Aparaty
Leica M11 Black Paint - nowa wersja, która pięknie się zestarzeje
Dlaczego wykształcony fotograf robi lepsze zdjęcia
Przed moim oknem rośnie stare drzewo. Patrzę sobie na nie zawsze, kiedy piszę te felietony. To kasztanowiec zakwitający zawsze na początku maja. Oprócz przypominania o porach roku przypomina mi też o bardzo traumatycznym okresie w moim życiu - maturze. Jesteśmy teraz między studniówkami a - co za eufemistyczna nazwa - egzaminami dojrzałości. Pomyślałem więc sobie, że warto skierować parę słów do tych, którzy ślęczą teraz nad książkami. No właśnie. Czy aby ślęczą? Zakładając, że dotarła do nich sława prześmiewczej strony internetowej poświęconej wiedzy Polaków - gotują się w sobie narzekając na jawną niesprawiedliwość: po co niby mają się uczyć rzeczy, które nigdy - przenigdy - nie będą im do niczego potrzebne?
Od mojej matury minęło już tyle lat, że w szkołach wszystko już się pewnie zmieniło. Muszę jednak przyznać, że im więcej lat mija - tym bardziej przydaje mi się to, co pamiętam ze szkoły. Ba! Rzeczy, które uważałem za najbardziej niepotrzebne i zbędne - dziś uważam za najcenniejsze. Pewien poziom ogólnego wykształcenia jest ważny zwłaszcza dla osób, które chcą zajmować się fotografią. Mimo postępującej automatyzacji procesu tworzenia zdjęć. A może zwłaszcza przez tę automatyzację?
Fotografia jest bowiem wyjątkową dziedziną sztuki. Efekt artystyczny jest tu ściśle powiązany z ustawieniami stricte technicznymi. Ta myśl pojawia się dość często w moich wypowiedziach. To dlatego, że uważam ją za podstawę całego procesu nauki fotografowania. Jeżeli nie zdajemy sobie sprawy z zależności między ogniskową a kątem widzenia - jesteśmy w lesie. Jeszcze gorzej jeśli nie rozumiemy jak kąt widzenia obiektywu zmienia się wraz z formatem matrycy. Albo jak długość ogniskowej wpływa na zakres głębi ostrości... Rozumiem, że można żyć bez tego i robić jakieś zdjęcia. Tyle tylko, że dużo lepsze rezultaty osiągają artyści, którzy swoje zdjęcia zaplanowali a nie ci, którzy znaleźli je na karcie pamięci wśród tysięcy przypadkowo zarejestrowanych klatek. Pisząc o przysłonie nie sposób nie wspomnieć o migawce. I o ciągu geometrycznym, który wiąże się ze zmianą parametrów ekspozycji. Jakie to szczęście, że matura z matematyki znów jest obowiązkowa.
Trzeba też napisać o temperaturze barwowej. Idę o zakład, że przeciętne dziecko w podstawówce wie o tym zagadnieniu więcej niż średniozamożny posiadacz cyfrówki, który skończył edukację parę lat temu. A to przecież tak kreatywne narzędzie zmiany zdjęć.
Albo filtr polaryzacyjny. Niezastąpione narzędzie pracy. W żaden sposób nie jestem w stanie pojąć dlaczego instrukcje jego obsługi podają jedynie przykład szyb wystawowych. Czyżby ich autorzy nie widzieli wokół siebie innych powierzchni, które polaryzują padające na nie światło? Ale co to znaczy polaryzacja? Gdzie wokół siebie jej szukać?
Mniej niż kiedyś jest dziś dla fotografa ważna znajomość chemii. Ci, co siedzą w ciemniach - wiedzą co do czego. Poza tym mało kto samodzielnie odważa i miesza własne roztwory. Choć i w ciemni spotkały mnie ostatnio różne niespodzianki. Przegapiłem, na przykład, moment kiedy reakcje oksydoredukcyjne zachodzące podczas tonowania odbitek zaczęto opisywać szerokim terminem "o, magia!" Cóż, tempora mutantur...
W wielu książkach o fotografii krajobrazowej sporo pisze się o konieczności czytania map, rozpoznawaniu stron świata, określaniu miejsca wschodu i zachodu słońca, znajomości godzin przypływu i odpływu. Wszyscy moi mistrzowie krajobrazu na pytanie o podstawy sukcesu odpowiadali mówiąc o potrzebie dokładnych przygotowań i umiejętności przewidywania. Szczególnie trudno fotografuje się w Wielkiej Brytanii. Nie oznacza się tam szlaków tak jak to w Polsce robi PTTK. W szczególnie dzikie górzyste okolice trzeba tam wyjść z mapą i kompasem. Gdzie i kiedy się tego wszystkiego nauczyć jak nie w podstawówce/gimnazjum/liceum?
Warto też wspomnieć, że czytanie normalnych książek, do czego próbują nas namawiać poloniści nie jest takie złe. Można w nich bowiem znaleźć wiele inspiracji do naszych przyszłych zdjęć.
Listę zagadnień pokazujących związek klasycznej edukacji z fotografią można ciągnąć w nieskończoność. I myślę tu o wykształceniu, które dziś kojarzy się z najgorszymi latami peerelowskiej indoktrynacji. Ludzie z mojego pokolenia potrafią na przykład wymienić nazwy wszystkich stolic europejskich. Albo wiedzą, że nie mówi się "kerfur"... To mało praktyczne. Ale za to ułatwia życie i chroni przed wpadką. Dziś stawia się na specjalizację. Uważa się wiedzę ogólną za niepotrzebny balans obciążający młode umysły. Od przedszkola staramy się wychowywać przyszłych inżynierów, lingwistów czy menedżerów. Nikogo nie obchodzi budzenie w dzieciach ciekawości świata. To chyba ścieżka donikąd. W moim ulubionym piśmie pojawił się ostatnio opis nowej wkładki gramofonowej produkowanej przez firmę Accuphase. Opis profesjonalny, jak najbardziej. Z audiofilskiego punktu widzenia bez zarzutu. Ale opisując jej magnes autor tej notatki wymienia „...materiał zwany Samarium...” Czy nie pamięta o takim pierwiastku, co się po polsku nazywa samar ? I o jego wykorzystaniu do produkcji materiałów magnetycznych? Moi nauczyciele z liceum pokazaliby mu gdzie raki zimują... To drobiazg. Ale z takich drobiazgów składa się wszystko, co tworzymy i co po sobie zostawimy.
Postęp techniczny jest nieunikniony. Wszyscy wolimy używać rzeczy mniejsze, szybsze, wygodniejsze i bardziej automatyczne. Trudno się spodziewać, że ludzie zaczną z powrotem kupować przedpotopowe aparaty. Tylko dlaczego zdjęcie wykorzystane przez firmę Apple jako tapeta na iPada to fotografia, którą Richard Misrach zrobił - ustawiając wszystko całkowicie ręcznie - na filmie formatu 8x10 cali