Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Fotopolis.pl: W jakich okolicznościach zrodził się pomysł na projekt o świecie polskich PGR-ów? Dlaczego właśnie o nim zdecydował się Pan opowiadać?
Tomasz Tomaszewski: Od wielu lat chodziło mi po głowie, żeby zrobić historię o polskiej wsi, która w poprzednim systemie, jak i w systemie po roku 1989, prezentowana była w sposób, który głęboko mi nie odpowiadał. Ludzie, pokazywani byli w sposób uwłaczający ich godności. Do tej pory nie bardzo rozumiem dlaczego. Z jakiegoś powodu wieś nigdy nie miała życzliwej prasy. Ludzie raczej występowali przeciwko niej, przeciwko tym, którzy na niej mieszkają, którzy mięli to nieszczęście, że urodzili się, albo zamieszkali w tym, co się kiedyś nazywało Państwowymi Gospodarstwami Rolnymi, czyli PGR-ami. To był główny powód, żeby się tym zająć.
Materiały, które były wcześniej drukowane na temat PGR- ów dotyczyły głównie interwencji. Coś się tam wydarzało, ktoś jechał na kilka dni, fotografował jeden PGR, jedną sytuację. Nie znalazłem materiału, który próbowałby dotknąć tematu głębiej, wszechstronniej. Ja się tym zająłem, jakby na własne życzenie. Odbyłem ponad pięćdziesiąt podróży po całym kraju, odwiedziłem gospodarstwa w wielu rejonach Polski.
W jaki sposób wybierał Pan te miejsca?
Długo odrabiałem lekcje, sporo czytałem, rozmawiałem ze specjalistami, którzy znają się na polskiej wsi. Oni mi podpowiadali, którymi terenami powinienem się zająć. Spotykałem z byłymi dyrektorami PGR-ów, poznawałem fachowców, interesujących ludzi, którzy większość zawodowego życia poświęcili prowadzeniu tych gospodarstw. Uczyli mnie całej tej nomenklatury, opowiadali o pracy w dzisiejszych warunkach, o tym, jak wyglądała wiele lat temu. Chętnie poświęcali swój prywatny czas, pokazywali miejsca, które fantastycznie dzisiaj prosperują i te, którym się zupełnie nie udało. Dużo miejsc, które mnie przejęły, znalazłem też zupełnie przypadkowo. Podróżowałem, wybierałem lokalne drogi. Przyglądałem się wszystkiemu dookoła.
Opowiedziałby Pan troszkę o mieszkańcach odwiedzanych gospodarstw, bohaterach swoich fotografii?
To są ludzie nienajlepiej doświadczeni przez to, co się wokół nich pisało i działo. Generalnie podejrzliwie nastawieni do takiego człowieka jak ja, który raptem się pojawia, parkuje drogi zagraniczny samochód, wychodzi ze sprzętem, który musi kosztować parę tysięcy złotych. Są przekonani, że z tego nie może nic dobrego wyniknąć. Przyzwyczaili się, że prasa próbuje ich ośmieszać, odebrać im godność. Zajmowało sporo czasu, zanim ich przekonałem, że nie mam złych zamiarów, jestem zainteresowany ich życiem, że ich lubię i nie chcę w żaden sposób skrzywdzić. Kiedy już zdobyłem zaufanie, pozwalali mi przebywać ze sobą tak długo, aż uznałem, że byłem świadkiem czegoś autentycznego, prawdziwego, czegoś, co zarazem nie było wcześniej fotografowane. Bardzo mi zależało, żeby pokazywać sytuacje, które nie były przedmiotem pracy fotografów przede mną. Zdjęcia, które można oglądać na wystawie, są wynikiem nie tylko godzin, ale dni, jakie spędziłem wśród tych osób. Niewiele powstało zupełnie niespodziewanie, kiedy coś dostrzegłem, wbiegłem w tłum i sfotografowałem.
Jest coś, co szczególnie Pana zaskoczyło? Czego w najmniejszym nawet stopniu się Pan nie spodziewał?
Zaskakujący jest rozdźwięk miedzy tymi frazesami płynącymi z ust polityków, frazesami o projektach skierowanych do młodego pokolenia na wsi, a tym, co zobaczyłem na własne oczy. Nie ma żadnych projektów. Młodzi ludzie są zdesperowani. Żyją w poczuciu głębokiej krzywdy. Nie reprezentują poprzedniego systemu, nie mają z nim nic wspólnego, nie rozumieją, dlaczego przyszło im żyć w tak nędznych warunkach, bez szansy na jakąkolwiek poprawę. Dla mnie to było najbardziej przykre z doświadczeń. Gdy się ogląda telewizję, czyta gazety, można myśleć, że to wszystko jest pod kontrolą państwa. A to nie jest pod żadną kontrolą. Nikt się tym w ogóle nie zajmuje. Ci ludzie są zepchnięci poza margines zainteresowania. Rzadko kto się zastanawia, kto mieszka w tych mizernych gospodarstwach, dlaczego one tak właśnie wyglądają.
