Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Większy niż dotychczas! Wiele wydarzeń kulturalnych przeniosło się do Internetu, ale wystawy wciąż nie da się obejrzeć, a przede wszystkim przeżyć w sieci, trzeba na niej być, widzieć i odczuć te formaty, fizycznie wejść z nimi w interakcję. W czasach pandemii nie pójdę do kina ani teatru, bo nie chcę siedzieć i być zamkniętym w jednym miejscu. A na tej wystawie – szczególnie w przestrzeni Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, gdzie dysponujemy powierzchnią ponad 500 m2 – można być w bezpiecznych odległościach i przeżyć spotkanie ze sztuką oraz z samym sobą.
Akurat ludzi w maseczkach fotografowałem zanim, to było modne… (śmiech). W Japonii od początku oglądanie ludzi w maseczkach było dla mnie fascynujące, bo było jak przedłużenie tradycji masek z teatru Nō. W związku z tym cały czas miałem wrażenie, że rozgrywa się przede mną gigantyczny spektakl. Że uczestniczę w sztuce, w której jestem jedną z postaci. Jednocześnie trudno nie odbierać tych masek czy czarnych, błyszczących przyłbic, jak ochrony przed światem zewnętrznym. Szczególnie w takiej skali miasta jak Tokio, gdzie jest tyle ludzi na metr kwadratowy i strefa prywatna jest zakłócona.
Ja niektóre sceny tego spektaklu widziałem metaforycznie jako alienację i kamuflaż jednostki. Dlatego wizualnie, pojawienie się pandemii, lockdownu i masek w Polsce, i w ogóle na świecie, było jak zrealizowanie tego wariantu apokaliptycznego, który niewyraźnie snuł mi się po głowie jako potencjał, jako fantazja i osobista nadinterpretacja. To był na szczęście tylko jeden z kilku wątków. W zeszłym roku, kiedy wspólnie pojechaliśmy do Japonii, na pierwszym planie były pozostałe, czyli na przykład fascynacja organizacją przestrzeni i pojęciem pustki „ma”.
Nigdy nie byłem reporterem chociaż lubię czerpać z tego gatunku, podobnie jak z kilku innych, i mieszać je ze sobą. Czystość jednego jest mi odległa. Lubię narrację i nadrealność. Lubię zmieniać konteksty i przestawiać znaczenia. Wyłuskuję te składniki z rzeczywistości bo świat wokół mnie, ten realny, wydaje mi się wciąż tak bujny i nieprzewidywalnie zaskakujący, że kreowanie fotografii w studio jest dla mnie tak nudne, jak bieg po bieżni w klimatyzowanej siłowni. „Paradise 101” to fikcja, która służy do tego, żeby dać wytchnienie od tego co dzieje się dookoła nas. Chodzi o to, żeby zobaczyć inną rzeczywistość. Albo ułożyć sobie opowieść o świecie, który być może się już skończył i wykreować sobie nowy.
Opowiadam historie o relacji obrazów, które poszerzają naszą wyobraźnię i stanowią refleksje na temat tego, jak nas stymuluje plastycznie współczesny styk pojedynczych fotografii i ujęć filmowych: ich wzajemne oddziaływania. Gdy oglądamy reportaż, to emocje wywołują fakty: pobity człowiek lub manifestujący tłum. Tymczasem to, jak oddziałuje na nas forma obrazu cyfrowego jest w istocie bardziej zasadnicza dla naszego życia tu i teraz, bo właśnie z niej wynika wszystko. Warto znać instrukcję obsługi przekazu, który jest naszym widzeniem.
Tylko nie są to artyści, to nie ich domena. Dlatego uwrażliwianie na jego strukturę i formę plastyczną jest tak istotne. Myślę też o tym tak - to zabrzmi trochę górnolotnie. Są lekarze, którzy leczą ludzi z chorób fizycznych. Ja zajmuję się wyobraźnią, czyli częścią mentalną, kawałkiem duszy albo psychiki, jak wolisz. Proponuję receptę na oderwanie się od codzienności i poszukanie w sobie samym miejsca, gdzie można w sposób zdrowy znaleźć związki chemiczne czyli uczucia i emocje, które mogą nam pomóc żyć w coraz większej ilości wzajemnie nakładających się i przenikających warstw wizualnych, w zmultiplikowanym krajobrazie bodźców i doznań.
