Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Krzysztof Jurecki: Jakich problemów artystycznych dotyczyła Twoja wystawa Pokoje (2004)? Widziałem jedynie fragment, dokumentację ekspozycji w "Kwartalniku Fotografia". I do tej pory robi ona na mnie bardzo duże wrażanie! Czy jest to instalacja, a może obiekty fotograficzne, dotyczące transparentności i niematerialności fotografii? Proszę, opowiedz o jej celach i ostatecznym efekcie.
Katarzyna Majak: Ta wystawa była pokazywana w kilku miejscach i jej charakter się zmieniał. Dziś myślę, że podświadomie ciągnęło mnie ku transparentności rzeczywistości... Coś, co określiłabym też mianem pozaczasowości.
Wybrany przeze mnie sposób fotografowania - długi czas naświetlania, bez użycia obiektywu, pozwolił na uzyskanie charakterystycznych, niewyraźnych obrazów niejako wychylających się z ciemności; na "autozmierzenie" się - z jednej strony z granicami fotografii, a z drugiej - z przeszłością, dzieciństwem, z ludźmi, którzy byli mi bliscy.
Podczas jednej z wystaw dzieci ponoć modliły się do święcących w ciemności portretów...
Dlaczego zajmuje Cię niematerialność twarzy, w tym autoportretu?
Niematerialność jako taka jest pasjonująca, podobnie jak obszar graniczny, przenikanie. Tworząc obrazy rozmyte, staram się zainicjować proces zauważenia, nieczęsto praktykowany w erze nadmiaru informacji.
Brak danych (w tym wypadku niedopowiedziany obraz) wprawia nas często w zakłopotanie, czasem w bezradność. Kiedy kod zostaje nieco zachwiany lub zawoalowany, aby zauważyć, trzeba dać sobie czas, pobyć w obszarze fotografii, trzeba choć na chwilę się zatrzymać. Nie wszystko okazuje się materialne i fotografia ma potencjał, by to ujawniać...
Czym jest dla Ciebie fotografia? Lustrem czy zwiewną ułudą (mają)?
Jest zatrzymaniem, przechwyceniem, grą z przemijaniem.
Gdyby fotografia była jedynie lustrem, nie byłaby aż tak fascynująca. Można przecież przyjąć, że dysponuje ona potencjałem ukazania momentu tuż przed ujawnieniem lub też tuż przed zanikiem, że ukazuje czas. Moja definicja fotografii dojrzewa powoli. Ewoluuje w miarę tego, jak dojrzewam ja. Kiedyś fotografia była nieodłączną częścią mnie, dziś niejako "uzyskałam" większą od niej wolność. Do obrazów dochodzę wolniej, jestem bardziej cierpliwa. Kiedy patrzę na obrazy, które wypłynęły ze mnie jeszcze kilka lat temu zauważam, że fotografia już wtedy pozwalała mi medytować i kontemplować rzeczywistość.
Co może dać Ci fotografia w sensie duchowym?
Choćby sposobność stworzenia świata, w którym nic nie jest "na pewno" i "do końca". Pomaga radzić sobie z wewnętrznym zamąceniem, jeśli nadchodzi.
Wykonywałaś także prace kamerą otworkową, dotyczące problematyki aktu, niematerialności fotografii, ale i fotografowanego widoku. Czy to był epizod, czy dalej fascynujesz się tym rodzajem archaicznej fotografii?
Fascynacja ta pozostanie ze mną - we mnie. Czarodziejskość fotografii, zlewanie się obrazu z emulsją czy wyziew obrazu, jego wyłonienie się. Bez wątpienia będę jeszcze eksplorować te obszary.
Ile prac wykonałaś kamerą otworkową? Znanych jest tylko kilka!
Moje fotografie były wykonane tzw. "zone plate" (płytką strefową), czyli przeciwieństwem otworka - pisałam o tym na łamach "KF". Wynikiem naświetlania jest charakterystyczne rozmycie obrazu i efekt "halo". Nadal ten typ fotografii jest u nas mało rozpowszechniony. Efekt jest na tyle charakterystyczny, że istnieje niebezpieczeństwo skupienia się głównie na technicznym aspekcie tego typu fotografii (podobne ryzyko istnieje w przypadku otworka).
Do obrazów dochodziłam długo, sprawdzając i starając się poczuć jak materiał światłoczuły reaguje na ten typ naświetlenia. Pokazuję dopiero to, co czuję, że jest bliskie końca pewnych poszukiwań. Ewolucja jak dotąd doprowadziła mnie do obrazów kolorowych i stworzenia ich emanacji na błonie światłoczułej. Stają się one przy odpowiednim kącie patrzenia pozytywami (a więc działającymi jak dagerotyp). Część tych obrazów złożyła się na pracę o Pokojach...