Ma Pan nadzieję, że "Rzut beretem" coś zmieni?
Jasne, że mam taką nadzieję. Chciałem zwrócić uwagę, że Ci ludzie - niemała grupa, bo ona liczy około 300 tysięcy osób - zostawieni sami sobie, bez pomocy, nie dadzą sobie rady. Jeśli ktokolwiek przeżyje ten rodzaj refleksji, dostrzeże w tych sytuacjach i osobach coś pozytywnego, uroczego, wartościowego, spróbuje coś z tym zrobić, będę zachwycony.
Czyli zależało Panu na tym aby pomóc tym ludziom. A czy myślał pan też o tym, że powstaje dokument, który za kilka, kilkadziesiąt lat będzie przypominał, jak to wyglądało?
Myślę, że chodziło mi o jedno i drugie. Mam pełną świadomość, że wieś się dzisiaj zmienia; inaczej niż często sądzimy, ale się zmienia. Duża jej część już niedługo będzie przypominała wieś zachodniej Europy, wyłożoną kostką Bauma, z domami pokrytymi plastykowym sajdingiem. Jest to dokument, który zapisuje pewien aspekt narodowego dziedzictwa w przełomowym momencie. Ma go uchronić od zapomnienia. Sądzę, że za 10 lat mój wnuk, z dużym zainteresowaniem obejrzy takie zdjęcia. On ma niewiele wspólnego z polską wsią, ale żyje w kraju, w którym ta wieś odgrywa dosyć zasadniczą rolę.
Dlaczego fotografie czarno-białe?
Właśnie tak widzę te miejsca. Wieś ma w sobie ogromny poziom dramatu. Poza tym chciałem się skoncentrować raczej na momentach, być mniej wrażliwym na atrakcyjny i elegancki kolor. Zależało mi, by skupić się na treści, na pewnych unikalnych chwilach i sytuacjach, które występują niezależnie od światła. Nie chciałem się ograniczać do miejsc, które dobrze wyglądają tylko w pewnych warunkach.
Ile fotografii powstało? Wiadomo, że wystawa jak i książka rządzą się swoimi prawami i nie raz zmuszają do dokonywania wyboru prac. Czy mamy do czynienia z całym projektem, czy z jakimś jego fragmentem?
Wie Pani, nie liczyłem, ale nie dużo, myślę, że parę tysięcy. Mam jednak taką kolekcję powiedzmy 200 fotografii, z których jestem jakoś tam zadowolony, które w moim odczuciu opowiadają pewną historię. Na wystawie pokazałem 60 fotografii, w książce 93, jest też slideshow, w którym znalazło się chyba ze 140 zdjęć. Może znajdę jakąś przestrzeń, do której mógłbym włożyć znacznie większy wybór, ale nie wiem, nie myślałem o tym.
Ma Pan fotografię, z której jest Pan wyjątkowo dumny?
Nie, ja mam bardzo krytyczny stosunek, szczególnie do swoich zdjęć. Poza tym, gdybym znalazł taką fotografię, odebrałoby mi to ten napęd do poszukiwania następnych. Nie myślę w ogóle tymi kategoriami. Jest natomiast kilka zdjęć, na których udało mi się uchwycić coś szczególnego. To są trudne do dostrzeżenia rzeczy, zwłaszcza kiedy patrzy się na zdjęcia dosyć powierzchownie. Jest taka fotografia, na której ludzie sadzą ziemniaki. Z jednej dłoni młodego człowieka wypada ziemniak. On go wypuszcza i widać cień tego ziemniaka na ziemi. Z ręki drugiego mężczyzny ziemniak wypadł nieco wcześniej i jest dosłownie chwilę przed tym, jak uderzy o rozoraną ziemię. Jest dobre światło, śmieszny pies z małą oponą na szyi. I to wszystko się dzieje jednocześnie. Poza tym na tej fotografii, są trzy pokolenia. Ojciec, syn, jego żona, babcia,... rodzina, trzy pokolenia, sadzą ręcznie ziemniaki. Bardzo symboliczna chwila. Poczułem ogromną satysfakcję, kiedy okazało się, że udało się uchwycić tę sytuację w idealnym momencie.
Będzie dalszy ciąg opowieści o polskiej wsi?
Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby ktoś sfotografował jakiś inny jej aspekt. To nie jest przecież materiał o charakterze omnibusa, który obejmuje wszystko. On porusza tylko część skomplikowanego i złożonego zagadnienia. Może ktoś dostrzeże jakieś inne dno, coś, czego te zdjęcia nie dotknęły w ogóle, lub dotknęły powierzchownie, zajmie się tym. Bardzo bym sobie tego życzył. Ja mam w tej chwili nowy pomysł. Jeszcze w grudniu zamierzam zrobić pierwsze zdjęcia. Przez najbliższe miesiące planuję zajmować się czymś innym, oczywiście, jeśli znajdę na to środki.
Zdradzi Pan, co to będzie za projekt?
Na razie nie. Boję się, żeby ktoś nie wyjechał, nie zrobił tego przez trzy dni, mówiąc potem, że jest to już skończony, głęboki i mądry materiał.
Kiedy możemy spodziewać się książki? Może ją Pan zapowiedzieć?
Książka już jest. Mamy kłopot z nadrukowaniem kodu kreskowego, w związku z czym nie może być jeszcze publicznie ujawniona. Drugiego grudnia będzie otwarcie wystawy w Krakowie, wcześniej w Galerii Camelot pokażę slideshow i opowiem trochę o projekcie. Mam nadzieje, że wtedy już będzie dostępna. Została bardzo szlachetnie wydrukowana. Ma taki niewygodny format, otwiera się inaczej, niż jesteśmy na co dzień przyzwyczajeni. Zdjęcia są pojedyncze, za każdym razem jest pani skonfrontowana tylko z jedną fotografią. Książka jest duża i ciężka. Potrzeba kawałka stolika, żeby się z nią zmierzyć. Trudno od tak ją przekartkować. Jestem dość zadowolony, zwłaszcza z poziomu druku.
Wspomniał Pan, że bardzo liczy na recenzje, szerszy komentarz czy analizę wystawy i projektu. O czym chciałby Pan szczególnie przeczytać?
Nie chodzi o to, żeby moja wystawa wywołała lawinę komentarzy. Czuję raczej generalny głód, gdy czytam o fotografii w polskiej prasie czy przestrzeni internetowej. Mało znajduję głębokich tekstów, które wiążą się z intelektualną analizą obrazu, które mówią o obrazie w pewnym kontekście. Rzadko kiedy możemy podejrzewać, że piszący posiada wiedzę na temat fotografii, jej historii, nie mówiąc już o historii sztuki na przykład. Teksty, które się ukazują i dotyczą wybranych wystaw, mówią głównie o tym, że było otwarcie, dużo ludzi, dobre jedzenie, czasem się dowiemy, czy ktoś używał programu do obróbki fotografii, czy też nie. Mało jest rzetelnych analiz. Boleję nad tym ogromnie. To jest szczególnie potrzebne młodym ludziom, którzy poszukują i nierzadko się czują zagubieni.
O czym warto jeszcze dzisiaj pisać?
Życzyłbym sobie, żeby ktoś napisał na przykład o tym, co się dzieje w obecnej fotografii. Przyjrzał bliżej temu, jaki jej rodzaj jest promowany na świecie. Podczas ostatniego pobytu w Nowym Jorku pytałem ludzi, którzy są odpowiedzialni za nagrody typu Lucia Award, E.Smith Award, dlaczego promują fotografie, na których generalnie nic się nie dzieje. Ów nurt nazywam osobiście nowym realizmem. Fotograf staje w jakimś miejscu, podnosi aparat do oka, wykonuje zdjęcie tego, co przed sekundą zobaczył, bez żadnej krytycznej refleksji. Powstają zdjęcia, które przeczą wszelkim dotychczasowym kanonom czy wartościom, jakie przez lata pielęgnowali zawodowi fotografowie. Zdjęcia o których mówię, nie mają kompozycji, nie mają żadnego momentu, właściwie dokumentują chaos a nie porządek, którym fotografia jeszcze do niedawna się zajmowała. Nie mają ani koloru, ani barwy, ani światła, nie są rozegrane na zapisie niezwykłego kontrastu, nie wykorzystują głębi ostrości, czy języka ciała, gestu człowieka. Po prostu nie mają nic. I ten rodzaj dokumentu uzyskuje w tej chwili niezwykłą rangę. Tego typu zdjęcia zdobywają bardzo liczące się nagrody. Ja tego nie rozumiem. Pokornie się temu przyglądam, ale po prostu nie rozumiem.
Padła odpowiedź na Pana pytanie "dlaczego"?