To jest rola sztuki w życiu codziennym i artysty w świecie, który nas obecnie otacza. Ja tak rozumiem swoje zadanie i pracę we współczesnej konstrukcji społecznej. Jedni działają w praktyce politycznej, religijnej, w jodze, w medytacji, w służbie zdrowia. Ja jestem w praktyce sztuki. Wiem, że nie jest to jednoosobowa sekta.
Tak ma znaczenie, ponieważ to pierwsze zdjęcie wydaje mi się takie „malutkie”, a ostatnie naprawdę ogromne. Malutkie, bo jest to jedna klatka negatywu czarno-białego 24 x 46 mm, a najnowsze ma rozmiar 8256 x 6192 pikseli, czyli razem 51 121 152 pikseli. Negatyw pochodzi z lat 90 - końca XX wieku, a plik cyfrowy z drugiego dziesięciolecia XXI wieku. W tym projekcie jesteśmy w dwóch różnych galaktykach naraz, ale ta odległość, podróż - ta zmiana dokonała się w ciągu naszego życia, czy to nie rewelacyjne? Bardzo mnie inspiruje takie przyspieszenie. Żyjemy w fascynującej rzeczywistości dzięki rewolucji cyfrowej obrazów.
W technologii analogowej nigdy nie byłoby to możliwe. A wracając na Ziemię, czyli do mojego archiwum - tematycznie japońskie zdjęcia czarno-białe i kolorowe nie różnią się. Ta wystawa to pokazuje. Dlatego w pierwszej sali jest 500 fotografii z lat 90. XX wieku i początku lat 2000. Traktuję je jako szkice do kadrów i ujęć z 2019 roku. To tak jakbym pokazywał wystawę 500 rysunków, a ostateczne obrazy są piętro wyżej.
Henri Matisse powiedział, że w człowieku jego temat jest jak zalążek mgławicy, która rozwija się w tobie przez całe życie, bo zmieniają się i poszerzają konteksty oraz wydłuża się twoje widzenie.
Przy pierwszej wystawie japońskiego tematu, notabene również w Muzeum Manggha w Krakowie, mówiłem że interesuje mnie człowiek w przestrzeni i przestrzeń wokół człowieka, a precyzyjniej jednostka vs. zbiór społeczeństwa ultratechnologicznego, która utrzymuje sens osobisty dzięki tradycji i kulturze. Dziś Japonia z science-fiction końca XX wieku skręciła w boczną indywidualną ścieżkę.
W Galerii 1 na parterze pokazuję czarno-białe fotografie komponowane w paskach, po pięć na jednym. Łącznie jest ich sto. Jeden z takich pasków przedstawia w planie ogólnym Japończyka w stroju baseballisty amerykańskiego - ćwiczy rzut piłką. Sytuacja dzieje się w alejce głównego cmentarza Aoyama w Tokio. Te 5 zdjęć jest jak 5 kadrów z sekwencji Eadwearda Muybridge’a, ale to co mnie interesowało, to nie analiza faz ruchu, ale to jak rysunek postaci komponuje się z tradycyjnymi nagrobkami japońskimi. Jednocześnie jest to opowieść o imporcie i miksowaniu kultur, i jak się to wszystko zlewa w jeden współczesny kształt.
Dla porównania, w 2019 roku fotografuję człowieka w pomarańczowym kombinezonie, który wygląda jak pracownik bazy kosmicznej lub laboratorium. Tymczasem jest stróżem placu budowy na przedmieściach Kioto. I dzięki cyfrowej technologii i narzędziom, w tym przypadku średnioformatowej matrycy aparatu Fujifilm GFX 50R, mogę tak zinterpretować to zdjęcie, że z reporterskiego ujęcia – stróż budowy uchwycony w zastanej sytuacji – zmienia się w to, co podpowiada mi moja wyobraźnia i skojarzenia.
Wysoka jakość obrazu z tej matrycy i duża rozpiętość zakresu tonalnego pozwalają mi przeeksponować rzeczywistość zastaną i zredukować ilość informacji, detali, szczegółów, aż do czystej bieli. Te parametry zmieniają całkowicie sposób mojej dotychczasowej techniki pracy. W ten sposób opowiadam historię mojego widzenia, którą nakładam na to, co zastałem.
