Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Poniedziałek 10.30. Trochę zaspana podążam ulicą Ząbkowską na spotkanie z Pawłem Żakiem. Czuję podenerwowanie. W galerii Luksfera z uśmiechem witają mnie Kasia z Pawłem i wtykają do ręki kubek ciepłej herbaty. Uff, wszystko wraca do normy. Siadamy w małej sali w otoczeniu milczących fotografii. Możemy zacząć rozmowę.
Fotopolis: Studiowałeś Nauki Społeczne na Uniwersytecie Warszawskim. Czy to właśnie na UW zetknąłeś się po raz pierwszy z fotografią?
Paweł Żak: Nie, znacznie wcześniej. W liceum chodziłem na kółko fotograficzne, które znajdowało się przy kółku turystycznym.
Jakie były początki fotografii Pawła Żaka? Czy od razu w Twoich zainteresowaniach znalazły się martwe natury?
Moje pierwsze fotografie związane były z podróżowaniem i utrwalaniem życia towarzyskiego. Pojawiali się koledzy, pojawiały się koleżanki... Uczyliśmy się od profesorów geografii procesu fotograficznego. Wtedy wszystko robiło się ręcznie, nie było żadnych automatów, minilabów. Trzeba było wiedzieć, jaką migawkę i przesłonę ustawić. Było parę osób, które tak sobie fotografowały amatorsko, przede wszystkim pejzaż. A ja dosyć szybko zacząłem poszukiwać innych motywów.
No właśnie, a czym kierujesz się przy wyborze motywu w fotografii?
To się bardzo zmienia. Od dosyć dawna fotografuję wyłącznie rzeczy zainscenizowane, wymyślone wcześniej. Obraz, zanim przeniosę go na materiał światłoczuły, powstaje w mojej głowie. Potem staram się go naszkicować na kartce papieru. Dopiero potem staje się fotografią. W bardziej znanych cyklach każda fotografia opowiada jakąś historię. Może nie jest jednoznaczna, ale jednak jest historią. Cykl Bez tytułu składa się z prac, które trudno przekładają się na słowa. Słowa tam są mniej potrzebne. Najważniejszy jest klimat.
Dlaczego właśnie kwiaty?
Dlaczego kwiaty...? Jest parę odpowiedzi na to pytanie - może dlatego że jestem nieśmiały wobec kobiet (uśmiech). To oczywiście trochę żartem, ale też myślę, że łatwiej mi było obserwować, rejestrować rośliny. W taki nie narzucający się sposób móc opowiadać o ciele, niekoniecznie o ciele kobiety, ale o ciele w ogóle, o doświadczeniu ciała i zmian w czasie, posługując się właśnie roślinami.
Na wystawie jest parę zdjęć, które są bardzo erotyczne, mają intymny, specyficzny nastrój.
No to znaczy, że jeszcze nie umarłem! (śmiech) Zmysłowość jest także częścią mojej natury i w tych pracach, jak słychać, znajduje odzwierciedlenie. Nie przypominam sobie, abym przyjął takie założenie. To jest pewnie tak, że gdy wybieram przedmiot do fotografowania zdarza się, że typuję taki, który coś mi przypomina, jakieś doświadczenia zmysłowe... Ale na pewno nie jest tak, że szukam od początku zmysłowego motywu. To samo gdzieś wychodzi. Na pewno też nie jest tak, że wyszukuję najpiękniejsze i najprościej zmysłowe elementy, żeby było przyjemnie i miło. To jest część mojej natury, ale też część natury odbiorcy, który w ten sposób obraz interpretuje.
Szukając informacji dowiedziałam się, że studiowałeś fotografię na poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Przyznam, że wiadomość ta trochę mnie zaskoczyła, ponieważ w Twoich pracach nie widać wpływu akademii, tak jak to można czasem zaobserwować u innych absolwentów. To zupełnie inna estetyka.
Tak to prawda. Słyszałem różne opinie o ASP w Poznaniu: że jest właśnie bardziej konceptualna, że na pewno nie jest reporterska tak jak mówi się o Akademii w Łodzi. Chociaż mnie reportaż zdecydowanie nie pociąga. Bardzo cenię sobie ten rodzaj fotografii i bardzo lubię oglądać reportaże, natomiast sam... Może to moja introwertyczność... Wracając do wcześniejszego pytania, "poznania" byłem ciekaw. Poszedłem tam jako człowiek dojrzały i ukształtowany artystycznie, z pewnym dorobkiem i nie odczułem żadnego nacisku na to, żeby przystosować się stylistycznie do tego, co się w akademii dzieje. Mnie to interesowało. Ja chętnie słuchałem, chętnie rozmawiałem i też chętnie zrobiłem kilka prac w klimacie tej akademii. Z własnej woli. To spotkanie z innego rodzaju fotografią było dla mnie bardzo budujące. Natomiast na dyplom dałem bardzo osobisty kawałek tego, co robiłem.
