Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Cudownie jeśli takie coś może się wydarzyć. Ale mam świadomość, że istnieją niefotograficzne aspekty życia i one umykają. Na przykład nie widziałem jeszcze „jednego” zdjęcia o Covidzie. Takiego, gdy na nie spojrzę to pomyślę: wszystko o wirusie, pandemii, lockdownie. Może ktoś takie zrobi, ale może jest tak, że na fotografie przenosimy wszystkie wady sądów i oczekiwań z innych płaszczyzn życia. Chcielibyśmy, żeby coś było albo jedyne albo najlepsze. Zapominamy, że może być po prostu różne.
Absolutnie słowo pisane. Tekst. Nieodłączny element fotografii reporterskiej, podpis pod zdjęciem. Słowa, które nadają kontekst obrazowi. Mam takie zdjęcie z Syrii. Na nim piękne dziecko z jakąś zmianą skórną. Żeby zrobić dokładny opis musiałem dowiedzieć się, dopytać. Dopiero napisanie tego, że to jest Leiszmanioza - choroba, która nieleczona kończy się śmiercią, prowadzą i mnie i odbiorcę do właściwego dramatu. Bez słowa tego nie wiemy. Mam poczucie, że podczas podróży i realizowania materiałów najbardziej brakuje mi umiejętności napisania wciągającego tekstu. To jedno z moich ograniczeń. Wciąż też widzę, że niektórych rzeczy nie potrafię pokazać trochę lżej. Trochę bardziej lirycznie. Często sięgam po zbyt dużą dosłowność. Może odbiorcom to nie przeszkadza, ale mi tak. To jest takie aikido z samym sobą. Poszukiwanie rzeczy, które można jeszcze rozwinąć i poprawić. Strasznie nudno byłoby z przekonaniem, że ma się już wszystko. Więc słowo, słowo, słowo. Choć nie wykluczam też dźwięku i wideo.
fot. Maciej Mowska, Syria, Dzebel Zawijja, 2013. Samar
Z dziewczynką było tak. Miała na imię Samar. Pierwszego dnia, gdy wjechałem do ogarniętej wojną Syrii w 2013, dotarłem do grobowców w których się kryła. Zresztą było tam wielu ludzi. Uciekli z miast, wiosek, schowali się pod ziemią. Schronili przed nalotami. Antyczne cmentarzysko. Zatęchłe, okropne miejsce. Zimno. Styczeń. Niektórzy uciekinierzy z tych grobowców już nie wychodzili. Podczas fotografowania dopadło mnie to, że może warto zrobić coś więcej niż tylko zdjęcia. Udało się zebrać informacje medyczne od lokalnych szpitali. Potem mogłem przekazać je do organizacji pomocowej. Fartownie miało to efekt w transportach polskiej pomocy, które między innymi trafiły dokładnie do tych katakumb. Przywieziono niezbędne leki. Trafili też ludzie profesjonalnie zajmujący się pomaganiem. W pewnym sensie dzięki styczniowemu spotkaniu, w marcu do konkretnej lokalizacji dotarła pomoc. Syryjczycy nie musieli umierać na choroby, które by ich zabiły gdyby nie transport medykamentów. Samar też je dostała. Jej historia, dla mnie się skończyła, ale kontaktów z ludźmi, których tam poznałem mam sporo.
Dziś rano odezwałem się do znajomego Abu Dżuda: jak leci? Odpowiedział: żyjemy. Cały czas pracuje. Został w ojczyźnie. Nie udało się go stamtąd wyciągnąć. W lutym 2020 spotkałem się z jego krewnymi w Libanie, by przez nich przekazać mu pieniądze. Wcześniej próbowaliśmy z przyjaciółmi wydobyć Abu Dżuda wraz z najbliższymi, z terenu objętego wojną. To dziewięcioosobowa, duża rodzina. Niestety stawki przemytnicze były zbyt wysokie, ale chociaż za te zebrane w Polsce pieniądze mają gdzie mieszkać w Syrii. Z polskich pieniędzy dziewięć osób ma wynajęty dom. Dodatkowo ich rodzina z Libanu najprawdopodobniej niedługo otrzyma azyl w Kanadzie. Taka dobra informacja z dzisiaj. Samo życie.