Poniekąd tak. Młode pokolenie odczuwa wielką niechęć do fotografowania w sposób tradycyjny. Ci ludzie chcą czegoś kompletnie innego. Mnie ten pomysł generalnie się podoba. Wszelki postęp bierze się właśnie z negacji. Jestem cały za tym, żeby negować niemal wszystko, ale nie może być to negacja mechaniczna, za którą nic nie podąża. Jeśli pani coś neguje, to ja oczekuję, że zaoferuje mi pani jakąś inną jakość, nową wartość. Poza negowaniem nie czuję, żeby za tym podążało cokolwiek nowego czy mądrego. By to nadal była próba prawdziwego wyrażenia siebie. Może my żyjemy w takim momencie przejściowym, w którym ludzie szukają nowych środków wyrazu i jeszcze niczego interesującego, intrygującego po prostu nie znaleźli. Być może to jest ten problem. Osobiście nie odczuwam, by oferowano coś naprawdę głębokiego, innego, prowokującego czy po prostu ciekawego.
Powraca również myśl, którą osobiście uważam za bardzo niebezpieczną. Uważa się czasem, że na świecie sfotografowano już tak wiele rzeczy, że właściwie nie ma co się przejmować tym, jak dane zdjęcie zostanie wykonane, w jakich okolicznościach, z udziałem fotografa czy też bez niego, chodzi jedynie o to, by wyglądało inaczej niż wszystkie do tej pory. Moim zdaniem musi mieć pani jednak coś do powiedzenia, żeby zrobić dobrą fotografię. To nie może polegać tylko na tym, że pani niechlujnie podniesie aparat do oka i w dowolnym momencie naciśnie spust migawki.
Są fotografowie, którzy poruszają serca i emocje, oraz tacy, którzy kierują swoje fotografie bardziej do intelektu i umysłu. Myślę, że te dwa porządki muszą występować jednocześnie. Co więcej, wspierać się, tak żeby zdjęcie reprezentowało pewną harmonię, było przygodą zarówno dla intelektu jak i dla oka. Jeśli znajduję zdjęcie, które jest realizacją tej myśli, oko jak i umysł są zadowolone. Jeśli jest to tylko próba zaadresowana do jednej z tych sfer, satysfakcja jest już dużo mniejsza.
Który z autorów Pana zdaniem reprezentuje ową tendencje nowego realizmu?
Alec Soth jest w tej chwili gwiazdą w Magnum. To niezwykle inteligentny człowiek, głęboki humanista. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Pokazywał natomiast zdjęcia, które nie zapadły w moim sercu w ogóle. Nie byłbym w stanie opowiedzieć pani nawet o jednym z nich. Nie działają na mnie w żaden sposób. Może poza wywołaniem zdziwienia, dlaczego mam na nie patrzeć. Moim zdaniem niewiele w nich z tego, co uważałem do tej pory za istotę obrazu czy języka fotograficznego. Patrzę na te zdjęcia i nie dostrzegam nawet próby uwiedzenia pustą formą. Daleko jej do estetyki, która intryguje moje oko. Ale jak mówiłem, być może ja tego po prostu nie rozumiem.
Na koniec chciałam Pana zapytać, jak Pana zdaniem warto dzisiaj pokazywać fotografię, w jakiej postaci ma ona szansę zostać uważnie obejrzana?
Nie mam zaufania do internetu. Wydaje mi się, że mózg człowieka nie jest jeszcze na tyle przygotowany, by odbierać zdjęcia w świetle przechodzącym, czyli kiedy one migają na ekranie komputera. Konfrontowanie oka, a przede wszystkim mózgu z fotografią oglądaną w świetle odbitym, w postaci książki, odbitki oprawionej na wystawie, plakatu, pozwala na dużo głębsze doświadczenie, poważniejsze przeżycie. Osobiście szybciej zapominam zdjęcia, które oglądam w internecie.
Są takie podkasty, które robi na przykład MediaStorm czy agencja Magnum. Podczas filmu "Crime and punishment", w ciągu 7 czy 8 minut przed oczami miga przeszło 100 fotografii, wiele słynnych zdjęć, które budzą emocje, wywołują przygnębienie. Czy jednak zapadają w nas głęboko, prowokują do głębokich myśli? Mam co do tego wątpliwość. Na szczęście można to obejrzeć jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz i być może, po pięciokrotnym obejrzeniu takiego filmu efekt będzie taki, jak po obejrzeniu książki. Można ją oglądać tak długo i w takim tempie, w jakim ma się ochotę. Ale nie wiem, być może, mimo wszystko świat będzie szedł w stronę internetu i przestrzeni cyfrowej.
Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Przypominamy, że w 1 grudnia 2008, o godzinie 18:00 w Galerii Camelot w Krakowie odbędzie się spotkanie z Tomaszem Tomaszewskim i pokaz zdjęć z projektu "Rzut beretem"
{GAL|25875