Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Marcin Grabowiecki: Jak to się stało, że z dobrze zapowiadającego się informatyka stałeś się fotografem?
Maciej Dakowicz: Tuż przed ukończeniem studiów informatycznych w Białymstoku w roku 2000 dostałem ofertę pracy na politechnice w Hong Kongu. Nie wahając się szybko podjąłem decyzję o wyjeździe i w październiku 2000 roku wyjechałem z kraju - pierwszy raz w życiu leciałem samolotem. Wtedy jeszcze nie interesowałem się fotografią i nic o niej nie wiedziałem. W 2001 roku zdecydowałem się kupić swój pierwszy aparat, wtedy jeszcze analogowy, żeby pokazać uroki miejsca, w którym mieszkałem. Dzięki Internetowi i forom fotograficznym zacząłem się coraz bardziej interesować fotografią. Kupiłem aparat cyfrowy, odkryłem stronę internetową agencji Magnum i oglądałem mnóstwo zdjęć. W 2004 roku mój profesor został zmuszony do zmiany pracy i znalazł ją w Walii niedaleko Cardiff. Chciał, żebym dalej był jego asystentem i wtedy zdecydowałem, że przeniosę się razem z nim. W Cardiff nie tylko pracowałem jako asystent na uczelni, ale robiłem jednocześnie doktorat.
Coraz poważniej interesowałem się też fotografią. Nadal było to moje hobby, ale po cichu myślałem, że może kiedyś coś z tego będzie. Zacząłem pracować nad pierwszymi projektami, pojawiły się pierwsze publikacje i pierwsze sprzedane zdjęcia.
MG: Jaki rodzaj fotografii pociągał Cię najbardziej? Czy była to od początku fotografia uliczna?
MD: Była to szeroko pojęta fotografia uliczna i humanitarna. Pierwszy samodzielny projekt zrealizowałem w Kambodży na wysypisku śmieci w Phnom Penh. Chciałem tworzyć dokumenty. Wkrótce nawiązałem współpracę z magazynem humanitarnym NEED z Ameryki i dla nich pojechałem w 2006 roku do Pakistanu, żeby zrobić materiał o trzęsieniu ziemi, później do Tanzanii i Malwi w Afryce, do Kalkuty i na Bałkany.
W międzyczasie pojawił się projekt o życiu nocnym Cardiff. Tuż po przyjeździe na Wyspy przekonałem się jak bardzo imprezowe są tutaj sobotnie noce. Szedłem ze znajomymi na piwo, a potem zostawałem na mieście i robiłem zdjęcia. Tak to się zaczęło. Miałem ciekawy temat na miejscu.
MG: Jak długo pracowałeś nad projektem, który ukazał się w książce "Cardiff After Dark"?
MD: Pierwsze zdjęcia zrobiłem w grudniu 2004 roku, tuż po przyjeździe do Cardiff. Wtedy miałem jednak problemy ze sprzętem, brakowało mi jakości. Wiedziałem, że chcę to robić bez flesza, a na wysokich czułościach pojawiały się szumy. Na szczęście wkrótce na rynku pojawił się relatywnie "niedrogi" pełnoklatkowy aparat, który kupiłem pod koniec 2005 roku. A po zakupie obiektywu 35mm f/2 w końcu mogłem robić takie zdjęcia, o jakich myślałem.
MG: Rozwiń proszę wątek sprzętowy...
MD: Wszystko było robione pełną klatką, obiektywem 35mm f/2 i potem 35mm f/1.4, na czułościach 1600 i 3200 ISO. Bez flesza.
MG: Jak doszło do publikacji książki?
MD: To długa historia. Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od Flickra, gdzie ktoś zauważył moje zdjęcia. Zgłosili się do mnie twórcy książki "Street Photography Now", powiedzieli, że robią książkę o fotografii ulicznej na świecie dla wydawnictwa Thames&Hudson i chcieliby pokazać w niej mój projekt o życiu nocnym w Cardiff. Myślę, że znalazłem się w tej książce dlatego, że moje zdjęcia były przykładem fotografii ulicznej robionej w nocy, co wtedy nie było jeszcze zbyt popularne. Oczywiście zgodziłem się, książka wyszła na rynek pod koniec 2010 roku i okazała się hitem, świetnie się sprzedaje do dzisiaj i drukowane są kolejne edycje.
Później wysłałem ten projekt na festiwal fotografii reportażowej Visa pour l'Image we Francji. Projekt zakwalifikował się i był prezentowany podczas festiwalu w 2011 roku. Po powrocie do Cardiff dostałem maila od fotoedytorki z Daily Mail, w którym pisała, że są zainteresowani publikacją tych zdjęć w gazecie (mimo, że temat pojawił się już u nich dwa lata wcześniej). Po tej publikacji rozpętała się burza medialna w Wielkiej Brytanii. Było dużo szumu w gazetach, radiu i telewizji i wkrótce zdjęcia "poszły w świat".