Tak, na tej wystawie nie będzie w ogóle zdjęć w ramach! W przypadku fotografii, o której rozmawiamy – mężczyzny w pomarańczowym kombinezonie - 90% powierzchni obrazu to czysta biel samego podłoża światłoczułego Fuji Flex Crystal Archive. Czysta materia! Taka syntetyczna cieniutka, ultra błyszcząca - niczym blacha.
To jest raj cyfrowy, świat digitalny, który sobie stworzyliśmy, i w którym ja tworzę obrazy ruchome i statyczne. A 101 ponieważ to są podstawowe nuty zapisu cyfrowego: 1 i 0.
Nie, tylko czułem się jak Ryan Gosling, który gra Neila Armstronga w filmie „Pierwszy Człowiek”: czyli siedzę w puszce od sardynek i lecę na Księżyc. Dziś już na szczęście mogę z dosyć dużą precyzją zaplanować cel, do którego chcę dolecieć i wcale nie muszę go w tym planowaniu widzieć. Zobaczyć mogę dopiero po lądowaniu: gdy otwieram pliki po powrocie do Warszawy widzę więcej niż to, co widziałem w chwili uruchomienia migawki. Mogłem na przykład policzyć ptaki siedzące na skale, podczas błyskawicznie wykonanego zdjęcia z okna pędzącego Shinkansenu. Wtedy nie wiedziałem nawet, że są tam jakieś ptaki.
Czyli rozdzielczość i ilość wynikających z niej szczegółów, w połączeniu z optyką Fujifilm dostosowaną do korpusu GFX, dają możliwość wejścia w detal obrazu. Dopiero na wydruku w formacie 130 x 360 cm, z bliska mogłem przyjrzeć się kto, co robi na tej plaży. Zresztą na wystawie będzie można osobiście to podejrzeć. Podobnie jak na innych zdjęciach robionych tym samym obiektywem GF 120 mm f/4 Macro. To mój ulubiony obiektyw bo mogę przejść płynnie od detalu do totalu. No i ma doskonałą stabilizację.
Bo w raju, tak jak w rzeczywistości, dalej trzeba chodzić, czuć, dotykać, słyszeć, czyli przeżywać świat wszystkimi zmysłami. A nie siedzieć w pozycji myśliciela Rodina nad swoim smartfonem (śmiech). Zaufaj mi, spędziłem w raju cyfrowym wiele godzin!
Choreografia zaczyna się na poziomie obsługi aparatu GFX50 R. Szybko daje się personalizować jego funkcje, a ergonomia staje się atutem mobilności. Dlatego przestrzenna ekspozycja zdjęć w galerii na parterze ma z jednej strony odtwarzać moją metodę pracy - chodzenie po Japonii, szukanie motywów, obserwowanie rzeczywistości. Z drugiej prowokuję widza do samodzielnego eksplorowania mojego archiwum, więc de facto mojej mentalnej pamięci fotograficznej. Propozycja trasy jest podzielona na dwie przestrzenie: pionowe paski, czyli las, oraz poziome paski, czyli fale, morze. Razem tworzą symboliczny krajobraz. W ten sposób fotografia staje się żywiołem. Jak fala w słynnym drzeworycie Hokusai’a.
Tak, jak papier w książce prowokuje nas do przewracania stron i bycia w kontakcie z historią, tutaj papier fotograficzny zachęca do stania się czynnym odbiorcą ekspozycji. To widz odkrywa zdjęcia i tworzy własne skojarzenia pomiędzy nimi. Dlatego w tej przestrzeni wygaszamy światło i dajemy odwiedzającym LED-owe latarki. Nie ma „przewodnika do odczytania” wystawy, kieruje nami trochę przypadek, ale przede wszystkim nasza intencja i intuicja. Możemy obejrzeć wszystkie fotografie, albo tylko kilka. To co sami oświetlimy - to odkryjemy.
Dzisiaj druk cyfrowy jest tak zaawansowany technologicznie, że o finalnej jakości fotografii decyduje rodzaj podłoża, struktura powierzchni papieru, czy skala odwzorowania czerni. Dlatego paski w parterowej sali są drukowane na profesjonalnym papierze fotograficznym Fujifilm Maxima Cristal Archive. To papier światłoczuły, który powstał z myślą o ekspozycji w galeriach i muzeach. 90% czarno-białych fotografii widzę po raz pierwszy w tej postaci. Skoro uprawiam taki publiczny ekshibicjonizm pokazując całe sekwencje motywów, to chcę im nadać szlachetny wymiar. Klasa tego papieru pasuje do tej intencji. Uzasadnia gest artystyczny, daje mu rację bytu. Bez wydrukowania dawnych zdjęć nie miałbym dystansu do swojej pracy i przestrzeni na nowe widzenie. Taki detoks wizualny.
