odwiedzamy nowe miejsca. Teraz często spędzamy tydzień w jednym i dopiero ruszamy dalej. Wcześniej nigdy nam się też nie zdarzyło, żeby w środku dnia rozłożyć koc w jakimś parku w Stambule i po prostu przez godzinę patrzeć na koty, rozmawiając z przechodzącymi ludźmi. Piękne doświadczenie. Obecność Gaji bardzo otwiera ludzi. Jeżeli wchodzę sam na stację benzynową zapłacić za paliwo, to jestem zwykłym turystą, do którego nikt się nawet nie uśmiechnie. A jak wejdziemy z Gają od razu witają nas uśmiechy, ludzie całują ją po stopach. A jak Gaja bierze do rączek kartę i dotyka nią terminala, to w ogóle wszyscy się rozpływają, kręcą filmiki i zapraszają nas na herbatę. To dla nas zupełnie nowe doświadczenia.
Najbardziej marzy nam się dokończenie naszej podróży przez trzy Ameryki. W 2017 roku zaczęliśmy naszą wymarzoną podróż: od Alaski do Argentyny. W dwa lata zrobiliśmy 60 tysięcy kilometrów. Przejechaliśmy całą Alaskę, Kanadę oraz Stany na pięć różnych sposobów. Dwa lata temu zostawiliśmy na kilka miesięcy busa w Kalifornii, żeby wrócić do Polski na Święta… I rozkręciła się pandemia. Jeden z naszych trzech busów czeka tam do dziś.
Wiem, że Stany już się otwierają, a z Ameryki Środkowej i Południowej też płyną optymistyczne sygnały i mamy nadzieję, że w przyszłym roku będziemy mogli wrócić po auto i przez Meksyk jechać dalej na południe. Jeżeli to by się jednak nie udało, drugim dużym planem jest Syberia. Ruszyć podobną trasą co teraz do Turcji, ale potem do Gruzji, Kazachstanu, Mongolii i dalej właśnie do Rosji i na Syberię. Zobaczymy jak sytuacja będzie się rozwijać.
Przez te ponad 11 lat przeszliśmy chyba przez wszystkich producentów, aż wreszcie kilka lat temu wylądowaliśmy na sprzęcie Sony i zakochaliśmy się w nim. Ja filmuje Sony Alpha 7S III, a Ola fotografuje Sony Alpha 7R III. To, że oboje korzystamy z tego samego systemu jest o tyle wygodne, że nie musimy wozić osobnych obiektywów. Jest to szczególnie ważne teraz, gdy podróżujemy z dzieckiem i tego miejsca jest naprawdę mało. Policzyliśmy, że w naszym mini kamperze mamy mniej niż 4 metry kwadratowe. Mamy też bardzo niedużo prądu, bo możemy się ładować tylko podczas jazdy albo z baterii słonecznych. W Sony super jest to, że aparat można ładować poprzez port USB, więc nawet jak zostawimy gdzieś auto i ruszymy na dłuższy trekking, to po prostu możemy wziąć ze sobą powerbanka i podładować aparat. Mam też taki specjalny adapter do baterii od drona, do którego można się podłączyć z aparatem.
Przez większość czasu fotografujemy obiektywem FE 24-70 mm f/2.8 GM. Aktualnie wszystkie nasze szkła to obiektywy Sony - wcześniej korzystałem trochę z Sigmy, by przyoszczędzić, ale teraz widzę między tymi szkłami ogromną różnicę. Autofokus z oryginalnymi obiektywami działa po prostu fenomenalnie. W naszej pracy jest to kluczowe, szczególnie jak nagrywa się siebie mówiącego do kamery.
Tak, obracany ekran w Alpha 7S III jest świetny! Na początku mieliśmy tylko jeden aparat, Alpha 7R III, ale brakowało mi tego ekranu. To jest też pierwszy aparat, w którym nie muszę się martwić o ostrość. Wcześniej często mi się zdarzało, że nagrałem jak mówię coś do kamery, a ostrość łapało mi z tyłu na drzewie i musiałem powtarzać wszystko od nowa. Teraz jest tak, że mogę zupełnie o tym zapomnieć. Po prostu stawiam kamerę, w tle często dużo się dzieje, ja opowiadam do kamery i nawet jak odchodzę 10 metrów dalej to autofokus idealnie mnie śledzi. I nie jest to takie ciężkie, mechaniczne przeskakiwanie przód-tył-przód-tył, tylko tak, jakby rzeczywiście ktoś przy tym aparacie siedział i ręcznie ostrzył.