fot. Maciej Moskwa, Syria, Kafranbel, 2013. Pogrzeb bojownika Wolnej Armii Syrii, Mohlesa Al- Hammouda
fot. Maciej Moskwa, Syria, Ma'arrat Numan, 2013. Mohammad, bojownik frakcji islamistycznej walczący przeciwko armii rządowej
Mam więcej syryjskich znajomych, przyjaciół. Jedni dali mi kiedyś dach nad głową, gdy byłem fotografem plecakowiczem w Syrii. Najpierw mnie ugościli, zaprzyjaźniliśmy się, a później już w wojennej rzeczywistości udało się kontakt utrzymać. I udało się im trochę pomóc. Na tyle, że dzisiaj cała rodzina Dilszada jest w Niemczech. Chłopaki chodzą do szkoły, mają pracę, nowe życie. Patrzę w swoim archiwum na ich zdjęcia z 2011 roku, gdy byli dzieciakami. Zresztą ja też byłem wtedy w pewnym sensie dzieciakiem. Fotografem-turystą. Potem patrzę na zdjęcia, które zrobiłem im w 2014. Umęczeni, na granicy tureckiej. Przywiozłem im wtedy pieniądze, by mogli ogarnąć dokumenty. Fotografie z 2016, kolejni członkowie tej rodziny, nielegalni uchodźcy na Lesbos. Świeżo zdjęci z pontonu. Dzień przed Bożym Narodzeniem.
Jedna duża rodzina. Najpierw uciekał Dilszad. Dzięki niemu zresztą trafiłem z aparatem na moment zamykania granicy serbsko-węgierskiej, bo tam się umówiliśmy na spotkanie i przekazanie pomocy. Już go nie było. Zdążył przed wybuchem zamieszek i protestów. Dotarł do Niemiec, do obozu uchodźców w Bremen. Potem, gdy fotografowałem na Lesbos, w Grecji, dostałem telefon od Dilszada: Maciek moi rodzice są na pontonie. Kończy się paliwo. Mam koordynaty GPS. Czy możesz coś z tym zrobić? Przez jeden z NGO-sów przekazałem dane do służb ratunkowych. Udało się ich ocalić. Kawał historii. Natomiast nasze życia toczą się dalej. My mamy swoje problemy w Polsce a oni teraz tam, w Niemczech. W krytycznym momentach udało się jednak dobrze zareagować. Jak sobie uświadamiasz, że do tych wszystkich miejsc, ludzi trafiłeś, bo motywacją było robienie fotografii i opowiadanie historii, to trochę łapiesz się za głowę. „Chłopaku gdzie ty byłeś? Ile to nieprawdopodobnych wspomnień?”
To życie tak się układa. Te wszystkie spotkania mogłyby przejść do historii i pozostać wspomnieniem. Ale pomiędzy wyjazdami wracasz do naszego pięknego kraju, masz rok 2015 i masz impuls, by nie zapominać. Siły polityczne, które są w stanie tych wszystkich ludzi, których poznałeś, wrzucić do worka „zagrożenia”. I problem. Bo jeżeli uczciwie pamiętasz co i kogo spotkałeś, to masz coś do powiedzenia. Reagujesz. Jesteś świadkiem wycinka rzeczywistości który uchwyciłeś. Po kilku latach raczej jesteśmy w stanie określić czy moi kumple z Syrii byli zagrożeniem dla naszego państwa, kultury, społeczeństwa czy raczej byli wraz ze swoimi rodzinami ofiarami, które traciły domy i musiały ratować się ucieczką z miejsc, gdzie trwała wojna.
fot. Maciej Moskwa, Grecja, Lesbos. 2015. Uchodźcy pokonują drogę morską do Europy
fot. Maciej Moskwa, Grecja, Lesbos, 2015. Wolontariusze pomagający wydostać się uchodźcom na brzeg
Nie do końca. A na pewno nie w moim przypadku. Kiedyś nawet miewałem do siebie mały żal o brak chłodnego „profesjonalizmu” w podchodzeniu do tematów. Że takie ono trochę zbyt nadwrażliwe. Ale potem się ze sobą zgodziłem. W fotografii dokumentalnej jest miejsce na osobisty sposób przeżywania i opowiadania. Gdy zostaję w domu po wyjeździe, z fejsbukiem pełnym ludzi, których poznałem, ich historii, ich problemów, to reagowanie na to wszystko zabiera sporo z życia. Nie da się inaczej, żeby było po ludzku. Mój notes pęka od maili, telefonów, imion. Mam na szczęście dużo więcej czasu niż fotografowie pracujący w newsie żeby to dźwignąć, a i tak jest niemożliwe każdego bohatera potraktować z równą atencją. Przychodzi jakaś naturalna selekcja. Jedno lub dwa życia dla siebie wyłuskujesz.