Dla tego typu twórczości potrzeba nowej myśli teoretycznej, bo oglądając prace z tego zakresu, z wystawy w Bostonie Zrobione w Polsce. Współczesna fotografia otworkowa (kuratorzy: Walter Crump i Jesseca Ferguson), mam wrażenie, że nowi twórcy powracają nie tylko do tego, co wykonano w Polsce (Paweł Borkowski, Wiktor Nowotka), ale i w USA. Wynika to z braku świadomości historycznej i poruszania się bez żadnej głębszej myśli, po to tylko, by wykonać atrakcyjny wizualnie obrazek!
W dużej mierze się z Tobą zgodzę. Podobne uwagi na temat działań fotografów otworkowych miał mój znajomy Eric Renner, guru fotografii otworkowej (autor książki Pinhole Photography), który z ich dokonaniami ma do czynienia na co dzień. Atrakcyjność obrazu otrzymanego tą techniką często odsuwa na dalszy plan potrzebę wyrażenie czegoś głębszego.
Fotografia otworkowa przeżywa swoisty renesans, Renner był zaskoczony, że tak wiele osób, zwłaszcza z Polski, zajmuje się działaniami w obszarze pinhole. Mam w domu kolekcję wydawanego przez Rennera pisma o fotografii otworkowej "Pinhole Journal", dającego pełniejszy ogląd sytuacji. Wiele działań powtarza się.
Czyż nie jest podobnie w przypadku fotografowania Holgą lub Lomo?
Widziałem też kilka krótkich filmów wideo - trzy z USA, dwa z okolic Twego mieszkania w Warszawie. Czym jest dla Ciebie ta forma aktywności artystycznej?
Wideo jest dla mnie uzupełnieniem fotografii. Pewne opowieści toczą się w czasie w sposób fotografii niedostępny. Wówczas korzystam z wideo. Powstało już wiele prac wideo, część z nich jest bardzo intymna lub stanowi część większej całości. Wideo na pewno nie jest dla mnie celem samym w sobie, to dopełnienie, dopowiedzenie, sposób na inny kontakt z widzem, inne operowanie czasem.
Jesteś także kuratorem wystawy trzech młodych artystek polskich w USA oraz pisujesz teksty krytyczne. To tylko poboczne drogi czy coś więcej?
Pisywanie tekstów jest mam nadzieję aktywnością, do której będę wracać. Wystawa w USA była bardziej wynikiem przyjacielskich kontaktów niż moich zawodowych zamiarów zajmowania się tą dziedziną. Staram się nie ograniczać pola swych działań, szczególnie jeśli jest to proces twórczy i oznacza współpracę z osobami, które darzę szacunkiem.
Ale opowiedz choć trochę o tej wystawie.
Kiedy przebywałam w Atlantic Center for the Arts, poznałam Nancy Martin, rzeźbiarkę z Arizony, i ta znajomość zaowocowała wystawą. Zgodnie z życzeniem Nancy pokazałyśmy twórczość młodych kobiet - zdecydowałam się na Asię Zastróżną, Violę Kuś i Kasię Fortunę. Przygotowałam też krótki wykład o polskiej fotografii w Bibliotece Miejskiej w Tucson - Amerykanie byli zaskakująco głodni wiedzy na nasz temat, udzieliłam wywiadu dla tamtejszej stacji telewizyjnej... Z pobytu w Arizonie pozostała jednak we mnie bardziej pamięć monsunu i najdłuższych ponoć na świecie piorunów, niesamowite wrażenie!
Kogo cenisz ze swego pokolenia, z artystów urodzonych w latach 70.?
Kryterium jest dla mnie bardziej podejście do medium niż wiek. Z jednej strony bardzo cieszę się, że w Polsce fotografia bardzo się spopularyzowała, dzięki szkołom fotograficznym coraz więcej osób ma szansę robić lepsze zdjęcia, co z kolei może doprowadzić do wykwitu rynku fotograficznego. Z drugiej strony martwi mnie nadprodukcja obrazów niepotrzebnych, nijakich...Cenię obrazy wyrosłe dzięki specyficznej relacji fotograf - materiał światłoczuły - tzw. rzeczywistość. Wymienię tu przede wszystkim (bez podziału na wiek) Hiroshi Sugimoto, Micheala Wesely (szczególnie Landscapes czy Schule) czy Polaków - choćby Sławka Decyka, Pawła Kulę czy Pawła Bownika. To poszukiwania dość dogłębne, kontemplacyjne. Lubię tych, którym się nie spieszy...
Czy to pokolenie jest "soft" czy "hard", jeśli chodzi o zapis i stosunek do rzeczywistości?