Drugi najpopularniejszy obiektyw, którego używamy to FE 70-200 mm f/2.8 GM. Mimo tego zakresu ma tak świetną stabilizację i małe rozmiary, że jestem w stanie płynnie nagrywać filmy z ręki. Poza tym do krajobrazów używamy obiektywu FE 16-35 mm f/2.8 GM, do fotografii zwierząt FE 200-500 mm f/5.6-6.3 G OSS, a do nocnych ujęć nieba, czy ujęć z wnętrza busa mamy też FE 20 mm f/1.8 G. W sumie mamy chyba z sześć obiektywów, ale większość czasu korzystamy ze wspomnianych na początku dwóch zoomów.
Mam też obiektyw 55 mm f/1.8 i na początku byłem przekonany, że będę robił nim portrety i przebitki, ale podczas tej podróży użyłem go… jeden raz? Gdy pracuje się normalnie na zleceniu i ma się czas by wyjąć sprzęt i się zastanowić, to sytuacja wygląda inaczej. W mojej pracy nieocenione są jednak zoomy. W trybie podróżniczo-vlogerskim, gdy ciągle jesteśmy w ruchu i jeszcze mamy dziecko, większość obiektywów zostawiamy w samochodzie, by było lżej. Jeden mam przypięty do aparatu, drugi w plecaku i tak ruszamy przed siebie.
Tak, ale nie zawsze tak było. Na początku w ogóle nikt u nas nie robił zdjęć, mieliśmy tylko jakąś prostą kamerkę sportową GoPro i telefon. Aż w 2015 roku na jeden z wyjazdów pojechał z nami fotograf Paweł Jagiełło. Był po prostu jedną z tych przypadkowych osób, które zgłosiły się przez internet na naszą wyprawę. Podczas tego wyjazdu Paweł sporo opowiadał Oli o fotografii, wytłumaczył podstawy obróbki w Lightroomie. Wypożyczyliśmy wtedy na wyjazd jakąś lustrzankę i Ola złapała zajawkę. Ten podział pojawił się naturalnie - z tym, że ja jeszcze wtedy sam montowałem, często wieczorem w trakcie podróży. Wszyscy szli spać, a ja kleiłem i rano wstawałem też przed wszystkimi żeby to dokończyć.
Zdarzało nam się z jednej podróży publikować nawet 70 krótkich odcinków, czyli jeden odcinek codziennie przez 70 dni. To zabierało mi bardzo dużo czasu oraz energii i doszedłem do takiego momentu, że coś co wcześniej sprawiało mi mega frajdę przestawało mnie cieszyć. Wtedy postanowiliśmy oddelegować montaż do kogoś zaufanego. Dziś współpracujemy na stałe z dwoma montażystami i jak już mamy coś nagrane, to ja to odpowiednio grupuje, opisuję, dodaję ramowy scenariusz, a oni znając nasz styl tworzą końcowy film. My możemy dzięki temu się zająć już tylko tworzeniem i zbieraniem materiałów.
Materiału jest bardzo dużo. Do tego stopnia, że teraz gdy wiemy, że danego kadru raczej nie wykorzystamy, to go po prostu nie robimy. Wyzwaniem jest nie tylko przejrzenie tylu materiałów, ale i magazynowanie ich. Szczególnie pliki w 4K ważą swoje, więc musimy to wszystko selekcjonować już w trakcie podróży. Gaja śpi, ja prowadzę, a Ola wyjmuje laptopa i zgrywa, robi selekcje, czasem wstępną obróbkę, którą kończy wieczorem. Dzięki temu jesteśmy w stanie te materiały publikować czy to na Instagramie czy na Facebooku bardzo szybko i podróż jest relacjonowania w miarę na bieżąco.
Jest takie bardzo znane powiedzenie, że ludzie dzielą na tych którzy już robią backup oraz na tych, którzy jeszcze nie stracili danych. My też to bagatelizowaliśmy do momentu kiedy w Dolinie Śmierci ugotował nam się jeden z dysków. Temperatury były tak wysokie, że po prostu się spalił i przestał działać. Straciliśmy wtedy chyba z miesiąc materiału i przetrwało tylko to, co zdążyliśmy wrzucić na Facebooka czy na Instagrama - czyli wprawdzie najlepsze zdjęcia, ale w byle jakiej jakości. Teraz mamy ze sobą dwa dyski i na jeden zgrywamy wszystko, potem robimy backup z tego dysku na drugi dysk i dopiero wtedy kasujemy wszystko z kart.