Chyba głównie dwie rzeczy. Pierwsza to świadomość dysproporcji światów. My tu naprawdę żyjemy w bogatym, fantastycznym, bezpiecznym domu. Trochę raj. W innych miejscach tak nie jest. Bardzo nie jest. To jest dla mnie taki „kamyk w bucie”. Oczywiście to moja percepcja. Nie namawiam i nie wymagam jej od innych, ale ja tak mam. Drugi pretekst to myśl, że to, co robię, to kij w szprychy dla wszystkich mówiących z niesłychaną lekkością „Ty i ty. Nie możecie przyjechać tu, do bezpieczniejszego miejsca. Radźcie sobie u siebie.” Skoro już byłem i widziałem to, co się tam działo i mam zdjęcia, to chcę nimi komunikować, polemizować. Zabieram głos.
fot. Maciej Moskwa, Serbia, Horgos, 2015. Zamknięcie granicy z Węgrami
fot. Maciej Moskwa, Serbia/Węgry, 2015. Oddziały policji węgierskiej wypędzają uchodźców próbujących przekroczyć granicę
Zupełnie nie. Zaczęło się w Syrii, rok 2011. Nagle wielka historia mnie dopadła. To był fascynujący kraj, po którym podróżowałem. I zaczął się kocioł. Wybuchła rewolucja, a zaraz po niej wojna. Ludzie, których poznałeś i polubiłeś nagle stają się ofiarami. Masowo. Masz miejsce, które generowało same dobre wspomnienia i nagle okazuje się, że potrafi być pełne potworów. Koszmarny paradoks i jakaś przestroga. Kraj, który jest dla ciebie ważnym miejscem z dnia na dzień może stać się piekłem.
Bo fascynował i fascynuje mnie wizualnie. Był zawsze takim trochę szczeniackim, zaczarowanym ogrodem. Pojawił się za sprawą przejrzanych w dzieciństwie książek i atlasów. Cały czas mianownikiem mojej fotografii jest mapa. Ekscytacja nad mapą, studiowanie map. Gdy na nie patrzę, wyobrażam sobie, co może mnie tam zastać. Moją pierwszą pasją jako sześciolatka było podkradanie papieru śniadaniowego mamie i przerysowywanie atlasu świata. Na poziomie podstawówki miałem głowę solidnie nabitą ilością miejscówek, w których chciałbym być. Jeszcze do tego książki i albumy ojca o himalaizmie, o zwierzętach, o życiu gdzieś. To był niezły zaczyn do tego, by chcieć wystartować dalej niż baza budowana za blokiem.
fot. Maciej Moskwa, Irak, Mosul, 2017. Ali, żołnierz irackich sił specjalnych podczas bitwy przeciwko ISIL
Zauważyłem, że coraz częściej, gdy wymieniam nazwy odwiedzonych miejsc, to mam powidoki konkretnych ludzi, drobnych zdarzeń, detali. Jak mówię Kafranbel to widzę Raida, Chalida, papierosy United One, ręczny odkurzacz do dywanu, krojone jabłka. Mówię Antakia, widzę kawiarnię Ozsut, zakapturzony Mohhamad, chmura dymu papierosowego, paciorki modlitewne na jedynej sprawnej ręce. Smog nad miastem. Niekończące się strumienie kawy. Z wyjazdu na wyjazd takich obrazów przybywa.
Bliski Wschód i Północna Afryka. Góry wzdłuż Morza Czerwonego. Mam ambicję powrotu na szlak i odwiedzenie paru miejsc. Żebym mógł realizować tam swoje dokumentalne plany, to muszę jeszcze w Polsce zrobić mnóstwo rzeczy niefotograficznych. Gdy planujesz ciężką eskapadę, dobrze być w formie. Przeczytanie paru książek też jest niezłym pomysłem. Wszystko to jest bardzo ważne dla mojej fotografii. System naczyń połączonych, który wpływa później na efekty fotograficzne. Wcześniej robiłem to nieco podświadomie, teraz mam przerwę w wyjazdach i myślę systemowo. Więc trening.
fot. Maciej Moskwa, Somalia, Mogadisz, 2017. Modlitwa w przyszkolnym meczecie
Maksymalne odtwarzanie tego, co zastaniesz na miejscu. Jeżeli dla mnie poruszanie się po Bliskim Wschodzie oznacza niesienie ciężkiego majdanu na plecach, to tutaj najlepiej jest nosić ciężki majdan na plecach. OK, tam będzie cieplej, tu jest chłodniej, ale głównie chodzi o to, by nosić coś ciężkiego na ramie. Im częściej poza strefą komfortu, tym większa szansa, że kiedyś będziemy lepiej reagowali na nieoczekiwane sytuacje. Mam jakąś taką czerwoną lampkę, która mnie ostrzega: Ej, zasiedziałeś się. Nic nie przeczytałeś. Nie byłeś w terenie. Nie przejrzałeś niczego w archiwum. Straciłeś dni. Nie można mylić lenistwa z odpoczynkiem. Przynajmniej ja tak mam.