Fotografia istnieje teraz w wielu obiegach - spektrum rozciąga się od artystów typowo akademickich, po choćby tych związanych z Fundacją Bęc Zmiana. Środowisko rozrosło się i każdy szuka dla siebie miejsca. Na szczęście jest ona
Jadąc do Indii Europejczyk może zauważać wszechobecną biedę, a może zauważać bogactwo. Ja wolę widzieć właśnie owo wewnętrzne bogactwo. Podróż do Indii bardzo mnie zmieniła, szczególnie wzbogacająca była wizyta w idealnym mieście Auroville czy w aszramie Ammy na południu. Jeździmy tam, by szukać dróg rozwoju. Tak też było dla mnie - szukam drogi. Albo jestem na Drodze...
Trzeba tylko pamiętać, że świętość i sacrum mogą być bardzo blisko i może tylko Droga wiedzie przez Daleki Wschód, a to czego szukamy przez całe życie jest np. ok. 100 km od Warszawy, czy Łodzi! Uświadomiłem sobie ten fakt w 2005, kiedy byłem na Świętej Górze Grabarce i poczułem jej wielką moc. Jakie są według Ciebie relacje między medytacją/religią a fotografią/sztuką?
Myślę, że najlepszą odpowiedzią na Twe pytanie będzie moja fotografia Ocean, powstała na jednej z plaż Florydy w bezksiężycową noc. Wielkoformatową kamerę ustawiłam wówczas na brzegu, obiektyw skierowany był przypadkowo w stronę oceanu. Ciemność nie pozwoliła kontrolować obrazu na matówce. Naświetlanie trwało tak długo, jak pożegnalna rozmowa czterech przyjaciół na brzegu, zaś przerwanie naświetlania zostało wymuszone przez niebezpieczeństwo porwania aparatu przez przypływ. Zarejestrowała się jedynie linia wody, wyłaniająca się delikatnie, niemal niezauważalnie, z ciemności. Widać jedynie zalążek, źródło. Ledwie rozróżnialne szczegóły grają z naszą podświadomością, z czasem, z postrzeganiem. Jeśli pozwolimy sobie na to, by się przyjrzeć, zaczniemy zauważać...
Co jest silniejsze w sferze energetycznej - religia/medytacja czy sztuka, w tym fotografia?
To bardzo trudne pytanie... Dziś chyba stawiam na spokój wewnętrzny, jaki daje praktyka jogi. Stało się to dla mnie ważne, gdy zdałam sobie sprawę, że wokół mnie rzeczy dzieją się zbyt szybko... Energię daje mi wewnętrzna wolność, i funkcjonowanie w swoim rytmie... Sztuka jest nieodłączna, organicznie ze mną związana, lecz praktykuje ją rzadziej, często z pozycji obserwatora. Nie czuję aż tak silnej potrzeby "uzewnętrzniania się", chyba, że coś dotyka mnie dogłębnie. Staram się też jeździć, oglądać, czytać, co zresztą jest istotne w mej pracy ze studentami.
Gdzie szukasz wzorców estetycznych i artystycznych?
W rzeczach ponadczasowych. Mniej zajmują mnie komentarze na temat współczesnych wydarzeń.
Wciąż szukam - oglądam, czytam, podróżuję.
Bardzo lubię japońską, koreańską czy chińską fotografię, ale odwołującą się do własnej estetyki. Mniej tę, która staje się amerykańska czy angielska. Ale tu objawił się ogromny potencjał kulturowy, nie tylko w fotografii, filmie, ale także w literaturze. Co pragniesz, Kasiu, z tego tygla wziąć dla siebie?
Podczas mej rezydencji na Florydzie miałam przyjemność poznać Japonkę Yuri Nagawarę - żonę Akiry Komoto. Chyba wtedy pierwszy raz bezpośrednio zetknęłam się z tak odmienną filozofią życiową. To jest inne podejście do życia w ogóle. Inne rozumienie "ja", nie tak oddzielone od otoczenia, jak w przypadku Europy. W sztuce tej podoba mi się to, co pozostało poza wpływami europejskimi. Nie oznacza to, że nie szanuję artystów pokroju Mariko Mori czy Miwy Yanagi. Zwłaszcza tą pierwszą, która łączy własną tradycję z zachodnią.
Wiele zmieniło we mnie także doświadczenie z tańcem butoh, którego uczyłam się (choć krótko) w Szwecji i teraz planuję kontynuację już w Polsce. Gdybym miała coś wspomnieć o fotografii chińskiej i działaniach okołofotograficznych (w tym wypadku performerskich), to chyba największe wrażenie robi na mnie Zhang Huan...
To jest bardzo znany artysta w USA z kręgu performance fotograficznego, który pragnie włączać buddyzm do swoich realizacji. Jakie jego prace widziałaś i co Cię w nich poruszyło?
