Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Czyli dlaczego ludzie, którzy wiedzą lepiej sami się pogrążają przez brak odwagi
Zewsząd słychać narzekania na powszechny upadek gustów. We wszystkich opiniotwórczych (czy może raczej "opiniotwórczych", niestety) periodykach/programach/audycjach pojawiają się z dużą regularnością biadolenia, że płyty Dody sprzedają się lepiej niż Mykietyn czy Szymański. Albo, że wolimy chodzić do kina raczej na transformersów a nie na retrospektywę Bergmana. W każdej redakcji można znaleźć osobę, która wie lepiej. Wie lepiej, co powinniśmy oglądać, czego słuchać, co czytać.
Podobne opinie powtarzane są pewnie od tysięcy lat - każde dorosłe pokolenie uskarża się na swoich następców. Myślę jednak, że ostatnio to właśnie osoby, które "wiedzą lepiej" są winne większości problemów. Ostatnio, czyli odkąd zaczęły się badania rynku a media elektroniczne stały się dominującym środkiem przekazu. Wtedy to właśnie nad światem pojawiło się widmo masowego odbiorcy. Pod jego kątem zaczęto układać programy galerii, playlisty w stacjach radiowych i wypełniać półki w księgarniach. W tym właśnie momencie - branża strzeliła sobie w stopę. Masowy odbiorca jest przecież tylko bytem statystycznym. Jego gust to jedynie wypadkowa gustów pytanych osób. Nie ma na świecie człowieka, który byłby w pełni zadowolony z tego, co ma niby być ofertą właśnie dla niego. Spotykam w życiu masę osób. Każda z nich ma ściśle określony poglądy i dokładnie wie, co jej się podoba. Żadna z nich nie potrafi odnaleźć swojego miejsca na współczesnej mapie wydarzeń kulturalnych. Dlaczego?
Jeden z włoskich designerów pytany kiedyś o jego sposób na projektowanie mebli odpowiedział, że projektuje rzeczy, które podobają się jemu samemu. Bo jeśli trafiają w jego konkretny gust to jest szansa, że spodobają się jeszcze komuś. Gdyby zaś (do czego namawiają go księgowi) projektował rzeczy trafiające w gust przeciętny gust - skończyłoby się to katastrofą. Nie ma bowiem na świecie ani jednej osoby, której poglądy trafiają w średnią statystyczną. Z tego faktu zdały sobie chyba w ostatnim czasie sprawę osoby decydujące o programie kulturalnym. W Dużym Formacie Orliński doskonale trafił ostatnio w kwestie formatowania opartego o badania targetu. Dzięki temu można już trafić w radio na muzykę odstającą nieco od zamiłowań trzynastolatki w białych kozakach.
Byłem ostatnio świadkiem interesującej dyskusji. W jednym z wydawnictw fotograficznych zastanawiano się nad projektem okładki nowej książki fotograficznej. Grafik przygotował kilka propozycji. Spośród nich wyróżniała się jedna - oparta o zdjęcie czarno-białe. Podobała się wszystkim. Mnie, redaktorowi prowadzącemu, korektorce. A jednak do druku poszła okładka ze zdjęciem kolorowym. Bo przecież czarno-białe zdjęcie nie wzbudzi zainteresowania u czytelnika... Skąd ta pewność? Nikt nie miał odwagi przeciwstawić się stereotypowemu spojrzeniu na fotografię czarno-białą. Nikt nie zdecydował się, by przestać traktować potencjalnego klienta jako osobę niespełna rozumu. Ów brak odwagi i schematyczne myślenie o klientach to chyba główne bolączki dzisiejszego dziennikarstwa, życia kulturalnego i kształcenia młodzieży. W swoich tekstach boimy się używać konkretnych nazw, by nie zostać posądzonymi o kryptoreklamę. Boimy się wychodzić poza utarte ścieżki – bo stracimy reklamodawców. Koło się zamyka. A przecież pewna doza szaleństwa jest niezbędna jeśli myślimy o sukcesie. W dzisiejszym świecie trzeba się umieć postawić, żeby zostać zauważonym. Stały i bezpieczny zysk to chyba nie wszystko. Trzeba w sobie znaleźć odrobinę zamiłowania do hazardu.
Puma podpisała kontrakt z Usainem Boltem sześć lat temu. Na bieżniach królowali wtedy niscy sprinterzy wyglądający jak kurczaki na sterydach. Ktoś jednak uwierzył, że chudy i wysoki Bolt może zacząć szybko biegać. Jeszcze bardziej ryzykował klub FC Barcelona inwestując w leczenie Leo Messiego. Gdy miał 13 lat to właśnie Barca zapłaciła za hormon wzrostu, którego wymagał. Czy trzeba lepszych przykładów?
Oczywiście, nie każda inwestycja się zwróci. Nie każde ryzyko się opłaci. Musimy jednak przestać tratować z góry naszych potencjalnych odbiorców. Przerażają mnie zakusy niektórych korektorów wykreślających trudne zdania "...bo nikt tego nie zrozumie". A właśnie, że zrozumie. Przekonał się o tym na przykład wydawca płyty "Piano" Możdżera. Wcześniej był on znany jedynie w wąskim środowisku. Wybierano go co prawda na "pianistę roku" - ale w plebiscycie Jazz Forum głosuje niewiele ponad tysiąc osób. "Piano" ukazało się na rynku siedem lat po nagraniu. Taśma leżała w sejfie (w szafce?) przez siedem lat aż znalazł się ktoś, kto postanowił wyłożyć własne pieniądze na co. co "nie ma prawa się sprzedać". A jednak się sprzedało a Możdżer jest jednym z niewielu polskich jazzmanów rozpoznawalnych na ulicy przez niby niewyrobionych słuchaczy.
Trzeba traktować ludzi poważnie. I ufać w ich poczucie smaku. Nawet jeśli tylko pokazujemy własne zdjęcia z wakacji, starajmy się podejść do odbiorców z całym szacunkiem na jaki zasługują. Dzięki temu z pewnością nawiążemy z nimi bliższy kontakt. Sukces - nawet najtrudniejszych prac - zależy przecież jedynie od przygotowania widzów. Starać muszą się obie strony. Jeśli uwierzymy w badania rynku i oceny pseudospecjalistów od marketingu, we własnym kraju będziemy czuć się jak subterraean homesick alien z piosenki Radiohead. A nie jest to chyba los godny pozazdroszczenia.