Część kadrów wgrywamy jeszcze bezpośrednio do pamięci komputera. Natomiast po obróbce najlepsze kadry, które przydadzą się do publikacji czy książek wrzucamy na Dysk Google. Jest to swoją drogą bardzo przydatne, bo gdy na przykład udzielamy jakiegoś wywiadu i do ilustracji potrzebne są np. zimowe zdjęcia, których nie mamy przy sobie, to możemy szybko odnaleźć je w chmurze. W domu w Kielcach mamy natomiast całą szafę fizycznych dysków, posegregowanych i opisanych latami oraz państwami.
Inaczej byśmy zginęli. Poza tym ja jestem totalnym świrem jeżeli chodzi o technologie i porządek, muszę mieć wszystko w tabelkach w excelu, otagowane, uporządkowane (śmiech).
Mogłoby się wydawać, że nie ma na to czasu, ale Ola uwielbia fotoksiążki. Pierwszą fotoksiążkę zrobiłem Oli 5 lat temu w prezencie. Zebrałem parę lat naszych wspólnych podróży. Tak jej się to spodobało, że od tamtego czasu z każdej wyprawy (nawet 3 tygodniowej) powstaje fotoksiążka. Trafiają do niej głównie prywatne zdjęcia, których nigdzie nie publikujemy. Poza tym, jakościowo jest to przepiękne. Myślę, że mamy takich książek już ze dwadzieścia.
Ostatnio, gdy była awaria Facebooka i Instagrama, to my nawet o niej nie wiedzieliśmy, bo siedzieliśmy bez zasięgu w górach w Rumunii (śmiech). Natomiast social media są dla nas ważne, ponieważ tak naprawdę dzięki Facebookowi i YouTube'owi w ogóle zaistnieliśmy w internecie. Gdyby nie społeczność, jaką udało nam się zebrać, nie bylibyśmy w stanie sprzedawać swoich produktów. Staramy się jednak nie polegać jedynie na Facebooku, ze względu na ryzyko awarii czy zhakowania konta.
Prócz bloga mamy też dużą bazę ludzi zapisanych na newsletter, co jest bardzo cenne. Poza tym staramy się też testować różne nowe media. Gdy był popularny, działaliśmy na Snapchacie, teraz staramy się korzystać z Tik Toka. Ja z racji zamiłowania i studiów bardzo lubię takie nowinki. Przykro mi na przykład, że technologia 360 się nie przyjęła. Miałem nadzieję, że to będzie przyszłość filmów podróżniczych. Nawet całą serię z Gruzji i Alaski nakręciłem w 360 stopniach. Niestety problemem było to, że mało kto miał odpowiedni sprzęt do odbioru takich materiałów. A to było coś niesamowitego! Płynę kajakiem na Alasce na środku lodowca i ludzie mogą tak, jak ja obejrzeć się w dowolną stronę i zobaczyć to, co jest wokół mnie. Może jeszcze kiedyś do tego wrócimy.
Wielokrotnie miewamy tak, że nie chce nam się wstawać na kolejny wschód słońca czy wspinać na kolejny punkt widokowy, ale myślimy sobie, że to będzie fajnie wyglądało na filmie czy fotografii i to nas motywuje. Pamiętam, że gdy robiliśmy te codzienne filmy, ogromnym wyzwaniem kreatywnym było, żeby przez trzy miesiące dzień w dzień dostarczać ludziom 10 minutowy odcinek, z którego faktycznie się czegoś dowiedzą. Motywowało mnie to jednak do tego, żeby zgadywać wszystkich o wszystko oraz żeby samemu jeszcze więcej czytać o danym miejscu. Gdyby nie to, że tworzyliśmy tę serię, nigdy na przykład nie dowiedziałbym się o Autostradzie Łez, która znajduje się w Kanadzie i która ma bardzo smutną, ale ciekawą historię związaną z Indianami. Nie poznalibyśmy też tych wszystkich ludzi na Drodze 66.
Wiadomo, że my nie potrzebowaliśmy pięć razy dziennie pić kawy w każdej z kawiarni przy drodze, czy dolewać sobie pięć litrów paliwa na każdej starej stacji. Wtedy jednak uświadomiliśmy sobie, że to są ostatnie lata istnienia tej drogi w takiej formie. Ludzie, którzy pamiętają jej lata świetności mają teraz po 80, 90 lat. Często było tak, że nakręciliśmy z kimś materiał, a miesiąc później ta osoba już nie żyła, małe biznesy przy drodze były zamykane. Poczuliśmy wtedy misję, żeby jak najlepiej udokumentować to miejsce. I tak na drodze, która ma niecałe 4 tys. km długości zrobiliśmy prawie 20 tysięcy kilometrów - krążąc, szukając odnóg, wracając w różne miejsca. Mogę więc powiedzieć, że przejechaliśmy ją bardzo sumiennie i uważnie i właśnie dzięki temu, że tworzyliśmy materiały dla naszych odbiorców sami doświadczyliśmy o wiele więcej.