W czasie tego zamieszania we wrześniu 2011 dostałem maila od pewnego wydawnictwa, które zaproponowało mi wydanie książki z tym materiałem. Podziękowałem i odpowiedziałem, że muszę się nad tym zastanowić. Dzięki temu, że podczas pracy nad książką "Street Photography Now" i wystawą tych prac w Third Floor Gallery w Cardiff poznałem wcześniej ludzi z Thames&Hudson odezwałem się do nich. Zapytałem, czy warto robić książkę z tym wydawnictwem, gdyż niewiele o nim wiedziałem. Odpowiedź jaką uzyskałem była dla mnie zaskoczeniem - otóż znajoma powiedziała, żeby poczekać z odpowiedzią. Powiedziała, że zaproponuje ten projekt na spotkaniu redakcyjnym, gdyż po publikacji "Street Photography Now" wiele osób w T&H było fanami tych zdjęć. Po dwóch tygodniach okazało się, że wydawnictwo jest zainteresowane publikacją. To się nazywa szczęście.
Jedyny kłopot był w tym, że dosłownie za kilkanaście dni wyjeżdżałem z Wielkiej Brytanii do Azji, miałem już zaplanowany półroczny wypad do Indonezji i Indii. Książka miała być wydana w październiku 2012, tak więc szybo zabraliśmy się do pracy. Zrobiłem pierwszą edycję, wybrałem 50 moich ulubionych zdjęć, na których chcieliśmy oprzeć publikację i ustaliliśmy, że będziemy nad książką pracować internetowo, przez skype'a i maila. W ten sposób ustaliliśmy wybór i sekwencję zdjęć, co nam zajęło ponad miesiąc. W międzyczasie tworzony był projekt graficzny książki, znalazł się autor, który miał napisać wstęp.
Jestem zadowolony, z tego jak sprawy się potoczyły. Thames&Hudson to bardzo dobre wydawnictwo z szeroką dystrybucją - książkę można kupić na całym świecie.
MG: Z jakim odbiorem spotkała się książka?
MD: Jak do tej pory odbiór był pozytywny, można powiedzieć, że książka się podoba. Było kilka recenzji w prasie, książka znalazła się na listach najlepszych publikacji fotograficznych 2012 roku Guardiana i TIME'a.
MG: Jak pracowałeś z ludźmi podczas fotografowania Cardiff?
MD: Robiąc zdjęcia w takich sytuacjach jak ja, nigdy nie wiadomo jak będzie reakcja fotografowanych ludzi. Nieraz jest to jak loteria. Fotografując starałem się być dyskretny i zachowywać postawę obserwatora. Starałem się nie zostać zauważonym, jeżeli tak już się stało to zazwyczaj ludzie zaczynali pozować do zdjęć, czasami zadawali pytania w stylu "czemu robisz zdjęcia", a czasami kazali przestać. Różne reakcje, jednak najczęściej pozytywne. Walijczycy mają dystans do siebie i lubią imprezować.
MG: Rozumiem, że nie posiadasz zgód na wykorzystanie wizerunku?
MD: W Wielkiej Brytanii jest takie prawo, że miejscach publicznych można fotografować i publikować te zdjęcia w prasie. Nikt nie może wymagać prywatności w miejscu publicznym.
MG: Narzuciłeś sobie restrykcyjny system pracy przy tym projekcie, czy pracowałeś od przypadku do przypadku?
MD: Pracowałem na luzie. Był to dla mnie weekendowy projekt. Dużo podróżowałem i nie zawsze miałem czas lub chęć, żeby iść z aparatem w kolejna sobotnią noc. Nieraz to średnia przyjemność fotografować w takich warunkach, bo pracy jednak często towarzyszy stres. Czasami jest fajnie, ale ogólnie jest ciężko, jedna nieprzyjemna sytuacja potrafi zepsuć cały wieczór i zniechęcić do projektu na jakiś czas. Dlatego piwo czy dwa pomagało by poczuć się pewniej i mniej myśleć o potencjalnych problemach.
MG: Czym się teraz zajmujesz?
Ostatnio sporo podróżowałem, organizując warsztaty fotografii ulicznej i podróżniczej. To są jedno lub dwutygodniowe wyjazdy w bardzo małych grupach do Indii, Bangladeszu, Maroka czy Turcji. Fotografuję razem z uczestnikami, dlatego przy okazji pracuję nad swoimi własnymi projektami. Ludzie dużo się uczą, bo widzą jak ja pracuję, a wieczorami edytujemy wspólnie świeże zdjęcia, rozmawiamy o fotografii, analizujemy problemy i szukamy rozwiązań, które można zastosować następnego dnia. Mam uczestników, którzy już brali udział w kilku wyjazdach, co chyba dobrze o nich świadczy.
MG: Czym się inspirujesz?
Większość moich ulubionych fotografów jest związana z agencją Magnum. Bardzo lubię skomplikowane kadry Alexa Webba, kolory i klimat prac Harry'ego Gruyaerta, wczesną fotografię uliczną Josefa Koudelki. Lubię też klasyczne zdjęcia Stephena Shore'a czy Williama Eggleston'a, kolory, puste ulice, wnętrza i detale. Także kolektyw fotografów ulicznych In-Public był zawsze dla mnie dużą inspiracją i bardzo cieszę się z tego, że dołączyłem do nich niedawno.
Kolekcjonuje także albumy fotograficzne i jestem ich wielkim fanem. Mam ich ponad 300 i wciąż przybywają mi nowe.
MG: Dziękujemy za rozmowę.
{GAL|25760