Cykl, który pokazałeś w 2004 roku, "Bliski znajomy" stylistycznie odbiega od poprzednich. Na pewno jest bardziej w klimacie poznańskiej ASP.
Tego nie wiem, nie myślałem o tym.
Po raz pierwszy pojawił się człowiek i byłeś nim Ty.
Nigdy bym tego nie zagrał prawdę mówiąc... Jest bardzo osobisty.
Czy jakieś szczególne okoliczności wpłynęły na powstanie tego cyklu?
Na pewno tak. Ten cykl powstał z doświadczeń osobistych, niełatwych. Natomiast to, że go pokazuję nie wynika z potrzeby opowiadania o sobie. Tak czy owak by powstał, niezależnie od tego czy byłby pokazywany. Ma on spełniać raczej rolę lustra, w którym każdy, jeśli ma na to ochotę, może się przejrzeć i niektórzy widzowie znajdują tam jakieś elementy ze swojego doświadczenia. I to jest dla mnie ważne w momencie, kiedy go pokazuję. Natomiast, dlaczego go zrobiłem i w jakich okolicznościach wewnętrznych, to chciałbym, aby pozostało moją sprawą. Tego nie sprzedaję.
Zacytuję z Kwartalnika Fotografia (8/2001) tekst Bogdana Konopki: "(...) jak Jiri Sigut poddaje swoje papiery wielodniowym naświetleniom, tak Paweł Żak wywołuje swoje odbitki w wielogodzinnych cyklach, za każdym razem uzyskując niepowtarzalny, unikalny rezultat. Od strony czysto fotograficznej, a także chemicznej jest to działanie nielogiczne i destrukcyjne (...)." Czy istnieje destrukcja w Twojej fotografii?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Bo co to miałoby oznaczać? Istotnie proces powstawania tych odbitek jest przeczy regułom klasycznego pojmowania poprawnego kopiowania fotograficznego. Zgadzam się na plamy, na niedoskonałości. Czy to jest już destrukcja to ja nie wiem. Na pewno część z fotografów uznałaby takie działanie za nielogiczne i sprzeczne z naturą medium.
Czy nie można uzyskać takich samych efektów w inny sposób?
Tych samych nie. Plamy, nieistniejące warstwy w rzeczywistości można dorobić przy użyciu programu graficznego, ale każde takie działanie musiałoby wynikać z pomysłu intelektualnego na to, co ma się wydarzyć na danej fotografii. Ja otwieram się na przypadek, który jest moim najlepszym sojusznikiem. Oczywiście jest też wrogiem w tym sensie, że czasami plamy psują i brudzą obraz. Dopiero za którymś razem, czasem za pierwszym, czasem za ósmym dostaję plamy takie, jakie bym chciał. Czasem w ogóle. To, co się wydarza na etapie kopiowania, wspiera obraz. Dla mnie ważny jest przypadek, który zwykle w fotografii staramy się eliminować. Myślę, że wynika to z tęsknot za malarstwem i rysunkiem. Za potrzebą działania plastycznego. Próbowałem jednego i drugiego, i wiem, że z tej ręki nie wychodzi.
Nie byłeś zadowolony ze swoich wyników w malarstwie i znalazłeś nowe medium, w którym mógłeś się realizować?
Tak, w tym medium, którym się posługiwałem, znalazłem sobie ścieżkę pozwalającą na otwarcie się na to, co się wydarza, może nie z gestu, ale na pewno z przypadku, z czegoś chwilowego, niepowtarzalnego. Dlatego inna metoda, np. komputerowa zawsze byłaby intelektualnym działaniem. A tutaj wydarza się to samo i albo to zaakceptuję, albo odrzucę. To mnie wciąż jakoś cieszy i bawi, dlatego to robię.
Wyczytałam gdzieś, że używasz aparatu altanowego 30x40.
(śmiech) Tak, podjąłem takie próby. Natomiast prace na tej wystawie wykonałem przy użyciu aparatu średnioformatowego. Próby z aparatu 30x40 jeszcze nie ujrzały światła dziennego. Mam nadzieję, że kiedyś je pokażę.
Czy stosowanie starych aparatów i długich czasów ekspozycji jest jakimś celowy działaniem nawiązującym do dziewiętnastowiecznej fotografii?
To się wiąże ze światłem w dużej mierze. Lubię pracować przy świetle naturalnym, ale to światło jest inscenizowane, tzn. tak długo odejmuję światło ze światła naturalnego, aż uzyskam taki efekt oświetleniowy, jakiego oczekuję. Spada jego intensywność, ale mi to nie przeszkadza. Mi się nie spieszy. Moje obiekty jakoś intensywnie się nie ruszają. Co więcej, im jest ciemniej, tym lepiej widzę czarno-biały obraz. Kolory przestają mi przeszkadzać. A przy tym jeszcze, czego na samym początku nie byłem świadom, okazuje się, że rośliny żyją w tym sensie, że się poruszają np. pod wpływem wiatru albo pod wpływem więdnięcia. I ten ruch można w fotografię zaangażować. Taka rejestracja też wzbogaca obraz.