Ja zawsze mam aparat na szyi lub przyczepiony na widoku do plecaka. Nigdy jednak nie robię tak, że tak bez pytania wchodzę z kamerą i od razu zaczynam zadawać pytania. Podchodzimy, zaczynamy rozmawiać i jak widzimy, że ta osoba jest otwarta na rozmowę to wtedy mówimy o tym, że prowadzimy kanał i czy możemy ponagrywać. Na początku zazwyczaj pytamy o samo miejsce, a jak widzimy, że ludzie się otwierają, to często po prostu kładziemy gdzieś aparat i nagrywamy nasze luźne rozmowy.
Nie zawsze jednak idzie tak łatwo. Często jest tak, że jest fajna historia, ale człowiek na początku jest wycofany i potrzebuje czasu, by nam zaufać. Nawet w Polsce mamy takie miejsca. Na przykład w Bielsku-Białej poznaliśmy pana, który jest ostatnim polskim skrybą i zajmuje się ręcznym przepisywaniem ksiąg i dzieł m.in, Reymonta, przy świetle świec, w kamienicy bez ogrzewania. Przepisanie jednej książki zajęło mu najdłużej 8 lat, a z jego życiem związana jest niesamowita historia, ale dopiero za czwartym spotkaniem mogliśmy tam coś nagrać. Ta historia miała dobry finał, ponieważ dzięki nagraniu mogliśmy wesprzeć pana Tadeusza. Więcej ludzi zaczęło go odwiedzać i wpłacać datki na jego małe muzeum.
Gdybym mógł cofnąć się w czasie i powiedzieć coś młodszemu sobie, powiedziałbym żeby inwestować w rozwój: w wiedzę i sprzęt. Mówi się, że nie potrzeba nie wiadomo jakiego sprzętu, a dobre zdjęcie czy film można zrobić byle telefonem komórkowym i jest w tym dużo prawdy, ale nie wszędzie, nie o wszystkim i nie w każdych warunkach. Na pewno kupiłbym wcześniej lepszy komputer, żeby być w stanie dużo szybciej i wygodniej tworzyć, a poza tym szybciej zainwestowałbym w porządny aparat. Teraz po prostu szkoda mi tych wszystkich podróży i tych wszystkich materiałów, które mogły powstać.
Dzisiaj jak patrzę czasem na podróże innych ludzi, którzy robią niesamowite, często ekstremalne rzeczy i albo nie kupili porządnego aparatu albo nie potrafią go obsłużyć, to mi szkoda, że taka wyprawa nie zostanie należycie udokumentowana... Uważam, że trzeba się szkolić i korzystać z wiedzy innych na darmowych czy płatnych kursach. Młodszemu sobie na pewno bym też powiedział, że jeżeli poświęcisz swojej pasji wystarczająco dużo czasu i staniesz się wystarczająco dobrym, to pieniądze przyjdą same. Profesjonaliści nadal są potrzebni. Trzeba w siebie wierzyć i być cierpliwym, ale nie oczekiwać na samym początku, że to przyniesie jakąś sławę czy pieniądze. Musimy mieć zajawkę. To, co robimy musi nam dawać radość, nawet jeżeli na tym nie zarabiamy, bo jeżeli nie ma w nas tej pasji, to się nigdy nie uda.
Karol i Ola Lewandowscy - blogerzy, podróżnicy, autorzy 8 książek i kanału Busem Przez Świat. Nagrodzeni m.in. tytułami Blog Roku 2014, Twórca Wideo Roku 2015 i National Geographic Traveler 2018. Od ponad 10 lat podróżują po świecie starym kolorowym busikiem, których przejechali już ponad 500.000 km i odwiedzili ponad 60 państw na 5 kontynentach.
W najnowszym zimowym Cashbacku Sony do 15 stycznia 2022 roku kupisz ponad 40 aparatów i obiektywów z dużymi upustami. Wśród nich są także obiektywy, które sprawdzą się w fotografii sportu. Więcej informacji znajdziesz w artykule "Wystartował zimowy Cashback Sony". Obecnie w Sony obowiązuje także promocja Black Friday, w ramach której poszczególne modele aparatów i obiektywów będziemy mogli kupić jeszcze do 30% taniej. Więcej szczegółów tutaj: "Black Friday w Sony - obiektywy do 30% taniej i specjalne oferty na aparaty".
Materiał powstał we współpracy z firmą Sony