Pierwszy raz widziałam jego fotografie w Zachęcie - to była twarz zapisana znakami alfabetu chińskiego. Zaczęłam szukać - i począwszy od jego działań jeszcze w East Village, jego aktywność robi na mnie wrażenie. Zwłaszcza prace, które osobiście odbieram jako buddyjskie, np. performance To Add One Meter to an Unknown Mountain (1996) czy To Raise the Water Level in a Fishpond z 1997 roku, no i oczywiście Peace już po przeniesieniu do USA.
Na tegorocznym festiwalu w Arles (2007) cały pawilon poświęcony był fotografii chińskiej. Część prac znałam wcześniej, a mimo to kilka zapadło mi w pamięć. Swoisty boom na Chiny (nawet u nas prezentacja Chińczyków w Zachęcie), przypomina mi analogiczną sytuację, w jakiej znaleźli się artyści rosyjscy za pierestrojki. Z oceną poczekam.
Byłaś kilka razy w Stanach Zjednoczonych, co cenisz w fotografii, a może kulturze wizualnej tego kraju?
Coś, co określę "syndromem rękawiczki". Oczywiście szacunek dla fotografii. Pamiętam jedną z wizyt w arizońskim Centrum Kreatywnej Fotografii, które udało mi się obejrzeć od środka dzięki znajomej Johna Sextona, asystenta Adamsa. Właśnie reprodukowano archiwum kolejnego fotografa. Wszystko jest tam dopracowane do najmniejszego szczegółu. Białe rękawiczki, w których pracownik Centrum wyjmował dla mnie zdjęcia Wynna Bullocka czy Fredericka Sommera podczas tzw. przeglądu fotografii ("Prints Viewing") do dziś są w mej pamięci.
Też to przeżyłem w ICP w Nowym Jorku (Międzynarodowym Centrum Fotografii) we wrześniu 2007 roku, kiedy w białych rękawiczkach oglądałem m.in. prace Hansa Bellmera...
Z podobnym pietyzmem w traktowaniu fotografii spotkałam się w domu Rennerów w Nowym Meksyku. Zaprosił mnie wspomniany już Eric Renner i miałam przyjemność widzieć, z jakim szacunkiem podchodzi do każdej odbitki, gdy pokazywał mi swą kolekcję zdjęć. Mam też przed oczyma grube dłonie Kima, wnuka Edwarda Westona, zamoczone w kuwecie z wywoływaczem. Podczas warsztatów w domu Edwarda w Carmel, Kalifornii, Kim pokazywał sposób, w jaki pracował jego dziadek. Na protesty uczestników, że powinien mieć na sobie rękawiczki ochronne, oburzył się - wówczas nie czułbym kontaktu z odbitką, nie przelewałbym na nią części siebie...Poza tym duże wrażenie robi na mnie dobrze rozwinięty rynek fotograficzny - w większości galerii na SoHo pokazywana i sprzedawana jest (i to za duże pieniądze) fotografia...
Z cenami bywa różnie. Zależą od galerii, koniunktury. W 2007 roku Nowym Jorku w Fundacji Aperture oglądałem duży zestaw prac do sprzedaży, co zważywszy na nazwiska: Ralph Gibson (650$) czy Arno Rafael Minkinen (1500$), po współczesne odbitki Edwarda Westona (słynna Charis z 1936, 6000 $) nie było wygórowaną ceną, oczywiście dla kolekcjonerów. Na koniec spytam o innego rodzaju tradycję, tym razem filmową. Quentin Tarantino!!! Jak patrzeć na jego rozwój od Pulp Fiction do Grinhouse? Czym jego twórczość jest dla Ciebie?
Zdarza mi się powracać do Pulp Fiction, od tego czasu czekam, aż pójdzie krok dalej...
Odpowiem za Ciebie i za siebie, bo widzę, że nie chcesz. Nie ma tu rozwoju! Grinhouse. Death Proof Tarantino jest komiksem o zabijaniu i nienawiści. Jeszcze gorzej z pierwszą częścią Planet Terror Roberta Rodrigueza, tu w zasadzie nie ma o czym mówić, to film dla zwolenników gier komputerowych i jatek z kosmitami. Żenada! Szkoda czasu, a istnieje przecież świetne kino czeskie, słowackie czy rosyjskie!
Rozmawiał Krzysztof Jurecki, Warszawa-Łódź 2007
Wywiad pochodzi z książki Krzysztofa Jureckiego Poszukiwanie sensu fotografii. Rozmowy o sztuce, Galeria Sztuki Wozownia w Toruniu, Łódź 2007. Więcej o publikacji już wkrótce na fotopolis.pl.
{GAL|25901