Jesteśmy tym, na co patrzymy. Dlatego przychodzi taki moment, że trzeba - po surfingu w morzu pikseli - wskoczyć w swoją fizyczność i zobaczyć pracę, swoje fotografie na zewnątrz, poza oknem monitora. Papier - podłoże materialne - służy do tego żeby podzielić się swoją twórczością z innymi. Tym bardziej przy takim zamyśle inscenizacyjnym prezentowany jest bez ram. To dużo bardziej zmysłowe: paski są jak partytura, na którą naniesione są nuty. Dla mnie podłoże nie było bez znaczenia dla przebiegu pracy podczas wyjazdu w 2019. Z pierwszą rolką Fujifilm Flex pracowałem w 2017 roku przy projekcie Travelling. Dwa lata później wiedziałem, że będziemy drukować formaty 360 x 130 cm na tym materiale.
Czy to mnie sprowokowało do szukania takich a nie innych motywów? Po części tak, bo nigdy nie sfotografowałbym fragmentów błyszczącej karoserii super nowoczesnego samochodu i nie traktowałbym go jako formy abstrakcyjnej, gdybym nie miał przekonania, że jakość i wartość samego podłoża może sprawić, że banalny motyw i kształt nie do opowiedzenia słowami, może być światem samym w sobie, zamkniętym plastycznie, który budzi po prostu emocje.
Mnie, jako artystę, najbardziej interesuje teraz cienka granica między obrazem statycznym a ruchomym. Dlatego w Krakowie pokazuję też prace w postaci krótkich form filmowych i proponuję udźwiękowienie całej ekspozycji. To także znak czasów, w których ten projekt powstaje.
Jest różnica między przypadkowym chaosem bodźców a reżyserską intencją. Zawsze intrygowało mnie dlaczego fotografia musi być niema i zamknięta w ramach pod szkłem. Dlatego ją rozebraliśmy i daliśmy jej głos. Z takim zamysłem pojechaliśmy do Japonii. Nagrywaliśmy wywiady z różnymi osobami przy okazji abdykacji japońskiego cesarza i rejestrowaliśmy dźwięki, na które szczególnie reagowaliśmy, bo były inne lub powtarzalne lub intrygujące jak dźwięk jednowagonikowej kolejki podmiejskiej w Kioto, która jeździła na linii o sześciu przystankach i budziła nas codziennie o piątej rano. Dziś, ścieżka dźwiękowa wystawy składa się m.in. z tych fragmentów i funkcjonuje jako autonomiczna kompozycja.
Znakiem czasu jest to, że każdy może fotografować, filmować, nagrywać, pisać czy rzeźbić. To, że tworzymy w przestrzeni digitalnej stwarza nowe możliwości w takim sensie, że możemy z tych cząstek cyfrowych komponować pełne formy. Piksele to takie współczesne klocki: mogą być obrazem, dźwiękiem, słowem albo obiektem. Są bardzo dynamiczne dlatego je lubię, bo myśli w nich szybko płyną. Dziś to z nich układam swoje utwory.
Rocznik 64., pochodzi z Warszawy. Fotografuje i pisze o fotografii, choć uważa, że „fotografie są szybsze od słów”. Autor wystaw i książek, uniwersytecki wykładowca z 20-letnim doświadcze-niem. Studiował na Wydziale Operatorskim i Realizacji TV w PWSFTviT w Łodzi, a także historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie Sorbona IV w Paryżu. W roku 2015 obronił doktorat z dziedziny sztuk wizualnych, specjalizacja: fotografia. Jego cykle były wystawiane w miejscach takich, jak: Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha (Kraków), Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski (Warszawa), Yours Gallery (Warszawa), Galeria Atlas Sztuki (Łódź), Muzeum Powstania Warszawskiego, Leica 6x7 Gallery Warszawa.
Wystawę Paradise 101 można oglądać od 2 lutego 2020 roku w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, przy ul. Marii Konopnickiej 26 w Krakowie. Mecenasem wystawy jest Fujifilm Polska.