Na wyprawach, na które jeżdżę, kluczowa jest kompaktowość. W plecaku potrzebne jest miejsce na inne ważne rzeczy. Na przykład gdy jedziesz w strefę konfliktów, kamizelka, hełm i porządna apteczka to już trzydzieści, czterdzieści litrów. Ale nawet podczas podróży w spokojniejsze miejsca, trzeba mieć możliwość spakowania całej elektroniki, zasilaczy, kabli, backupów sprzętu. Nie mówiąc już o zabezpieczaniu podstawowych, życiowych potrzeb. A potem wszystko to na własnych plecach. Pamiętam tachanie dwóch lustrzanek i aparatu 4x5 cala w Syrii. Masakra.
fot. Maciej Moskwa, Gujana, Cuyuni-Mazaruni, 2019. Ekspedycja w poszukiwaniu roślin mięsożernych u podnóża góry Roraima
Coraz częściej rezygnuję z różnorodności sprzętu fotograficznego na rzecz lżejszych obiektywów, aparatów i pewnej jednorodności systemu. Czasem nawet tylko po to, by móc zrobić cokolwiek. Wiem to po Gujanie w 2019 roku, która dała mi nieźle w kość. Lustrzanki analogowe, ciężka optyka, super rzadkie i delikatne materiały fotograficzne, a potem seria awarii i zostałem w zasadzie z backupowymi kadrami, z małego Fujifilm X-T30. Później pozytywny szok bo okazało się, że zdjęcia z tego malucha udźwignęły narrację.
Mam coraz większą pokorę jeśli chodzi o plany obrazowania. Gdy idę piechotą przez Jordanię, to oczywiście oczami wyobraźni chciałbym mieć plastykę wielkiego formatu. Wiesz, taki Ansel Adams. Ale jak się zajedziesz noszeniem zbyt ciężkiego sprzętu, to nie będziesz miał już siły na wykonywanie sensownych zdjęć. Systemy bezlusterkowe są super odpowiedzią na taki typ podróżowania i fotografowania jaki uprawiam. Dodatkowo pył, gorąco, wilgoć, zimno. Podróżowałem sporo z X-Pro2 i X-T30 - nieduży, sprawny aparat ułatwia pracę.
fot. Maciej Moskwa, Cuyuni-Mazaruni, 2019. Kopalnia złota w dziewiczych lasach deszczowych
Mam teraz w torbie nowy Fujifilm X-T4. Pracowałem już nim w Polsce komercyjnie, dogrywając krótkie wideo. Nie czuję na razie, że tak zupełnie przesiądę się na filmowanie. Jednak traktując szerzej budowanie opowieści i ubogacając ją o jakieś inne formy przekazu, to ruchome dogrywki mnie nęcą. W tym nowym Fuji jest na dodatek stabilizacja matrycy. Do kompletu ze stabilizowanymi obiektywami mogę mieć bardzo użyteczny, jeden zestaw, który mi pozwoli na pracę w dwóch językach wizualnych.
Raczej nie zostanę takim fundamentalistą, że zdjęcia i koniec. Coraz bardziej potrzebuję mieszać języki, którymi mogę opowiadać. Nie chcę się ograniczać. Mam ku przestrodze takie wspomnienie z lat szczenięcych. Spotkanie w trójmiejskim klubie wysokogórskim z himalaistami. Przyjechał Krzysztof Wielicki. Opowiada o górach i że w pewnym momencie popadł w kompletną fascynację Himalajami. Wtedy wstaje wiekowy pan i mówi: „Nie! Tatry są najpiękniejsze! Nie ma piękniejszych gór!” Takie uparcie się. Taka starcza mądrość, której broni się do upadłego. No nie! Pozwólmy sobie pojechać w Pieniny, Bieszczady czy Himalaje.
fot. Maciej Moskwa, Jordania, 2019. Biwak pustynny podczas pieszego przejścia szlaku Jordan Trail
fot. Maciej Moskwa, Jordania, 2019 . Beduin zapraszający do wspólnego picia herbaty
Tak, nawet w te Świętokrzyskie. Nie chcę być kojarzony z jakąś jedną definicją. Kiedyś fotografia prasowa była w gazetach. Dziś jest oglądana na smartfonach. Razem z dźwiękiem i filmem. Są książki fotograficzne. Są też kanały mediów społecznościowych. Dajmy sobie swobodę poszukiwań.
Rozmawiał: Maciej Jeziorek
Maciej Moskwa (1982) – mieszka i pracuje w Gdańsku. Jest absolwentem Sopockich Szkół Fotografii. Zajmuje się fotoreportażem i projektami dokumentalnymi. Autor książek "Sura" i "Saraha" o wojnie i rewolucji w Syrii. Moskwa jest założycielem kolektywu "Testigo Documentary", ambasador Fujifilm. Realizował reportaże w wielu miejscach globu, w tym w Polsce, Syrii, Iraku, Iranie, Libanie, Jordanii, Palestynie, Izraelu, Turcji, Somalii, Sudanie Południowym, Rosji, Mongolii i Gujanie
facebook.com/MaciejMoskwaFotograf | instagram.com/moskwamaciej
Wywiad powstał w ramach współpracy z firmą Fujifilm