Jakoś nie zależy mi na detalicznym opisywaniu roślin. Nie jestem botanikiem.
Czy masz swoich mistrzów w fotografii albo w sztuce?
Jest bardzo wielu twórców, którzy z pewnością mieli na mnie wpływ i mnie inspirowali. Nie chcę nikogo wymienić, bo że nie chciałbym nikogo pominąć. Te doświadczenia odbioru gdzieś się nawarstwiają, nakładają. Wciąż mnie fascynuje cudza sztuka, cudza twórczość. Oglądam dużo wystaw rysunku, malarstwa, nie tylko fotografii. Myślę, że stosunkowo dużo czerpię z malarstwa. To medium jest dla mnie bardzo ważne. I z muzyki.
Myślę, że część moich fotografii zwłaszcza z cyklu Bez tytułu ma coś wspólnego z muzyką. Są abstrakcyjne tak jak muzyka jest abstrakcyjna. Nie przedmiot jest tutaj tematem, tylko raczej pewien rodzaj doświadczenia kontaktu z rzeczywistością... Trudno to wyrazić słowami.
Jaka fotografia / wystawa zrobiła ostatnio na Tobie wrażenie?
Moim nowym odkryciem jest twórczość Ivana Pinkavy, czeskiego fotografa, który jest portrecistą, ale i zarazem malarzem. Jego prace w dużej mierze odwołują się do klasycznego malarstwa religijnego. Mają podobną siłę.
Czy czujesz się człowiekiem z innej epoki?
Na pewno jestem człowiekiem, który ceni sobie pewną powolność. Ja chciałbym, aby moje fotografie przez to, że długo powstają, były jednostkowo istotniejsze. Ja się długo zastanawiam czy pokazać jakąś fotografie, czy też nie. Staram się być w zgodzie ze swoją naturą i z tego wychodzą takie rzeczy. Oferuję je publicznie i mam świadomość, że dla wielu ludzi są to rzeczy nieinteresujące. Trudno. (uśmiech)
Na tej wystawie prezentujesz unikatowe odbitki, istniejące tylko w pojedynczych egzemplarzach. Gdy sprzedajesz pojedynczą odbitkę, nie jest Ci trudno rozstawać się ze swoim dziełem?
Jest mi trudno. Są takie prace, z którymi rzeczywiście niełatwo było się rozstać. Z niektórymi nie zamierzam rozstać się wcale. Po prostu nie wystawiam ich na sprzedaż. Po wystawie wracają do mnie do domu. Ale też jest to fajne doświadczenie, gdy ktoś kupuje i to za niemałe pieniądze ode mnie pracę. Wtedy rzeczywiście ją oddaję i czasem odczuwam pewnego rodzaju stratę.
Może moje fotografie bardziej są ze mną, gdy ich już nie ma, bo zostają jako wspomnienie, wyobrażenie. Jeżeli jest to możliwe, staram się wiedzieć, kto ode mnie tę rzecz kupił, by w razie potrzeby moc ją wypożyczyć.
By nie stracić jej z oczu?
Tak. To jest i trudne, i fajne doświadczenie. Chociaż dotyczy tylko cyklu Bez tytułu, bo inne mają swoje edycje. Sprzedawanie prac z edycji, na takim etapie, kiedy się nie kończy, jest prostsze.
Czy wierzysz, że powstanie w Polsce rynek fotografii?
Myślę, że zaczątki rynku kolekcjonerskiego już są. Poważnym problemem jest ogólny stan zamożności społeczeństwa. Ale żeby kolekcjonować fotografię, nie trzeba być bardzo bogatym. Wystarczy być średnio zamożnym. I to już pozwala robić jakieś zakupy w obszarze fotografii kolekcjonerskiej. W krajach zachodnich wiele osób stać na kupno fotografii, w Polsce jeszcze nie. Dlatego myślę sobie, że od tego wiele zależy.
Z drugiej strony nie ma u nas tradycji. Do niedawna poważnie traktowano dyskusję: czy fotografia jest sztuką, czy też nie. No właśnie. Oczywiście fotografia nie jest sztuką. Jest to jednak narzędzie, za pomocą którego z pewnością sztukę można uprawiać.
Wystawa autorstwa Pawła Żaka Sloneczniki i inne fotografie prezentowane są w warszawskiej Galerii Luksfera (ul. Ząbkowska 27/31) do 21 grudnia 2005 roku. Polecamy!.
Prace Pawła Żaka z cyklu Fotografie możesz obejrzeć w galerii Fotopolis.pl.
{GAL|25980